Wierna5.txt

(7 KB) Pobierz
49






























  5
  Kilka następnych nocy upłynęło spokojnie. Nikt nie nachodził opuszczonego dworzyszcza.
  Chory powstaniec spał po całych dniach i nocach w goršczce. Nie wiadomo było, czy
  przyczynš tej goršczki sš rany, czy jaka inna wewnętrzna choroba. Opuchnięcie oka
  zmniejszyło się bardzo i czarna barwa podskórnych zacieków poczęła ustępować. Ukazały się
  powieki i zdrowa między nimi renica, która dobrze widziała. Założono tedy rozdarcie
  podocznej rany szarpiš i obwišzano znowu policzek. Gdy lady ciosów i stłuczeń znikały,
  wyłaniała się spod opuchlizny twarz jak gdyby inna. Odmiennie zarysował się kocisty,
  kształtny nos, białociš zajaniało nad czarnymi brwiami rozumne czoło. Najszybciej goiły
  się rany na głowie. Dawno nie strzyżone włosy, które panna Salomea co pewien czas myła i
  rozczesywała, zdawały się same jak szarpie kurować blizny zaschłe, choć jeszcze wcišż
  czerwone. Najgorzej było z postrzałem w biodrze. Ranny nie mógł wykonać najzwyklejszego
  ruchu ani gestu bez kšsajšcej wcišż męczarni. Kula opuszczała się, widocznie, między
  cięgnami i żyłami, bo ból wychodził z miejsc coraz niżej w udzie ułożonych. Rana ta była
  wcišż otwarta i gnoiła się w sposób odrażajšcy. Nie pomagało mycie jej i cišgłe
  oczyszczanie.
  Pewnej nocy obudził pielęgniarkę rumor do drzwi i okien, ale odmienny, nie od Ryfki
  pochodzšcy. Kto kołatał wielokrotnie i natarczywie. Burzono się także do okien częci
  niezamieszkanej i do drzwi od ogrodu. Szczepan, natychmiast zbudzony, nie mógł już
  wynieć chorego na dwór, gdyż całe obejcie było, widać, otoczone. Po ciemku tedy wzięli
  obydwoje z pannš Salomeš biedaka na ręce razem z pocielš, wynieli co tchu do salonu
  Dominika i złożyli w jednej z pustych kadzi. Ledwie zdšżyli tego dokonać, gdy łoskot
  dosięgnšł najwyższego stopnia. Skoro drzwi zostały otwarte, okazało się, na szczęcie, że byli
  to rodacy.
  Mały szczštek oddziału, odbity z partii Kurowskiego po straszliwej klęsce miechowskiej[14],

  14 Klęska miechowska  zorganizowany nad granicš galicyjskš duży oddział powstańczy pod 
     dowództwem Apolinarego Kurowskiego, opuciwszy zagrożony Ojców dla połšczenia się z partiš 
     Langiewicza, uderzył 17 lutego na Miechów. Zdziesištkowany morderczym ogniem przygotowanej 
     do obrony załogi rosyjskiej uległ w toku dalszej bitwy ciężkiej porażce.
  uchodzšc dubeltowymi marszami poród kolumn rosyjskich dowodzonych przez
  Czernickiego i Ostrowskiego  błškajšc się po lasach, ostępach i wšdołach  dniem i nocš
  cigany trafił po ciemku na Niezdoły. Wskutek ucieczki dwu z kolei dowódców oddziałek był
  bez zwierzchnika. Składał się z ludzi zgłodniałych, przeziębłych, zdrożonych do ostatka i
  bezprzykładnie rozbitych na duchu. Nie były to już fizyliery, nie kosyniery  nawet nie
  dršgaliery, tak pospolite w powstaniu  lecz ludzie niemal bezbronni. Ledwie weszli pod
  dach, natychmiast padli pokotem na ziemię i poczęli chrapać jak na komendę.
  Kilku z nich wzięło się do szukania we dworze jadła i wódki. Zrewidowali spiżarnię,
  kuchnię i pokoje, ale nic nie znaleli. Przy tych poszukiwaniach musiała asystować panna
  Salomea. Gdy przetrzšnięto wszystkie faski i skrzynie nie znajdujšc nic zgoła, zrozpaczeni i
  zgłodniali poczęli grozić. Jeden z nich wyrwał zza pasa pistolet i w rozbestwieniu sięgajšcym
  granic obłędu przystawił otwór lufy do czoła młodej gospodyni.
  Wytrzymała z obojętnociš diabelstwo jego wzroku i czekała na strzał. Biedny okrutnik
  nie odrywał pistoletu  i nie wiedział, co dalej robić. Stał z tš broniš skierowanš między
  cudne oczy panny i bladł coraz bardziej.
   Czemuż pan nie strzelasz?  spytała.
   Dwa razy nie pytać!
   Więc albo pan strzelaj, albo szukajcie sobie dalej, bo szkoda czasu na komedie.
   Gdzie kasza?
  Kaszy jest trochę, ale ta jest niezbędnie potrzebna dla tych, co tu sš, i dla jednego rannego.
   Gdzie ta kasza?
   Zobaczymy zaraz. Najprzód schowaj pan pistolet, który powinien być wymierzony w
  stronę wroga, a nie między oczy bezbronnych kobiet po spiżarniach.
   Milczeć! Gdzie kasza?
  Szczepan, który stał tuż za plecami panny Salomei, wmieszał się do rozmowy.
   Tej kaszy jest mało  i kaszš się partia nie pożywi. Przyniosę ziemniaków.
   Gdzie sš te ziemniaki?
   Jest ich ta jeszcze miareczka w kopcu.
   Ile tego?
   Mówię, że będzie ćwiartka, może się uzgarnia z pół korca.
   Przemarznięte?
   Niekoniecznie, bo były dobrze okryte.
   Gdzie to jest?
   A gdzie jest, to jest. Sam przyniosę. Jak wszyscy pójdš brać, to ino rozdepcš i
  pomaszczš. Wszystkiego, co ta jest, nie zjecie...
   Zjemy tyle, ile nam się zechce!
   A przyjdš inne, czym ich żywić?
   Niech glinę żrš!
   Znowu pistolce do łba będš przystawiać.
   Dziadu przeklęty, lepiej milcz!  wrzasnšł zgłodniały powstaniec.
  Chwycił starca za kołnierz i potrzšsał nim do woli. Ale Szczepan szarpnšł się miało raz i
  drugi.
  Wydarł swe ramię z garci tamtego. Panna Salomea przyszła mu z pomocš. Odtršciła
  silnie napastnika. Ten patrzał na niš wzrokiem najbezwzględniej zdziczałym, który nic
  dobrego nie wróżył. Czuła w oczach jego bezrozumnš wciekłoć. Lada chwila mógł
  podnieć pistolet i wypalić. W celu rozweselenia go zaczęła wszystko w żart obracać  a
  chcšc skierować jego pasję w inne łożysko, opowiedziała anegdotę o kucharzu.
   Widzi pan  mówiła  że on ma na przedzie zęby wybite...
   Ja mu je do reszty wybiję!
   Niechże pan posłucha, zanim resztę tych starych zębów wybrać, historii o tamtych,
  których już nie ma.
   Co mię tam jego zęby obchodzš!
   O, ładnie tak traktować konwersację z kobietami!
   Konwersację... To niech pani mówi, jeli jest co ważnego...
   A kiedy pan nie słucha. Jakże tu mówić?
   Ale słucham, tylko że pani nie słyszy, jak we mnie głód wniebogłosy wrzeszczy.
   No, to niedługa historia  i głód posłucha. Widzi pan, było tak. Jak ten nasz staruszek był
  jeszcze młody, służył tutaj w tym samym dworze przy kucharzu za popychadło. Ani się
  obejrzał, jak go do wojska zawołali. Żal mu się zrobiło tej kuchni, rondli i sosów  przed
  wojaczkš strach  dwadziecia pięć lat pod karabinem  to nie żarty! Przyszedł sołtys brać go
  do superrewizji[15]. Nasz kuchcik uskoczył za węgieł dworu, wzišł kamień z ziemi i wytłukł
  nim sobie dwa przednie zęby, jak to pan wie, niezbędne do odgryzania ładunków przy
  skałkowym karabinie. Sołtys go za kark, postronkiem wišzać, a ten się w głos mieje i
  pokazuje zakrwawionš dziurę na przedzie szczęki.
   No i cóż z tego?
   Nic, tylko taki morał, że szarpać o byle co nie mamy potrzeby! A on tu niejedno jeszcze
  spłatał w tym rodzaju.
   Wszelkie historyjki pozwolę sobie odłożyć na póniej, gdy już te kartofle oskrobiemy.
  Primum edere, deinde philosophari[16] Wie pani, co to znaczy?
   Nie wiem, ale co musi być o jedzeniu.
   A włanie... Dalej go! Gdzie worek?
  Ruszył znalazłszy worek za przewodnictwem Szczepana i wrócił wkrótce z kartoflami.
  Rozpalono ogień pchajšc pod blachę polana uršbane z żerdzi rozgrodzonego płota.
  Wszyscy zabrali się do skrobania kartofli. Okazało się, że partia miała w swym skarbie skibę
  zabranej gdzie słoniny.
  Szczepan wydalił się w noc i przyniósł w rogu worka z garniec kaszy ze swej kryjówki.
  Poczšł i kaszę, i kartofle z wielkim kucharskim znawstwem gotować. Wybiegał zresztš raz
  wraz, ażeby pełnić wartę  nasłuchiwać tępymi uszyma, czy ziemia nie jęczy pod stopš
  nadchodzšcej nieprzyjaciela piechoty...

  15 Superrewizja  badanie stanu zdrowia poborowych przez komisję wojskowo-lekarskš.
  16 Primum edere... (łac.)  najpierw należy się najeć, póniej można filozofować.

                                       KONIEC ROZDZIAŁU
Zgłoś jeśli naruszono regulamin