Shea Robert, Wilson Robert Anton - Iluminatus 01 - Oko w piramidzie.doc

(1608 KB) Pobierz
ILLUMINATUS

1

 

 

ILLUMINATUS!

W skład trylogii wchodzą

Tom I OKO W PIRAMIDZIE

Tom II ZŁOTE JABŁKO

Tom III LEWIATAN

 

 

Robert Shea

Robert Anton Wilson

OKO W PIRAMIDZIE

TOM   I   TRYLOGII  

ILUMINATUS!

Przełożyła Katarzyna Karłowska

 

 

WYDAWNICTWO REBIS POZNAŃ 1994

Tytuł oryginału THE EYE IN THE PYRAMID

Copyright (c) 1975 by Robert Shea and Robert Anton Wilson

Copyright (c) 1994 for the Polish translation by REBIS Publishing

House Ltd., Poznań

Published by arrangement with Dell Publishing, a division of Bantam Doubleday Dell Publishing Group, Inc.

Opracowanie graficzne serii i projekt okładki

Lucyna Talejko-Kwiatkowska

Fotografia na okładce Piotr Chojnacki

Redaktor serii Tadeusz Zysk

Redaktor Piotr Rumatowski

Wydanie I ISBN 83-7120-011-0

DYSTRYBUCJA

Wydawnictwo REBIS

ul. Wielka 10, 61-774 Poznań

tel./fax 526-326, tel. 53-27-67, 53-27-51

Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie

Zam. 8644/93

 

 

Gregory'emu Hillowi i Kerry Thornley

 

 

KSIĘGA PIERWSZA

VERWIRRUNG

Historia świata jest historią wojen miedzy tajnymi stowarzyszeniami.

Ishmael Reed, Murobo Jumbo

 

ODLOT PIERWSZY ALBO KETHER

Od Dealey Plaza

Do Watergate...

Purpurowy Mędrzec otworzył usta, poruszył językiem swym i przemówił, a rzekł do nich:

Ziemia drży w posadach i trzeszczą Niebiosa, bydlęta w stadach się gromadzą, a ludzkie narody stadności swej znieść już nie mogą.

Wulkany wydalają swój gorąc, zaś wielkie wody w lód się zamieniają i wnet topnieją. A potem, przez następne dni, już tylko pada deszcz.

Zaprawdę wiele zdarzeń musi kiedyś nastąpić.

Lord Omar Khayaam Ravenhurst, K.S.C. "Księga twierdzeń". Uczciwa księga prawdy

To był ten rok, kiedy wreszcie dokonano immanentyzacji eschatonu. l kwietnia największe mocarstwa na świecie nigdy nie były

bliższe wojny nuklearnej, i to tylko z powodu pewnej mało znanej wyspy, zwanej Fernando Po. Zanim stosunki międzynarodowe zdołały na

powrót osiągnąć swój normalny, zimnowojenny poziom, kilku mędrków nazwało ów epizod najbardziej niesmacznym dowcipem

primaaprilisowym w całej historii. Przypadkiem znam szczegóły całego tego wydarzenia, jednakże nie mam pojęcia, jak je w zrozumiały sposób

przekazać czytelnikom. Chociażby z tego powodu, że wcale nie jestem pewien, kim jestem, i ten fakt wprawia mnie w takie zażenowanie, że

wątpię, byście uwierzyli w cokolwiek, co wam wyjawię. Co gorsza, w tej właśnie chwili jestem świadomy obecności pewnej wiewiórki - w

nowojorskim Parku Centralnym, bardzo blisko Sześćdziesiątej Ósmej Ulicy - która przeskakuje z jednego drzewa na drugie. Wydaje mi się, że to

się dzieje w nocy 23 kwietnia (a może to już poranek 24 kwietnia?), ale dostrzeżenie związku wiewiórki z Fernando Po przekracza na razie moje

możliwości. Dopraszam się waszej tolerancji. Doprawdy nie mogę nic uczynić, aby cokolwiek wam i sobie ułatwić, dlatego też musicie się zgodzić

na to, że przemawiał do was będzie głos pozbawiony ciała; ja ze swej strony biorę przecież na siebie obowiązek mówienia, pomimo bolesnej

świadomości, że przemawiam do niewidzialnej, a może nawet nie istniejącej publiczności. Mędrcy uważali ten świat za tragedię, farsę czy wreszcie

za trick iluzjonisty,

 

lecz wszyscy oni, o ile są naprawdę mędrcami, a nie zwykłymi gwałcicielami myśli, rozumieją też, że stanowi on z pewnością rodzaj

sceny, na której wszyscy odgrywamy swoje role, choć zazwyczaj jesteśmy miernymi aktorami, a przed podniesieniem kurtyny nie odbywamy

żadnych prób. Czy będzie to zbyt wiele, jeśli zaproponuję, tytułem próby, abyśmy postrzegali go jako cyrk, ruchomy karnawał, wędrujący pod

słońcem przez rekordowy sezon czterech miliardów lat, wciąż prezentujący nowe monstra i dziwy, cuda i wygłupy, mistyfikacje oraz nieudane,

krwawo zakończone widowiska, nigdy jednak nie będący w stanie zabawić dostatecznie widzów, aby nie wychodzili jeden po drugim i nie

powracali do swych domów na długi, nudny, zimowy sen pod kołdrą z pyłu? W takim przypadku powiem jeszcze, że przynajmniej na razie

odkryłem swoją tożsamość - jestem władcą cyrkowej areny, lecz korona jakoś krzywo siedzi na mej głowie (o ile w ogóle mam jakąś głowę), a

ponadto ostrzec was muszę, że trupa jest zbyt mała, jak na wszechświat takiej wielkości, i dlatego wielu z nas musi występować dwukrotnie, a

nawet i trzykrotnie, więc spodziewajcie się, że powracać będę w różnych przebraniach. Zaiste wiele zdarzeń musi kiedyś nastąpić.

W danej chwili, na przykład, bynajmniej nie fantazjuję ani nie żartuję. Przepełnia mnie gniew. Jestem w Nairobi, stolicy Kenii, a

nazywam się, jeśli pozwolicie, Nkrumah Fubar. Mam czarną skórę (czy to wam przeszkadza? mnie wcale) i znajduję się, tak jak większość z was,

w połowie drogi między wspólnotą plemienną a zaawansowaną technologicznie cywilizacją, zaś mówiąc zupełnie wprost, jako szaman Kikuju

umiarkowanie nawykły do miejskiego życia nadal wierzę w czary - jak dotąd nie oszalałem do tego stopnia, by zaprzeczać świadectwu własnych

zmysłów. Jest 3 kwietnia i Fernando Po już od kilku nocy spędza mi sen z powiek, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie, gdy okaże się, iż mojej

działalności nie można uznać za przykładną, nie polega bowiem ona na niczym innym, jak na lepieniu lalek przedstawiających władców

Ameryki, Rosji i Chin. Już wiecie: przez cały miesiąc będę wbijał w ich głowy szpilki - skoro oni nie dają mi spać, ja im też nie dam. Na tym, w

pewnym sensie, polega sprawiedliwość.

Prezydent Stanów Zjednoczonych miał istotnie szereg poważnych migren w ciągu następnych tygodni, jednakże ateistyczni władcy

Moskwy i Pekinu okazali się znacznie mniej podatni na magię. Ani razu się nie przyznali, że czują choć przelotne ukłucie. Poczekajcie jednak,

jest w naszym cyrku

 

 

jeszcze jeden wykonawca, najinteligentniejszy i najporządniejszy w całej trupie - jego imię nie daje się wymówić, lecz możecie

nazywać go Howard. Poza tym tak się składa, że od urodzenia jest delfinem. Pływa wśród ruin Atlantydy, a jest już 10 kwietnia - czas biegnie.

Nie jestem pewien, co widzi Howard, ale coś go niepokoi i postanawia opowiedzieć o tym Hagbardowi Celine'owi. Nie mam w tej chwili pojęcia,

kim jest Hagbard Celine. Nieważne - patrzcie, jak toczą się fale, i cieszcie się, że woda nie jest tu jeszcze tak bardzo zanieczyszczona.

Przyjrzyjcie się złotym promieniom, jak rozświetlają wodę i odbijają się od niej w postaci niezwykłych iskierek tworzących, o dziwo, srebrną

poświatę. Patrzcie, nie odwracajcie wzroku od tych fal, bo dzięki temu łatwiej wam będzie przeżyć pięć godzin w ciągu jednej sekundy i znaleźć

się wśród drzew i ziemi, gdzie kilka spadłych liści rozsnuje poetycki nastrój, zanim zacznie się horror. Gdzie jesteśmy? Oddaleni o pięć godzin,

przecież wam powiedziałem - pięć godzin na zachód, mówiąc dokładniej, więc w tej samej chwili, gdy Howard fika kozła pośród ruin Atlantydy,

Sasparilla Godzilla, turystka z Simcoe w stanie Ontario (miała pecha urodzić się człowiekiem), zgrabnym ruchem pada na nos i leży nieprzyto-

mna na ziemi, pośrodku odkrytej ekspozycji Muzeum Antropologicznego w parku Chapultepec, Meksyk - Distrito Federal, budząc tym niejakie

wzburzenie wśród reszty turystów. Powiedziała później, że wszystko przez ten upał. Nie traktując istotnych spraw z takim namaszczeniem jak

Nkrumah Fubar, nie powiedziała nikomu ani nawet sama nie chciała pamiętać o tym, co ją naprawdę powaliło na ziemię. Ludzie w Simcoe zawsze

powtarzali, że Harry Godzilla znalazł sobie rozsądną kobietę, kiedy żenił się z Sasparilla, a w Kanadzie (albo w Stanach Zjednoczonych)

ukrywanie pewnych faktów uchodzi za przejaw rozsądku. Nie, na razie chyba lepiej, jak nie będę ich nazywał faktami. Dość powiedzieć, iż ona

albo zobaczyła, albo wyobraziła sobie, że twarz gigantycznego posągu Tlaloca, boga deszczu, przeciął złowieszczy grymas. Dotychczas nikt z

Simcoe nigdy nie widział czegoś takiego: zaiste wiele zdarzeń musi kiedyś nastąpić.

A jeśli wam się wydaje, że przypadek owej nieszczęsnej damy jest niezwykły, to powinniście zbadać raporty psychiatrów, zarówno

państwowych, jak i prywatnych, z całego tamtego miesiąca. Doniesienia o niezwykłym niepokoju i religijnych maniach, które owładnęły

schizofrenikami w szpitalach dla umysłowo chorych, szerzyły się w zawrotnym tempie. Prosto z ulic do szpitali trafiali zwykli mężczyźni

i kobiety, skarżący się, że obserwują ich czyjeś oczy, że przez zamknięte pomieszczenia przechodzą jakieś zakapturzone istoty, że

jakieś postacie w koronach wydają im niezrozumiałe rozkazy, że słyszą głosy, które mienią się głosami Boga albo Diabła. Bez wątpienia sprawki

czarownic. Jednakże zdrowy umysł nakazywał uznać to wszystko za pokłosie tragedii na Fernando Po.

Telefon zadzwonił o 2.30 w nocy 24 kwietnia. Odrętwiały, wygłupiony, po omacku, niezbyt pewnie, pogrążony w mroku znajduję

jakieś ciało, jakieś ja, jakieś zadanie.

- Goodman - przedstawiam się do słuchawki, wsparty na jednym ramieniu, wciąż jeszcze wracając z dalekiej podróży.

- Zamach bombowy i zabójstwo - wyjaśnia mi elektryczno-eunuchowaty głos w słuchawce.

Sypiam nago (wybaczcie mi), więc zapisując adres, jednocześnie wkładam buty i spodnie. Ulica Sześćdziesiąta Ósma Wschodnia, w

pobliżu Rady do Spraw Stosunków Międzynarodowych.

- Już jadę - odpowiadam i odkładam słuchawkę.

- Co? Co? - mruczy Rebeka z łóżka.

Ona też jest naga i to budzi przyjemne wspomnienia sprzed kilku godzin. Sądzę, że niektórzy z was będą zaszokowani, kiedy im

powiem, że ja już skończyłem sześćdziesiąt lat, a ona ma dopiero dwadzieścia pięć. Wiem, że nie zabrzmi to lepiej, nawet jeśli dodam, że

jesteśmy małżeństwem.

Jak na swój wiek nie jest to jednak złe ciało, a widok Rebeki, prawie niczym nie przykrytej, przypomina mi, że w sumie jest zupełnie

dobre. Prawdę powiedziawszy, w tym momencie nieomal już zapomniałem, że byłem władcą cyrkowej areny, a nawet jeśli plączą się po mej

pamięci jakieś okruchy wspomnień, to giną w resztkach snu. Całuję ją w kark wpółświadomie, bo ona jest moją żoną, a ja jestem jej mężem, i

nawet jeśli jestem inspektorem z Wydziału Zabójstw - mówiąc dokładnie Wydziału Zabójstw Komendy Północnej - to jakiekolwiek

podejrzenia, że to ciało jest mi obce, rozwiały się wraz ze snami. Ulotniły się jak dym.

- Co? - powtarza Rebeka, wciąż nie potrafiąc się obudzić.

- Znowu ci cholerni radykałowie - mówię, wkładając koszulę.

Wiem, że półprzytomna przyjmie każdą odpowiedź.

- Aha - mówi uspokojona i ponownie zapada w głęboki sen. Z grubsza umyłem twarz, twarz starego człowieka patrzącą na mnie z lustra, i

przejechałem szczotką po włosach. Dobra

10

 

 

pora na myśl, że już tylko kilka lat dzieli mnie od emerytury - i na wspomnienie pewnej życiowej zadry oraz pewnego dnia w

Catskills z pierwszą żoną, Sandrą, jeszcze wtedy, kiedy mieli tam przynajmniej czyste powietrze... skarpetki, buty, krawat, kapelusz... żałoba

nigdy się nie kończy, bo choć bardzo kochałem Rebekę, nigdy nie przestałem opłakiwać Sandry. Zamach bombowy i zabójstwo. Co za parszywy

świat. Czy pamiętacie jeszcze te dni, kiedy można było przejechać przez Nowy Jork o trzeciej w nocy, bez pakowania się w korki uliczne?

Tamte dni minęły, bo na ulicach tłoczyły się teraz wozy dostawcze, którym zabroniono jeździć za dnia. Wszyscy mieli udawać, że

zanieczyszczenia powietrza zanikają wraz ze świtem. Papa zwykł mawiać: "Saul, Saul, oni zrobili to Indianom, a teraz robią to samym sobie.

Goyischenarrs". W1905 wyjechał z Rosji, uciekając przed pogromem, ale sądzę, że przedtem zdołał wiele zobaczyć. Uważałem go za

skończonego cynika, a teraz ja wydaję się cyniczny wielu ludziom. Czy jest w tym jakaś prawidłowość albo sens?

Wybuch nastąpił w jednym z tych starych biurowców, którego główny hol stanowi mieszankę gotyku z eklektyzmem. Panujący w nim

półmrok przypomniał mi atmosferę, jaka otaczała Charliego Chana w Muzeum Figur Woskowych. Natychmiast kiedy wszedłem do środka, w

moje nozdrza uderzył jakiś dziwny zapach.

Policjant pełniący wartę przy drzwiach rozpoznawszy mnie, stanął na baczność.

- Rozwaliło całe siedemnaste piętro i część osiemnastego - powiedział. - Oprócz tego sklep zoologiczny na parterze. To dziwna

sprawa. Nic nie zostało zniszczone prócz akwariów. Stąd ten zapach.

Z półmroku wynurzył się Barney Muldoon, wieloletni przyjaciel. Wyglądał i zachowywał się jak hollywoodzki gliniarz. Twardy facet i

wcale nie taki tępy, jakiego lubił udawać, choć właśnie dzięki temu zrobili go szefem Wydziału Antyterrorystycznego.

- Twój kłopot, Barney? - spytałem zdawkowo.

- Na to wygląda. Nikt nie zginął. Zadzwonili po ciebie, bo na osiemnastym piętrze spłonął manekin i pierwsza ekipa, która tu

dotarła, myślała, że to ludzkie ciało.

(Czekajcie: George Dorn krzyczy...)

Odpowiedź ta nie wywołała na jego twarzy żadnej widocznej reakcji - ale pokerzyści z Zakonu Ojców Policjantów dawno temu

zaprzestali prób odczytania tego nieprzeniknionego, talmudycznego oblicza. Jako Barney Muldoon wiedziałem,

11

co bym czuł, gdybym miał możliwość zwalenia tej sprawy na inny wydział i szybkiego powrotu do domu, do pięknej, młodej żony,

takiej jak Rebeka Goodman. Uśmiechnąłem się do Saula - z jego wzrostem nie przyjęliby go teraz do policji, lecz za jego młodych lat przepisy

były inne - i dodałem spokojnie:

- Ale być może dla ciebie też się coś znajdzie. Kapelusz przekrzywił się na głowie Saula, kiedy ten wyciągnął fajkę i zaczął ją nabijać.

Mężczyzna powiedział tylko:

- Ach tak?

- Na razie - ciągnąłem - wysłaliśmy wiadomość do Wydziału Zaginionych, ale jeśli okaże się, że jednak mam rację, wszystko to i

tak wyląduje na twoim biurku.

Zapalił zapałkę i zaczął pykać fajkę.

- Ktoś, kto ginie o tej porze... może się znaleźć... wśród żywych rano - rzekł, cały czas się zaciągając.

Zapałka zgasła, a cienie drgnęły, chociaż nikt się nie poruszył.

- Z nim może być inaczej - powiedział Muldoon. - Zniknął trzy dni temu.

- Irlandczyk, i do tego twojego wzrostu, nie może oczywiście być bardziej subtelny od słonia - stwierdził znużonym głosem Saul. -

Przestań mnie katować i powiedz, co masz.

- W biurze, w którym nastąpił wybuch - wyjaśnił Muldoon, najwyraźniej urzeczony tym, że znalazł towarzysza niedoli - mieści się

redakcja pisma "Konfrontacja". Pismo jest lewicujące, więc można się spodziewać, że to robota prawicy, a nie lewicy. Natomiast ciekawe jest to,

że jego redaktora naczelnego, Josepha Malika, nie udało nam się złapać w domu, zaś kiedy zadzwoniliśmy do jednego z członków redakcji, to

wiesz, co nam powiedział? Że Malik zniknął trzy dni temu. Właściciel jego domu to potwierdza. Sam usiłował skontaktować się z Malikiem, bo w

jego domu obowiązuje zakaz trzymania zwierząt, a lokatorzy skarżyli się na psy Malika. No, więc kiedy jakiś facet znika z widoku, a potem w

jego biurze ktoś podkłada bombę, to coś mi się wydaje, że sprawa tak czy siak trafi do Wydziału Zabójstw. Mam rację?

Saul chrząknął.

- Może tak, a może nie - powiedział. - Jadę do domu. Rano sprawdzę w Wydziale Zaginionych, czego się dowiedzieli.

- Wiecie, co mnie w tym wszystkim najbardziej zastanawia? - odezwał się nagle policjant. - Egipskie pielęgnice.

- Egipskie co?

- W sklepie zoologicznym - wyjaśnił policjant, wskazując przeciwległą stronę holu. - Obejrzałem tę ruinę i stwier-

12

 

 

dziłem, że oni tu mieli jedną z najlepszych kolekcji ryb tropikalnych w całym Nowym Jorku. Nawet egipskie pielęgnice - Zauważył

miny obydwu detektywów i dodał mętnie: - Jeśli nie hodujecie ryb, to nie zrozumiecie. Ale wierzcie mi, bardzo trudno zdobyć egipskie

pielęgnice w dzisiejszych czasach, a te tutaj wszystkie zdechły.

- Pielęgnice? - spytał z niedowierzaniem Muldoon.

- Tak, widzicie, one trzymają swoje młode w ustach przez kilka dni po urodzeniu i wcale ich nie połykają. To jest jedna z

najwspanialszych rzeczy w hodowaniu rybek: człowiek uczy się podziwiać cuda natury.

Muldoon i Saul popatrzyli na siebie.

- Jakie to budujące - powiedział w końcu Muldoon - że mamy teraz w policji tylu ludzi po studiach.

Otworzyły się drzwi windy i wyszedł z nich rudowłosy Dań Pricefixer, młody detektyw z wydziału Muldoona. W rękach trzymał

metalową kasetę.

- To chyba coś ważnego, Barney - zaczął z miejsca, ledwie skinąwszy głowa w stronę Saula. - Cholernie ważnego. Znalazłem ją w

gruzach, a że była częściowo rozwalona, więc zajrzałem do środka.

- No i? - zainteresował się Muldoon.

- To jest najbardziej odjazdowy zbiór korespondencji urzędowej, jaką kiedykolwiek widziałem. Pasuje tu jak cycki do biskupa.

To będzie długa noc - pomyślał nagle Saul i ogarnęło go przygnębienie. Długa noc i trudna sprawa.

- Masz ochotę popatrzeć? - spytał złośliwym tonem Muldoon.

- Lepiej znajdźcie jakieś miejsce, gdzie można usiąść - podpowiedział im Pricefixer. - Przejrzenie tego zabierze wam trochę czasu.

- Chodźmy do kawiarni - zaproponował Saul.

- Wy się po prostu na tym nie znacie - powtórzył policjant. - Nie wiecie, ile są warte egipskie pielęgnice.

- Trudno się określa wartość narodowości, zarówno w odniesieniu do ryb, jak i do ludzi - stwierdził Muldoon, podejmując jedną ze

swych nieczęstych prób naśladowania sposobu mówienia Saula.

Potem ruszyli razem w stronę kawiarni, pozostawiając policjanta z wyrazem strapienia na twarzy.

Policjant nazywa się James Patrick Hennessy i pracuje w policji od trzech lat. Więcej w tej opowieści się nie pojawi. Ma

13

 

pięcioletniego, upośledzonego syna, którego kocha bezgranicznie. Takich twarzy jak jego widuje się codziennie na ulicach tysiące i nie

spostrzega się, jak dobrze ukrywają swoje tragedie... a George Dorn, który kiedyś chciał go zastrzelić, nadal krzyczy... Natomiast Barney i Saul

wchodzą do kawiarni. Rzut oka dookoła. Różnica między gotyckim holem a tym funkcjonalnym pomieszczeniem o wystroju z laminatu,

utrzymanym w krzykliwych barwach, jest, można powiedzieć, odlotowa. Nie zwracać uwagi na zapach: tu jesteśmy bliżej sklepu zoologicznego.

Saul zdjął kapelusz i w zamyśleniu przejechał dłonią po swych siwych włosach, zaś Muldoon przebiegł wzrokiem dwie pierwsze noty.

Zrobiwszy to, założył okulary i zaczął czytać wolniej, na swój własny, metodyczny sposób. Przygotujcie się na szok. Oto treść:

PROJEKT "ILUMINACI": NOTA nr l              .        7/23

J.M.:

Pierwsza wzmianka, jaką znalazłam, była zawarta w Violence Jacquesa Ellula (Seabury Press, New York, 1969). Twierdzi on (strony

18-19), że Iluminatów założył w XI w. Joachim z Fiore i że pierwotnie nauczali prymitywnej chrześcijańskiej doktryny ubóstwa i powszechnej

równości, ale później, pod przywództwem Fra Dolcino w XV w., zaczęli stosować przemoc, ograbiali bogaczy i głosili rychłe panowanie Ducha

Świętego. "W 1507", tak kończy, "zostali rozgromieni przez «siły porządku» - to znaczy armię, dowodzoną przez biskupa Vercueil". Nie

wspomina o żadnych Iluminatach, działających we wcześniejszych wiekach ani współcześnie.

Jeszcze dzisiaj będę miała coś więcej.

Pat

PS. Znalazłam coś więcej na temat Joachima z Fiore w starszych rocznikach "National Review". William Buckley i stowarzyszeni z

nim uważają, że Joachim jest odpowiedzialny za współczesny liberalizm, socjalizm i komunizm, potępiają go wytwornym, teologicznym

językiem. Twierdzą, że popełnił herezję "immanentyzacji chrześcijańskiego eschatonu". Czy chcesz, abym to sprawdziła w specjalistycznym

traktacie na temat tomizmu? Wydaje mi się, że to oznacza spowodowanie końca świata.

14

 

 

PROJEKT "ILUMINACI": NOTA nr 2              7/23

J.M.:

Moje drugie źródło okazało się bardzo przydatne: Akron Daraul, A History of Secret Societies (Citadel Press, New York, 1961).

Daraul również ustala datę powstania Iluminatów na wiek XI ale nie wiąże tego faktu z postacią Joachima z Fiore. Wywodzić się mają

z islamskiej sekty izmailitów, znanych również jako Zakon Asasynów. Zostali rozgromieni w XIII wieku, ale później pojawili się ponownie,

głosząc nową, mniej wojowniczą ideologię, i przetrwali do dzisiaj jako sekta izmailitów, której przywódca tradycyjnie nosi tytuł Aga Khan. Lecz

w XIV wieku Iluminaci (Roshinaya), działający na terenie późniejszego Afganistanu, przejęli oryginalną taktykę Zakonu Asasynów. Zostali

zniszczeni przez przymierze Mogołów i Persów (strony 220-223). Jednakże "na początku XVII wieku powstali Iluminaci hiszpańscy -

Allumbrados, potępieni później edyktem Świętej Inkwizycji w 1623. W 1654 we Francji publicznie dowiedziano się o istnieniu «iluminowanych»

Guerinetów". I wreszcie - to, co cię najbardziej interesuje - l maja 1776 w bawarskim mieście Ingolstadt Adam Weishaupt, były jezuita, założył

bawarskich Iluminatów. "Istniejące dokumenty wykazują kilka podobieństw między niemieckimi a środkowoazjatyckimi Iluminatami, które to

podobieństwa trudno uznać za zwykły zbieg okoliczności" (s. 255). Iluminaci Weishaupta zostali zlikwidowani przez rząd bawarski w 1785;

Daraul wspomina także o Iluminatach z Paryża, działających w latach osiemdziesiątych XIX w., lecz sugeruje, że była to tylko przejściowa moda.

Nie zgadza się z poglądem, jakoby Iluminaci mieli istnieć w czasach dzisiejszych.

To wszystko zaczyna wyglądać niesamowicie. Dlaczego trzymamy te szczegóły w tajemnicy przed Georgem?

Pat

Saul i Muldoon wymienili spojrzenia.

- Zobaczmy następną - zaproponował Saul.

Zaczęli razem czytać:

PROJEKT "ILUMINACI": NOTA nr 3              7/24

J.M.:

Encyclopedia Britannica ma niewiele do powiedzenia na ten temat (wydanie z r. 1966, t. 11, "Halikar - Impala", s. 1094):

15

ILUMINACI: krótkotrwały ruch republikańskiej wolnej myśli, założony l maja 1776 przez Adama Weishaupta, profesora prawa

kanonicznego w Ingolstadt i byłego jezuitę. (...) Po roku 1778 nawiązali kontakty z rozmaitymi lożami masońskimi, w których, dzięki wpływom

A. Kniggego (por.), jednego z ich najznaczniej-szych członków, wielokrotnie udawało im się osiągać najwyższe pozycje. (...)

Sama idea przyciągała pisarzy takich jak Goethe czy Herder, a nawet panujących książąt Gothy i Weimaru. (...)

Ruch rozrywały wewnętrzne spory i ostatecznie edykt rządu Bawarii z 1785 zakazał im działalności.

Pat

Saul przestał czytać.

- Założę się z tobą, Barney - powiedział cicho - że J.M., dla którego pisano te noty, jest zaginionym Josephem Malikiem.

- Jasne - odparł ponurym głosem Muldoon. - Te typy od Iluminatów wciąż się gdzieś tu kręcą i właśnie go dopadły. Saul, jak Boga

kocham - dodał - naprawdę doceniam twój sposób myślenia, bo dzięki niemu potrafisz przewidywać fakty. Ale na zwykłych domysłach można

się nieźle przejechać, jeśli się zaczyna od zera.

- Nie zaczynamy od zera - stwierdził łagodnie Saul. - Oto od czego możemy zacząć. Po pierwsze - wystawił jeden palec - w

budynku podłożono bombę. Po drugie - drugi palec - na trzy dni przed tym zamachem znika znany dziennikarz. Już z tego faktu wynikają co

najmniej dwie możliwości: ktoś go porwał albo on wiedział, że ktoś go chce porwać, więc uciekł. A teraz popatrz na te noty. Po trzecie -

wystawił trzeci palec - najczęściej używane źródło informacji, Encyclopedia Britannica, wydaje się mylić, jeśli chodzi b datę pojawienia się

Huminatów. Twierdzi się tam, że to były Niemcy w osiemnastym wieku, ale pozostałe noty zawierają wcześniejsze daty... zobaczmy... Hiszpania

siedemnasty wiek, Francja siedemnasty wiek, a potem jeszcze jedenasty wiek, tereny obecnych Włoch i Afganistanu, które dzieli od siebie kawał

świata. Tak więc mamy drugą zależność: skoro Britannica myli się w kwestii początków, to równie dobrze może się mylić w kwestii zakończenia.

Teraz połącz ze sobą te trzy fakty i dwa wnioski...

- I wyjdzie na to, że Iluminaci porwali wydawcę i wysadzili w powietrze jego redakcję. Akurat. Nadal ci przypominam, że idziesz za

szybko.

16

 

 

- A może za wolno - oświadczył Saul. - Organizacja, która istniała co najmniej kilka wieków i przez cały ten czas potrafiła nieźle

ukrywać swoje tajemnice, mogła do dzisiaj stać się całkiem silna. - Zawiesił głos i zamknął oczy, aby się lepiej skupić.

Po chwili spojrzał na młodszego mężczyznę badawczym wzrokiem. Muldoon też się zamyślił.

- Widziałem ludzi lądujących na Księżycu - powiedział. - Widziałem studentów, którzy włamywali się do dziekanatów, aby nasrać

do kosza na śmieci. Widziałem nawet zakonnice w mini-spódniczkach. Ale międzynarodowy spisek, istniejący w tajemnicy przez osiemset lat, to

coś takiego, jakby otworzyć drzwi własnego domu i zastać za nimi Jamesa Bonda wraz z prezydentem Stanów Zjednoczonych, strzelających do

Fu Manchu i pięciu braci Marx.

- Próbujesz przekonać samego siebie, nie mnie. Barney, to wszystko sięga tak daleko, że dałoby się połamać na trzy kawałki, które

nadal byłyby tak długie, że można by nimi z tego miejsca połaskotać kogoś w Bronxie. Istnieje jakaś tajna organizacja, która się bezustannie

wpieprza w politykę międzynarodową. Każdy choć trochę inteligenty człowiek od czasu do czasu podejrzewa coś takiego. Nikt nie chce wojen, a

one jednak się toczą. Dlaczego? Spójrz prawdzie w oczy, Barney. To jest właśnie ta wielka sprawa, która zawsze śniła nam się po nocach.

Prawdziwy gigant. Gdybyśmy mieli trupa, niosący trumnę podczas pogrzebu dostaliby odcisków na ramionach. I co ty na to? - spytał

wyczekująco Saul.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin