12124.txt

(431 KB) Pobierz
Andrzej bielanin

Miecz Bez miecza

Cz�� I
Lord Osiernica
.../ powiedzia� On: � To moje jest, i to te� jest
moje!" I kr�lowie p�acili mu danin�, i wasale ich,
i poddani wasal�w. Dwunastu rycerzy sprzeciwi�o
si� jego w�adzy i dwunastu zgin�o, a On si� �mia�.
I chcia� zaw�adn�� Mieczem Bez Imienia, ale nie
znalaz� go. I rozgniewa� si�, i zniewoli� c�rk� kr�la
Lockheimu - Lataj�cego Miasta. I wszyscy pos�usz-
ni byli w�adzy jego, a nie by�o kresu jego rozpu�cie.
I wtedy zjawi� si� bohater. Przyby� z Po�udnia, by�
trzynastym, a w jego d�oni l�ni� Miecz Bez Imienia...
Kroniki Lockheimu
Tak, Osiemica to ja. M�wi� to tylko gwoli wyja�nienia. Takie
przezwisko. W stronach, w kt�rych bywa�em, imi� Andriej
brzmia�o nie za dobrze... W Zjednoczonym Kr�lestwie i Ksi�-
stwach Przyleg�ych nazwano mnie d�wi�cznie: lord Osiernica,
Obro�ca i Or�downik, Wchodz�cy w Mrok, trzynasty landgraf
Miecza Bez Imienia. Robi wra�enie, co? Moim zdaniem, ca�kiem
spore. A najwa�niejsze, �e wszystkie tytu�y s� absolutnie zas�u�o-
ne. Ale od pocz�tku.
Wszystko zacz�o si� podczas wycieczki do jednego z nadba�-
tyckich miast.
Pojechali�my tam na jaki� festyn (festyny by�y wtedy bardzo
modne) i musz� przyzna�, �e nie�le si� bawili�my. By�em tam z �o-
n�, by�a z nami siostra z m�em i jeszcze jedna para - towarzy-
stwo dobrane i weso�e. Do dzi� nie mog� sobie przypomnie�, po
co w�a�ciwie pojechali�my do tego zamku - widocznie by� to je-
den z punkt�w programu.
Nasz� sz�stk� wsadzono do ��to-zielonej furgonetki. Drog� do
zamku urozmaica�o nam przygl�danie si� �wi�tuj�cym t�umom:
wsz�dzie balony, chor�giewki, wst�gi, muzyka i zwarta ci�ba lu-
dzi w najr�niejszych strojach. Nie wiem jak wy, aleja uwielbiam
podobne widowiska.
�redniowieczny zamek sta� na wzg�rzu, w�a�ciwie ju� na pery-
feriach. Podobno niegdy� miasta rozrasta�y si� w taki w�a�nie spo-
s�b - domy budowano wok� zamku, potem coraz dalej, p�ki nie
zaj�y ca�ej okolicy. A zamek pozostawa� o�rodkiem w�adzy.
To w�a�ciwie wszystko, co mog� powiedzie� o tym zabytku.
Wprawdzie przewodniczka co� opowiada�a, ale nie s�ucha�em.
Patrzy�em na wysokie mury, na okr�g�e wie�e z okienkami strzel-
niczymi, na masywne bramy, szare kamienie, drzwi i przej�cia...
Jestem malarzem, nic wi�c dziwnego, �e ten widok wyda� mi si�
pasjonuj�cy. P�niej nieraz dzi�kowa�em losowi, �e zdo�a�em zdo-
by� wykszta�cenie i �e uczono mnie malowa� w stylu realistycz-
nym, bez �adnych tam awangardowych wymys��w. S� takie miej-
sca, gdzie kubizm m�g�by zosta� uznany za wymys� szatana,
a autora pos�ano by na stos...
Kierowca podwi�z� nas do mur�w zamku, gdzie kr�ci� si� t�um
ludzi w �redniowiecznych kostiumach stra�nik�w i mieszczan.
Obok wznosi� si� szafot, widocznie ka�� by�a jednym z elemen-
t�w widowiska. Samoch�d si� zatrzyma� i jako� tak wysz�o, �e
wysiada�em pierwszy. Po�o�y�em r�ce na skrzyni furgonetki i...
I wtedy w�a�nie wszystko si� zacz�o. Mo�e nie nale�a�o nicze-
go rusza� i w og�le si� tam nie pcha�? Teraz nie ma to ju� �adne-
go znaczenia. Nie przypuszcza�em, �e jeden wyg�up mo�e zmie-
ni� ca�e moje �ycie. Ale tak wysz�o...
Przy zej�ciu ze skrzyni le�a� miecz. Sk�d si� tam wzi�� - nie
mam poj�cia. Wygl�da� jak atrapa z aluminiowym ostrzem i drew-
nian� r�koje�ci�.
By�em absolutnie trze�wy i nie wiem, co za licho mnie podkusi-
�o, �eby chwyci� ten miecz i z gro�nym okrzykiem przy��czy� si�
do przebiera�c�w. Mia�em na sobie cienki podkoszulek, ciep��
koszul� firmy Mustang w czerwono-zielon� krat�, jasne d�insy
i adidasy - ot, normalny ubi�r m�odego turysty, wi�c z tym idio-
tycznym mieczem w raku wygl�da�em do�� g�upio, ale strasznie
chcia�em popisa� si� przed �on�. Przyznaj�, �e czasem z pr�no-
�ci daj� si� podpu�ci� na tanie teatralne efekty. Gdy stra�nik na
szafocie skin�� na mnie mieczem, od razu przyj��em pozycj� bojo-
w� i zaatakowa�em. Trzeba to by�o widzie�! Robin Hood, Ryszard
Lwie Serce i krasnolud Thorin w jednej osobie. Stra�nik by� gru-
by, pot�ny i w dodatku sta� wysoko na pomo�cie; zr�cznie uchy-
laj�c si� przed jego niezdarnymi ciosami, zdo�a�em dwa razy do-
tkn�� aluminiowym mieczem jego pot�nego brzucha. Moja �ona,
stoj�c na furgonetce, �artobliwie pogrozi�a mi palcem, reszta towa-
rzystwa za�miewa�a si�, zach�caj�c nas do dalszej walki. Odwr�ci-
�em si� do mojej publiczno�ci i sk�oni�em szarmancko... Idiota! Gdy
si� obejrza�em, by�o ju� za p�no: miecz stra�nika dosi�gn�� mnie,
rozci�� koszul� i zostawi� d�ug�, g��bok� rys� na ramieniu. Po raz
pierwszy przysz�o mi do g�owy, �e jego bro�, zrobiona z porz�dnej
stali, zosta�a starannie wywa�ona i naostrzona.
- Zwariowa� pan, czy co? Przecie� to boli!
Ale paskudny typ tylko si� roze�mia� i demonstruj�c zepsute z�by,
zaatakowa� znowu. Nigdy nie by�em mistrzem fechtunku, a powiedz-
my sobie otwarcie, �e w og�le nie umiem walczy� mieczem, ale on
by� jeszcze gorszy. Zdo�a�em wybi� mu or� z r�ki i podrzuci� w g�-
r�, ale przy okazji wypu�ci�em w�asn� bro�, i dwa nasze miecze za-
cz�y kozio�kowa� w powietrzu. A na ziemi� spad� ju� tylko jeden...
A raczej nie spad� do ko�ca. Lecia� ostrzem w d�, o�lepiaj�c z�oci-
stym blaskiem. I nie by� to ju� ani m�j miecz, ani miecz stra�nika...
Co to by�a za klinga! Nigdy przedtem i nigdy potem nie widzia-
�em podobnej broni. W�skie ostrze z bia�ego metalu o b��kitnym
po�ysku, d�uga r�koje��, r�wnie wygodna dla jednej, jak i dla
dw�ch r�k i zupe�ny brak ozd�b - zreszt� miecz ich nie potrzebo-
wa�. Ka�dy element by� tak doskona�y, �e zamar�em w niemym
zachwycie.
Spadaj�cy znik�d miecz zastyg� przed moimi oczami, jakby
wybieraj�c w�a�nie mnie spo�r�d licznych mieszka�c�w tego
grzesznego �wiata. Powoli wyci�gn��em r�k�, a on wsun�� si� do
mojej d�oni. Co za upajaj�ce uczucie! Tylko ten, kto mia� okazj�
trzyma� najgro�niejsz�, najpi�kniejsz� i najl�ejsz� na �wiecie
bro�, mo�e mnie zrozumie�. Zrobi�em kilka pr�bnych wyma-
ch�w - miecz zdawa� si� przed�u�eniem mojej r�ki. Z jego r�koj e�ci
p�yn�a niezwyk�a moc i wype�nia�a ca�e moje cia�o. Moc czysta,
d�wi�czna i lekka, niczym pieni�cy si� szampan.
Ludzie wok� mnie wydawali okrzyki zachwytu i rado�ci. Czy�-
by my�leli, �e to udana realizacja zamys�u scenarzyst�w festynu?
Nieoczekiwanie z t�umu wybieg�o sze�ciu m�czyzn w kostiu-
mach �redniowiecznych stra�nik�w, uzbrojonych w kr�tkie mie-
cze i halabardy. M�j gruby przeciwnik podbieg� do nich, wrzesz-
cz�c co� i pokazuj�c mnie palcem, i chwil� p�niej sze�� halabard
ruszy�o do ataku, a ja kompletnie przesta�em rozumie�, co si� tu
w�a�ciwie dzieje. Ludzie podskakiwali i bili brawo, moja �ona spo-
gl�da�a na mnie z dum�, w pobli�u za� ju� kr�cili si� filmowcy i b�y-
ska�y flesze. Wida� wszyscy uwa�ali to za �wietne przedstawienie.
Przyznaj�, �e przez jaki� czas faktycznie gra�em. Cudowna bro�
w moich d�oniach, zdumiewaj�ca lekko�� ruch�w, realny przeciw-
nik na wyci�gni�cie miecza, kochaj�ca ma��onka na horyzoncie -
czego wi�cej trzeba? �e dla niekt�rych to wcale nie by�a gra, prze-
kona�em si� dopiero po pierwszych ciosach. Sze�ciu m�czyzn
o twarzach kryminalist�w najwyra�niej planowa�o posieka� mnie
na plasterki. Stra�nicy byli znacznie silniejsi i du�o lepiej uzbro-
jeni, a� w ko�cu zacz��em si� zastanawia�, czemu si� tak ze mn�
patyczkuj�? Wreszcie zrozumia�em: miecz. Miecz �y� w�asnym
�yciem. Parowa� ciosy, broni� przed wrogami, tworz�c wok� mnie
l�ni�c�, nieprzeniknion� zas�on�, a ja jedynie trzyma�em r�koje��.
Na atak nie by�o czasu, stra�nicy ci�gle napierali. Cofa�em si�
w stron� mur�w, dop�ki lew� r�k� nie wymaca�em za sob� drzwi.
Stra�nicy dos�ownie wepchn�li mnie przez niski otw�r i by�o ju�
po wszystkim.
Znalaz�em si� w w�skim, omsza�ym korytarzu, o�wietlonym
kopc�cymi ��tymi pochodniami, a sze�ciu stra�nik�w t�oczy�o si�
za mn�. I wtedy m�j miecz zacz�� zabija�. Zacz�� w�a�nie on, ja
w��czy�em si� znacznie p�niej. Nigdy przedtem nie pr�bowa�em
sobie nawet wyobrazi�, �e m�g�bym zabi� cz�owieka. Nie wiem,
co mnie napad�o... Zreszt� nie b�d� si� usprawiedliwia�. Sta�o si�
i koniec.
W�skie korytarze, nieoczekiwane zakr�ty i strome schodki da�y
mi spor� przewag�. Stra�nicy przeszkadzali sobie nawzajem, bez
sensu wymachuj�c halabardami, wi�c po kolei zak�u�em czterech
z nich. Pozosta�a dw�jka uciek�a.
W ten oto spos�b, sam o tym nie wiedz�c, trafi�em do zamku
Riesenkampfa. Wyj�tkowo nieprzyjemne miejsce.
o
W��czy�em si� podziemnymi korytarzami chyba z godzin�, pr�-
buj�c znale�� wyj�cie. Nic z tego. W ko�cu zacz��em krzycze�:
- Hop, hop! Jest tam kto? Wyprowad�cie mnie st�d! Poddaj� si�!
Figa z makiem! Mimo moich rozpaczliwych okrzyk�w, nikt si�
nie pojawi�. Dobrze chocia�, �e pali�y si� pochodnie i nie musia�em
b��dzi� w ciemno�ciach. W pewnym momencie potkn��em si� o ja-
ki� pr�g i od�upa�em niewielki kamyczek, kt�ry bez zastanowienia
rzuci�em za siebie. Rozleg� si� og�uszaj�cy huk, a gdy si� odwr�ci-
�em, ujrza�em, �e za moimi plecami pojawi�a si� g�ra kamieni. Wte-
dy jeszcze nie wiedzia�em, �e korytarze tego zamku naszpikowane
s� r�nymi pu�apkami i przej�� przez podziemia mo�e jedynie cz�o-
wiek wtajemniczony... lub nie�wiadomy niczego idiota.
Taki jak ja.
W ko�cu korytarze doprowadzi�y do drewnianych drzwi, kt�re
wpu�ci�y mnie na kr�lewskie komnaty.
Przez jaki� czas sta�em nieruchomo, oszo�omiony tym, co zoba-
czy�em.
Mia�em przed sob� nowoczesne apartamenty. Wysokie sufity,
szklane stoliki z ksi��kami i czasopismami, modne fotele z powy-
ginanych rurek, obite imitacj� sk�ry, telefony, komputery, ksero -
jak w eleganckim biurze. Poszed�em dalej i znalaz�em si� w pokoju
wy�o�onym r�nymi gatunkami drewna. W�oskie meble, mi�kkie
fotele, biblioteczka, wielki telewizor. Co najbardziej rzuca�o si�
w oczy - w pokojach nie by�o okien. Ogl�da�em to wszystko z uwa-
g�, nie wypuszczaj�c miecza z r�k. Po��czenie mrok�w g��bokiego
�redniowiecza i fantazji europejskich dekorator�w naprawd� robi�o
wra�enie. Co to za organizacja, jaka firma mog�a urz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin