14218.txt

(260 KB) Pobierz
Stefan KISIELEWSKI
Przygoda w Warszawie
Wydawnictwo Literackie
I
pseudonimem �Tomasza Stali�skiego". Po drugie, dopatruj� si� w Przygodzie pewnej my�li wa�kiej a uniwersalnej, ideowej, spo�ecznej, nawet politycznej, wyra�onej w postaci symbolu, tak uog�lnionego, �e mo�liwe by�o drukowanie jej przed laty bez skre�le� cenzury w �Tygodniku".
Jak� jest owa g��wna�idea utworu? To ju� musi odcyfrowa� sam Czytelnik. Zwr�c� jeszcze tylko uwag�, �e w Przygodzie zawarte s� pewne sprawdzone po latach przepowiednie: kt� by si� spodziewa� w roku 1958, �e ludzie za niepos�usze�stwo zamykani b�d� w zak�adach psychiatrycznych, czyli, popularnie m�wi�c, w �domach wariat�w"? A kto pami�ta�, �e przez Warszaw� p�yn�y z kraj�w Wschodu transporty narkotyk�w, wszak sprawa ta dzisiaj dopiero nabra�a policyjnej aktualno�ci!
Domagam si� wi�c przyznania mi insygni�w etatowego proroka, zreszt� czyni� to w Polsce Ludowej od dawna, jak na razie nadaremnie. Licz� jednak, �e nowy Czytelnik Przygody w Warszawie oceni zawarte w niej przepowiednie, a tak�e, i�, rozwi�zuj�c zaszyfrowan� tam�e szarad� ideologiczn�, rozerwie si� nieco. By�oby to mi�� nagrod� dla autora, kt�ry, cho� cz�owiek w zamierzeniach powa�ny, bardzo nie lubi si� nudzi�. Ani te� nie chcia�by nudzi� innych.
�ycz� wi�c ciekawej lektury tej ksi��eczki, kt�ra, cho� ju� dosy� stara, bardzo ma�o jest nad Wis�� znana. Jak na m�j gust przynajmniej � znacznie za ma�o.
Stefan Kisielewski
Warszawa, kwiecie� 1987.
6
pierwsze i drugie spotkanie
Na ulicy by�o zarazem czerwono i o�lepiaj�co, bo zbli�aj�ce si� ku zachodowi s�o�ce �wieci�o prosto w oczy, a w dodatku z bok�w razi�y purpurowe refleksy, odbite od szyb okiennych. Antoni stara� si� i�� pospiesznie, ale niezbyt mu si� to udawa�o: co chwila wpada� na kogo� zd��aj�cego w kierunku przeciwnym. Ludzie wracaj�cy z pracy byli, jak to zwykle w Warszawie, zdenerwowani, a co najmniej ca�kowicie nie�yczliwi, tote� nie obywa�o si� przy tym bez ma�ych spi�� s�ownych, na kt�re jednak Antoni stara� si� nie zwraca� uwagi.
Nagle zderzy� si� z bliska i mocno z jak�� osob� p�ci �e�skiej, owion�� go zapach wody kolo�skiej i us�ysza� ciche s�owo: � Przepraszam. By�a to panienka w kusym p�aszczyku i aksamitnym berecie � Antoni zna� j� sk�de�. Po paru dopiero dalszych krokach u�wiadomi� sobie, �e zna j� z widzenia, �e spotyka j� cz�sto na tej ulicy wracaj�c z pracy, a czasem i rano.
Obejrza� si� za ni� odruchowo, lecz ze zbyt du�ym op�nieniem, bo nie by�o jej ju� wida�, napotka� natomiast wzrok id�cego tu� za nim osobnika w wytartej watowanej kurtce i przekrzywionej cyklist�wce. Ten cz�owiek r�wnie� by� mu dobrze znany: mia� jedno oko
7
krzywe, zezowate, jakby patrz�ce w g�r�, drugie za to ostre i bystre. Patrzy� w Antoniego z bliska, nie spuszczaj�c ze� wzroku.
Antoni przez kr�tk� chwil� mu si� przygl�da�, ale to wystarczy�o, aby spowodowa� kolejn� kraks�. B�d�c odwr�cony do ty�u nie uwa�a� i zderzy� si� � tym razem z ca�ej si�y � z jakim� id�cym w przeciwn� stron� m�czyzn�. Okaza� si� to starszy siwy pan z baczkami i w�sikami, o ciemnobr�zowej cerze po�udniowca i m�odych niemal, czarnych, gor�czkowych oczach. Zderzyli si� z ca�ej si�y, jednak starszy pan nie tylko nie wyrazi� protestu, ale usun�� si� na bok, lekko uchylaj�c zielonawe-go kapelusza, kiedy� na pewno bardzo eleganckiego, teraz poplamionego i przepoconego.
Antoni mia� wra�enie, �e i tego pana zna ju� dobrze z widzenia. Najprawdopodobniej spotyka� te osoby stale, w czym zreszt� nic dziwnego, ale dot�d sobie tego nie u�wiadamia�.
Postanowi� i�� uwa�niej, zreszt� zbli�a� si� ju� do rogu szerokiej przecznicy, kt�r� sun�� szereg samochod�w oraz przepe�nione o tej porze autobusy i tramwaje. Bra� mr�z, zmierzcha�o si�. Ostatnie promienie czerwonego s�o�ca o�wietla�y unosz�c� si� niemal w chmurach sylwetk� Pa�acu Kultury, barwi�c j� na specjalny, nie istniej�cy normalnie kolor. W uko�nych, jakby zadymionych promieniach �wiat�a Antoni zobaczy�, �e panienka w aksamitnym berecie, z kt�r� zderzy� si� przed chwil�, idzie teraz drug� stron� ulicy w tym samym kierunku co on. Nie przygl�da� jej si� d�ugo, bo nagle zrobi�o si� niemal ciemno, przy tym sta� ju� na samym rogu szerokiej ulicy, kt�r� nale�a�o przej�� bardzo uwa�nie.
Po drugiej stronie ulicy znajdowa� si� w g��bi stary, przedwojenny teraz ju� w zupe�nym cieniu pogr��ony dom, w kt�rym mieszka� Antoni. Przedwojenny dom by� w   tym  miejscu   rzadko�ci�,   obecnie  bowiem   po  obu
8
stronach rozleg�ej jezdni wznosi�y si� tutaj wielopi�trowe, czworok�tne bloki mieszkalne, przewa�nie jeszcze nie otynkowane. Uko�czono je nie tak dawno � najstarsze z nich nie przekracza�y chyba wiekiem pi�ciu lat. By�y to olbrzymie zespo�y klatek z czerwonej ceg�y: dzi�ki nim ulica nie mia�a w�a�ciwie �adnego charakteru, cho� mo�e to, a nie co innego, owa surowa, niedba�a oboj�tno��, decydowa�o jednak o jej istotnym charakterze polegaj�cym w�a�nie na braku charakteru. Wszak tylko w Warszawie drugorz�dne, ma�o reprezentacyjne ulice tak dalece nie dbaj� o swoj� zewn�trzno��. Warszawskie mury, raz gruntownie wyburzone, nie wierz� ju� w z�ud� trwa�o�ci, przesta�y wi�c troszczy� si� o kosmetyk�.
Szeroka ulica nie mia�a w�asnej historii. Przed wojn� przebiega�a t�dy trzy razy chyba w�sza ulica Solna. Nie zosta�o z niej nic, a raczej prawie nic. Bo stary dom, w kt�rym mieszka� Antoni, nale�a� do nielicznych resztek dawnej zabudowy. Sta� samotnie, troch� w g��bi, za rogiem tej w�a�nie szerokiej ulicy i innej, bezludnej, na p� traw� zaros�ej uliczki, gdzie nie by�o wcale kamienic, tylko g�uche, ceglane �ciany uporz�dkowanych ruin. �pi�ca pustka cegie� rozci�ga�a si� st�d daleko, obejmuj�c sob� wi�ksz� cz�� Woli, a� po czasem czerwieniej�c�, a czasem czerniej�c� na tle nieba samotn� wie�� ko�cio�a �wi�tego Stanis�awa.
Antoni z lekkim skurczem niech�ci zbli�a� si� do swego domu. Nie lubi� Warszawy i nic na to nie potrafi� poradzi�, cho� mieszka� tutaj ju� tyle lat. By� wilnianinem, dopiero po wojnie znalaz� si� nad Wis�� i czu� si� tu jak w jakim� innym, barbarzy�skim kraju. C� to za miasto, wykorzenione, ledwo, ledwo uczepione ziemi, a wypchane po brzegi mrukliwym, szorstkim t�umem. Nigdy ju� chyba nie polubi tej niewydarzonej stolicy.
Z uczuciem znanej mu dobrze przykro�ci wdrapy-
9
wa� si� po stromych schodach. Tylko w Warszawie mog�y by� takie domy: stare, a pozbawione odrobiny jakiegokolwiek dostoje�stwa czy stylu, brudne, ciemne, niewygodne. Wola� ju� bezstylowo�� nowych blok�w � tam by�a ona przynajmniej uzasadniona, podczas gdy ta brzydota nie mia�a najmniejszego oparcia � po prostu brzydota przypadkowa, wynik�a z nieuwagi, z w�a�ciwej temu miastu barbarzy�skiej niedba�o�ci o pozory.
Na najwy�szym pi�trze, niemal na strychu, ci�gn�� si� ciemny, cuchn�cy korytarz, a w nim, na ko�cu, drzwi do pokoju Antoniego. Stara� si� st�pa� cicho, aby nie obudzi� uwagi rodziny Mastyk�w. To by�a istna plaga Bo�a. Mastyka pracowa� w jakiej� sp�dzielni elektrotechnicznej, a poza tym pi� i lata� za babami. Cz�sto nie by�o go par� dni, potem wraca� i wyrabia� rozmaite awantury. Mia� �on�, szwagierk� i kup� dzieci � mieszkali w dw�ch pokojach i kuchni, przy czym do ka�dej z tych izb by�o osobne wej�cie z korytarza. Taki idiotyczny, staro-warszawski rozk�ad.
Antoni mia� przyznane u�ywanie kuchni, ale dawno ju� z tego zrezygnowa�. Mastykom by�o �le, k��cili si� ci�gle, a ca�� z�o�� solidarnie wy�adowywali na nim. Wola� im nie w�azi� w oczy, zreszt� kuchnia niekoniecznie by�a mu potrzebna. Obiady jada� w biurowej sto��wce, a poza tym herbat� zagrzewa� sobie w pokoju, na maszynce elektrycznej. Woda i zlew znajdowa�y si� na szcz�cie w korytarzu.
Gorzej by�o z ubikacj�. Ona tak�e mie�ci�a si� osobno na korytarzu, ale Mastykowie mieli klucz i zazwyczaj zabierali go do siebie. Bardzo rzadko si� trafia�o aby klucz wisia� na haku, przed drzwiami. Je�li go nie by�o, Antoni pielgrzymowa� na d�, po prostu � w ruiny. Ma�� umywalni� zainstalowa� sobie w pokoju, wod� przynosi� ukradkiem w wiadrze. Ukradkiem, bo jakiekolwiek spotkanie z cz�onkami rodziny Mastyk�w ko�czy�o si� krzyk-
10
liw� awantur�. Nawet dzieci go nienawidzi�y, cho� nie dawa� im po temu najmniejszej przyczyny.
St�pa� korytarzem najciszej jak potrafi�, bo sobota to dzie� niebezpieczny. W lokalach by�o t�oczno, stosowano ograniczenia w�dki. Mastyka przychodzi� wi�c owego wieczora pi� do domu. Z tej okazji odbywa�y si� ca�otygodniowe porachunki, zako�czone zreszt� nieraz nie mniej ha�a�liwym i czu�ym pojednaniem. �ona i szwagierka Mastyki pi�y wtedy r�wnie�, a� do skrajnego rozrzewnienia � wszystko to przy dzieciach. Co si� dzia�o dalej, nad tym Antoni wola� si� nie zastanawia�. Wiedzia� tylko, �e winien unika� wtedy swych s�siad�w w dw�jnas�b. Jakiekolwiek bowiem zetkni�cie z nim mobilizowa�o w�wczas rodzin� do nami�tnego solidarnego ataku.
Dzi� jednak w korytarzu panowa�a koj�ca, lecz zarazem z�owr�bna cisza. Antoni, id�c na palcach � by�a tu, dzi�ki Bogu, kamienna, nie skrzypi�ca posadzka � zerkn�� na wiadome drzwi. Oczywi�cie klucza przy nich nie by�o. Wreszcie dobrn�� do swego pokoju, jak najciszej otworzy�, wszed�. By� wreszcie u siebie.
Mia� w ciasnym, wysokim pokoju kawa�ek Wilna. Na �cianach kilimy, fotografie, we wn�ce muru p�ka ze starymi ksi��kami. Wzd�u� okna poustawia� szereg czerwonych jab�ek, tak jak to robi�a jego matka. Mia� poza tym radio, ale stara� si� gra� na nim cicho, �eby nie dra�ni� s�siad�w.
Posiedzia� chwil� w fotelu, nie zdejmuj�c p�aszcza. Fotel ten kupi� niedawno, dosy� si� wysiliwszy finansowo. Nie by� jednak z owego mebla zadowolony. Fotelisko okaza�o si� jakie� za du�e, nieustawne, przy tym, mimo �e nowe, brzydko staro�wieckie. Produkcja krajowa: po c� w�a�ciwie produkujemy tak� starzyzn�? Antoni lubi� nowoczesn� plastyk� i sprz�ty. Ale c� � nic innego w tej cenie nie znalaz�. Mo�e za kr�tko szuka�? To by� b��d.
Nie zdejmowa� p�aszcza, bo czu�, �e b�dzie musia�
za chwil� pow�drowa� na d� w owe ruiny. Szkoda, �e nie odwiedzi� ich zawczasu. Przy tym w pokoju ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin