1522.txt

(17 KB) Pobierz
Philip K. Dick - Stowarzyszenie

www.bookswarez.prv.pl



MEZCZYZNA siedzial na chodniku, sciskajac w rekach zamkniete pudelko. Pokrywa pudelka poruszyla sie niecierpliwie, napotykajac op�r jego palc�w. 
- No juz dobrze - mruknal mezczyzna. Pot sciekal mu po twarzy grubymi kroplami. Z wolna uchylil pokrywe i przytrzymal ja palcami. Ze srodka dobieglo metaliczne brzeczenie, niskie uporczywe wibracje potegujace sie wraz z chwila, kiedy do srodka wtargnal blask slonca. 
Pojawila sie mala gl�wka, okragla i blyszczaca, a za nia nastepna. Kolejno ze srodka wychynelo wiecej gl�wek, kt�re wyciagajac szyje rozgladaly sie wok�l. 
- Bylem pierwszy - powietrze przeszyl glosik nalezacy do jednej z nich. Miedzy gl�wkami wywiazala sie chwilowa sprzeczka, po czym osiagnely porozumienie. 
Siedzacy na chodniku mezczyzna drzacymi dlonmi podni�sl metalowa figurke. Postawil ja na ziemi i nieudolnie zabral sie do nakrecania. Figurka przedstawiala stojacego na bacznosc, krzykliwie pomalowanego zolnierza z bronia i w helmie. Kiedy mezczyzna przekrecil klucz, ramiona zolnierzyka powedrowaly w g�re i w d�l. Wymachiwal nimi dziarsko. 
Chodnikiem nadchodzily dwie pograzone w rozmowie kobiety. Zerknely ciekawie na siedzacego mezczyzne, pudelko oraz lsniaca figurke, kt�ra trzymal w reku. 
- Piecdziesiat cent�w - mruknal mezczyzna. - Kupcie dzieciakowi cos do... 
- Czekaj! - zabrzmial watly metaliczny glosik. - Nie im! Mezczyzna urwal gwaltownie. Kobiety spojrzaly po sobie, p�zniej na niego i na metalowa figurke. Pospiesznie podjely swoja wedr�wke. 
Zolnierzyk omi�tl bacznym spojrzeniem ulice, samochody oraz ludzi robiacych zakupy. Raptem zadrzal, wydajac z siebie niski podekscytowany chrobot. 
Mezczyzna przelknal sline. 
- Nie ten dzieciak - rzucil ochryplym glosem. Usilowal przytrzymac figurke, lecz metalowe palce bolesnie wpily sie w jego dlon. Chwycil oddech. 
- Kaz im sie zatrzymac! - zazadala piskliwie figurka. - Zmus ich, aby staneli! - Metalowa figurka odmaszerowala od niego i ze sztywno wyprostowanymi konczynami kroczyla po chodniku. 
Chlopiec i jego ojciec zwolnili kroku, patrzac na nia ciekawie. Siedzacy mezczyzna usmiechnal sie blado; obserwowal, jak figurka podchodzi do nich kolyszac sie z boku na bok i wyrzucajac rece na przemian w g�re i w d�l. 
- Prosze kupic cos dla chlopca. Niezr�wnany kompan. Dotrzyma mu towarzystwa. 
Ojciec usmiechnal sie, sledzac ruchy manewrujacej w okolicach jego buta figurki. Zolnierzyk zderzyl sie z butem. Zaklekotal i brzeknal. Nastepnie znieruchomial. 
- Nakrec go! - wykrzyknal chlopiec. 
Jego ojciec podni�sl figurke. 
- Ile? 
- Piecdziesiat cent�w. - Sprzedawca wstal chwiejnie, przyciskajac do siebie pudelko. - Dotrzyma mu towarzystwa. Rozbawi. 
Ojciec obracal w rekach figurke. 
- Na pewno go chcesz, Bobby? 
- Na pewno! Nakrec go! - Bobby siegnal po zolnierzyka. - Zr�b, zeby chodzil! 
- Kupuje - oznajmil ojciec. Siegnal do kieszeni i podal sprzedawcy banknot dolarowy. 
Umykajac spojrzeniem w bok sprzedawca niezgrabnie wydal mu reszte. 
Wszystko bylo tak jak nalezy. 
Figurka lezala spokojnie zatopiona we wlasnych myslach. Okolicznosci sprzegly sie, by doprowadzic do optymalnego rozwiazania. Dziecko przeciez moglo wcale nie chciec przystanac, zas Dorosly m�gl nie miec przy sobie pieniedzy. Wiele rzeczy moglo p�jsc nie tak jak nalezy; nieznosna byla sama mysl o nich. Ale wszystko potoczylo sie bez zarzutu. Figurka z zadowoleniem spogladala przed siebie ze swojego miejsca w tyle samochodu. Zatem wnioski wysnute na podstawie pewnych oznak byly jak najbardziej poprawne: Dorosli sprawowali wladze i Dorosli dysponowali pieniedzmi. Posiadali wladze, ale ta ich wladza uniemozliwiala jakikolwiek kontakt z nimi. Ich wladza oraz ich rozmiary. Z Dziecmi sytuacja wygladala inaczej. One byly male, dzieki czemu latwiej mozna bylo sie z nimi dogadac. Wierzyly w kazde slowo, a polecenia wykonywaly bez szemrania. Przynajmniej tak m�wili w fabryce. 
Pograzona w slodkich marzeniach figurka lezala bez ruchu. 

SERCE CHLOPCA bilo przyspieszonym rytmem. Pobiegl na g�re i z impetem otworzyl drzwi. Zamknawszy je, ostroznie podszedl do l�zka i usiadl. Nastepnie przyjrzal sie temu, co spoczywalo w jego dloniach. 
- Jak sie nazywasz? - zapytal. - Jak ci na imie? 
Metalowa figurka nie odpowiedziala. 
- Przedstawie cie reszcie. Musisz poznac wszystkich. Spodoba ci sie tutaj. 
Bobby odlozyl figurke na l�zko. Podbiegl do szafy i wydobyl z niej wypchany karton z zabawkami. 
- To jest Bonzo - oswiadczyl. Podni�sl bladego pluszowego kr�lika. - I Fred. - Obr�cil na wszystkie strony r�zowa gumowa swinke, aby zolnierzyk m�gl sie lepiej przyjrzec. - I Teddo, rzecz jasna. To jest Teddo. 
Przyni�sl Tedda na l�zko i polozyl obok zolnierzyka. Teddo lezal w milczeniu wlepiajac w sufit spojrzenie szklanych oczu. Byl brazowym misiem, z kepkami slomy sterczacymi mu ze szw�w. 
- A jak ciebie nazwiemy? - zastanowil sie Bobby. - Uwazam, ze powinnismy zwolac narade i zadecydowac. - Urwal w zamysleniu. - Nakrece cie, zebysmy wszyscy mogli zobaczyc, jak chodzisz. 
Ulozywszy figurke twarza w d�l poczal ja skrupulatnie nakrecac. Kiedy kluczyk napotkal op�r, schylil sie i postawil figurke na podlodze. 
- No dalej - zachecil Bobby. Metalowa figurka stala w miejscu. Naraz zaczela chrobotac i brzeczec. Ruszyla po podlodze sztywno wyrzucajac konczyny. Raptem zmienila kierunek i pospieszyla w strone drzwi. Dotarlszy do nich, stanela. W�wczas obr�cila sie do porozrzucanych wok�l klock�w i zaczela zrzucac je na sterte. 
Bobby obserwowal ja z zainteresowaniem. Figurka zmagala sie z klockami ukladajac je w piramide. Wreszcie wdrapala sie na sam szczyt i przekrecila klucz w zamku. 
Oszolomiony Bobby podrapal sie po glowie. 
- Czemus to zrobil? - zapytal. Figurka zeszla na d�l i wsr�d szum�w i brzek�w przemaszerowala przez pok�j w strone chlopca. Bobby i pluszowe zwierzeta obrzucily ja spojrzeniami pelnymi zdumienia i podziwu. Zblizywszy sie do l�zka, przystanela. 
- Podnies mnie! - zazadala niecierpliwie watlym metalicznym glosikiem. - Szybciej! Nie siedz tak! 
Bobby wytrzeszczyl oczy. Mrugal, nie spuszczajac z niej wzroku. Pluszowe zwierzeta zachowaly milczenie. 
- Jazda! - wrzasnal zolnierzyk. 
Bobby wyciagnal reke. Zolnierzyk ulapil ja z calej sily. Bobby krzyknal. 
- Cicho badz - nakazal mu zolnierzyk. - Postaw mnie na l�zku. Mamy do przedyskutowania sprawy niezwyklej wagi. 
Bobby umiescil go obok siebie na l�zku. Wylaczajac lekki szum mechanizmu figurki, w pokoju panowala cisza. 
- Ladny pok�j - przerwal milczenie zolnierzyk. - Bardzo ladny pok�j. 
Bobby odsunal sie nieznacznie. 
- O co chodzi? - zapytal ostro zolnierzyk, obracajac sie ku niemu i patrzac w g�re. 
- O nic. 
- Co jest? - Figurka spogladala na niego badawczo. - Chyba sie mnie nie boisz, co? 
Bobby wiercil sie niewyraznie. 
- Bac sie mnie? - Zolnierzyk parsknal smiechem. - Jestem po prostu malym ludzikiem z metalu, zaledwie szesc cali wzrostu. - Zanosil sie smiechem. Nagle urwal. - Sluchaj no. Mam zamiar pomieszkac tu z toba przez jakis czas. Nie zrobie ci krzywdy; tego mozesz byc pewien. Jestem przyjacielem - dobrym przyjacielem. 
Z lekkim niepokojem zerknal w g�re. 
- Ale musisz robic to, co ci kaze. Nie masz nic przeciwko temu, prawda? Teraz powiedz mi: ilu ich jest w twojej rodzinie? 
Bobby zawahal sie. 
- No juz, ilu? Doroslych. 
- Troje... Tatus, mama i Foxie. 
- Foxie? A kt�z to znowu? 
- Moja babcia. 
- Troje. - Figurka skinela glowa. - Rozumiem. Tylko troje. Ale inni bywaja tu od czasu do czasu? Czy jacys Dorosli odwiedzaja ten dom? 
Bobby potwierdzil skinieniem. 
- Troje to nieduzo. Troje nie stanowi problemu. Wedlug fabryki... 
Urwal. 
- Dobrze. Posluchaj mnie. Nie chce, abys cokolwiek im o mnie wspominal. Jestem twoim przyjacielem, sekretnym przyjacielem. I tak ich by to nie zaciekawilo. Pamietaj, nie zamierzam cie skrzywdzic. Nie masz powodu do strachu. Bede tutaj mieszkal, tuz obok ciebie. 
Przeciagajac ostatnie slowa, pilnie lustrowal chlopca. 
- Zostane kims w rodzaju prywatnego nauczyciela. Naucze cie wielu rzeczy; rzeczy, kt�re masz robic i rzeczy, kt�re masz m�wic. Wlasnie tak, jak to nauczyciele maja w zwyczaju. Spodoba ci sie to? 
Cisza. 
- Oczywiscie, ze ci sie spodoba. Rozpocznijmy od zaraz. Byc moze chcialbys wiedziec, w jaki spos�b powinienes sie do mnie zwracac. Powiedziec ci? 
- Zwracac sie do ciebie? - Bobby spogladal na niego. 
- Masz m�wic do mnie... - Figurka spauzowala z wahaniem. Nastepnie odrzekla, prostujac sie z duma: - Masz m�wic do mnie: Panie M�j. 
Bobby podskoczyl, przyciskajac rece do twarzy. 
- Panie M�j - odparla niestropiona figurka. - Panie M�j. Tak naprawde to nie musimy zaczynac od zaraz. Padam z n�g. - Przekrzywila sie na jeden bok. - Prawie zupelnie sie wyczerpalem. Prosze, nakrec mnie ponownie za godzine. 
Figurka zaczela sztywniec. Zerknela na chlopca. 
- Za godzine. Nakrecisz mnie, jak nalezy? Zrobisz to, prawda? 
Umilkla. 
Bobby powoli kiwal glowa. 
- Dobrze - mruknal. - Dobrze. 

BYL WTOREK. Otwarto okno i cieple swiatlo sloneczne przedostawalo sie do srodka, zalewajac pok�j swoim blaskiem. Bobby wyszedl do szkoly; pusty dom pograzony byl w ciszy. Pluszowe zwierzeta lezaly na swoich miejscach w szafie. 
Pan M�j lezal podparty na kom�dce i wygladal przez okno, z luboscia oddajac sie lenistwu. 
Dolecial go cichy brzeczacy odglos. Cos malego wlecialo znienacka do pokoju. Nieduzy obiekt kolowal przez chwile w powietrzu, by zaraz osiasc na pokrywajacej kom�dke bialej serwecie, tuz obok metalowego zolnierza Byl to miniaturowy model samolotu. 
- Jak leci? - zapytal samolot. - Czy wszystko w porzadku jak do tej pory? 
- Tak - odparl Pan M�j. - A co z reszta? 
- Niewesolo, zaledwie garstka zdolala dotrzec do Dzieci. 
Zolnierzyk syknal bolesnie. 
- Najwieksza grupa wpadla w rece Doroslych. A to, jak sam wiesz, na niewiele sie zda. Niezmiernie trudno jest panowac nad Doroslymi. Albo sie wylamuja, albo czekaja chwili, kiedy rozkreci sie sprezyna. ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin