FRYDERYK NIETZSCHE Z GENEALOGII MORALNO�CI PISMO POLEMICZNE PRZE�O�Y� LEOPOLD STAFF 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 PRZEDMOWA. 1. Jeste�my sobie nieznani, my poznaj�cy, my sami samym sobie; ma to s�uszn� przyczyn�. Nie szukali�my siebie nigdy, � jak�e sta� si� mia�o, by�my si� kiedy� z n a l e � l i? S�usznie powiedziano: �gdzie jest wasz skarb, tam jest i serce wasze�; n a s z skarb jest tam, gdzie stoj� ule naszego poznania. Jako skrzydlaki z urodzenia i duchowi zbieracze miodu, d��ymy zawsze do tego, troszczymy si� z serca w�a�ciwie tylko o jedno � �by co� przynie�� do domu �. Co si� poza tem tyczy �ycia, tak zwanych �wydarze� prze�ytych�, � kt� z nas bierze to cho�by tylko do�� powa�nie? Lub kto ma do�� czasu na to? W tych rzeczach, l�kam si�, byli�my zawsze �od rzeczy�: nie przyk�adamy tam w�a�nie swego serca, ani nawet swego ucha! Raczej, jak jaki� boski roztrzepaniec, lub w sobie zatopiony, kt�remu dzwon z ca�� si�� wdzwoni� w�a�nie w ucho dwana�cie uderze� po�udnia, budzi si� nagle i pyta siebie �c� to w�a�ciwie tu bi�o?� tak i my niekiedy przecieramy sobie j u � p o w s z y s t k i e m uszy i pytamy, ogromnie zdumieni, ogromnie zmieszani, �c�e�my to w�a�ciwie prze�yli?� co wi�cej: �czem j e s t e � m y w�a�ciwie?� i liczymy, ju� po wszystkiem, jak si� rzek�o, te wszystkie dwana�cie uderze� swego wydarzenia prze�ytego, swego �ycia, swego i s t n i e n i a... ach! i przeliczamy si� przytem... Pozostajemy sobie z konieczno�ci obcy, nie rozumiemy siebie, musimy bra� siebie za kogo� innego, dla nas pewnikiem jest po wszystkie wieki: �Ka�dy jest samemu sobie najdalszy�, � wzgl�dem siebie nie jeste�my wcale �poznaj�cymi� ... 2. � My�li moje o p o c h o d z e n i u naszych przes�d�w moralnych � bo o nie chodzi w tem pi�mie polemicznem � znalaz�y sw�j pierwszy, sk�py i tymczasowy wyraz w owym zbiorze aforyzm�w, kt�ry nosi nag��wek �Ludzkie, arcyludzkie. Ksi��ka dla duch�w wolnych�. Spisywanie jej rozpocz�o si� w Sorrento podczas pewnej zimy, kt�ra mi pozwoli�a zatrzyma� si�, jak si� zatrzymuje w�drowiec, i przebiec spojrzeniem krain� rozleg�� i niebezpieczn�, przez kt�r� duch m�j dotychczas w�drowa�. Dzia�o si� to w zimie 1876�1877; same my�li s� wcze�niejsze. By�y to w g��wnej tre�ci ju� te same my�li, kt�re w niniejszych rozprawach na nowo podejmuj�. Miejmy nadziej�, �e d�ugi przedzia� czasu wp�yn�� na nie dobrze, �e sta�y si� dojrzalsze, ja�niejsze, silniejsze, doskonalsze! �e jednak dzi� jeszcze trwam przy nich silnie, �e one same tymczasem coraz silniej trzyma�y si� siebie, wrasta�y w siebie i zros�y si� z sob�, to wzmacnia we mnie radosn� ufno��, �e od pocz�tku powstawa�y we mnie nie lu�nie, nie dowolnie, nie sporadycznie, lecz ze wsp�lnego korzenia, lecz z w�adn�cej w g��bi, z przemawiaj�cej coraz pewniej, z ��daj�cej coraz wi�kszej pewno�ci z a s a d n i c z e j w o l i 5 poznania. Tak bowiem jedynie przystoi filozofowi. Nie mamy �adnego prawa w czemkolwiek i�� pojedynczo. Nie wolno nam b��dzi� pojedynczo, ani te� pojedynczo natkn�� si� na prawd�. Raczej z konieczno�ci�, z jak� drzewo wydaje owoce, rodz� si� z nas my�li nasze, nasze warto�ci, nasze �tak� i �nie� i �je�eli� i �czy� � pokrewne sobie i we wzajemnych do siebie stosunkach, �wiadectwa jednej woli, jednego zdrowia, jednej ziemi, jednego s�o�ca. � Czy one w a m smakuj�, te nasze owoce? � Lecz c� to obchodzi drzewa! C� to n a s obchodzi, nas filozof�w!... 3. Przy pewnem w�a�ciwem mi w�tpieniu, kt�re niech�tnie wyznaj� � stosuje si� ono mianowicie do m o r a l n o � c i, do wszystkiego, co dot�d na ziemi jako moralno�� by�o czczone �, przy w�tpieniu, kt�re w mem �yciu wyst�pi�o tak wcze�nie, tak niewzywanie, tak niepowstrzymanie, tak sprzecznie z otoczeniem, wiekiem, przyk�adem, pochodzeniem, �ebym mia� prawie prawo nazwa� je swem � a priori�, � musia�a ciekawo�� moja, r�wnie, jak moje podejrzenie, zatrzyma� si� zawczasu przy pytaniu: j a k i p o c z � t e k ma w�a�ciwie nasze dobro i z�o. W istocie ju� jako trzynastoletniego ch�opca prze�ladowa� mnie problemat pocz�tku z�a. Po�wi�ci�em mu w wieku, gdy si� ma �na p� igraszki dziecinne, na p� Boga w sercu�, pierwsz� sw� literack� igraszk� dziecinn�, pierwsze swoje filozoficzne �wiczenie pisemne. A co si� tyczy mego �wczesnego �rozwi�zania� problematu, to odda�em, jak s�uszna, Bogu cze�� i uczyni�em go o j c e m z�a. Czy t a k w�a�nie chcia�o ode mnie me � a priori�, to nowe niemoralne, co najmniej bezmoralne � a priori� i ten przemawiaj�cy z niego, ach! tak antykantowski, tak zagadkowy �imperatyw kategoryczny�, kt�remu tymczasem u�ycza�em coraz wi�cej pos�uchu i nietylko pos�uchu?... Na szcz�cie nauczy�em si� zawczasu odr�nia� przes�d teologiczny od moralnego i nie szuka�em ju� �r�d�a z�a p o z a �wiatem. Nieco historycznego i filologicznego wyszkolenia, wliczaj�c w to wrodzony wybredny zmys� w zakresie zagadnie� psychologicznych wog�le, zmieni�o wkr�tce m�j problemat na inny: w�r�d jakich warunk�w wynalaz� sobie cz�owiek owe oceny warto�ci: �dobrze� i ��le� i j a k � w a r t o � � m a j � o n e s a m e? Wstrzymywa�y� one, czy te� popiera�y rozw�j cz�owieczy? Czy s� oznak� niedostatku, zubo�enia, zwyrodnienia �ycia? Lub przeciwnie, czy zdradza si� w nich pe�nia, si�a, wola �ycia, jego odwaga, jego ufno��, jego przysz�o��? � Na to znalaz�em i zdoby�em si� w sobie na zuchwa�o�� r�nych odpowiedzi, odr�nia�em czasy, ludy, stopnie wedle rangi indywidu�w, specyalizowa�em sw�j problemat, z odpowiedzi rodzi�y si� nowe pytania, badania, przypuszczenia, mo�liwo�ci. A� wko�cu zdoby�em w�asn� krain�, w�asn� ziemi�, ca�y milcz�cy rosn�cy kwitn�cy �wiat, jakby tajne ogrody, kt�rych nikt nie �mia� przeczuwa�... Och, jak�e s z c z � � l i w i jeste�my, my poznaj�cy, pod warunkiem, by�my jeno do�� d�ugo milcze� umieli!... 4. Pierwszy bodziec do odezwania si� ze swemi hipotezami o pochodzeniu moralno�ci da�a mi jasna, przejrzysta i m�dra, nawet starczo m�dra ksi��eczka, w kt�rej po raz pierwszy uwydatni� mi si� jasno pewien na wspak i wywr�t id�cy rodzaj genealogicznych hipotez, ich w�a�ciwie a n g i e l s k i rodzaj, i kt�ra mnie poci�ga�a � t� si�� poci�gu, kt�r� posiada wszystko przeciwleg�e, wszystko antypodyczne. Tytu� ksi��eczki brzmia� �Pochodzenie uczu� moralnych �; jej autor dr. Pawe� R�e; rok jej wyj�cia 1877. Nigdy mo�e nic nie czyta�em, czemubym, zdanie po zdaniu, wniosek po wniosku, tak w sobie przeczy�, jak tej ksi��ce. Lecz zgo�a bez przykro�ci i zniecierpliwienia. W powy� oznaczonem dziele, nad kt�rem w�wczas pracowa�em, uwzgl�dnia�em przy sposobno�ci i niesposobno�ci twierdzenia owej ksi��ki, nie 6 �ebym je zbija� � c� ja mam ze zbijaniem do czynienia � lecz, jak pozytywnemu duchowi przystoi, stawiaj�c zamiast nieprawdopodobie�stwa to, co prawdopodobniejsze, w danym razie zamiast jednego b��du � inny. W�wczas doby�em, jak si� rzek�o, po raz pierwszy na �wiat�o dzienne owe hipotezy o pochodzeniu, kt�rym po�wi�cone s� te rozprawy; a uczyni�em to z niezr�czno�ci�, kt�r�bym ostatni ukrywa� zamierza� przed sob� samym, jeszcze niepewny, jeszcze nie maj�c w�asnego j�zyka na w�asne rzeczy, nie bez cofa� i waha�. W szczeg�ach por�wnaj, co w �Ludzkie, arcyludzkie� na str. 68 m�wi� o dwoistych przeddziejach dobra i z�a (to jest ze stanowiska ludzi dostojnych i ze stanowiska niewolnik�w); tak samo na str. 141 i nast. o warto�ci i pochodzeniu moralno�ci ascetycznej; tak samo na str. 97 i nast. 101. III, 49 o �obyczajno�ci obyczaju�, tego o wiele starszego i pierwotniejszego rodzaju moralno�ci, kt�ry toto coelo odleg�y jest od altruistycznej oceny warto�ci (w kt�rej dr. R�e, jak wszyscy angielscy genealogowie moralno�ci, widzi ocen� warto�ci s a m � w s o b i e); to samo na str. 93 i nast., W�drowiec str. 213 i nast., Jutrzenka str. 107 i nast. o pochodzeniu sprawiedliwo�ci, jako wyr�wnaniu mi�dzy nieledwie r�wno-mo�nymi (r�wnowaga jako konieczny warunek wszelkich um�w, przeto wszelkiego prawa); to samo o pochodzeniu kary (W�drowiec str. 208, 217 i nast.), dla kt�rej terrorystyczny cel nie jest ani istotnym, ani pierwotnym (jak dr. R�e mniema: � zosta� on w ni� dopiero w�o�ony, w�r�d okre�lonych okoliczno�ci i zawsze jako co� wt�rnego i nast�pczego). 5. W gruncie rzeczy le�a�o mi w�a�nie w�wczas co� o wiele wa�niejszego na sercu, ni� sprawy w�asnych lub cudzych hipotez o pochodzeniu moralno�ci (lub dok�adniej: to ostatnie tylko dla celu, do kt�rego jest jednym z wielu �rodk�w). Chodzi�o mi o w a r t o � � moralno�ci, � i musia�em si� o to prawie sam jeden rozprawi� ze swym wielkim nauczycielem Schopenhauerem, do kt�rego, jako do obecnego w owej ksi��ce, nami�tno�� i tajemny sprzeciw owej ksi��ki si� zwraca (� bo i owa ksi��ka by�a �pismem polemicznem�). W szczeg�lno�ci chodzi�o o warto�� �nieegoistyczno�ci� instynkt�w lito�ci, samozaparcia, ofiary z samego siebie, kt�re Schopenhauer tak d�ugo poz�aca�, przeb�stwia� i w za�wiat przerzuca�, a� ostatecznie pozosta�y mu jako �warto�ci same w sobie�, na kt�rych podstawie �yciu i sobie samemu rzek� �n i e�. Lecz w�a�nie przeciw tym instynktom przemawia�a ze mnie coraz bardziej zasadnicza podejrzliwo��, coraz g��biej podkopuj�cy sceptycyzm! Tu w�a�nie widzia�em wielkie niebezpiecze�stwo ludzko�ci, jej najwznio�lejszy wabik i manowiec � dok�d jednak? w nico��? Tu w�a�nie widzia�em pocz�tek ko�ca, zast�j i wstecz spogl�daj�ce znu�enie, wol� zwracaj�c� si� p r z e c i w �yciu, ostatni� niemoc, zwiastuj�c� si� tkliwie i sm�tnie. Rozumia�em ten coraz szerzej grasuj�cy mora� lito�ci, kt�ry nawet filozof�w dosi�gn�� i uczyni� chorymi, jako najprzykrzejszy objaw naszej sprzykrzonej europejskiej kultury, jako jej drog� okr�n� ku nowemu buddyzmowi? ku buddyzmowi europejskiemu? ku � n i h i l i z m o w i?... To wsp�czesne uprzywilejowanie przez filozof�w i przecenianie lito�ci jest bowiem czem� nowem. W�a�nie co do b e z w a r t o w o � c i lito�ci zgadzali si� dot�d filozofowie. Wymieniam tylko Platona, Spinoz�...
marszalek1