Cezary Chlebowski pokaz z�by Instytut Wydawniczy Pax Warszawa 1987 (c) by Cezary Chlebowski, Warszawa 1981 Za podstaw� niniejszej ksi��ki pos�u�y�o wydanie "Naszej Ksi�garni", Warszawa 1981. Ok�adk� projektowa�a Joanna Chmielewska Redaktor wznowienia Krystyna D�bkowska Redaktor techniczny Ewa Marsza� t* ISBN 83-211-0806-7 INSTYTUT WYDAWNICZY PAX, WARSZAWA 1987 Wydanie I. Nak�ad 30 000+350 egz. Ark. wyd. 17,7 ark. druk. 12/16. Papier druk. sat. ki. IV, 70 g, Al, 61X86. Oddano do sk�adania w styczniu 1986 r. Podpisano do druku i druk uko�czono w pa�dzierniku 1987 r Zam. nr 1003. N-53. Printed in Poland by ZAK�ADY GRAFICZNE Toru�, ul. Katarzyny 4 Alti "JS/ Prezentowane tu wydarzenia i osoby stanowi� kompilacj� fakt�w i fikcji, a zatem wy��cznie jako fikcj� literack� nale�y traktowa� t� ksi��k� CEZARY CHLEBOWSKI ' 1939 Zn�w ten idiotyczny sen. Marek obudzi� si� zlany potem, p�uduszony, spazmatycznie �api�c oddech. Le�a� wci�gaj�c w p�uca powietrze powoli, r�wno, coraz g��biej. Serce bij�ce szybko uspokaja�o si� i zwalnia�o tempo. Ju� lepiej. Obrazek nad ��kiem wisia� normalnie, tak jak zwykle - panorama Tatr z G�od�wki otoczona misternie rzezanym w drewnie wianuszkiem szarotek czy dziewi��si��w. Kupili j� trzy lata temu, gdy o�mioletni w�wczas Marek by� z matk� w Szczawnicy. Sen za�, zawsze taki sam, powtarza� si� ju� kt�ry� raz z rz�du - spomi�dzy szarotek i dziewi��si��w wyci�ga�a si� powoli r�ka, Marek widzia� j� coraz bli�ej, wiedzia�, co nast�pi za chwil�, ale nie mia� si� ani si� poruszy�, ani krzykn��. R�ka za� by�a tu�-tu�, ujmowa�a go za gard�o mi�kkimi palcami, kt�re potem t�a�y i uciska�y krta�. W pokoju by�o jasno, przez li�cie kasztana za oknem ostre promienie wschodz�cego s�o�ca rysowa�y na �cianie rozbiegany ruch ga��zi. Widocznie dzi� wiatr d�� od zachodu i pe�en wapiennego py�u, bia�awy, wydobywaj�cy si� z pi�ciu komin�w cementowni "Solvay", p�dzi� nie w kierunku Pekinu, a na Dorotk� i Grodziec. Kierunek wiatru by� w Zag��biu D�browskim spraw� bardzo wa�n�. Tu ka�da miejscowo�� mia�a swoje dobre i z�e wiatry. Pekin, robotnicza dzielnica nieco wiejskiego Grod�ca, nie lubi� wiatr�w od wschodu - ze wzgl�du na solvayowsk� cementowni� - oraz od po�udnia, bo wtedy w z�bach trzeszcza� mia� i w�glowy py� wyrzucany z trzech komin�w grodzieckiej kopalni o d�ugiej nazwie: Grodzieckie Towarzystwo Kopal� W�gla i Zak�ad�w Przemys�owych. Najlepszy wi�c by� wiatr zachodni. Pekin wtedy pozostawa� czysty - ani bia�y od py�u, ani czarny od sadzy. Po suficie chodzi�a mucha. Zegar w pokoju obok uderzy� pi�� razy. By� pi�tek. Jeszcze tylko dwa dni wakacji, potem niedziela i - czwartego wrze�nia trzeba b�dzie i�� do szko�y. Do sz�stej klasy. Jeszcze rok. To d�ugo. Ale za rok Marek b�dzie ju� m�g� ca�kiem legalnie w�o�y� wisz�cy od trzech tygodni w szafie gimnazjalny mundurek, granatow� marynark� ze srebrnymi guzikami i niebieskimi wypustkami na r�kawach. Tak m�czy� matk�, �e wreszcie kupi�a mu o rok wcze�niej ten wymarzony mundurek. Teraz ka�dego ranka wstawa� i przymierza� sw�j "uniform". Naturalnie wszystko by�o kupione z lekk� poprawk� na wyro�ni�cie, a wi�c r�kawy si�ga�y do po�owy d�oni, marynarka przyd�ugawa, ale Markowi, gdy sta� przed lustrem, wydawa�o si�, �e jest to najlepiej skrojone ubranie, jakie kiedykolwiek widzia�. Za rok b�dzie ju� gimnazjalist�, przyszyje do r�kawa niebiesk� tarcz�. Tylko numeru sobie jeszcze nie wybra�. Nie by� zdecydowany, czy b�dzie to gimna- 7 zjum sosnowieckie, z kt�rym ��czy�y go rodzinne sentymenty, czy mo�e bli�ej po�o�ony b�dzi�ski Kopernik, a mo�e Piekary �l�skie? Ojciec m�wi�, �e tam bardzo wysoki poziom. Mo�e by teraz przymierzy�? Wybi� si� ju� zupe�nie ze snu, ale powstrzymywa�a go obawa, �e obudzi rodzic�w. Syrena Grodzieckiego Towarzystwa zawy�a ostro. Sz�sta? Za wcze�nie. Ranna zmiana g�rnik�w nie rozpoczyna jeszcze pracy w kopalni. Tym razem jej d�wi�k by� d�ugi, najpierw narastaj�cy, potem opadaj�cy w niskie tony, by zn�w wywindowa� si� na wy�yny. - Wojna! - Marek us�ysza� ostry krzyk ojca przez zamkni�te drzwi sypialni. - Nie opowiadaj - bagatelizowa�a rozespana matka. - Przecie� od czterech dni robi� te pr�bne alarmy. - Ale o tamtych wszystkich wiedzia�em o wiele wcze�niej - urwa� ojciec. Marek ju� sta� w pi�amie w sypialni rodzic�w. Ojciec ko�czy� si� ubiera�. Spodnie, marynarka i maska gazowa - wielki kwadratowy pokrowiec z szorstkiego zielonego materia�u, w nim zielona przy�bica przypominaj�ca powi�kszony �eb muchy, gi�tka gumowa rura i poch�aniacz. Cho� Markowi rusza� tego nie by�o wolno, gdy tylko ojciec wychodzi� z domu, a matka zagada�a si� z s�siadkami, zak�ada� mask� na twarz i - z kijem od szczotki w obu d�oniach odparowywa� atak wroga. Ojciec przed wyj�ciem zawaha� si� chwil�, potem podszed� do bieli�niarki i przez moment maca� pod prze�cierad�ami. - Pod trzecim - podpowiedzia� Marek z pewn� nutk� przekory. - Wi�c i tu znalaz�e�? - bardziej stwierdzi� ni� oburzy� si� ojciec, wsuwaj�c oksydowany metal do tylnej kieszeni spodni. Te� pytanie! Gdy tylko ojciec usun�� z biurka wyniuchany tam przez Marka pistolet, zacz�y si� poszukiwania. Nie trzeba by�o wielu wysi�k�w, by znale�� now� skrytk�. T� ojcowsk� FN-k� Marek potrafi� rozbiera� i sk�ada� z zamkni�tymi oczyma. Za oknem od sto�owego �upn�y st�umione wybuchy. Marek ju� tam by�. Widok jak co dzie� - trzy pot�ne kominy - 105-metrowy, najwy�szy w Polsce, obok niego 80- metrowy i najni�szy 45-metrowy dymi�y spokojnie w kierunku Czeladzi. Bia�a para unosi�a si� nad drewnianymi beczkami �miechu - pokracznymi cylindrami ch�odni, kola na szczycie wie�y wyci�gowej - wielkiej, stalowej konstrukcji przypominaj�cej liter� R - kr�ci�y si� jak oszala�e: jedno w t�, drugie w przeciwn� stron�. Po szybko�ci obrotu Marek pozna� �atwo, �e z urobkiem jad�, nie z lud�mi. A jednak by�o co� nowego w tym ogl�danym przez niego po kilka razy dziennie widoku. Nad wie�� wyci�gow� wykwit�y ma�e czarne ob�oczki. - Pak! Papak! - odg�osy wystrza��w dochodzi�y przyt�umione, ale szyby od nich lekko podzwania�y. To grza�a bateria pelotek, kt�ra trzy dni temu ustawi�a si� na Rozk�wce nad Brynic�. A jak�e, Marek by� tam z ch�opakami, gdy tylko na Pekinie rozesz�a si� wie��, �e przyjecha�a ci�ka artyleria. Dzia�a wcale nie by�y ci�kie, za to lufy mia�y d�ugie, z lejkami na ko�cu. 8 - Fak! Fak! Fak! - pyka�y gdzie� wysoko w g�rze rozrywaj�ce si� pociski i na spokojnym, niebieskim dot�d kawa�ku nieba ukaza�y si� zag�szczone naraz czarne plamy. Mi�dzy nimi, na du�ej wysoko�ci, szed� na zach�d samolot. Balony zaporowe - opas�e szare par�wki zakotwiczone na stalowych linach nad kopalni� "Jowisz" w Wojkowicach - drga�y niespokojnie, wida� obs�uga rozpocz�a gor�czkow� walk� z linami, aby uchwyci� uciekaj�c� maszyn�, ale ta przelecia�a nad balonami z kilkusetmetrowym przewy�szeniem i za chwil� znikn�a w bia�ych ob�okach. - Teraz ju� wiesz, �e to wojna? - zapyta� ojciec. Trzasn�� wy��cznik radia. Gdy nagrza�y si� lampy, z g�o�nika dobieg�y niezrozumia�e grupy wyraz�w. - Ko-Ma dwana�cie nadchodzi! Ka-Zet sze�� przeszed� - monotonnie powtarza� spiker. - Mo�e sprawdzaj� radiostacj� - matka pr�bowa�a jeszcze uwierzy� w czas pokoju. Spiker w g�o�niku umilk� raptownie. I naraz... - Tu Polskie Radio Warszawa. Dzi� o godzinie czwartej czterdzie�ci pi�� samoloty niemieckie zbombardowa�y szereg miast polskich. O godzinie pi�tej niemieckie oddzia�y przekroczy�y granic� Polski na ca�ej szeroko�ci, �ami�c bez wypowiedzenia deklaracj� o niestosowaniu przemocy... Ojciec wybieg�. Mia� dy�ur w kopalni. Wybieg� nie ogolony! Kiedy indziej Marek by w to nie uwierzy�. Ale dzi�? Podw�rko zape�ni�o si� dzie�mi. Starsi stali pod �cianami i komentowali. Wojna. Trudno, sami chcieli. No, damy im �upnia, a� popami�taj�. Wiadomo, �e nie wytrzymaj� z nami zbrojnej konfrontacji. Co to za �o�nierz, kt�ry dostaje na kartki od kilku ju� lat po dwa deka mas�a na tydzie�? Czo�gi maj� tekturowe, a my? W Marka szkole wisi od paru tygodni plakat: marsza�ek w rogatywce patrzy w niebo pokryte mrowiem polskich samolot�w. Od maja, jeszcze przed wakacjami, codziennie ca�a szko�a zbiera�a si� na dziedzi�cu przy ul. Ko���taja. Stali w dwuszeregu, nieruchomo, patrz�c, jak bia�o-czerwona flaga wspina si� na wysoki maszt, wci�gana przez najlepszych. A potem czw�rkami maszerowali wok� masztu �piewaj�c: Nie damy Popradowej fali, Spi�a, Orawy, praojc�w s�awy. albo: Morze, nasze morze, b�dziem ciebie wiernie strzec, Mamy rozkaz ci� utrzyma� albo na dnie, Na dnie twoim lec. Albo na dnie - z honorem - lec. W czerwcu tamte piosenki przebi�a trzecia: Marsza�ek �mig�y-Rydz, nasz drogi, dzielny w�dz, P�jdziemy razem z nim naje�d�c�w t�uc, 9 Nikt nam nie zrobi nic, nikt nam nie wydrze nic, Bo z nami �mig�y, �mig�y, �mig�y-Rydz! Zreszt� czy Niemcy wytrzymaj� natarcie polskiej kawalerii? Marek by� z ojcem w ubieg�ym roku, jedenastego listopada, na defiladzie w B�dzinie. Po�era� wzrokiem te pi�kne konie, ws�uchiwa� si� w furkot proporczyk�w na lancach, pie�ci� okiem gro�ne cekaemy na taczankach. Ale najwi�kszy entuzjazm ogarn�� widz�w, gdy przez stukot ko�skich kopyt przebi� si� �oskot toczonych po bruku podskakuj�cych obr�czy dzia� artylerii. Bo najwa�niejszy dla Zag��bia by� dwudziesty trzeci b�dzi�ski PAL. Czy Niemcy wytrzymaj� salw� b�dzi�skich 75-tek czy te� - pot�gi - haubic 100 milimetrowych? Przy Pi�tym Szybie w czerwcu by�y manewry. Marek widzia� na w�asne oczy, jak w galopie zaje�d�a�y dzia�a. Co prawda Niemcy robili wszystko, aby os�abi� ducha przeciwnika. Co tydzie� przed wieczorem z niedalekich Gliwic nadawali propagandow� audycj� zatytu�owan� "Czy to nie dziwne?". Doskonale j� tu by�o s�ycha�, bowiem z Grod�ca do Gliwic by�o nie dalej ni� trzydzie�ci kilometr�w. Wredny Teofilek, nawet do�� poprawnie po polsku m�wi�,...
marszalek1