CARLYLE LIZ DIABE� WCIELONY prze�o�y�a Anna Bielska Prolog W kt�rym zaczyna si� nasza opowie�� o niedoli Czy wierzycie w prawdy uniwersalne? Wierzenia, przestrogi, mora�y przekazywane z pokolenia na pokolenie niczym wys�u�one frazesy? Jak rzek� niegdy� Poeta, �wiat jest scen�, a �miertelnicy jedynie aktorami. Je�li, jak czyni to wielu, przyjmiemy za pewnik to stwierdzenie, w�wczas �ycie Randolpha Benthama Rutledge'a jednym wyda si� komedi�, innym za� tragedi�, w zale�no�ci od punktu widzenia. Dla jego kompan�w w rozpu�cie by�a to zapewne komedia; dla jego �ony, dzieci oraz d�u�nik�w - tragedia. Jednak sam d�entelmen (a zwrotu tego nale�y u�ywa� w tym wypadku do�� swobodnie) niegdy� ze �miechem o�wiadczy�, �e jego �ycie to jedna wielka farsa, kt�rej nadano jak�e znacz�cy tytu� Zycie �otra, a raczej nada�oby, gdyby tytu�u nie przechwyci� jaki� pocz�tkuj�cy pisarzyna, kt�ry z pewno�ci� skazany by� na pogr��enie si� w otch�ani literackiej nijako�ci. Saga rodzinna rozpocz�a si� dawno temu, jakie� osiemdziesi�t lat przed przybyciem Wilhelma Zdobywcy. Pewien ambitny wie�niak z targowego miasteczka Chipping Campden, na�o�y� swe towary na trzeszcz�cy w�z, zaprz�ony w os�a, i wyruszy� w podr� po kraju. Potomno�ci nie by�y znane powo- dy tej wyprawy, zw�aszcza �e by�y to czasy, kiedy wi�kszo�� sakso�skich wie�niak�w rodzi�a si� i umie rala w jednym miejscu. Wiemy jednak, �e m�czyzna �w nie ujecha� daleko, jedynie dwadzie�cia mil na po�udnie, a mimo to odleg�o�� ta wystarczy�a. by na zawsze odmieni� los jego rodziny. W�drowiec nazywa� si� John z Campden. Jak g�osi legenda, kiedy dotar� do zielonej doliny rzeki Coln, zatrzyma� si� przy rozleg�ych polach, pokrytych skoszon� traw�, podobnych bogatym kobiercom. Tutaj wyprz�g� os�a, roz�adowa� w�z i wbi� po raz pierwszy �opat� w �yzn� gleb�. Tak te� zacz�a si� droga jego rodziny ku bogactwu b��kitnej krwi ziemia�stwa. Nie wiemy, w jaki spos�b prosty Sakso�czyk dorobi� si� tak wspania�ego maj�tku, czy to dzi�ki uczciwej pracy czy zr�cznym oszustwom, czy mo�e nawet dzi�ki sprytnemu ma��e�stwu. Jednak przez wiele stuleci jego potomkowie ci�ko pracowali, buduj�c solidne domostwa, schludne wioski oraz pot�ne �wi�tynie we�niane, nazywane tak, poniewa� za wszystko p�acili popularn� w Cotswolds walut�. Owcami. Sze�� wiek�w p�niej, wiele lat po tym, kiedy Campdenowie stracili w jaki� spos�b �p" i stali si� Camdenami, kolejny John wpad� na genialny plan. Wykorzysta� pieni�dze pochodz�ce z we�ny, by zbudowa� wspania�� posiad�o�� w tym samym miejscu, gdzie wed�ug legendy zatrzyma� si� jego przodek. Dom ten, podobnie jak wszystkie domostwa w owym czasie, powsta� z br�zowego kamienia i by� tak symetryczny, tak doskona�y, o tak wysmakowanych proporcjach, �e wie�niacy nie mogli wyj�� z podziwu. Chalcote Court ze swymi wn�kami, stromymi dachami i parafi� �wi�tego Micha�a, stoj�c� dos�ownie w jego cieniu, by� uosobieniem bogactwa, w�adzy i pot�gi, kt�re wytrwa�� prac� zdoby�a zamieszkuj�ca go rodzina. Jednak koleje losu i dzieje historii mia�y obr�ci� si� przeciw rodzinie Camden. Kiedy niemal dwa wieki p�niej na �wiat w Chalcote przyszed� John Cam-den, r�wnocze�nie nasta�y czasy wielkiej niepewno�ci. Chocia� nie brakowa�o pieni�dzy, lata ospy, d�umy oraz niepokoj�w spo�ecznych nadwer�y�y cale konary rodzinnego drzewa. Ten ostatni John Cam- den by� osobnikiem naznaczonym pi�tnem losu. Sp�dzi� on cztery dziesi�ciolecia, dorabiaj�c si� niemal takiej samej liczby �on, na walce o pocz�cie potomka, kt�ry ocali�by gin�c� dynasti�. W ko�cu w ostatniej bitwie o ten szczytny cel dozna� ataku serca. Ockn�� si� par� dni p�niej w przepastnej sypialni o �ukowym sklepieniu i otworzywszy oczy, ujrza� swe c�rki bli�niaczki. Po prawej sta�a Alice, po lewej Agnes. Obie ze smutkiem pochyla�y si� nad �o�em, o kt�rym John Camden wiedzia�, i� sta�o si� jego �o�em �mierci. Pos�anie by�o tak w�skie, a w�osy jego c�rek tak bujne i faliste, �e pochylaj�c si� nad nim dziewcz�ta niemal styka�y si� ze sob� g�owami. Os�abiony i otumaniony m�czyzna uzna�, i� go przydu-szaj� i nakaza� im odej��. B�d�c pos�usznymi c�rkami, dziewczyny natychmiast odst�pi�y od ojca. Ale dziwnym trafem grzebie� Alice zapl�ta� si� we w�osy Agnes i mn�stwo czasu zaj�o im ich rozplatanie. Przygl�daj�c si� z cichym rozbawieniem tej szamotaninie, m�czyzna uzna�, i� jest to znak od Boga. Z ca�� si��, jak� pozostawi� mu stw�rca, John Camden pos�a� do Oksfordu po swego adwokata. Sporz�dzi� on skomplikowany testament, kt�ry wycina� olbrzymi� wyrw� po�rodku ca�ej jego spu�ci- 6 7 zny. Maj�tek, kt�ry pozostawa� w ca�kowitym i pewnym w�adaniu jego rodziny przez osiemset lat, mia� zosta� podzielony na p�. Alice, starsza o kwadrans, mia�a otrzyma� t� cz�� maj�tku, na kt�rej sta� dw�r Chalcote. Bardziej odleg�a cz�� mia�a przypa�� w udziale Agnes, m�odej dziewczynie, wiod�cej �ycie raczej roztropne, ani�eli podyktowane przyjem- no�ciami. John Camden wyjawi� jeszcze jedno �yczenie: aby potomstwo jego c�rek po�eni�o si� mi�dzy sob�, tym samym jednocz�c fortun�. Co wa�niejsze jednak, aby �aden kawa�ek ziemi nigdy nie opu�ci� r�k rodziny. Gdyby tak si� sta�o, jego dusza mia�a nigdy nie zazna� spokoju. Alice zacz�a dzia�a� szybko. W trakcie pierwszego tygodnia bywania na salonach podchwyci�a spojrzenie m�odzie�ca, uwa�anego przez wszystkich za najatrakcyjniejszego oraz najbardziej rozpustnego d�entelmena w ca�ej Anglii. Alice by�a bogata, g�upiutka i szale�czo zakochana, a ledwie jej weselne dzwony przesta�y bi�, ju� Randolph Rutledge za- cz�� trwoni� osiemsetletni� spu�cizn� jej rodziny. Gdy w wyniku tego niefortunnego zwi�zku na �wiecie pojawi�a si� tr�jka dzieci, niewiele maj�tku pozosta�o ju� do zjednoczenia, a ducha Johna Camdena nigdzie nie by�o wida�. Agnes wiod�a w�asne �ycie, wysz�a dobrze za m�� i na swojej cz�ci ziemi wybudowa�a ufortyfikowany zamek. Nadal jednak czu�a si� rozdra�niona z powodu przej�cia przez siostr� rodzinnego gniazda i nie zwraca�a uwagi na niegodziwe zachowanie szwagra, ani na cierpie- nia Alice. - Nie mo�emy dobrze sprzeda� tej przekl�tej posiad�o�ci - rzek� pewnego ranka Randolph do �ony, wygl�daj�c na dziedziniec Chalcote przez okno z sa- lonu. - Nikt przy zdrowych zmys�ach nie chcia�by mieszka� w tak mokrym i ponurym miejscu. G�owa Alice bezsilnie opad�a na zag��wek obitego brokatem ��ka. - Przecie� jest wiosna, Randolphie - odpar�a, przesuwaj�c ostro�nie niemowl�, opatulone kocykiem. -Cam m�wi, �e powinni�my cieszy� si� z wiosennych deszczy. Poza tym nie mo�emy sprzeda� Chalcote, ani nawet go zastawi�, poniewa� tata wszystko razem po��czy�. Kiedy brali�my �lub, wiedzia�e�, �e pewnego dnia wszystko trafi w r�ce Cama. - Och, przesta� gada� o tym, co b�dzie kiedy�, Alice - rzeki gorzkim tonem Randolph, sadowi�c si� w sk�rzanym fotelu. - Tw�j cudowny ma�y ksi��� dostanie wszystko pewnego dnia. Musz� zagra�, poniewa� wkr�tce oszalej� z nud�w. Alice przyjrza�a mu si� zmartwiona. - M�g�by� sp�dzi� troch� czasu z Camem albo Ca-therine - zaproponowa�a, w�druj�c wzrokiem ku dzieciom, pochylonym nad stolikiem do gry w trik-traka w przeciwleg�ym k�cie pokoju. Ch�opak siedzia� z wyci�gni�tymi, d�ugimi nogami odzianymi w wysokie buty, a st�pki dziewczyny zwiesza�y si� nad nimi. Na pod�odze tu� obok nich sta� jeden z wielu mosi�nych garnk�w. Pogr��one w zabawie dzieci nie zauwa�a�y bezustannego kapania kropel spadaj�cych do naczynia z przeciekaj�cego dachu. Randolph poci�gn�� nosem i zwr�ci� si� do �ony. - Moja droga, nie �mia�bym przeszkadza� - warkn�� pogardliwie. - Ten nudny prosty wie�niak to ca�kowicie twoja zas�uga. I modl� si� do Boga, oby by� rzeczywi�cie takim zbawicielem, za jakiego go uwa�asz, gdy� ten marny maj�tek naprawd� potrzebuje zbawienia. Co do dziewczyny, uwa�am, �e ma co� w sobie, ale... 8 9 Ale jest tylko dziewczynk�. Ostatnia kwestia pozosta�a niewypowiedziana. Alice Rutledge ponownie westchn�a i nie mog�c opanowa� przejmuj�cego zm�czenia, kt�re prze�ladowa�o j� od porodu, pozwoli�a opa�� powiekom. Musia�a zdrzemn�� si� na jaki� czas, jak to si� jej cz�sto zdarza�o, gdy� wybudzi� j� szloch niemowl�cia. Wydawa�o si�, �e mia�a za ma�o pokarmu i dziecko p�aczem okazywa�o swoj� frustracj�. - Ma�y �ar�oczny diabe� - us�ysza�a pogardliwe s�owa Randolpha. - Zawsze ci ma�o, no nie? Kobiety zawsze takie s�. Alice zmusi�a si�, by otworzy� oczy. Jej m�� pochyla� si� nad ��kiem, wyci�gaj�c r�ce ku niemowl�ciu. Nie mia�a si�y, aby mu odm�wi� i znowu, jak zwykle, pozwoli�a odebra� sobie dziecko. Maluszek, machaj�c r�czkami z radosnym gruchaniem, pozwoli� si� wzi�� ojcu w ramiona. Wkr�tce Randolph uciszy� dziecko, ko�ysz�c je na kolanie i �piewaj�c prostack� knajpian� piosenk�. Alice ponownie zmusi�a si� do otwarcia oczu i wyci�gn�a ramiona, by odebra� dziecko. - Przesta�, Randolphie! - za��da�a. - To jest zbyt wulgarne. Nie pozwol�, by uczy� si� takich obrzydliwych rzeczy. Randolph, nadal bujaj�c rozweselone dziecko na kolanie, spojrza� na ni� kwa�no. - Och, zamknij si�, Alice - powiedzia�. - Ten jest m�j, s�yszysz? Ch�opaka z ch�ru i dziewuch� ju� zniszczy�a�, ale ten... Ha! Popatrz tylko w jego oczy! Sp�jrz na ten u�miech! Na Boga ten ma m�j charakter i apetyt! - Modl� si�, �eby tak nie by�o - wypali�a Alice. Randolph odrzuci� g�ow� do ty�u i roze�mia� si�. - Alice, r�wnie dobrze mog�aby� odda� go z gracj�. Pozosta�� dw�jk� wychowa�a� na swoj� modl�, ale ten pulchny diabe�ek nosi moje imi� i ma moj� natur�, i b�d� post�powa� z nim tak, jak zapragn�. -A potem celowo obrzuci� j� uwa�nym spojrzeniem. -Poza tym, moja droga, nie s�dz�, by� mia�a si�y mnie powstrzyma� - doda� zbyt radosnym tonem. Alice opu�ci�a p...
marszalek1