HART MEGAN Zakon Pocieszenia HART MEGAN Trzy kobiety oddane misji zaspokajania zmyslow... Czlonkinie Zakonu Pocieszenia nosza imiona symbolizujace ekskluzywne uslugi, ktorych swiadczenienajlepiej odpowiada ich prawdziwemu powolaniu. Najwieksza przyjemnosc znajduja w zaspokajaniu zmyslow, potrzeb duszy i porywow ciala... Cisza... Jej zadaniem jest lagodzenie wyrzutow sumienia Edwarda, czlowieka potrzebujacego odkupienia po tym, jak szokujacy akt seksualny zniszczyl przyjazn i spowodowal tragedie, o ktorej mowi sie tylko szeptem. Edward potrzebuje milosci, a Ciszy tego wlasnie nie wolno mu ofiarowac. Jednak moze ona zapragnac zlamac reguly... Uczciwosc... Zbyt dlugo przebywa w zakonie, sluzy z coraz mniejszym zaangazowaniem. Jej ostatni klient to Cilian, ksiaze Firth, przystojny, czarujaco wybuchowy, pragnacy kobiety, ktora nagnie sie do kazdego jego kaprysu. Nieoczekiwanie jednak znajduje kobiete, z ktora rozpoczyna zuchwaly eksperyment, ktorego przedmiotem jest uczciwosc... Determinacja... Kiedy dostaje niecodziennego klienta w osobie Alaryka, mezczyzny coraz bardziej pograzajacego sie w zapomnieniu, moze mu przyniesc pocieche na wiele sposobow, nie tylko poprzez poddanie sie jego woli. Mina ma plan, jak doslownie batem uksztaltowac swojego mezczyzne... Podziekowania Moglabym pisac bez muzyki, ale ciesze sie, ze nie musze tego robic. Angel Sarah McLachlan Blue Dress Depeche Mode Breathe Me Sia Dragonfly M. Craft Ecrire I'amour Etienne Drapeau Gravity Sara Bareilles Hanky Panky Madonna Hide and Seek Imogen Heap I Will Be Here Steven Curtis Chapman Keep Breathing Ingrid Michaelson Little Fox Heidi Berry Never Alone Barlow Girl Pane Mihi Dominejaa Garbarek & The Hilliard Ensemble Trio fortepianowe E-dur Schubert Red Shoe Requiem George S. Clinton Set the Fire to the Third Bar Snow Patrol z Martha Wain-wright Speeding Cars Imogen Heap Touch Sarah McLachlan The Way I Am Ingrid Michaelson Piec regul Zakonu Pocieszenia 1. Nie ma wiekszej przyjemnosci niz dawanie pociechy. 2. Prawdziwa cierpliwosc jest nagroda sama w sobie. 3. Ciernie dodaja urody kwiatom. 4. Samolubne jest serce myslace tylko o sobie. 5. Zaczynamy jako kobiety i jako kobiety skonczymy. CISZA Rozdzial 1Po raz pierwszy Cisza Faine dostala zlecenie, by udac sie do domu tak skromnego, ze nie mial nawet nazwy. Kim byl ten Edward Delaw, piastujacy wysokie stanowisko na dworze Firth, a mieszkajacy w tak niepozornym miejscu? Przystanela z dlonia na ogrodzeniu i obejrzala dom, zanim weszla na wylozona kruszonymi muszlami sciezke wiodaca do drzwi. -Wszystko w porzadku, prosze pani? Odwrocila sie do dorozkarza, ktory przywiozl ja z dworca w Pevensie. -Tak, Tomaszu, dziekuje. Pan Delaw mnie oczekuje. Dorozkarz zmierzyl budynek pelnym powatpiewania spojrzeniem. -Na pewno? Gdyby czekal, to pewnie by kogos przyslal. -Mialam przybyc pozniej - odparla. - Snieg na przeleczy stopnial nieco wczesniej, niz oczekiwano, a podroz zajela mi mniej czasu, niz przewidywal Zakon. Poradze sobie. Zmierzyl ja wzrokiem. Zdawala sobie sprawe ze swojego wygladu: niska kobieta z ciemnoblond wlosami splecionymi w gruby, splywajacy na plecy warkocz. Miala na sobie ciemnofioletowa, skromna suknie podrozna z mocnego materialu. W jednej rece trzymala uchwyt kuferka na kolkach, a w drugiej plaszcz, za gruby na wczesna wiosne. Zastanawiala sie, czy byl rozczarowany jej powierzchownoscia. -W porzadku. - Znow kiwnal glowa i cmoknal na konie. - Coz, j^sli bedzie panienka potrzebowac transportu z powrotem, pojutrze tedy wracam. Ponownie zainteresowala sie domem. Po ceglanych scianach wspinal sie bluszcz obsypany swieza wiosenna zielenia, w dachu blyskaly okna przywodzace na mysl przytulne, zaciszne pokoje. Z kominow unosily sie w blekitne niebo szare smugi dymu. Pod jej stopami zachrzescily muszle; do drzwi wejsciowych bylo dziesiec krokow. Usmiechnela sie na widok kolatki - miedzianej twarzy chochlika z kolkiem przewleczonym przez nos. Mimo braku rozlozystych oficyn i ogrodu dbalosc o szczegoly swiadczyla o poczuciu humoru i guscie gospodarza. Stala chwile przed drzwiami, zanim zapukala. Do kazdego zadania trzeba bylo przygotowac sie psychicznie, ale mimo to podczas spotkania z nowym opiekunem za kazdym razem czula scisk zoladka. Wazne bylo to, zeby nie okazac wahania. Wszak czlowiek, ktory poslal po Sluzebnice do Zakonu, mial swoje oczekiwania. Wyrecytowala po cichu piec zasad Zakonu i poczula, ze powraca jej spokoj. Nie zdazyla dotknac kolatki, kiedy drzwi otworzyly sie nagle, omal nie pociagajac jej za soba. Wyszedl przez nie mezczyzna, przeciskajac sie obok niej. -Pozniej - rzucil przez ramie. - O, a co my tu mamy? Szybkim gestem przytrzymal ja, chroniac przed upadkiem. Palcami scisnal za ramie, a druga reka przytrzymal w talii, przywracajac rownowage. Nessa stanela pewnie na nogach. -Kim pani jest? - zapytal mezczyzna, zapewne Edward Delaw, jak uznala. Puscil ja. Nessa strzasnela faldy spodnicy wokol kostek i poprawila ja szybko. -Jestem panska Sluzebnica, lordzie Delaw. Poslal pan po mnie. -Mialas przyjechac dopiero za dwa tygodnie. -Podroz trwala krocej, niz przewidywalismy. Ufam, ze wczesniejszym przyjazdem nie sprawiam klopotu? -Wyjezdzam do Pevensie obejrzec najnowsze zabawki ksiecia Cilliana. Bede pozniej. Dopilnuj, zeby Margera pomogla ci sie urzadzic. - Spojrzal na sfatygowana walizke u jej stop. - To caly twoj bagaz? -Tak, moj panie, ja... -Ach tak. - Zacisnal usta, przy dobrej woli mozna bylo to uznac za usmiech. - Tak, Zakon poinformowal, ze mam zaopatrzyc cie we wszystko, czego potrzebujesz. Dobrze sie sklada, bede w miescie, pozalatwiam, co trzeba. Znow ruszyl sciezka do bramy, krzyczac do sluzacego, ktory zza domu wyprowadzil nerwowego karosza. -Zywo, Peter! Ruszze sie, chlopcze, spieszy mi sie! Mezczyzna wskoczyl na siodlo, na plecy zarzucil skorzana torbe podana przez Petera i popedzil konia. Z pewnoscia nie bylo to najbardziej serdecznie powitanie, jakiego doswiadczyla. -Dzien dobry! - zawolala, gdy Edward oddalal sie sciezka. Peter odwrocil sie i uniosl brwi. -Dzien dobry. Wybaczcie, panienko, ale... a, juz wiem. Musicie byc Sluzebnica. Dzieki Niewidzialnej Matce, ze juz przyjechaliscie. -Tak, to ja - odparla Nessa. Peter podszedl i schylil sie po walizke, po czym otworzyl jej drzwi. -Ale chyba musze zapytac... skad ta radosc z mojego przyjazdu? ^ Peter zachichotal i przepuscil ja przodem. -Bo lord Edward miewa paskudne humory i szczerze przyznam, ze oboje z mama obawiamy sie, ze jesli ktos go nie pocieszy, to biedak dostanie apopleksji. -Ach. - Odpowiedz jasna i nawet niezaskakujaca. - Zrobie, co w mojej mocy. -Mamo! Przyjechala! - Peter poprowadzil Nesse krotkim korytarzem na tyly domu. Zapach pieczonego chleba i innych smakolykow sprawil, ze slinka naplynela jej do ust. Zaburczalo jej tak glosno w brzuchu, ze az ja sama wprawilo to w zaklopotanie. Peter rozesmial sie. -Mama zadba o panienke, nakarmi. Zabiore walizke na gore, do pokoju. -Dziekuje, Peter. - Nessa usmiechnela sie do niego, on odpowiedzial przesadnym poklonem i mrugnieciem. -Mamo! Pulchna kobieta wyciagajaca cos z pieca wyprostowala sie; policzki miala zarumienione od goraca. -Na strzale Sindera, Peter, musisz drzec sie, jakby pasy z ciebie darli? Kto to jest? -To... - Peter przerwal w pol slowa. - Przepraszam panienke, nie doslyszalem imienia. -Cisza. - Nessa weszla do kuchni przywitac sie z gospodynia. - Cisza Faine. Margera prychnela. -Rodzice musieli byc na robaku, co? Nessa nie poczula sie urazona aluzja, ze jej rodzice nad- uzywali pelnego halucynogenow wina popularnego wsrod bogatych. -Cisza to imie, jakie otrzymalam po wstapieniu do Zakonu Pocieszenia. Moze pani mowic mi Nessa, jesli pani woli. Margera zmierzyla ja taksujacym spojrzeniem. -Jestem Margera. A ta przestraszona w kacie to Abbie. Abbie pisnela cicho, zawstydzona, ze skupila na sobie uwage, i cofnela sie jeszcze glebiej. -Dzien dobry, Abbie. - Nessa usmiechnela sie do niej. Dziewczynka nie odwzajemnila usmiechu, ale Nessy to nie urazilo. -Boi sie, ze ja panienka pogryzie. - Margera wskazala dziewczynke glowa. - Abbie sprzata tu, na dole. Powiedzialam jej, ze nie ma sie co bac, panienka na pewno nie gryzie. A przynajmniej nie ja. Abbie znow pisnela i wybiegla z kuchni. Margera pokrecila siwymi lokami, odprowadzajac ja spojrzeniem. -Drazliwa jakas dzisiaj, przysiegam na mleko Najswietszej Mateczki. Peter! Zostaw te buleczki w spokoju, bo, na strzale, poobcinam ci paluchy! Peter zamruczal pod nosem, zlapal garsc buleczek i wybiegl sladami Abbie. Margera odwrocila sie do Nessy. -Ten chlopak do grobu mnie wpedzi. Masz dzieci, panienko? _ Nie - to pytanie zawsze klulo, niezaleznie od uplywu czasu. -Pewnie glodna, co? Zjadlaby cos? -Bardzo chetnie, jesli mozna. Umieram z glodu. -Na kolczan, przyda sie panienke troche podkarmic - powiedziala Margera z wyrazna dezaprobata. -Pierwszy lepszy wiatr by cie zdmuchnal. Nessa rozesmiala sie. -Raczej nie. Moj poprzedni patron chcial, zebym byla szczupla. -Nasz pan nie lubi kobiet jak szczapy. Nessa przygladala sie, jak Margera kroi bochen razowca i rozklada kromki na talerzu, obok stawia maselniczke i dzban mleka. Dodala jeszcze pasztetu i gestem zaprosila Nesse do grubo ciosanego stolu. -Jesli moj opiekun wolalby mnie tezsza, postaram sie przytyc - powiedziala Nessa, czujac coraz wiekszy apetyt. -Oczekiwalam mocniejszego makijazu i swiecidelek - zauwazyla Margera, znow schylajac sie i wyciagajac z pieca kolejne bochenki. -Mam za soba dluga i daleka podroz. Chyba ...
gry3210123