Zlote wrota - MACLEAN ALISTAIR.txt

(462 KB) Pobierz
MACLEAN ALISTAIR





Zlote wrota





ALISTAIR MACLEAN





PRZELOZYL JERZY ZEBROWSKI





Tytul oryginalu angielskiego





THE GOLDEN GATE

WYDAWNICTWO



MINISTERSTWA



OBRONY



NARODOWEJ





Warszawa 1990ISBN 83-11-07714-2



Tlumacz dedykuje polska edycje "Zlotych

Wrot" pamieci plk. Stanislawa Jezynskiego,

milosnika tworczosci MacLeana, kierowni-

ka Redakcji Literatury Pieknej Wydawni-

ctwa MON, zmarlego tragicznie w dniu,

w ktorym niniejszy przeklad mial trafic do

Jego rak.





ROZDZIAL I





Akcja wymagala iscie saperskiej precyzji. Musiala dorownac, jesli nie skali, to dbalosci o najdrobniejszy szczegol, operacji ladowania aliantow podczas wojny w Europie. Tak wlasnie sie stalo. Wszystko nalezalo przygotowac w pelnej konspiracji i tajemnicy. Dopilnowano tego. Niezbedne bylo skoordynowanie dzialan do ulamka sekundy. I to osiagnieto. Wszystkich ludzi nalezalo wielokrotnie wyprobowac i szkolic tak dlugo, dopoki nie grali swych rol bezblednie i automatycznie. Tak wlasnie ich przeszkolono. Trzeba bylo uwzglednic kazda ewentualnosc, kazde mozliwe odchylenie od planu. Zadbano i o to. Wiara w powodzenie akcji, niezaleznie od trudnosci i nieoczeki-wanych zdarzen, musiala byc absolutna. I byla.Szef grupy, Peter Branson, wprost emanowal pewnoscia siebie. Mial trzydziesci osiem lat, metr osiemdziesiat wzrostu, byl dobrze zbudowanym brunetem o milej powierzchownosci, z grymasem wiecznego usmiechu na ustach i jasnoniebieskimi oczami, ktore od lat juz nie potrafily sie smiac. Mial na sobie mundur policyjny, ale policjantem nie byl. Podobnie jak zaden z jedenastu mezczyzn, zebranych w opusz-czonym garazu dla ciezarowek niedaleko brzegow jeziora Merced, w pol drogi miedzy Daly City na poludniu a San Francisco na pol-nocy, chociaz trzech z nich nosilo takie same mundury jak Branson.

Jedyny stojacy tam pojazd sprawial smetne wrazenie, jakby znaj-dowal sie nie na swoim miejscu w tej badz co badz zwyklej, po-zbawionej wrot szopie. Byl to autobus, choc zgodnie z ogolnie przyjetymi kryteriami trudno by go okreslic tym mianem. Gorna czesc bogato lsniacego kolosa, jesli nie liczyc skrzyzowanych wspornikow z nierdzewnej stali, zbudowano w calosci z lekko przyciemnionego

szkla. Pojazd nie mial normalnych siedzen. Znajdowalo sie w nim

okolo trzydziestu foteli obrotowych, przytwierdzonych do podlogi, ale

porozstawianych z pozoru bezladnie. W ich szerokich bocznych opar-

ciach umieszczono wysuwane blaty, jakie sluza do podawania posil-

kow w samolotach. Z tylu pojazdu byla toaleta i doskonale zaopa-

trzony barek. Za barkiem znajdowal sie pomost obserwacyjny, ktore-

go podloge chwilowo usunieto, odslaniajac przepastny bagaznik. Byl

wypelniony niemal w calosci, ale nie bagazem. Ogromne wnetrze,:

szerokie na ponad dwa metry i tak samo dlugie, miescilo miedzy

innymi: dwie pradnice elektryczne na benzyne, dwa reflektory dwu-

dziestocalowe i wiele mniejszych, dwie sztuki bardzo "dziwnie wy-

gladajacej broni w ksztalcie pocisku na trojnogu, pistolety maszyno-

we, duza nie oznakowana drewniana skrzynie, cztery mniejsze skrzyn-

ki, takze z drewna, ale impregnowanego, oraz rozmaite inne przed-

mioty, sposrod ktorych szczegolnie rzucaly sie w oczy duze zwoje lin.

Ludzie Bransona wciaz jeszcze ladowali.

Autobus, jeden z szesciu w ogole wyprodukowanych, kosztowal

Bransona dziewiecdziesiat tysiecy dolarow, ale biorac pod uwage cel,

do ktorego zamierzal go wykorzystac, uwazal to za drobna inwestycje.

Firmie w Detroit oznajmil, ze kupuje pojazd na zyczenie milionera,

ktory pragnie uniknac rozglosu, a przy tym jest ekscentrykiem i chce

miec autobus pomalowany na zolto. Rzeczywiscie, kiedy go dostar-

czono, byl zolty. Teraz lsnil nieskazitelna biela.

Dwa z pozostalych pieciu autobusow zakupili najprawdziwsi eks-

trawertyczni milionerzy, ktorzy zamierzali je wykorzystywac podczas

swych luksusowych wakacyjnych wojazy. Oba pojazdy mialy tylne

rampy, gdzie miescily sie mini-samochody. Oba, najprawdopodobniej,

pozostawac beda przez jakies piecdziesiat tygodni w roku w specjalnie

zbudowanych garazach.

Dalsze trzy autobusy zakupil rzad.

Jeszcze nie switalo.

Trzy biale autobusy staly w garazu w srodmiesciu San Francisco.

-Duze przesuwane drzwi byly zamkniete,i zaryglowane. Na lezaku

w rogu spal spokojnie mezczyzna w cywilu, bezwladnymi dlonmi

przytrzymujac na kolanach karabin z odcieta lufa. Drzemal, kiedy

zjawilo sie dwoch intruzow i teraz trwal w blogiej nieswiadomosci, ze

oto zapadl w jeszcze glebszy sen, wdychajacbezwiednie gaz z roz-

pylacza. Obudzi sie za godzine, rownie nieswiadomy tego, co sie

wydarzylo, i z cala pewnoscia nie przyzna sie zwierzchnikom, ze jego

czujnosc zostala nieco uspiona.

Wszystkie trzy autobusy, przynajmniej zewnetrznie, nie roznily sie

od zakupionego przez Bransona, chociaz srodkowy mial dwie szcze-

golne cechy, z ktorych jedna tylko byla widoczna. Wazyl o dwie tony

wiecej niz pozostale, bo szklo kuloodporne jest o wiele ciezsze niz

zwykle, a w owych autobusach z szybami panoramicznymi stosowano

ogromne szklane tafle. Przy tym jego wnetrze stanowilo zaiste ilustra-

cje marzenia sybaryty. Czegoz zreszta innego mozna sie spodziewac

w pojezdzie przeznaczonym do osobistego uzytku glowy panstwa?

Autobus prezydenta wyposazono w dwie duze, stojace naprzeciw

siebie sofy, tak glebokie, miekkie i wygodne, ze czlowiek z nadwaga,

ktoremu nie brakowalo przezornosci, powinien byl pomyslec dwa

razy, nim zaglebil sie w jednej z nich, bo powrot do pozycji pionowej

musial wymagac ogromnej sily woli albo uzycia dzwigu. Znajdowaly

sie tam tez cztery fotele o podobnej, zdradliwie kuszacej konstrukcji.

I to bylo wszystko, jesli chodzi o miejsca do siedzenia. Byly tam row-

niez przemyslnie ukryte kurki z lodowato zimna woda, pare poroz-

stawianych miedzianych stolikow do kawy i lsniace, pozlacane wazo-

ny, ktore czekaly na codzienna dostawe swiezych kwiatow. Dalej

znajdowala sie toaleta i bar, ktorego pojemne chlodziarki w tych

szczegolnych i niezwyklych okolicznosciach wypelniono glownie so-

kami owocowymi i napojami bezalkoholowymi, co stanowilo uklon

w strone honorowych gosci prezydenta, ktorzy byli Arabami i mu-

zulmanami.

Jeszcze dalej, w oszklonej kabinie zajmujacej cala szerokosc auto-

busu, miescilo sie centrum lacznosci - labirynt zminiaturyzowanych

systemow elektronicznych - stale obslugiwane, gdy tylko prezydent

byl na miejscu. Podobno instalacja ta kosztowala wiecej niz sam

pojazd. Oprocz systemu radiotelefonow, za pomoca ktorych mozna

bylo skontaktowac sie z dowolnym miejscem na Ziemi, znajdowal sie

tam rzad roznokolorowych guzikow w szklanej obudowie, dajacej sie

otworzyc tylko za pomoca specjalnego klucza. Guzikow tych bylo

piec. Naciskajac pierwszy uzyskiwalo sie natychmiastowe polaczenie

z Bialym Domem w Waszyngtonie- Drugi laczyl z Pentagonem, trzeci

-z dowodztwem strategicznych sil powietrznych, czwarty z Moskwa,

a piaty z Londynem. Prezydent nie tylko musial byc w stalym

kontakcie ze swymi silami zbrojnymi, ale chronicznie cierpial na

"chorobe telefoniczna", i to do tego stopnia, ze mial wewnetrzna linie

prowadzaca z miejsca, gdzie zwykle siedzial w autobusie, do kabiny

lacznosci z tylu.

Intruzow interesowal jednak nie ten autobus, lecz stojacy na lewo

od niego. Weszli przednimi drzwiami i natychmiast odsuneli metalowa

pokrywe obok siedzenia kierowcy. Jeden z mezczyzn poswiecil w dol

latarka. Najwyrazniej od razu znalazl to, czego szukal, bo wyciagnal

reke ku gorze i odebral od swego towarzysza cos, co wygladalo jak

polietylenowa torba z kitem, do ktorej byl przymocowany metalowy

cylinder o dlugosci siedmiu centymetrow i srednicy najwyzej trzech.

Przymocowal to wszystko dokladnie przylepcem do metalowego

wspornika. Wygladalo na to, ze wie, co robi. I rzeczywiscie. Szczup-

ly, trupio blady Reston byl znanym specjalista od materialow wybu-

chowych.

Mezczyzni przeszli na tyl autobusu i udali sie za bar. Reston wszedl

na stolek, odsunal drzwiczki gornej szafki i obejrzal butelki z al-

koholem. Co, jak co, ale pragnienie nie moglo dokuczac ludziom

prezydenta. W stojakach tkwily pionowo dwa rzedy butelek. W pierw-

szych dziesieciu od lewej, ustawionych po piec w szeregu, byl bourbon

i szkocka. Reston pochylil sie, przejrzal zawartosci butelek stojacych

pod szafka i stwierdzil, ze te na dole odpowiadaly dokladnie tym

w srodku i byly rownie pelne. Wydawalo sie nieprawdopodobne, zeby

w najblizszym czasie ktokolwiek zainteresowal sie wnetrzem szafki.

Reston wyjal z okraglych otworow pierwszych dziesiec butelek

i podal je swemu towarzyszowi. Ten postawil piec na kontuarze,

a pozostale wlozyl do brezentowej torby, najwyrazniej przyniesionej

w tym celu. Nastepnie wreczyl Restonowi dziwnie wygladajacy przy-

rzad, ktory skladal sie z trzech czesci: niewielkiego cylindra, podob-

nego do tego,-jaki zalozyli z przodu pojazdu, urzadzenia w ksztalcie

ula o wysokosci najwyzej pieciu centymetrow i takiejze srednicy oraz

czegos, co bardzo przypominalo wygladem gasnice samochodowa, z ta

istotna roznica, ze glowice sporzadzono z plastiku. Dwa ostatnie

przedmioty byly przymocowane drutami do cylindra.

"Ul" mial u dolu gumowa przyssawke, ale Reston, najwyrazniej nie

wykazujac zbytniego zaufania do przyssawek, wyjal tubke szybko-

schnacego kleju i posmarowal obficie podstawe urzadzenia. Potem

docisnal je mocno do tylnej scianki szafki, umocowal przylepcem do

duzego i malego cylindra, a calosc do wewnetrznego rzedu okraglych

otworow, w ktorych tkwily butelki. Piec butelek stoj...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin