Janik Olga - Pierścień Władców 01 - Magiczy pierścień.doc

(959 KB) Pobierz
Pierścień Władców

                            Olga Janik   „Magiczny Pierścień”                           

Prolog.

Jak na pierwsze dni wiosny pogoda była wyjątkowo piękna. Baax, czując rozpierającą go energię, szarpnął karczemne drzwi tak mocno, że huknęły głośno o framugę. Speszył się. Zajrzał do ciemnego wnętrza, oczekując reprymendy, lecz uderzył go jedynie smród dymu, piwa i gotowanej kiełbasy. Wyglądało na to, że nikt nie zwrócił uwagi na jego nieco zbyt głośne wtargnięcie.

Nie spodobało mu się to. Nie zamierzał pozostać całkiem niezauważony. Miał w końcu powody do radości i dumy. Zamknął drzwi z jeszcze większym hukiem i zatrzymał się na moment w progu. Powinni się nim zainteresować, chociażby z racji jego postury. Jeden z siedzących w kącie przygarbionych obwiesiów podniósł głowę, a potem zwiesił ją ponownie. Malutka karczmarka popatrzyła na niego karcąco, a siedzący przy barze postawny mężczyzna nawet nie drgnął. Cóż, widownię Baax miał niewielką – było dopiero wczesne popołudnie, większość mieszkańców miasta i przyjezdnych włóczyła się jeszcze po uliczkach i placach targowych.

Baax wcześnie opróżnił swój stragan, oddał towary zarządcy portu, podsuwając mu przy tym kolejną solidną łapówkę. Wydał dyspozycje dotyczące załadunku na odpływający nazajutrz statek, a potem jeszcze kilka razy sprawdził magazyny. Na wszelki wypadek. Pobyt na Nelopie był w tym roku ogromnym sukcesem. Jak zawsze zresztą. Sprzedał z dużym przebiciem partię oliwy z Daey, udało mu się nawet upchnąć jedwabie, które niewątpliwie objechały świat dookoła; jedwabniki żyły tylko w Kentebie. Kawał, który zrobił tej nadętej, grubej damie, zachwalając je jako najszlachetniejsze materiały z Miasta Ojców, z Daey, bardzo mu się podobał. Sprzedał kentebski jedwab tak drogo, że niejeden kupiec z Mikari czy Sedanii przekląłby go. A przy tym tkaniny nie były już najlepszej jakości – w końcu przewędrowały szmat drogi. Uśmiechnął się do siebie. Udało mu się nawet zdążyć na początek sezonu na młode węgorze i bardzo tanio kupił sporą ich partię przed przyjazdem handlarzy z Sedanii. Leżały teraz w portowych magazynach razem z belami owczej wełny. Jeśli w Kentebie pójdzie równie dobrze i jeśli późniejszy przyjazd do rodzinnej Urji także okaże się sukcesem, będzie mógł wreszcie poprosić o rękę córki szambelana królewskiego dworu i osiąść spokojnie w mieście. Założy kompanię handlową na wzór tych, które widział w Daey, albo na wzór Hadaru, zatrudni ludzi i będzie żył z ich pracy. Należało mu się to po tylu latach spędzonych na ciężkiej harówce. Na dodatek nigdy nie lubił morza, a handel morski był najbardziej opłacalny, więc chcąc nie chcąc musiał pływać. Teraz inni będą to za niego robić, a on będzie się nudził u boku słodkiej Meleni.

Siedział zamyślony. Nie zauważył nawet, kiedy podeszła karczmarka, dopiero jej niski głos sprawił, że powrócił do realnego świata.

- Co podać? – spytała, patrząc na niego wyczekująco.

Podniósł głowę. Jego wzrok zatrzymał się na pełnych, kształtnych piersiach, kołyszących się na wysokości jego twarzy. Niestety, trochę za daleko. Oblizał wyschnięte niespodziewanie wargi, podrapał się po udzie i odchrząknął. Spojrzał na jej twarz i napotkał ciemnobrązowe oczy dziewczyny, które wypełniały się powoli złością, jak dzban miodem. Zdziwił się; nigdy wcześniej złość nie kojarzyła mu się ze słodyczą. Otrząsnął się i, uśmiechając się jakby nigdy nic, zamówił pewnym głosem podwójną porcję zupy fasolowej, koźli udziec z cebulką i kufel piwa.

Karczmarka odeszła bez słowa, a Baaxowi nasunęło się na myśl, że Meleni nie jest taka ładna. Przypomniał sobie jej szczupłą sylwetkę, ciemne, mocno kręcone włosy i podłużną twarz z dużymi, niebieskimi oczami. Ta dziewczyna miała włosy związane w gruby warkocz na plecach, brązowe oczy i o wiele pełniejsze kształty. Twarz miała jeszcze dziecinną, ale była świadoma swej urody i możliwości. Tylko z jakiegoś powodu nie na nim chciała te możliwości wypróbować. Gdy wróciła z dymiącymi talerzami, nawet na niego nie spojrzała.

Baax zjadł obiad nie ociągając się zbytnio. Przy piwie zaczął się zastanawiać, czy zamieszkanie w Urji ma sens. Czy nie będzie mu brakowało miejsc, które zdążył odwiedzić i tych, których jeszcze nie widział? Czy nie będzie mu żal wszystkich ślicznych niewiast, których nie poznał dotychczas? Meleni nie jest w końcu ani najładniejsza, ani najbardziej interesująca z nich. A on sam nie jest jeszcze taki stary, by miał siedzieć w jednym miejscu z jedną kobietą. Wahał się, co powinien zrobić aż wreszcie pomyślał, że przecież i tak nie ma wpływu na to, co zrobi. Światem rządzi Przeznaczenie, wszyscy mają swoje miejsce w Planie Stwórców i niezależnie od tego, co postanowi i tak zrobi dokładnie to, co przewidzieli dla niego, stwarzając świat.

Uspokoiła go ta myśl. Sączył dalej piwo, obserwując napływających do karczmy gości. Nadal było pustawo. Promienie światła z niewielkich okienek przedzierały się przez zasłonę dymu pod powałą, wydobywając z mglistego półmroku niektóre twarze. Przez moment zaigrały w jakimś kuflu podświetlając złociste bąbelki. Siedzenie wczesnym popołudniem w przypadkowej karczmie w przypadkowym mieście miało niepowtarzalny urok, za którym tęskniłby z pewnością, gdyby pozostał na dobre w Urji. Musi jeszcze przemyśleć swoją decyzję, jakakolwiek ona będzie.

Rozmyślania Baaxa przerwało wejście nowego gościa. Mężczyzna nie trzasnął drzwiami, nie czekał w progu na efekt, a mimo to kilka osób spojrzało w jego stronę. Był wśród nich i Baax. Wpatrywał się w tego człowieka i zastanawiał się, co mogło spowodować taką reakcję. Czy ciemnoszary płaszcz, który przywodził na myśl burzową chmurę, czy może raczej chłód, który poczuł, gdy nieznajomy otworzył drzwi? Prawdopodobnie na zewnątrz ochłodziło się nieco. Może nawet pada deszcz.

Mężczyzna postał chwilę przy barze, zamienił kilka słów z karczmarką i odszedł w kąt sali. Baax usiłował mu się przyjrzeć przez oddzielające ich grupki ludzi, ale było to niemożliwe. Dostrzegł jedynie, że gościa obsłużył sam właściciel karczmy, że podał mu wino i potrawkę z drobiu. Nikt inny nie siedział w jego pobliżu. Baax zamówił kolejne piwo, choć wcześniej miał zamiar po skończeniu obiadu pójść jeszcze raz do portu i sprawdzić magazyny. Chciał zaraz potem położyć się spać, by być wypoczętym przed czekającą go nazajutrz podróżą do Sedanii. Pomyślał jednak, że jedno dodatkowe piwo może wypić, a warto byłoby dowiedzieć się czegoś o nieznajomym.

W karczmie robiło się coraz pełniej i gwarniej. Baax nadal obserwował mężczyznę, aż usłyszał obok siebie zniecierpliwiony głos, wykrzykujący coś dainką – językiem wschodu.

- Nie może być nic wart, to złom.

Mężczyzna w stroju gwardzisty lub rycerza patrzył z politowaniem na chudego chłopca, który trzymał w dłoni krążek w kolorze złota. Baax rozpoznał nędznie ubranego młodzieńca, który przez cały dzień kręcił się po placu targowym i próbował sprzedać pierścionek. Do Baaxa jednak nie podszedł. Baax wiedział czemu. Ten kawałek metalu nie był nic wart i nikt nie ośmieliłby się nawet mamić go czymś takim. Już miał odwrócić wzrok, gdy rycerz delikatnie wyjął krążek z dłoni chłopca.

- Nie kupię go od ciebie.

Najwyraźniej z jakiegoś powodu odmowa sprawiała mu przykrość, choć wydawało się, że chłopiec zrozumiał coś wręcz przeciwnego. Może po prostu nie znał dainki. A pierścionek w dłoni rycerza nie wyglądał już na tak bezwartościowy, jak przed chwilą. Baax patrzył z niepokojem na złoty krążek zastanawiając się, czy jego kupiecki szósty zmysł nie zawiódł go po raz pierwszy w życiu. Przestał obserwować tajemniczego mężczyznę.

 

A jednak mężczyzna też wiedział o istnieniu pierścienia. Zaczerpnął głęboko powietrza i wypuścił je powoli. Z trudem powstrzymał chęć, by wstać i pójść tam, skąd dobiegał do niego zew. Nie mógł zrobić czegoś takiego w miejscu, w którym było tylu ludzi. Musiał poczekać, aż posiadacz pierścienia znajdzie się gdzieś sam. Nie teraz, jeszcze nie teraz.

Wsłuchiwał się w gwar rozmów, starając się wyłowić osoby rozmawiające o pierścieniu. Dobiegł go jedynie podniesiony nagle głos rycerza.

- Ale gdzie ona poszła? – Rycerz wstał gwałtownie, omal nie zrzucając talerza z zupą – Gdzie jest Seszija Elheres? – zwrócił się z pytaniem do całej sali, bo wiele osób popatrzyło na niego zdziwionym wzrokiem.

Tajemniczy mężczyzna na dźwięk imienia kobiety zerwał się z miejsca. Jeśli ona jest w pobliżu, nie powinien zwlekać. Pierścień nie może przecież dostać się w jej ręce! Wstał ze swego miejsca i szybko przeszedł przez salę.

- Co tu robi Elheres Lihes? – zwrócił się do rycerza, ignorując zupełnie chłopca.

- A tobie co do tego? – Rycerz położył rękę na głowni miecza, który leżał na ławie obok niego. – Kim jesteś, by mówić o niej, nie używając tytułu? I skąd ją znasz? – Ze zmarszczonymi brwiami wyglądał naprawdę groźnie.

Chłopiec podniósł ze stołu upuszczony przez rycerza pierścień i chciał wyjść z karczmy, lecz Baax zastąpił mu drogę. Nieznajomy złapał chłopca za nadgarstek i wypowiedział kilka Słów. Pierścień ukazał się w otwartej dłoni. Mężczyzna chciał go chwycić, lecz pierścień, jakby kierując się własnym rozumem, odpłynął od niego i zawisł w powietrzu między wyciągniętą dłonią maga a zaskoczonym rycerzem. Błysnął delikatnie i karczma znikła. Pojawiła się rzeka, las, polana i szemrzący śpiewnie perlisty wodospad. Na polanie kwitły kwiaty, drzewa wyciągały iglaste gałązki w kierunku jeziorka u stóp wodospadu, a spomiędzy pni dobiegał tupot kopyt jakiegoś zwierzęcia, spłoszonego wyraźnie ich nagłym pojawieniem się.

Bo i było czego się bać, Baax sam stał nieźle wystraszony. Najgorzej wyglądała młoda karczmarka, która w tym momencie podawała piwo przy sąsiednim stole i została tak przeniesiona do tego czarownego krajobrazu – pochylona, z wyciągniętą ręką, z której zniknął pełny kufel i z tacą w drugiej ręce. Odwróciła się i spojrzała na równie zdumionych jak ona mężczyzn, na zawieszoną w powietrzu błyszczącą złotą obrączkę i stojący groteskowo w trawie karczemny stół. Ruszyła w ich kierunku, obrączka błysnęła ponownie i wszystko wróciło na swoje miejsce. Tylko karczmarka, nie wstrzymując kroku podeszła do czterech mężczyzn i znów, zdezorientowana, rozejrzała się dookoła, nie rozumiejąc, o co chodzi.

Ludzie w karczmie również patrzyli na nich zaskoczeni, a mężczyźni przy stole obok przeklinali na czym świat stoi nad rozbitym kuflem, który spadł z pustki, w której chwilę wcześniej znajdowała się ręka karczmarki. Pierścień podpłynął spokojnie do wyciągniętej ręki maga i ukrył się w niej. Czarodziej błyskawicznie schował go w fałdy płaszcza i energicznym krokiem skierował się do drzwi. Chłopiec pobiegł za nim, za chłopcem kupiec i rycerz.

Karczmarka została oszołomiona pośród ogólnego rozgardiaszu. Nie mając pojęcia, w jaki sposób wyjaśni swemu pracodawcy potłuczony kufel, niezadowolonych klientów i coraz większy bałagan, panujący w karczmie. Właściciel właśnie pojawił się w drzwiach kuchni, zwabiony narastającym hałasem ludzkich okrzyków i pytań, a ona stała pośrodku tego wszystkiego i zastanawiała się, czy nie uciec. Nie zauważyła, że potężny mężczyzna w sile wieku spokojnie dopił swoje piwo i wyszedł z karczmy z lekkim uśmiechem na twarzy.

To on rankiem tego dnia sprzedał chłopcu pierścień za wysoką cenę. Nie dość wysoką jak na jego wartość, wiedział o tym, lecz sprzedać musiał. Teraz, uśmiechając się nadal, obszedł karczmę dookoła i w ciemnej uliczce na jej tyłach wypowiedział Słowo. Jego odzież rozdarł szybko rosnący potężny ogon, szyja wydłużyła się znacznie, masywne ciało spotężniało jeszcze bardziej i pokryło się łuską, a ręce przemieniły się w potężne skrzydła. Wzniósł się w niebo i majestatycznie odleciał na północ.

 

Rozdział Pierwszy.

Tajemnicze zniknięcie pięciu osób i karczemnego stołu oraz ich ponowne pojawienie się urosły tej nocy do legendy, podsyconej jeszcze faktem, że cała piątka szybko opuściła karczmę i nikt ich więcej nie widział.

Tymczasem owe pięć osób siedziało w ładowni lekko kołyszącego się statku, którym tego dnia miały płynąć towary Baaxa do Kentebu. Baax był zasępiony. Cały dorobek jego ostatniej handlowej zimy przepadł, wszelkie ambicje i marzenia poprzedniego wieczora spłynęły wraz z wypitym piwem do pęcherza i teraz boleśnie uciskały zarówno ciało, jak sumienie.

Rozejrzał się po obszernej, pustej ładowni. W wąskich smugach światła wpadającego przez rozłażące się deski pokładu widać było nie pięć a sześć osób. W samym kącie, schowana za rycerzem, siedziała szczupła blondynka w prostej, ale z pewnością bardzo drogiej sukni. Seszija Elheres Lihes.

Zjawiła się niemal natychmiast po tym, jak wybiegli z karczmy. Złapała ich w małej, wąskiej uliczce i od razu rozpoznała maga.

- To znów ty, Ochan? – spytała raczej zła, niż zaskoczona. – Jakie kłopoty będziesz próbował wyczarować tym razem?

- Tym razem to nie moje czary, Pani Wiatrów – odparł z wyraźną nutą złośliwości w głosie. Baax dostrzegł złe iskierki w pięknych, błękitnych oczach.

- Może ja mógłbym pomóc, Seszijo... – wtrącił się ośmielony nieco wypitym piwem.

- Co jemu do tego? Brał w tym udział? – Elheres zignorowała jego zaloty, patrzyła tylko na maga. Ten skinął głową. – Oni też? – Wskazała rycerza i chłopca, kulącego się obok ze strachu. Czarodziej potwierdził ironicznym uśmiechem. – Ochan, coś ty narobił?

- Mówię ci, pani, że to nie ja.

- To pierścień. Ten chłopiec... – wtrącił się rycerz.

- Pierścień? – przerwała Elheres, a wyraz jej twarzy zmienił się całkowicie. – Gdzie on jest? Ochan... – wyciągnęła rękę.

- Tak, pani, ja go mam, lecz nie widzę powodu, by oddać go tobie. – Spojrzenie maga stwardniało.

- Jestem potężniejszą czarodziejką niż ty! – Powiedziała hardo, ale z jakiegoś powodu odwróciła oczy. Zaskoczony Baax aż otworzył usta. – Mogę odebrać ci go siłą! – zagroziła lecz Ochan nie stracił nic ze swego chłodnego opanowania. – Ale nie pragnę teraz scysji – wybrnęła dość zręcznie Elheres. Baax wiedział oczywiście, że nie może być lepsza od czarodzieja, wszak jest tylko kobietą.

- A właściwie... – kupiec chciał zapytać co się stało, lecz w tym momencie dobiegł ich uszu narastający tumult. Prawdopodobnie ludzie z karczmy również chcieli się tego dowiedzieć.

- Musimy coś z tym zrobić – powiedziała Elheres, najwyraźniej domyślając się, co zaszło.

- Ależ Seszijo… – zaczął rycerz, lecz jego pani znów mu przerwała.

- Dość Ha Meknarin! Nie będę słuchać twoich rozkazów!

- Ależ Seszijo, ciebie ta sprawa nie dotyczy. Nie musisz nic robić – spokojnie wpadł jej w słowo Ochan.

- Musimy wydostać się z miasta. – Przynagliła go czarodziejka, ignorując jego uwagę. Gwar zdawał się być coraz bliższy.

- Musimy wydostać się z wyspy – stwierdził, nadal patrząc na nią kpiąco. Znowu coś błysnęło i znaleźli się w ciemnym, śmierdzącym rybami i stęchlizną pomieszczeniu. Jego podłoga zdecydowanie nie chciała się trzymać poziomo.

- Ochan... – wyszeptała ostrzegawczo Elheres, zapalając wątły magiczny płomyczek nad głową.

Drgające światełko wydobyło z pomieszczenia jakieś kształty. Znajdowali się mniej więcej w jego środku, ściany tonęły w mroku, do którego magiczny płomyczek nie sięgał. Pomiędzy rycerzem i chłopcem stała czarnowłosa karczmarka. Miała tak przerażoną miną, że Baaxowi zrobiło się jej żal. Czarodziejka przyglądała się dziewczynie przez dłuższą chwilę, a potem spojrzała na czarodzieja. Wyglądała, jakby coś napawało ją wstrętem, ale chodziło raczej o smród, niż o dziewczynę.

- Ochan, co to wszystko ma znaczyć?

Czarodziej wzruszył ramionami, popatrzył na karczmarkę, na czarodziejkę, potem na Baaxa, powiedział jakieś Słowo i odszedł w gęstniejący poza zasięgiem płomyka mrok. Baax nie wytrzymał.

- Ja chcę stąd wyjść! – powiedział głośno i dobitnie.

- Przykro mi – dostał odpowiedź z ciemności.

- Ochan, o co ci chodzi? – spytała gniewnie czarodziejka. – Po co ich zabrałeś? I skąd się tu wzięła ta dziewczyna? – wskazała na karczmarkę, która wyglądała jakby nic nie rozumiała z tego co mówili. Nadal rozmawiali dainką. Baax jako kupiec władał prawie wszystkimi językami świata, ale dziewczyna najwyraźniej znała tylko język Kentebu – swoje ojczyste ajuke.

Elheres podeszła do czarodzieja, a światełko powędrowało razem z nią. Ochan popatrzył na nią i westchnął.

- Po prostu jest i już – powiedział, rozkładając ręce.

- Po co ci oni? Odeślij ich do miasta. To nie ich sprawa, nie powinni tu być. Nie są ci przecież do niczego potrzebni. – Wydarzenia były dla niej zupełnie niezrozumiałe i, choć nie chciała się do tego przyznać, zaczęła się bać. Czarodziej zmierzył ją lodowatym spojrzeniem.

- Ty również nie – odparł.

- Doprawdy? – zdziwiła się niemal szczerze. – A to nowość. – Płomyczek nad jej głową zamigotał żywiej, cienie na twarzy czarodzieja zadrgały, ale nic nie odpowiedział. Zapadła niezręczna cisza.

Nie trwała jednak długo.

- Ratunku! – wrzasnęła nagle karczmarka donośnym i bardzo wysokim głosem.

- Spokojnie. – Ochan skrzywił się tylko. – Szkoda gardła – zaczął, lecz widząc w oczach dziewczyny zupełny brak zrozumienia, powtórzył to samo w ajuke. – Nie masz po co krzyczeć. I tak nikt cię nie usłyszy. Ładownia obłożona jest czarem, do rana nikt tu nie zajrzy.

Baax poczuł suchość w ustach. Wytrzeźwiał stanowczo zbyt szybko.

- Ja miałem rano... – zaczął niepewnie i przerwał, widząc w twarzy czarodzieja odpowiedź, która nie mogła go zadowolić.

- Lepiej się prześpijcie, noc dopiero się zaczyna. – Mag usiadł pod wygiętą ścianą, owinął się płaszczem i zamknął oczy.

- Ochan... –zaczęła znowu czarodziejka, lecz zrezygnowała. Pokręciła z niedowierzaniem głową i odeszła w przeciwny kąt ładowni, zabierając ze sobą światełko. Rycerz poszedł za nią, mierząc pozostałych, ostrzegawczym spojrzeniem.

W ciemności Baax widział zarysy sylwetek chłopca i karczmarki. Widział, że chłopiec skulił się na podłodze w pobliżu czarodzieja i swojego pierścienia. Dziewczyna nadal stała pośrodku ładowni. Podszedł do niej, chcąc ją uspokoić, lecz wyrwała mu się.

- Nic mi nie trzeba – powiedziała i odeszła w wolny kąt.

Czarodziejka zgasiła światełko i Baax musiał szukać po omacku jakiegoś miejsca do spania. A w Urji czekało na niego wygodne, szerokie łoże...

Statek kołysał się usypiająco na łagodnie falującej wodzie za falochronem portu.

 

Obudziło Baaxa gwałtowniejsze falowanie, skrzypienie i bolący pęcherz. Poranne słońce zaglądało przez szpary w deskach pokładu. Poderwał się i napotkał wzrok rycerza. Czuwał widać przez całą noc, bo oczy miał podkrążone i malutkie, jak u małego kociaka.

- Wypłynęliśmy z portu. – Stwierdził raczej niż spytał, a rycerz spokojnie skinął głową. – Hej! – Baax poderwał się i chwycił czarodzieja za ramię. – Wypłynęliśmy z portu! – krzyknął mu w ucho.

- No to co? – spytał czarodziej zaspanym głosem.

- Jak to wypłynęliśmy? – zdumiała się karczmarka. – Mieliśmy wysiąść rano ze statku. – Czarodziej popatrzył na nią nie kryjąc zdziwienia. Nic takiego nie mówił.

- Spokojnie – odezwała się Elheres, przeciągając się. – Przed wieczorem dopłyniemy do Sedanii, tam wysiądziecie, prawda Ochan? – zwróciła się do maga. Nie odpowiedział jej.

Usłyszeli tupanie w okolicy klapy do ładowni, a potem jej pokrywa podniosła się ze straszliwym skrzypnięciem i przez otwór zajrzała rozczochrana ruda głowa. Głowa krzyknęła, klapa opadła z hukiem, a tupot oddalił się szybko od ładowni.

Siedzieli chwilę w milczeniu. Wkrótce kroki powróciły. Klapa uniosła się ponownie z niemiłosiernym skrzypieniem i jękiem. Na drabinie pojawiły się stopy w rozłażących się butach nieokreślonego koloru oraz grube owłosione łydki. Patrząc na jeszcze grubsze uda Baax pomyślał, że mogą mieć w obwodzie tyle, co czarodziej w pasie. Nad krótkimi portkami kołysał się wielki brzuch opięty utłuszczoną płócienną bluzą bez rękawów. W końcu pojawiła się cała ogromna postać. To musiał być bosman. Baax widział ich już tylu, że nawet w największym tłumie bez trudu rozpoznałby każdego. Mężczyzna miał wytatuowane obie ręce, a miejsca do tatuowania miał naprawdę dużo. Zapewne identycznie wyglądały jego plecy, a może nawet i brzuch, ale tego nie dało się na razie stwierdzić. Całości dopełniała czarna, zmierzwiona, zalana świeżym sosem broda. Baax uświadomił sobie, że jest głodny.

Bosman stoczył się na sam dół ładowni i podrapał po głowie, przekrzywiając jeszcze bardziej wciśniętą na bakier czapkę.

- A cóż to? Pasażery na gapę? – Odezwał się tubalnym głosem. – Ki diabeł was tu przywlókł? Już ja was wykurzę, do kroćset !

Czarodziej wstał. Podszedł do niego tak blisko, że musiał unieść głowę, aby spojrzeć mu w twarz. Sięgał bosmanowi zaledwie do połowy szerokiej piersi.

- No cóż – odezwał się jakby przepraszająco – czary.

Bosman zbladł, przełknął głośno ślinę.

- To ja poproszę kapitana – powiedział znacznie wyższym głosem i pomknął w górę z szybkością zadziwiającą przy jego posturze. Nie czekali długo. Po chwili tupot znowu rozległ się nad ich głowami. Baax już radował się na myśl, że zaraz opuści śmierdzącą i kiwającą się ładownię.

Kapitan nie wszedł do ładowni, zajrzał tylko przez pokrywę.

- Czego chcecie? – spytał.

- Prosimy jedynie o transport do Sedanii, tam wysiądziemy – zaczął dyplomatycznie Ochan. – Oczywiście, nie chcielibyśmy nikomu przeszkadzać w czasie podróży, więc zostaniemy tutaj. Dobrze by było, gdyby załoga nie dowiedziała się o tym, że ktoś obcy jest na pokładzie, to mogłoby wywołać panikę.

- Na moim pokładzie paniki nie ma, nikt się tu was nie boi! – Zaperzył się kapitan, ale nie miał zamiaru schodzić na dół. – A wysiąść – wysiądziecie, oczywiście, jeszcze wam dopomożemy rzetelnym kopem w tyłek! – Był poważnie rozsierdzony.

Z przerażającą jasnością dotarło do Baaxa, że nie będzie mu dane wyjrzeć na pokład podczas tej podróży, a tymczasem natura coraz gwałtowniej upominała się o swoje prawa. Syknął znacząco w kierunku czarodzieja i wymruczał kilka niewyraźnych słów, które ten na szczęście zrozumiał. Z wielkim niesmakiem pozwolił wszystkim wyjść na świeże powietrze, nakazał jednak, by nie rzucali się w oczy. Ani na moment nie spuszczał oczu z kupca, więc Baax mógł podarować sobie marzenia o ucieczce. Na szczęście ulga jaką odczuł zrekompensowała mu przykrość dalszej podróży w zamknięciu. No i te rozwichrzone czupryny wyłaniające się zza skrzyń i masztów; nareszcie marynarze bali się jego, było to bardzo miłe.

Zadowolony z siebie i z życia spróbował zagaić rozmowę z towarzyszami. Do żadnego z magów wolał się na razie nie odzywać, rycerz pilnował swojej Sesziji jak wierny pies, więc Baax zwrócił się do ciemnowłosej karczmarki i milczącego młodzieńca. Chłopak pozostał milczący, wydusił tylko, że ma na imię Kirem i pochodzi z jakiegoś miejsca, którego nazwy Baax nie był w stanie się domyślić na podstawie kilku wymruczanych spółgłosek. Na szczęście dziewczyna okazała się nieco bardziej rozmowna, więc kupcowi nie groziło spędzenie podróży w całkowitym milczeniu.

Karczmarka przedstawiła się jako Zita i powiedziała, że pochodzi ze środkowego Kentebu. Na Nelopie mieszkała od niespełna roku, wcześniej trochę wędrowała po świecie. Siedziała pod ścianą ładowni z nogami podciągniętymi wysoko pod brodę i wyglądała na smutną. Zaprzeczyła, jakoby żal jej było karczmy, czy wyspy, wyglądało raczej na to, że czegoś się boi. Gdy Baax zapytał ją o to wprost, potwierdziła szeptem, że boi się czarów. Potem przestała się odzywać, za to kupiec się rozgadał. Opowiadał jej o swoich podróżach i o wcześniejszych kontaktach z magami. Oprócz samych czarodziejów, nikt za nimi szczególnie nie przepadał, ale w gruncie rzeczy byli niegroźni.

Przyjrzał się młodej czarodziejce i stwierdził, że taka piękna kobieta nie może być groźna. W tej samej chwili pomyślał, że mógł tym stwierdzeniem sprawić przykrość karczmarce, ale za późno był na żal. Dziewczyna popatrzyła na swoją przybrudzoną sukienkę z falbaniastym fartuszkiem i na niedomyte paznokcie z wyraźnym wstydem, a potem zerknęła na Sesziję. Czarodziejka była z pewnością szlachcianką, świadczyły o tym zarówno strój, jak i sposób wysławiania się i ruchy. Była dumna, pomimo sytuacji w jakiej się mimo woli znalazła.

Razem z rycerzem siedzieli w pewnym oddaleniu od pozostałych, dyskutując półgłosem. Wyglądało na to, że coś mu tłumaczy, a on nie zgadza się z nią. W końcu dała spokój i siedzieli odwróceni do siebie plecami. Zaczęła bawić się frędzlami szala, który miała narzucony na suknię, wyraźnie widać było po niej, że się nudzi. Rycerz siedział niemal bez ruchu, przywykły do sytuacji, w których musiał wykazać się cierpliwością. Ubrany był w kolczugę z krótkimi rękawami, wykończonymi ozdobną lamówką i skórzane spodnie, na to narzucony miał wyblakły niebieski kabat ze skomplikowanym godłem na piersi. Torbę i oręż – dwa miecze, krótki i dłuższy – położył tuż przy lewym udzie. Nadal nie spał, ale wydawało się, że może tak spędzić wiele dni. Co pewien czas zerkał na czarodzieja, jakby obawiając się czegoś z jego strony.

Czarodziej nie miał jednak zamiaru nic robić. Równie cierpliwie jak rycerz, czekał aż dopłyną do portu. Wzrok miał nieobecny, myślami znajdował się chyba gdzieś indziej. Siedzący blisko niego Kirem zdawał się wypatrywać kieszeni, w której mag ukrył jego pierścionek i szukać okazji, by go odebrać. Nie zanosiło się jednak, by taka okazja miał się trafić. Chłopiec był szczuplejszy i niższy od czarodzieja, nie wspominając już o tym, że Ochan władał Magią, co powodowało, że szanse Kirema na odzyskanie cennego przedmiotu malały do zera. Mimo to nie spuszczał wzroku z maga i robił sobie nadzieję.

Baax nadał paplał o swoich przygodach, aż zorientował się, że Zita przestała go słuchać i zamilkł. Dziewczyna zasnęła z głową ułożoną na kolanach i kupiec pomyślał, że bardzo jej zazdrości. Też chętnie by zasnął, wtedy podróż może minęłaby szybciej, ale uczucie ssania w żołądku, które teraz dołączyło się do wszystkich jego nieszczęść, z pewnością nie pozwoliłoby mu na drzemkę.

Dopiero o zachodzie słońca dopłynęli do portu. Ukośne promienie barwiły karmazynowo wznoszące się nad zatoką budynki miasta. Sedania, położona na kontynencie była dużym miastem. Większym niż Nelopa – jedyne miasto portowe na małej wyspie o tej samej nazwie, położonej u wybrzeży Kentebu. Kupcy z Sedanii położyli swoje łapy na dobrach wyspiarzy. Baax wiedział, że towary kupowane bezpośrednio u producenta sprzedawały się z większym zyskiem. Gdy sunęli wolno wspinającą się stromo pod górę drogą, zaczął już przeliczać, ile zarobi na ostatnich transakcjach. Zmarkotniał, gdy uświadomił sobie, że towary nie przypłynęły do Sedanii wraz z nim.

Gospoda przed którą się zatrzymali, na pierwszy rzut oka nie wydała się Baaxowi znajoma. Spojrzał na szyld, przeczytał nazwę „Trzy Dorsze” i wtedy ją rozpoznał. Jesienią, gdy był tu ostatnio, mieściła się w parterowym budyneczku obok. Teraz trzymano tu konie, a gospoda zajmowała piętrowy budynek, ozdobiony attykami w stylu hadarskiego rozkwitu. Na piętrze były pokoje gościnne, a na parterze obszerna sala jadalna z kilkoma alkierzami, kuchnią i zapleczem. Wewnątrz pachniało jedzeniem i to było w tej chwili najważniejsze – nie jedli przecież prawie dobę.

 

Zaspokoili pierwszy głód i zaczęli rozważać to, co się stało. Baax pałaszował już trzecią porcję, Kirem i Ha Meknarin zabierali się za drugą, a zamyślona Zita grzebała niezdecydowanie w talerzu. Odezwała się pierwsza.

- Może nie stało się źle, żeśmy się tu znaleźli – powiedziała. Baax zastygł z uniesionym do ust kęsem polędwicy na ostro. – Mnie nic na Nelopie nie trzyma – kontynuowała Zita. – To nie mój dom, już dawno powinnam stamtąd odejść; mój pracodawca Niggy za dużo sobie wyobrażał, chyba chciał mnie za żonę! – wyglądała na oburzoną jego zuchwałością. – Odkąd opuściłam ojca i rodzeństwo, nigdy nie było mi źle. Zresztą wcześniej też nie – przerwała na chwilę, by sprawdzić, czy jej słuchają. Tylko rycerz wyglądał, jakby nie rozumiał, co ona mówi, ale też go nie rozumiała. – Chodzi mi o to, że może już pora na jakąś zmianę. Chyba z nimi pójdę. Zawsze, jak robiło się strasznie źle, rozwiązanie znajdowało się samo. Może teraz też tak jest? – Patrzyła na nich, jakby czekała na jakąś radę.

Baax zastanowił się chwilę. Gdyby nie towary, które zostały w dokach Nelopy, też nic by go tam nie ciągnęło. Towary pewnie i tak zostały rozkradzione, gdy rozeszła się wieść, że handlarz zniknął. Choć wcale niekoniecznie.

- Ja chcę tylko odzyskać pierścień – burknął Kirem.

- Poza tym na Nelopie pewnie by pytali, co się stało. Dziwne jest przecież takie zniknięcie – zastanawiała się dalej Zita. – Nie ma po co tam wracać, tylko same kłopoty. Jak pójdziemy z czarownikami, może się chociaż dowiemy, co się stało, gdzie byliśmy i po co.

- Oni ci tego nie powiedzą. – zauważył Baax z pełnymi ustami.

- Ja się ich zapytam – żachnął się Kirem wstając. – I powiem, żeby mi oddali pierścień albo pieniądze, które za niego zapłaciłem.

- Siadaj. – Baax pociągnął go zdecydowanie za rękę i chłopiec przysiadł zdumiony. – Nie ma sensu z nimi zadzierać – wyjaśnił handlarz, przełknąwszy. – Z czarodziejami tylko po dobroci. A oni zasiedli sobie w alkierzu i nas mają gdzieś. Jak zaczniesz im grozić albo się wypytywać, to cię w żabę zamienią lub w co gorszego. Po dobroci i po cierpliwości. Wszystko, co twoje dostaniesz z powrotem. Zaufaj mi – zakończył z pewną miną. Kirem zamilkł i wziął się za drugą porcję polędwicy z ziemniakami, zerkając w stronę rycerza, który również przyglądał mu się bacznie.

Baax popatrzył na nich i spokojnie wytłumaczył rycerzowi o czym rozmawiali z Zitą i Kiremem. Nie był pewien, czy rycerz mu wierzy, bo wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę, a szare oczy były pochmurne i podejrzliwe. W zasięgu jego ręki leżał długi, ciężki oburęczny miecz. Pasa z krótszym mieczem i sztyletem w ogóle nie odpiął. Czarodziejka zwracała się do niego Ha Meknarin. Baax nie wiedział, czy Ha to imię, czy jakiś tytuł rycerski. Nigdy nie był mocny w heraldyce i tradycji iselskiej, a oni przywiązywali ogromną wagę do form. Był pewien, że czarodziejka i rycerz pochodzili z Iseli. Ona była chyba czystej krwi Sesziją, on wyglądał na Kerana, ale sposób, w jaki czarodziejka go traktowała i w jaki sam się do siebie odnosił, zdecydowanie temu zaprzeczał. Baax pochodził z Eriaaru i nie znał się na Rodzinach na tyle dobrze, by cokolwiek powiedzieć na pewno. Tylko w Iseli i może jeszcze gdzieniegdzie w Daey klany pilnowały prawa krwi.

- Zjadłbym jeszcze – powiedział dla rozładowania atmosfery. Talerz rycerza także był już pusty. Popatrzył na niego pytająco i rycerz pokiwał niezdecydowanie głową.

W gospodzie było mnóstwo ludzi, więc Ha Meknarin wstał i nie zastanawiając się wiele, podszedł do szynkwasu i uderzył w stojący tam dzwonek.

Baax zbyt późno pojął jego zamiar, by zdążył zapobiec jego realizacji. Gdy perlisty dźwięk dzwonka wdarł się w karczemny gwar, mógł jedynie schować głowę w ramiona i udawać, że nie zna tego człowieka. Zita z przerażenia otworzyła szeroko oczy. Z ich trojga tylko Kirem nie wiedział, co oznacza użycie dzwonka w tawernie w portowym mieście. Przynajmniej w Eriaarze i w Kentebie.

Obecni w karczmie goście wiedzieli o tym aż nadto dobrze. Po chwili nagłej ciszy goście zaczęli walić w stoły kuflami i wrzeszczeć radośnie. Karczmarz znalazł się szybciej, niż Ha Meknarin zdążył pomyśleć i poklepał przyjaźnie rycerza po ramieniu.

- Stawiamy kolejkę, co? – powiedział i uśmiechnął się, pokazując wszystkie braki w uzębieniu. Ha Meknarin nie zrozumiał. Wyrwał ramię spod przyjacielskiego uścisku i oznajmił dainką, że chcą jeszcze jeść.

- O, obcy. – Karczmarz rozłożył ręce powitalnym gestem – Jakże nam miło jest! Postawić kolejkę ty musisz – powiedział niezbyt poprawną dainką, dzióbiąc palcem w sam środek godła, wyszytego na wyblakłym, niebieskim kabacie rycerza.

- Postawić kolejkę? – spytał rycerz. Chciał się dopytać, co to oznacza, ale przerwano mu.

- Tego tam widziałem – rozległ się nagle przejęty głos z głębi sali. – Przysięgam, prawdę mówię. – Marynarz wstał chwiejnie, pokazując palcem na rycerza. – Zniknął, a z nim jeszcze kilku, mówię wam! – zwrócił się do swoich kompanów i odpowiedział mu rechot. Cała sala patrzyła zaciekawiona to na rycerza, który winien był im wszystkim po kuflu piwa, to na niewątpliwie pijanego mężczyznę. Karczmarz pomyślał, że szykuje się awantura. – Na własne oczy żem widział – podjął mężczyzna. – Siedzieli przy stole, nagle podszedł taki jeden na szaro odziany i zniknęli. Razem ze stołem i dziewczyną. Przysięgam, że tak było. Był dym i straszny huk, aż się pod stół schowałem. Nie ten, co zniknął, bo pewnie też bym zniknął. – zaśmiał się rechotliwie. Ludzie bawili się coraz lepiej. Marynarz nabrał animuszu, bo zwrócił się prosto do rycer...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin