Adams Jennie - Doskonały pomysł.pdf

(654 KB) Pobierz
169547573 UNPDF
Jennie Adams
Doskonały pomysł
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Phoebe Gilbert weszła do pokoju i rozejrzała się po jego wnętrzu.
Siedziało w nim dwóch małych chłopców, synów Maksa Saundersa. Byli
wspaniali. Jeden krzyczał właśnie na całe gardło, zatykając sobie uszy
rękami, drugi zaś kopał z zapamiętaniem najlepszy fotel rekreacyjny w całym
pokoju.
Max chyba naprawdę potrzebował kogoś do pomocy. Mocował się
właśnie z synem, próbując oderwać go od Bogu ducha winnego fotela. Nie
usłyszał, jak Phoebe weszła do pokoju.
Nie była tym specjalnie zdziwiona, zważywszy na hałas, jaki w nim
panował. Ominęła leżącą na podłodze paczkę rozsypanych płatków
śniadaniowych i weszła dalej.
Patrząc na cały ten bałagan, miała nieodparte wrażenie, że wreszcie jest
w domu.
Phoebe wyznawała zasadę: Nie żądaj rzeczy niemożliwych, to nie
będziesz odczuwać rozczarowania. Kto chciałby założyć rodzinę z kobietą,
której wyparła się własna matka i która wychowała się w sierocińcu?
Wzruszyła ramionami. To już na szczęście przeszłość. Jedyną dobrą
rzeczą, jaką zrobił dla niej ojciec, było zapisanie jej do szkoły z internatem,
gdy tylko skończyła jedenaście lat.Teraz zajmowała się cudzymi dziećmi.
Dopóki zbytnio się do nich nie przywiązała, było dobrze.
Jednak wizyta w Mountain Gem różniła się od pozostałych. W
przeszłości czuła się w tym domu jak intruz. Była gościem. Katherine
pona
Saunders była dla niej bardzo miła, a starszy brat Kath też zachowywał się
poprawnie. Bez trudu jednak utrzymywała wobec nich niezbędny dystans,
pamiętając zawsze, że jest tu obca.
Teraz jednak sytuacja była inna. To Max ją wezwał na pomoc. On jej
potrzebował. Otrząsnęła się, starając się nie myśleć o tym, co było. Liczy się
teraźniejszość.
- Witaj, Max - powiedziała głośno. - Pukałam, ale nikt mnie nie
usłyszał, więc po prostu weszłam.
Nawet gdy stał tyłem, Max był imponującym mężczyzną. Wysoki,
ciemnowłosy, mocno zbudowany. Kiedy się odwrócił, spojrzał jej prosto w
oczy.
Zamrugała powiekami. To był Max. Mężczyzna, który doprowadzał ją
do szaleństwa za każdym razem, kiedy go spotykała. Dlaczego więc poczuła
się, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu?
Stanowczo musi z tym skończyć.
- Widzę, że panowie Saunders starają się, jak mogą, żeby pokazać
wszystkim, jak doskonale się bawią w Blue Mountains. Kto by pomyślał, że
dwóch czterolatków może narobić więcej zamieszania niż cała grupa
przedszkolaków w Sydney.
Udało się. Obaj chłopcy natychmiast przerwali swoje dotychczasowe
zajęcia i popatrzyli na nią. Max odwrócił się w jej stronę tak nagle, że niemal
tego ruchu nie dostrzegła.Serce na moment przestało jej bić, po czym ruszyło
dwa razy szybciej.
Ogarnęła ją panika, ale postanowiła się jej nie poddać. To nie może być
zauroczenie. Jej organizm po prostu szykuje się do walki.
pona
- Witaj, Max. Przyjechałam. Założę się, że bardzo się z tego powodu
cieszysz.
Max jednak nie sprawiał wrażenie uszczęśliwionego jej widokiem.
- Phoebe - powitał ją grobowym tonem. Czyżby zapomniał już, że to on
jej potrzebował? Gdyby tak bardzo jej nie prosił, nie rzuciłaby wszystkiego w
Sydney i nie przyjechałaby do Blue Mountains.
Wiedziała, jak niełatwo mu było przyznać, że potrzebuje jej pomocy. Z
tego, co wiedziała, znalazł się w podobnej sytuacji po raz pierwszy w życiu.
Zresztą przyjechała tu, żeby pomóc chłopcom, a nie jemu. Kiedy
zadzwoniła do niej Katherine, nie powiedziała, że Max nie najlepiej daje
sobie radę. Powiedziała tylko, że stara się znaleźć w swoim życiu jakieś
miejsce dla synów.
To zmartwiło Phoebe bardziej niż jakakolwiek inna wiadomość.
Patrzył na nią teraz nieprzychylnym wzrokiem, jakby przyjechała tu
jako wróg.
- Tak, to ja we własnej osobie. Nie ukrywam, że spodziewałam się
cieplejszego przywitania.
Przyjechała, aby pomóc mu zapanować nad chaosem, jaki zapanował w
jego życiu. Nie spodziewała się, że na jej wi-dok padnie na kolana, ale
mógłby przynajmniej okazać trochę wdzięczności.
- Znalazłem się w trudnej sytuacji. - Nerwowym gestem przejechał
palcami przez włosy.
Dobrze znała ten gest. Lubiła patrzeć na Maksa i nic nie mogła na to
poradzić.
-Domyślam się, że ostatnio miałeś ich całkiem sporo. -Wskazała ręką na
pona
umazaną czymś zielonym koszulę. - Niespokojny lunch?
- Były pewne problemy. - Jego oczy zwęziły się ostrzegawczo, a usta
zacisnęły w wąską linię.
- Jeśli przyjechałaś zobaczyć się z Katherine, to obawiam się, że
wybrałaś zły moment. Nie ma jej w domu.
- Wiem o tym. - Udawał czy naprawdę jej się nie spodziewał?
- Jak widzisz, mam pełne ręce roboty. Brakuje mi czasu na towarzyskie
pogaduszki.
- Nie rozumiem. - Tym razem to ona zmarszczyła brwi. W końcu
przyjechała tu na zaproszenie Katherine, która dzwoniła w imieniu brata. Ona
sama była w Montanie i nieprędko będzie mogła wrócić do Australii. Max
jednak zachowywał się tak, jakby nie miał pojęcia o przyjeździe Phoebe.
W jej głowie zrodziły się pewne podejrzenia.
- Katherine nic ci nie powiedziała - stwierdziła raczej niż spytała. Nie
widziała innego wytłumaczenia całej sytuacji. Z wyrazu jego twarzy
wywnioskowała, że trafnie odgadła. -Zadzwoniła do mnie z prośbą, abym
przyjechała i pomogła ci zajmować się chłopcami.- Chcesz powiedzieć, że za
moimi plecami umówiłaś się z Kath, że będziesz nianią dla moich synów?
No nie, tego było już za wiele.
- Katherine bardzo prosiła mnie o pomoc - oznajmiła z namysłem. - A
to duża różnica.
Gdyby nie chłopcy, odwróciłaby się na pięcie i natychmiast stąd
wyjechała. Malcy zasługiwali jednak na lepszą opiekę, a na tym akurat znała
się jak na niczym innym.
- Tak się składa, że to była twoja prośba.
pona
Zgłoś jeśli naruszono regulamin