DEJUDAIZACJA.doc

(79 KB) Pobierz
DEJUDAIZACJA

DEJUDAIZACJA
Chrześcijaństwo powstało
z judaizmu.
Jest to pierwszy fałsz, proszę państwa, fałsz wierutny i fałsz ogromnie
szkodliwy. Zgodnie bowiem z nauką i naukowością można utrzymywać tylko jedno: że
chrześcijaństwo powstało w środowisku żydowskim. A co to znaczy i jakie z tego
można i należy wyciągnąć konsekwencje, to zobaczymy w paragrafie następnym i
tych, co za nim pójdą. Tymczasem powracamy do zdania, od któregośmy zaczęli.
Jego zwolennicy bowiem -a jest ich dużo -nie dają za wygraną przecież założyciel
chrześcijaństwa, utrzymują, sam był Żydem.
Oto drugi fałsz, też wierutny i bodaj jeszcze szkodliwszy od pierwszego. Ależ o
tym wyraźnie świadczą obie genealogie, Mt. l:l n. i Łk. 3:23 n. prowadzące
rodowód, o który nam chodzi, od Abrahama przez Dawida do Józefa, męża Marii.
Przepraszam: z kim mam zaszczyt rozmawiać?
Jeżeli Pan jesteś wierzącym chrześcijaninem, to dla Pana są obowiązujące słowa:
który się począł z Ducha Świętego, proszę uważać, z Ducha Świętego, nie z
Józefa. Czy może Duch Święty był Żydem? I nie mniej obowiązujące są słowa
początkowe Ewangelii według św. Jana: Na początku było Słowo (Logos)… a Słowo
ciałem się stało i mieszkało między nami jako Jezus Chrystus. Czy więc może
Logos był Żydem? Ale powiedziane jest też, narodził się z Marii dziewicy, a ta
była Żydówką. Czy, rzeczywiście nią była, to inna kwestia, ale dajmy na to. Co
znaczy ten skromny przyczynek krwi człowieczej wobec takiego potężnego
pierwiastku, jakim było poczęcie z Ducha Świętego? A stąd wynika, że nie należy
badać niedostępnych dla rozumu tajemnic. Zastrzegam się. Wychodzę w całej tej
kwestii z założenia, że nam chodzi o narodowość fizyczną, etnograficzną Pana
Jezusa, nie zaś, że tak powiem, religijną. Że on był bowiem, niestety obrzezany
i wyznawał przynajmniej zewnętrznie, zakon Mojżeszowy, to nie ulega wątpliwości.
A więc z wierzącymi chrześcijanami daliśmy sobie radę. Ci nie mają żadnego prawa
do twierdzenia, że Założyciel religii chrześcijańskiej był etnograficznie Żydem.
Jeżeli zaś Pan jesteś wolnomyślicielem albo Żydem, to według Pana rzeczywiście
Pan Jezus, o ile istniał… są bowiem i tacy, co negują nawet Jego istnienie,
ale ta skrajna, że tak powiem, lewica wolnomyślicielska nas długo nie zatrzyma:
jasną bowiem jest rzeczą, że Pan Jezus, skoro w ogóle nie istniał, to i jako Żyd
istnieć nie mógł. Nie przypuszczając, że Pan jest wolnomyślicielem albo Żydem,
odniosłem Pana do lewicy umiarkowanej, uznającej istnienie Pana Jezusa i
negującej tylko jego cudowne poczęcie i narodzenie. Wtenczas Jezus rzeczywiście
będzie dla Pana synem Józefa i Marii (na bluźniercze kłamstwa talmudystyczne o
jego pochodzeniu pozwoli Pan nie zwracać uwagi), ale za to obie genealogie, o
których wyżej była mowa, stracą dla Pana wszelką wartość: Pan je uzna, w zgodzie
ze zdaniem swego stronnictwa, za “sfabrykowane” ad hoc celem zrobienia z Pana
Jezusa, jako mesjasza, “syna Dawidowego”. I jako wynik pozostaje niezaprzeczalny
fakt: Pan Jezus był nie Żydem, lecz Galilejczykiem.
A czy to nie wszystko jedno ?
Otóż właśnie że nie. Pisałem o tym HJ I 14 n. z przypisami (HJ – “Hellenizm a
Judaizm” – P.J.). Tu muszę przypomnieć, że w Galilei już za proroków żywioł
żydowski był słaby, że ten kraj nazywano “dzielnicą pogańską”, galil hag-gojim,
Strona 1
Chrześcijaństwo antyczne
co i było powodem jej nazwy. Po powrocie z niewoli babilońskiej ośrodkiem
judaizmu była naturalnie Judea z Jerozolimą i zbudowaną w niej skromną świątynią
Zorobabela i stąd się zaczęła ponownie judaizacja także i Galilei, utrudniona
oporem leżącej między obiema Samarii. Ta judaizacja wzmogła się nieco za
Machabeuszów, była jednak pomimo tego tak słaba, że Szymon Machabeusz [142-135]
po podbiciu wojennym tej dzielnicy wolał całkowicie wyprowadzić z niej żywioł
judejski, żeby nie dać mu roztopić się w otoczeniu pogańskim. Jest to fakt dużej
wagi dla interesującej nas kwestii. Przez całą drugą połowę drugiego wieku
przedchrystusowego w Galilei nie było ani jednego Żyda. Była to znowu, jak za
proroków, “dzielnica pogańska”.
Jej ponowna, a więc z kolei trzecia judaizacja zaczęła się w samym przededniu
wieku pierwszego, za krótkich rządów jednego z ostatnich królów z dynastii
Hasmonejów, Arystobula I, zaczęła się według wypróbowanej recepty od
przymusowego obrzezania i też przymusowego narzucenia zakonu Mojżeszowego. W tym
celu wypadało oczywiście sprowadzić do Galilei całe zastępy Żydów z Judei, ale
jakich? Ścisłych wiadomości nie posiadamy, ale domyślić się możemy z
wystarczającą pewnością. A więc po pierwsze, skoro chodziło o obrzezanie, to
dostateczna ilość chirurgów tego fachu. Skoro o zakon Mojżeszowy, to dostateczna
ilość rabinów, którzy mogli go uczyć w bożnicach głównych miast czy miasteczek.
I po trzecie, przynajmniej chwilowo, załogę żołnierską, celem przełamania oporu
ze strony Galilejczyków, bez którego chyba, szczególnie w pierwszych czasach,
obejść się nie mogło. Po tym można było ją wycofać. A więc chirurgów, rabinów,
żołnierzy. Ale w każdym razie nie rzemieślników, których gęsto zaludniona
Galilea miała pod dostatkiem a więc i nie cieśli. Innymi słowy: cieśla Józef,
ojciec Jezusa, musiał być Galilejczykiem, nie Żydem. A skoro nim nie był, to
jego żona i syn też nie. Przypominam i podkreślam, że rozumuję tu przez cały
czas w przypuszczeniu, iż mamy do czynienia z przeciwnikiem z obozu
wolnomyślicieli lub Żydów. Chodziło mi o to, żeby udowodnić, że hipoteza o
żydowskim pochodzeniu Pana Jezusa z żadnego punktu widzenia, ani wierzącego
chrześcijanina, ani wolnomyśliciela lub Żyda, ostać się nie może. Moje argumenty
są więc w obu wypadkach tzw. argumenta ad hominem, wcale nie przesądzające moich
własnych poglądów, które wypowiedziałem z dostateczną jasnością w innych
miejscach tego dzieła, albo też CR 134. A teraz jeszcze jeden punkt, nim
porzucimy tę płaszczyznę. Skoro Pan Jezus był Galilejczykiem, czym on był z
punktu widzenia rasowego? Czym byli ci Galilejczycy jako naród? Ścisłej i
jednolitej odpowiedzi na to pytanie dać nie możemy. Przypuszcza się, że
przeważnie byli to Aramejczycy, tj. Syryjczycy, których mowa przeważyła nie
tylko w Galilei, ale i w Judei, jako mowa potoczna, usuwając pierwotny język
hebrajski. W takim razie był Pan Jezus przynajmniej Semitą. Ale nawet to nie
jest konieczne. Filistyńczycy np., którzy narzucili swą nazwę całemu krajowi,
Palestynie, byli Aryjczykami, a ich musiało być niemało także i w Galilei.
Niemało też musiało w niej być i Hellenów, których narodowość, język i kultura
promieniowały na nią ze wszystkich prawie stron, ba nawet i z wewnątrz [HJ 118].
Na zakończenie tego paragrafu niech mi wolno będzie powtórzyć, już nie ad
kominem, lecz z zupełną zgodą także i z mojej strony piękne słowa z klasycznej
geografii Ziemi Świętej G. A. Smitha, które już raz przytoczyłem we
wzmiankowanym przed chwilą miejscu HJ:
Tło i otoczenie tego okresu życia Pana naszego było ruchliwe i bardzo wesołe,
było helleńskie we wszystkim, co ta nazwa nam nastręcza, jako symbol pracowitego
życia, wspanialej sztuki i działającej na zmysły religii. Jego wpływ na
temperament Galilejczyków jest widoczny. Galilejczycy, według świadectwa
Talmudu, więcej dbali o sławę, niż zysk, podczas gdy charakter Judei był wręcz
przeciwny. Dlatego leż i Pan Jezus wybrał swoich przyjaciół z pośród tego narodu
i nie był Galilejczykiem ten, co Go zdradził.
Chrześcijaństwo powstało w środowisku żydowskim.
To natomiast jest faktem historycznym, niezaprzeczalnym. I choć mogło by się
zdać na pierwszy rzut oka, że wobec jego niezaprzeczalności i powszechnej wiedzy
i zgody co doń, nie warto się nad nim rozwodzić, jednak przy ściślejszym
ześrodkowaniu na nim naszej uwagi okaże się, że konsekwencje, które zeń i można
i należy wyciągnąć, przynajmniej w swej całości jeszcze nie były przedmiotem
specjalnego badania. Jakoż nie pamiętam w dostępnej mi literaturze rozdziału pod
powyższym tytułem. Kilka poprzedzających rozważań a priori wyjaśniają moją myśl.
Jeżeli bowiem chrześcijaństwo powstało w środowisku żydowskim, to, po pierwsze,
naturalną jest rzeczą, że z tego środowiska do niego przystały pierwiastki,
Strona 2
Chrześcijaństwo antyczne
które według natury swej miały charakter żydowski, nie zaś rdzennie
chrześcijański i z tego powodu mogły być jeżeli nie świadomie rozpatrywane, to
przynajmniej nieświadomie odczuwane jako i to jest drugi punkt, naleciałości.
Inaczej by było, gdyby chrześcijaństwo powstało z judaizmu, którą to hipotezę
pomimo jej bardzo szerokiej wziętości obaliliśmy w paragrafie poprzedzającym.
Wtenczas bowiem byłyby to nie naleciałości, lecz przekazane drogą dziedziczności
rdzenne, właściwe cechy, których nie wolno by było usuwać, nie kalecząc religii
jako takiej. W tym ostatnim zastrzeżeniu już przesądziliśmy trzeci punkt. Skoro
bowiem to były naleciałości środowiskowe, to wolno było je zachować, o ile one
nie były sprzeczne z duchem chrześcijaństwa i mogły być uważane za pożyteczne
dla jego wiernych. Ale wolno było także je usuwać, o ile ta sprzeczność istniała
i korzyści się nie odczuwało i również wolno było wzbogacać nową religię,
chociażby drogą “ciągłości psychologicznej”, niezgodnymi z judaizmem cechami ku
jej większej świetności i wspaniałości. Te dwie działalności usuwania i
wzbogacania, a więc ujemną i dodatnią, mamy na względzie w niniejszym paragrafie
pod terminem “dejudaizacja”. One przeważnie przyczyniły się do tego, że rzucone
przez świętego Siewcę nasiona wydały “owoc stokrotny”. Ten schemat
apriorystyczny wypadnie rozwinąć w następnych, po części paragrafach, po części
zaś i rozdziałach. A ponieważ pierwszy przykład tej dejudaizacji i zarazem
zachętę ku jego naśladowaniu podał sam Założyciel nowej religii, od jego
inicjatywy zaczniemy nasz opis, bezpośrednio po zapowiedzi, w granicach
niniejszego paragrafu. Następnym wielkim dejudaizatorem chrześcijaństwa był
natchniony przezeń apostoł św. Paweł. On właśnie usunął to, co było główną
przeszkodą w jego misji, jako ewangelizatora pogan i co Pan Jezus, “na razie”
ewangelizując tylko dom izraelski, pozostawił nietkniętym, obowiązkowość
obrzezania, a w związku z nim i w ogóle zakonu Mojżeszowego, już znacznie
nadszarpniętego nauką i działalnością Pana Jezusa. Jemu poświęcamy następny
paragraf [28] tego rozdziału. Trzeciego miejsca udzielamy tym sprzecznym z
duchem judaizmu instytucjom, które były przyswojone nauce i obrzędowości
chrześcijańskiej w okresie między św. Pawłem a końcem dziejów antyku. Są to
przede wszystkim trzy: kult świętych, kult obrazów, tym dwóm poświęcamy po
paragrafie każdemu, [29 i 30] na zakończenie tego rozdziału – Trzeci, kult Matki
Boskiej, wolimy zrobić treścią odrębnego rozdziału, przedostatniego w niniejszej
książce. On uzupełnił katolicyzm w tej postaci, w której on wstąpił w
średniowiecze i trwa do dziś dnia. Nie znaczy to naturalnie, żeby on nie miał
dalszego rozwoju i w tych poza antycznych okresach. Ale te już nie należą do
tematu niniejszego dzieła. Tylko o pożądanym usunięciu jeszcze jednej, ostatniej
zmory judaistycznej pragnąłbym pomówić, też nie należącej do owego okresu, bo do
przyszłości. Jej zamierzam poświęcić, jeżeli dożyję, kilka stronic w ostatnim
rozdziale książki, jej Zakończeniu.
Taka jest moja zapowiedź.
(…)
ZAKOŃCZENIE
Nie jestem pewny, że czytelnik zauważył jeden rys w najdawniejszej redakcji
legendy o św. Teofilu, rys nie bardzo poważny i widoczny, a jednak ciekawy i
może nie pozbawiony pewnej znamienności. Mianowicie, że związek między bohaterem
a szatanem, ten związek, który potem swym wstawiennictwem niszczy Najświętsza
Panna -tworzy nie prosty czarownik, lecz właśnie czarownik-Żyd. Czy nie miał
autor legendy tu na myśli pewnej, znowu uciekam się do terminologii Ireneusza,
“recyrkulacji”? Maria swym dobroczynnym wpływem unicestwia złe dzieło Żyda. Tu
mamy jeden z wielu przejawów antagonizmu między judaizmem a Marią, który bierze
swój początek z upośledzonego stanowiska kobiety w judaizmie w ogóle, przejawia
się w pogardliwym stosunku tegoż judaizmu względem matki Mesjasza żydowskiego, a
cóż dopiero chrześcijańskiego! W zaparciu się matki przez Jezusa według
judeochrześcijańskiej tradycji, no i tak dalej. Kto sobie dobrze uprzytomni
wszystkie te momenty, ten niechybnie wyciągnie z nich i następującą
konsekwencję. Każdy stopień czci, udzielony Matce Zbawiciela, był nowym stopniem
dejudaizacji chrześcijaństwa. Mówiłem o tej dejudaizacji w odrębnym rozdziale
tej książki. Odróżniałem tam dejudaizację negatywną, zawierającą się w usunięciu
z chrześcijaństwa rdzennych pierwiastków samego judaizmu -przesadnego święcenia
szabatu, zakazu pewnych jadeł i czystości rytualnej w ogóle, na koniec
obrzezania. I dejudaizację pozytywną, sprowadzającą się do ustanowienia takich
czynników w kulcie chrześcijańskim, które są przeciwne duchowi judaizmu i w
żaden sposób połączyć by się z nim nie dały. Takimi czynnikami są: kult świętych
Strona 3
Chrześcijaństwo antyczne
i kult obrazów. O nich mówiłem w rozdziale, poświęconym “dejudaizacji”. Ale
trzecim takiego samego charakteru jest kult Matki Boskiej. Jego wprowadzenie,
które umyślnie wyodrębniłem, poświęcając mu cały poprzedni rozdział, było
trzecim stopniem pozytywnej dejudaizacji chrześcijaństwa, takiego samego
charakteru, jak i oba poprzedzające, ale o daleko potężniejszym zasięgu. Po jego
ustanowieniu, uchwalonym w soborze efeskim 431 r. chrześcijaństwo, które w danej
mu przezeń formie przeszło do średniowiecza, już bardzo mało było podobne do
owego judaizmu, z którego się rzekomo wyłoniło. Ale za to, według przyjętej w
niniejszym dziele formule rozwojowej, sprowadzającej się do konwergencji obu
linii doszło do świadomości samego siebie, otrzymało swoją, że tak powiem
właściwą fizjonomię, która je uzdolniła do tego, że zostało ono też według
ustanowionej przeze mnie formuły (pewnik V), szczytem dążeń religijnych
ludzkości. Teraz powstaje pytanie. Czy przez wyłuszczone powyżej akty
negatywnego i pozytywnego charakteru proces dejudaizacji chrześcijaństwa jest
zakończony? Czy, zgodnie z powiedzianym wyżej o konieczności wyzwolenia
chrześcijaństwa od naleciałości żydowskich, paczących jego właściwy charakter,
nie pozostało w nim takich, których usunięcie byłoby pożądane celem umocnienia
jego charakteru jako szczytowej religii ludzkości? Nim odpowiem na to pytanie,
pozwolę sobie wskazać z góry na drogę, którą uważam za błędną. Była o niej mowa
w rozdziale piątym, jako o herezji Marcjona. Ten pragnął radykalnie rozerwać
związek między chrześcijaństwem a judaizmem, usuwając w ogóle Stary Testament z
liczby świętych ksiąg chrześcijanina. Sukcesu nie miał. Kościół potępił jego
naukę jako heretycką i my jego śladem nie pójdziemy. W rozdziale o Torze [HJ II
l n.] przytoczyłem dość dowodów na korzyść tej księgi, motywujących moje zdanie
ostateczne [tamże II 174] o zostawieniu jej w liczbie ksiąg chrześcijańskich, co
prawda -formułę podałem później, ale myśl już tam -przecedzając ją przez Nowy
Testament. Nie, to co tu mam na myśli, jest innego charakteru. Pozytywnego, nie
negatywnego. Dążącego do zgody, nie do waśni. Z wielu zgubnych darów, które
zwyciężony i ustępujący judaizm zaszczepił młodemu chrześcijaństwu,
najzgubniejszym był chyba ten, na mocy którego wolno było, nie, należało
potępiać inne narody, oprócz żydowskiego jako pogańskie. Oczywiście, kiedy
powstała ewangelizacja pogan, to do tego wyroku ogólnego wypadło dodać
zastrzeżenie. Nie, ci poganie, co się dali nawrócić na chrześcijaństwo, ci
przestali być poganami, przeciwnie, stali się “nowym”, prawdziwym “Izraelem” i
przez to już nie podlegają owemu potępiającemu wyrokowi. Ale pozostali po
dawnemu mu podlegają i razem z nimi (o dziwne sądy Boże!) także i ci Żydzi, co
przedtem byli wydali na “narody” ów potępiający wyrok. Wykopywano ze starych
genealogii mity o różnych związkach małżeńskich i pozamałżeńskich takiego Zeusa,
Apollina, Heraklesa, o Kronosie-zjadaczu własnych dzieci itd. i z tego
wszystkiego tworzono wyrok oskarżający przeciwko narodom, które wydały z siebie
Arystydesów, Sokratesów, Scypionów, Emiliuszów, Pawłów -były to bowiem narody
“pogańskie”. Tak więc stara żydowska antyteza “żydowski -pogański” nie była
odrzucona przez chrześcijaństwo, lecz otrzymała swój dalszy ciąg w antytezie
“chrześcijański -pogański”. Przy czym zapomniano, że podstawą tej nowej antytezy
jest owa stara, że ta nowa też należy do owych naleciałości żydowskich, których
stopniowe odrzucenie było chyba najbardziej palącym zadaniem w walce nowej
religii o swój samodzielny byt i charakter. Odrzuciła ona współczesne sobie
żydostwo, poczynając od dni Chrystusowych, ale zachowała uwielbienie żydostwa
przedchrystusowego, starotestamentowego. Pozwoliła na to, by wymienione,
świetlane postaci własnych przodków i niezliczone szeregi innych,
równowartościowych, ustąpiły swe zasłużone miejsce we wdzięcznej pamięci
potomnych -ludziom o tak wątpliwej moralności, jak Abraham, Jakub, Dawid. Byli
to bowiem “poganie”. To wystarczało dla potępienia. (…) Źródłem nietolerancji
wśród narodów nowożytnych jest Stary Testament i judaizm w ogóle. Ten judaizm,
który zwalczam na całym przeciągu niniejszego dzieła, widząc w “dejudaizacji”
także i chrześcijaństwa konieczny warunek jego zewnętrznego zwycięstwa i
wewnętrznego usprawiedliwienia … Tu jednak muszę na chwilę przerwać nić mego
rozumowania. Zwalczam Stary Testament, zwalczam judaizm. Tak jest. Czy to ma
znaczyć, że nie przyznaję im żadnych cech dodatnich? To rzeczywiście chciano
wnioskować z moich twierdzeń, szczególnie w trzecim tomie niniejszego dzieła.
Ale właśnie w tym trzecim tomie wskazałem na cały szereg takich dodatnich cech.
Nie pomogło to: nie chciano wierzyć, że kierowałem się wyłącznie względami
sprawiedliwości, uznawano owe sądy za nieszczerą i podstępną captatio
benevolentiae. Nie wiem, czy ci ludzie wtenczas znajdowali wiarę dla swej
potwarzy. Teraz w każdym razie już nie znajdą. To, co teraz piszę, piszę już
jakby z tamtego świata, kiedy niczyja benevolentia mi nie jest potrzebna,
niczyja malevolentia mi już nie może zaszkodzić, bo doprawdy już zrobiła
wszystko, co mogła. Nie, moi państwo, nie prowadzę walki kategorycznej. Uznając
Strona 4
Chrześcijaństwo antyczne
białe za białe, zachowuję prawo piętnowania także i czarnego jako czarne. Mogę
nie mieć racji, ale o ile jej nie mam, to mój błąd jest szczery. W sprawie
nietolerancji atoli nie mogłem nie mieć racji. Przytoczone przeze mnie, nie jako
pierwszego, ma się rozumieć, dowody są niezbite. I to, co za tym idzie, też. A
za tym idzie to, co następuje. Żydzi, zaszczepiwszy chrześcijaństwu
nietolerancję względem innowierców, sami stali się jej ofiarami. Tkwi w tym
jasna, wielka, straszna nauyka, gdyż przez to stracili prawo skargi: patere
legem quam ipse tulisti – to surowe, ale słuszne słowo.
(…)
Nie sądzę, bym się sprzeniewierzył tej wielkiej miłości w poprzednim paragrafie,
w którym musiałem potępić judaizm, wyrywając mu jeszcze jedną, chyba
najważniejszą jego posiadłość. Negacja bowiem negacji jest jednoznaczna z
pozycją. To też nie sądzę także, żebym miał się jej sprzeniewierzyć w
niniejszym, w którym zamierzam wyciągnąć konsekwencję z owego potępienia. Ale
ten nowy wyrok ujemny jest nie mniej konieczny od owego pierwszego. Powiedziane
i udowodnione względem judaizmu dotyczy także i rejudaizacji. To znaczy innymi
słowy: jak odrzuciliśmy judaizm, tak samo powinniśmy odrzucić i protestantyzm, o
ile on jest rejudaizacją chrześcijaństwa. Ale znowu z tymi samymi
zastrzeżeniami, potępiając protestantyzm, nie myślimy potępić i protestantów.
Wśród nich znam wielu takich, wobec których odczuwam największe uwielbienie. I
jak dla Żydów widziałem pożądane zbawienie w już dokonanej i w większym jeszcze
stopniu oczekiwanej hellenizacji, tak samo, literalnie tak samo spodziewam się
dla protestantyzmu wzmocnienia po części już dokonanej -to słowo jeszcze nie
weszło do słowników, używam je zdaje się jako pierwszy –rekatolizacji. Ale może
się mylę, widząc w protestantyzmie rejudaizację chrześcijaństwa? Bądźmy oględni.
Sprawa jest nie byle jaka. Rzeczywiście czytałem rozprawy, w których kwestia
wyznań była podniesiona do wyżyn metafizycz-nych. W nich “naukę reformatorów”
sławiono jako postęp myśli religijnej po całej linii i odwrotnie katolicyzmowi
robiono zarzut pokrewieństwa z judaizmem. Niech się o to spierają metafizycy.
Moje stanowisko jest inne. Nie daremnie, polemizując z Comtem [RCR II]
postawiłem pojęcie ludowości w sam ośrodek mego rozumowania. Pod tym względem
poszedłem tylko za przykładem samego Zbawiciela. A do metafizyki zbytniego
zaufania nie mam. Jej metodami można wszystko udowodnić, wszystko ze wszystkiego
wyprowadzić. Ale teologia bez metafizyki obejść się nie może. Toteż niniejsze
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin