A. i B. Strugaccy - Historia Przyszlosci 3 - Poludnie, XXII wiek.pdf
(
1419 KB
)
Pobierz
(Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Historia Przysz\263o\234ci 3 - Poludnie, XXII wiek)
Arkadij i Borys Strugaccy
Południe XXII wiek
Przekład Ewa Skórska
Rozdział 1
Prawie tacy sami
Noc na Marsie
Gdy rudy piasek pod g
Ģ
sienicami crawlera opadł, Piotr Aleksiejewicz Nowago wrzucił
wsteczny.
– Skacz! – krzykn
Ģ
ł do Mandela.
Crawler zadygotał, rozpraszaj
Ģ
c tumany pyłu i piasku, i zacz
Ģ
ł si
ħ
przewraca
ę
. Nowago
wył
Ģ
czył silnik i wyskoczył. Upadł na kolana i nie wstaj
Ģ
c, odbiegł na bok. Piasek pod nim
zapadał si
ħ
i osuwał, ale udało mu si
ħ
wydosta
ę
na twardy grunt. Usiadł, podci
Ģ
gaj
Ģ
c pod siebie
nogi.
Zobaczył Mandela, kl
ħ
cz
Ģ
cego na przeciwległym brzegu leja i zasnut
Ģ
par
Ģ
ruf
ħ
crawlera,
stercz
Ģ
cego z piasku na dnie. Teoretycznie było niemo
Ň
liwe,
Ň
eby crawlerowi typu „Jaszczurka”
zdarzyło si
ħ
co
Ļ
podobnego, przynajmniej na Marsie. „Jaszczurka” była lekka i szybka –
pi
ħ
cioosobowa maszyna, odsłoni
ħ
ta platforma na czterech niezale
Ň
nych g
Ģ
sienicowych
podwoziach. A jednak crawler powoli zsuwał si
ħ
do czarnej dziury, w której połyskiwała olei
Ļ
cie
gł
ħ
boka woda. Z wody buchała para.
– Kawerna – powiedział ochryple Nowago. – Trzeba mie
ę
pecha...
Mandel odwrócił do Nowago twarz zasłoni
ħ
t
Ģ
a
Ň
po oczy mask
Ģ
tlenow
Ģ
.
– Tak, nie mieli
Ļ
my szcz
ħĻ
cia – przyznał.
Wiatru nie było. Kł
ħ
by pary z kawerny unosiły si
ħ
prosto w czarno fioletowe niebo, usiane
wielkimi gwiazdami. Nisko na zachodzie wisiało sło
ı
ce – malutka czerwona tarcza nad diunami.
Od diun do czerwonawej doliny ci
Ģ
gn
ħ
ły si
ħ
czarne cienie. Panowała zupełna cisza, słycha
ę
było
tylko szmer zsypuj
Ģ
cego si
ħ
do leja piasku.
– No dobrze – Mandel wstał. – Co robimy? Bo chyba nie damy rady go wyci
Ģ
gn
Ģę
– skin
Ģ
ł
w stron
ħ
kawerny. – A mo
Ň
e jednak damy?
Nowago pokr
ħ
cił głow
Ģ
.
– Nie, Łazarzu Grigoriewiczu. Nie wyci
Ģ
gniemy go.
Rozległ si
ħ
długi, zasysaj
Ģ
cy d
Ņ
wi
ħ
k, rufa crawlera znikła, a na czarnej powierzchni wody
pojawiło si
ħ
i p
ħ
kło kilka p
ħ
cherzy.
– Nie wyci
Ģ
gniemy – powtórzył jak echo Mandel. – W takim razie trzeba i
Ļę
, Piotrze
Aleksiejewiczu. Drobiazg, trzydzie
Ļ
ci kilometrów. Za jakie
Ļ
pi
ħę
godzin dojdziemy.
Nowago patrzył na czarn
Ģ
wod
ħ
, na której ju
Ň
si
ħ
pojawił cieniutki lodowy wzór. Mandel
spojrzał na zegarek.
– Osiemnasta dwadzie
Ļ
cia. Do północy b
ħ
dziemy na miejscu.
– Do północy – powtórzył z pow
Ģ
tpiewaniem Nowago. – Wła
Ļ
nie, do północy.
Zostało trzydzie
Ļ
ci kilometrów, pomy
Ļ
lał. Z tego dwadzie
Ļ
cia trzeba b
ħ
dzie przej
Ļę
po
ciemku. Wprawdzie mamy okulary na podczerwie
ı
, ale i tak nie jest dobrze.
ņ
e te
Ň
musiało si
ħ
to
zdarzy
ę
akurat teraz... Crawlerem zd
ĢŇ
yliby
Ļ
my przed zmrokiem. Mo
Ň
e wróci
ę
do Bazy i wzi
Ģę
drugi crawler? Do Bazy jest czterdzie
Ļ
ci kilometrów, poza tym wszystkie crawlery w terenie...
Na plantacj
ħ
dotrzemy dopiero rano, gdy ju
Ň
b
ħ
dzie za pó
Ņ
no. Niedobrze!
– To nic, Piotrze Aleksiejewiczu – powiedział Mandel i poklepał si
ħ
po biodrze, gdzie pod
futrzan
Ģ
kurtk
Ģ
wisiała kabura z pistoletem. – Przejdziemy.
– A gdzie instrumenty? – spytał Nowago.
Mandel obejrzał si
ħ
.
– Zrzuciłem je... O, s
Ģ
.
Zrobił kilka kroków i podniósł niewielk
Ģ
torb
ħ
.
– S
Ģ
– powtórzył,
Ļ
cieraj
Ģ
c z torby piasek r
ħ
kawem kurtki. Idziemy?
– Idziemy.
Ruszyli.
Przeci
ħ
li dolin
ħ
, wdrapali si
ħ
na diun
ħ
i znowu zacz
ħ
li schodzi
ę
.
Szło si
ħ
lekko. Nawet wa
ŇĢ
cemu ponad osiemdziesi
Ģ
t kilogramów Nowago razem z butlami
tlenu, systemem ogrzewania, w futrzanym ubraniu, z ołowianymi zelówkami i w untach. Tutaj
wa
Ň
ył dwukrotnie mniej. Malutki, szczupły Mandel szedł krokiem spacerowym, niedbale
wymachuj
Ģ
c torb
Ģ
. Piasek był zbity, ule
Ň
ały, prawie nie było na nim wida
ę
Ļ
ladów.
– Oberwie mi si
ħ
od Iwanienki za crawler – odezwał si
ħ
Nowago po długim milczeniu.
– Czy to pa
ı
ska wina? – zaprotestował Mandel. – Sk
Ģ
d mógł pan wiedzie
ę
,
Ň
e tu jest
kawerna? Za to znale
Ņ
li
Ļ
my wod
ħ
.
– To woda nas znalazła – stwierdził Nowago. – A za crawler i tale oberw
ħ
. Ju
Ň
słysz
ħ
Iwanienk
ħ
: „Za wod
ħ
dzi
ħ
kuj
ħ
, ale maszyny wi
ħ
cej panu nie powierz
ħ
”.
Mandel roze
Ļ
miał si
ħ
:
– Jako
Ļ
to b
ħ
dzie. W ko
ı
cu wyci
Ģ
gn
Ģę
st
Ģ
d crawler to nie taki znowu problem... Niech pan
spojrzy, jaki pi
ħ
kny!
Na grzbiecie niedalekiej wydmy, odwracaj
Ģ
c do nich straszn
Ģ
trójk
Ģ
tn
Ģ
głow
ħ
siedział
mimikrodon – dwumetrowy jaszczur, c
ħ
tkowany, rudy, prawie w kolorze piasku. Mandel rzucił
w niego kamieniem, nie trafił. Jaszczur siedział rozkraczony nieruchomy ni(czym skała.
– Pi
ħ
kny, dumny i niewzruszony – zauwa
Ň
ył Mandel.
– Irina mówi,
Ň
e na plantacji jest ich bardzo du
Ň
o – powiedział Nowago. – Dokarmia je...
Jednocze
Ļ
nie przyspieszyli kroku.
Wydmy si
ħ
sko
ı
czyły. Szli teraz przez płask
Ģ
solniskow
Ģ
równin
ħ
. Ołowiane podeszwy
pobrz
ħ
kiwały na zamarzni
ħ
tym piasku. W promieniach białego zachodz
Ģ
cego sło
ı
ca płon
ħ
ły
wielkie plamy soli, wokół nich, je
ŇĢ
c długie igły,
Ň
ółciły si
ħ
kule kaktusów. Na równinie pełno
było tych dziwnych ro
Ļ
lin bez korzeni, li
Ļ
ci i pni.
– Biedny Sławin – powiedział Mandel. – Pewnie si
ħ
martwi.
– Ja te
Ň
si
ħ
martwi
ħ
– warkn
Ģ
ł Nowago.
– No, my jeste
Ļ
my lekarzami.
– I co? Pan jest chirurgiem, ja terapeut
Ģ
. Poród odbierałem raz w
Ň
yciu, dziesi
ħę
lat temu,
w najlepszej klinice Archangielska, a za moimi plecami stał profesor...
– To nic, ja odbierałem kilkana
Ļ
cie razy. Nie trzeba si
ħ
denerwowa
ę
. Wszystko b
ħ
dzie
dobrze.
Pod nogi Mandela wpadła kolczasta kula. Kopn
Ģ
ł j
Ģ
zr
ħ
cznie, kula zakre
Ļ
liła w powietrzu
długi łuk i potoczyła si
ħ
, podskakuj
Ģ
c i łami
Ģ
c kolce.
– Uderzenie... i piłka powoli wychodzi na aut – skomentował Mandel. – Mnie niepokoi co
innego: jak dziecko b
ħ
dzie si
ħ
rozwija
ę
w zmniejszonej grawitacji?
– Mnie to akurat zupełnie nie martwi – odezwał si
ħ
gniewnie Nowago. – Rozmawiałem ju
Ň
z Iwanienk
Ģ
. Mo
Ň
na b
ħ
dzie dostosowa
ę
wirówk
ħ
.
– To jest my
Ļ
l – powiedział Mandel po chwili zastanowienia.
Gdy omijali ostatnie solnisko, co
Ļ
przenikliwie gwizdn
ħ
ło i dziesi
ħę
metrów od Nowago
jedna z
Ň
ółtych kul wzleciała wysoko w gór
ħ
, zostawiaj
Ģ
c za sob
Ģ
strumie
ı
wilgotnego
powietrza. Przeleciała nad lekarzami i spadła po
Ļ
rodku solniska.
– Co
Ļ
takiego! – krzykn
Ģ
ł Nowago.
Mandel za
Ļ
miał si
ħ
.
– Co za dra
ı
stwo! – powiedział płaczliwym głosem Nowago. Za ka
Ň
dym razem, kiedy id
ħ
przez solnisko, jaki
Ļ
łajdak...
Podbiegł do najbli
Ň
szej kuli i kopn
Ģ
ł j
Ģ
niezr
ħ
cznie. Kula wczepiła si
ħ
kolcami w poł
ħ
jego
kurtki.
–
ĺ
wi
ı
stwo! – wysyczał Nowago i nie zatrzymuj
Ģ
c si
ħ
, z trudem oderwał kul
ħ
najpierw od
kurtki, potem od r
ħ
kawiczek.
Kula spadła na piasek. Jej było oboj
ħ
tne, co si
ħ
z ni
Ģ
działo. B
ħ
dzie tak le
Ň
e
ę
całkiem
nieruchomo, wsysaj
Ģ
c i magazynuj
Ģ
c rozrzedzone marsja
ı
skie powietrze, a
Ň
nagle wypu
Ļ
ci je
z ogłuszaj
Ģ
cym
Ļ
wistem i niczym rakieta przeleci kilkana
Ļ
cie metrów.
Mandel zatrzymał si
ħ
, popatrzył na sło
ı
ce i podniósł zegarek do oczu.
– Dziewi
ħ
tnasta trzydzie
Ļ
ci sze
Ļę
– wymamrotał. – Sło
ı
ce zajdzie za pół godziny.
– Co pan powiedział, Łazarzu Grigoriewiczu?
Nowago te
Ň
stan
Ģ
ł i obejrzał si
ħ
na Mandela.
– Beczenie ko
Ņ
l
ħ
cia przyci
Ģ
ga tygrysa – powiedział Mandel. Nie mówmy gło
Ļ
no przed
zachodem sło
ı
ca.
Nowago obejrzał si
ħ
. Sło
ı
ce wisiało ju
Ň
bardzo nisko. Z tyłu, na równinie, zgasły plamy
solnisk. Wydmy pociemniały. Niebo na wschodzie zrobiło si
ħ
czarne jak chi
ı
ski tusz.
– Tak – rzekł Nowago rozgl
Ģ
daj
Ģ
c si
ħ
. – Lepiej by
ę
cicho. Podobno ona ma doskonały słuch.
Mandel zamrugał oszronionymi rz
ħ
sami i wyci
Ģ
gn
Ģ
ł z kabury ciepły pistolet. Szcz
ħ
kn
Ģ
ł
zamkiem i wsun
Ģ
ł bro
ı
za cholew
ħ
prawego buta. Nowago wyj
Ģ
ł swój pistolet i umie
Ļ
cił go za
cholew
Ģ
lewego buta.
– Strzela pan lew
Ģ
? – spytał Mandel.
– Tak.
– To dobrze.
– Tak, podobno.
Popatrzyli na siebie, ale nad mask
Ģ
i poni
Ň
ej futrzanej lamówki kaptura nic ju
Ň
nie było
wida
ę
.
– Chod
Ņ
my – rzekł Mandel.
– Chod
Ņ
my, Łazarzu Grigoriewiczu. Tylko g
ħ
siego.
– Dobrze – zgodził si
ħ
wesoło Mandel. – Ja przodem.
Pierwszy szedł Mandel, z torb
Ģ
w lewej r
ħ
ce, pi
ħę
metrów za nim Nowago. Jak szybko si
ħ
Ļ
ciemnia, my
Ļ
lał Nowago. Zostało jeszcze dwadzie
Ļ
cia pi
ħę
kilometrów. Mo
Ň
e troch
ħ
mniej.
Dwadzie
Ļ
cia pi
ħę
kilometrów przez pustyni
ħ
w kompletnych ciemno
Ļ
ciach... I w ka
Ň
dej
sekundzie ona si
ħ
mo
Ň
e na nas rzuci
ę
. Zza tej wydmy na przykład.
Albo zza tamtej. Wzdrygn
Ģ
ł si
ħ
. Trzeba było wyjecha
ę
z rana. Ale kto wiedział,
Ň
e na trasie
jest kawerna? Wyj
Ģ
tkowy pech. Tak czy owak, trzeba było wyjecha
ę
rano. Albo jeszcze wczoraj,
razem z samochodem terenowym, który zawiózł na plantacj
ħ
pieluszki i aparatur
ħ
. Ale nie,
przecie
Ň
Mandel wczoraj operował.
ĺ
ciemnia si
ħ
. Mark pewnie nie mo
Ň
e sobie znale
Ņę
miejsca.
Pewnie co chwila biegnie na wie
Ňħ
popatrze
ę
, czy nie jad
Ģ
długo wyczekiwani lekarze. A długo
wyczekiwani lekarze wlok
Ģ
si
ħ
piechot
Ģ
przez nocn
Ģ
pustyni
ħ
. Inna go uspokaja, ale te
Ň
si
ħ
pewnie denerwuje. To ich pierwsze dziecko, a prócz tego pierwsze dziecko urodzone na Marsie,
pierwszy Marsjanin... Irina to zdrowa i zrównowa
Ň
ona kobieta. Wspaniała kobieta! Ale na ich
miejscu nie decydowałbym si
ħ
tu na dziecko. No nic, wszystko b
ħ
dzie dobrze.
ņ
eby nas tylko co
Ļ
nie zatrzymało...
Nowago przez cały czas patrzył w prawo, na szarzej
Ģ
ce w oddali grzbiety wydm. Mandel te
Ň
patrzył w tamt
Ģ
stron
ħ
i dlatego nie od razu zauwa
Ň
yli tropicieli. Było ich dwóch i zjawili si
ħ
z lewej strony.
– Ahoj, przyjaciele! – krzykn
Ģ
ł wy
Ň
szy.
Drugi, ni
Ň
szy, niemal kwadratowy, zarzucił karabin na rami
ħ
i pomachał r
ħ
k
Ģ
.
Nowago westchn
Ģ
ł z ulg
Ģ
.
– To przecie
Ň
Opanasienko i Kanadyjczyk Morgan. Hej, towarzysze! – zawołał rado
Ļ
nie.
– Co za spotkanie! – powiedział, podchodz
Ģ
c, wysoki Humphrey Morgan. – Dobry wieczór,
Plik z chomika:
emohawk
Inne pliki z tego folderu:
A. i B. Strugaccy - Poniedzialek zaczyna sie w sobote.pdf
(1201 KB)
A. i B. Strugaccy - Z zewnatrz.pdf
(100 KB)
A. i B. Strugaccy - Spotkanie.pdf
(63 KB)
A. i B. Strugaccy - Bajka o trojce.pdf
(364 KB)
A. i B. Strugaccy - Bialy stozek Alaidu.pdf
(136 KB)
Inne foldery tego chomika:
Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi (Stalker)
Arkadij i Borys Strugaccy - Zuk w mrowisku [Audiobook PL]
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin