ks. Jerzy Popiełuszko (1947 -1984).doc

(193 KB) Pobierz
ks

ks. Jerzy Popiełuszko(1947 - 1984)

Biografia



     Ksiądz Jerzy Popiełuszko urodził się 14 września 1947 roku we wsi Okopy koło Suchowoli na Podlasiu. Jego rodzice, Marianna i Władysław, prowadzili gospodarstwo rolne.

     Od 1961 roku Jerzy uczył się w liceum w Suchowoli. W szkole nauczyciele charakteryzowali go jako ucznia przeciętnie zdolnego, ale ambitnego. Od dzieciństwa był ministrantem. O tym, że odpowiedział na powołanie kapłańskie, powiadomił w czasie balu maturalnego. Po maturze w 1965 roku wstapił do Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie.

     Na początku drugiego roku studiów został wcielony do wojska. W latach 1966 - 68 odbył zasadniczą służbę wojskową w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Przypomnijmy, że wcielanie kleryków do wojska (wbrew umowie państwa z Kościołem z 1950 r.) było szykaną władz komunistycznych wobec Kościoła i niepokornych biskupów. Planowano, że poprzez przemyślany system indoktrynacji prowadzonej przez wyselekcjonowaną kadrę oficerów - uda się skłonić kleryków do porzucenia studiów w seminariach. Kleryk - żołnierz Jerzy Popiełuszko wyróżniał się wielką odwagą w obronie swoich przekonań, co powodowało różne szykany.

     Po powrocie z wojska kleryk Jerzy ciężko zachorował. Odtąd do końca życia będzie borykał się z kłopotami zdrowotnymi.

     28 maja 1972 r. został kapłanem, przyjąwszy święcenia z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego. Na obrazku prymicyjnym zapisał znamienne słowa: "Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc".

     Ks. Jerzy pełnił posługę kapłańską w parafiach: p.w. św. Trójcy w Ząbkach i p.w. Matki Bożej Królowej Polskiej w Aninie oraz p.w. Dzieciątka Jezus na Żoliborzu. W posłudze duszpasterskiej szczególnie upodobał sobie pracę z dziećmi i młodzieżą. Niestety kłopoty ze zdrowiem nasiliły się. W styczniu 1979 ks. Jerzy zasłabł w czasie odprawiania Mszy św. Po kilkutygodniowym pobycie w szpitalu nie wrócił już do zwyczajnej pracy wikariusza.

     W roku akademickim 1979/80 pracował w Duszpasterstwie Akademickim św. Anny. Prowadził konwersatorium dla studentów medycyny.

     Z końcem roku 1978 ks. Jerzy został mianowany duszpasterzem średniego personelu medycznego. Odtąd co miesiąc odprawiał Mszę św. w kaplicy Res Sacra Miser. Dzięki jego zaangażowaniu te modlitewne spotkania stworzyły wspólnotę formacyjną łączącą bardzo wielu ludzi, szczególnie pielęgniarki. To oni między innymi organizowali - w 1979 r. ochotniczą służbę medyczną w czasie I Pielgrzymki Ojca Świętego do Ojczyzny.

     Ostatnim miejscem pracy ks. Jerzego, od 20 maja 1980 r., była parafia p.w. św. Stanisława Kostki. Jako rezydent prowadził duszpasterstwo średniego personelu medycznego, a od sierpnia 1980 r. zaangażował się w powstające Duszpasterstwo Ludzi Pracy. W październiku 1981 r. został mianowany diecezjalnym duszpasterzem służby zdrowia i kapelanem Domu Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia przy ul. Elekcyjnej 37. Dla pensjonariuszy tego domu, co tydzień będzie odprawiać Mszę św. w kaplicy, którą sam po części urządził.

     Czasem przełomu w życiu ks. Jerzego stało się lato 1980 r. Niedziela 31 sierpnia... Delegacja strajkujących hutników prosi księdza kardynała Wyszyńskiego o przybycie kapłana do kuty. Kapelan Księdza Prymasa przyjechał do kościoła p. w. św. Stanisława Kostki. W zakrystii zwrócił się z prośbą do ks. Jerzego Czarnoty, który jednak nie mógł pojechać, ponieważ przygotowywał się do odprawiania Mszy św. Wtedy zgłosił się ks. Popiełuszko.

     Oto jak sam ks. Jerzy wspominał wydarzenia tego dnia:

     "Tego dnia i tej Mszy św. nie zapomnę do końca życia. Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać? Kto będzie czytał teksty? Śpiewał? Takie, dziś może naiwnie brzmiące pytania, nurtowały mnie w drodze do fabryki. I wtedy przy bramie przeżyłem pierwsze wielkie zdumienie. Gęsty szpaler ludzi - uśmiechniętych i spłakanych jednocześnie. I oklaski. Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną. Ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramy. Tak sobie wtedy pomyślałem - oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści lat wytrwale pukał do fabrycznych bram. Niepotrzebne były moje obawy - wszystko było przygotowane: ołtarz na środku placu fabrycznego i krzyż, który potem został wkopany przy wejściu (do huty), przetrwał ciężkie dni i stoi do dzisiaj otoczony ciągle świeżymi kwiatami, i nawet prowizoryczny konfesjonał. Znaleźli się także lektorzy. Trzeba było słyszeć te męskie głosy, które niejednokrotnie przemawiały niewyszukanymi słówkami, a teraz z namaszczeniem czytały święte teksty. A potem z tysięcy ust wyrwało się jak grzmot: "Bogu niech będą dzięki!". Okazało się, że potrafią też i śpiewać o wiele lepiej niż w świątyniach."

     Od tego spotkania przy ołtarzu rozpoczęła się duchowa przyjaźń hutników z ks. Jerzym. O godz. 10.00, co niedziela, odprawiał dla nich Mszę św. w kościele p. w. św. Stanisława Kostki. Spotykał się z nimi regularnie, co miesiąc. Zorganizował swoistą "szkołę" dla robotników. Prowadził dla nich katechezę, ale także poprzez cykle wykładów chciał pomóc im zdobyć wiedzę z różnych dziedzin - historii Polski i literatury, społecznej nauki Kościoła, prawa, ekonomii, a nawet technik negocjacyjnych. Do ich prowadzenia zapraszał specjalistów. Uczestnicy tych niezwykłych zajęć - robotnicy z największych warszawskich fabryk miefi specjalne indeksy, a nawet zdawali kolokwia.

     Ks. Jerzy Popiełuszko uczestniczył we wszystkim, co było radością czy smutkiem hutników. 25 kwietnia 1981 r. odbyła się podniosła uroczystość poświęcenia sztandaru "Solidarności" huty "Warszawa". Mszę św. celebrował biskup Zbigniew Kraszewski. Tydzień później, Ksiądz Biskup odwiedził hutników w ich zakładzie.

     Po wprowadzeniu stanu wojennego ks. Popiełuszko organizuje liczne działania charytatywne. Wspomaga ludzi prześladowanych i skrzywdzonych. Uczestniczy w procesach aresztowanych za przeciwstawianie się prawu stanu wojennego. Organizuje również rozdział darów, które są przywożone z zagranicy.

     Od 28 lutego 1982 r. celebruje Msze św. za Ojczyznę i wygłasza kazania religijno - patriotyczne (było ich razem 26), w których - przez pryzmat Ewangelii i nauki Kościoła - interpretuje moralny wymiar bolesnej współczesności.

     We wrześniu 1983 roku ks. Jerzy zorganizował pielgrzymkę robotników huty "Warszawa" na Jasną Górę. Za rok do Częstochowy będą pielgrzymować już robotnicy z różnych części Polski. Idea ks. Jerzego przerodziła się w coroczną Ogólnopolską Pielgrzymkę Ludzi Pracy na Jasną Górę w trzecią niedzielę września.

     Działalność ks. Jerzego sprawia, że staje się celem niewybrednych ataków władz. Mnożą się zdarzenia, które miały zastraszyć powszechnie szanowanego kapłana, także poprzez powodowanie zagrożenia jego życia. Dwukrotnie włamano się do jego mieszkania, nieustannie go śledzono, niszczono mu samochód. Nieznani sprawcy wrzucili do jego mieszkania ładunek wybuchowy. Dwukrotnie ks. Popiełuszko uczestniczył w kolizjach samochodowych, które sprawiały wrażenie wcześniej przygotowanych.

     Nieustannie wysyłano pisma urzędowe do hierarchów Kościoła z zarzutami, że kazania głoszone w kościele p. w. św. Stanisława Kostki "godzą w interesy PRL". We wrześniu 1983 r. wice-prokurator wojewódzki Anna Jackowska wszczęła śledztwo w sprawie - rzekomego nadużywania wolności sumienia i wyznania na szkodę PRL, a 12 grudnia - postawiono ks. Jerzemu zarzuty. To rozpoczęło wyjątkowo trudny czas w jego życiu. Od stycznia do lipca 1984 roku był przesłuchiwany 13 razy. Raz aresztowany, uwolniony po interwencji hierarchów Kościoła. Został oskarżony, ale uwolniony od kary na mocy amnestii z 1984 r. Przez wszystkie te dni towarzyszyła mu modlitwa i pomoc ks. Teofila Boguckiego, biskupów warszawskich, przyjaciół i parafian.

     Szczególnie brutalne ataki były związane z oszczerczą kampanią prowadzoną przez ówczesnego rzecznika prasowego rządu Jerzego Urbana (pod pseudonimem Jana Rema).

     Jesienią roku 1984 r. sytuacja ks. Jerzego stawała się coraz trudniejsza. Wierzył w sens swej posługi, ale czuł się zmęczony ciągłymi atakami, czuł, że grozi mu śmierć. Kłopoty ze zdrowiem i ciągłe napięcie psychiczne przemawiało za tym, aby pomyśleć o jakimś wypoczynku. Stąd pomysł wyjazdu na studia do Rzymu. Ksiądz Prymas pozostawił tę decyzję ks. Jerzemu. Ten nigdy do końca jej nie podjął. Pozostał w Warszawie.

     Jak wiemy na podstawie zeznań oskarżonych w procesie toruńskim, upozorowany wypadek samochodowy 13 października w drodze z Gdańska do Warszawy był pierwszym zamachem na życie ks. Popiełuszki.

     Drugi zaplanowano na 19 października.

     Tego dnia ks. Jerzy był zaproszony do Bydgoszczy, do parafii p.w. Świętych Polskich Braci Męczenników, na spotkanie modlitewne w Duszpasterstwie Ludzi Pracy. Celebrował Mszę św., ostatnią - jak się potem okazało - w swoim życiu. Potem poprowadził rozważania wokół bolesnych tajemnic Różańca Św. Ostatnie z nich kończyło się zdaniem: "Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy"

     Pomimo nalegań gospodarzy, ks. Jerzy postanowił wrócić do Warszawy jeszcze tego samego wieczoru.

     Na drodze do Torunia, niedaleko miejscowości Górsk, samochód ks. Popiełuszki, prowadzony przez Waldemara Chrostowskiego, został zatrzymany przez umundurowanych milicjantów ruchu drogowego (w rzeczywistości funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa). Waldemar Chrostowski został zmuszony do oddania kluczyków i przejścia do milicyjnego samochodu; tam skuto go kajdankami. Natomiast Grzegorz Piotrowski i Waldemar Chmielewski zmusili ks. Jerzego, aby wysiadł z samochodu. Ogłuszyli go silnym uderzeniem w głowę, zakneblowali usta i wrzucili do bagażnika. Odjechali. W czasie jazdy Waldemar Chrostowski wyskoczył z pędzącego samochodu i natychmiast zaczął szukać pomocy.

Pokryty kwiatami grób
ks. J. Popiełuszki

     20 października w wieczornym wydaniu Dziennika Telewizyjnego podano informację o porwaniu ks. Jerzego. W kościele p. w. św. Stanisława Kostki zebrało się wielu ludzi, aby się modlić. Jeszcze tego samego wieczoru odprawiono Mszę św. w intencji uratowania kapłana. Odtąd modlitewne czuwanie będzie trwać dzień i noc, aż do dramatycznej chwili poznania prawdy, a potem - pogrzebu.

     30 października podano informację o odnalezieniu w Wiśle zwłok ks. Popiełuszki.

     Trumnę ze zwłokami przewieziono do kościoła p.w. św. Stanisława Kostki wieczorem 2 listopada. Następnego dnia odbył się pogrzeb, w którym brało udział kilkadziesiąt tysięcy warszawiaków i delegacji z całej Polski.

     Do dziś uczestnicy tych wydarzeń pamiętają każdy ich szczegół. Trudno także dokładnie opisać ich atmosferę. Wszyscy jednak czuli, że są świadkami ofiary Kapłana, który został zabity za Prawdę. A Prawdy nie mogą zabić ludzie opętani złem. Dlatego tragiczna śmierć zrodzi niezliczone owoce duchowe dla wielu. Biskup Wojciech Ziemba ujął to w prostym zdaniu: "Tak Pan Bóg przez śmierć księdza Jerzego otwiera nasze oczy, oczy naszego serca, naszego umysłu, naszej wiary".
 

Red

 

 

 

ks. Jerzy Popiełuszko

(1947 - 1984)

Męczeństwo

     19 października 1984 r. to data, która utkwiła w umysłach i sercach milionów Polaków. Przebieg wydarzeń tego tragicznego wieczoru możemy poznać z relacji świadków: ks. Jerzego Osińskiego, który wspólnie z Księdzem Jerzym odprawiał Mszę św. o godz. 18.00 w kościele pw. Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy oraz pana Waldemara Chrostowskiego - kierowcy, któremu udało się uwolnić z rąk porywaczy.

Pamiątkowy krzyż przy
tamie we Włocławku

     "O godz. 18.00 w kościele, wspólnie z Księdzem Jerzym, sprawowaliśmy koncelebrowaną Mszę świętą, po której Ksiądz Jerzy odprawił nabożeństwo różańcowe. Około godz. 20.00 - po skończonym nabożeństwie - udaliśmy się do mojego mieszkania. Za Księdzem Popiełuszko weszła do Domu Parafialnego grupa uczestników nabożeństwa i odbyło się na miejscu - w sali konferencyjnej - zaimprowizowane spotkanie z Księdzem Jerzym. Ksiądz Popiełuszko opowiadał o swojej pracy duszpasterskiej w Warszawie. W związku z tym, że Ksiądz Jerzy spieszył się z powrotem do domu, przebywał jeszcze tylko krótko w moim mieszkaniu, spożywając kolację w małym gronie przyjaciół i znajomych mi osób. Około godz. 21.00 udałem się z kierowcą p. Waldemarem do garażu, gdzie był umieszczony volkswagen. Po wyprowadzeniu samochodu, udałem się do mojego mieszkania, aby poinformować, że samochód jest gotowy do odjazdu. (...) Osobiście zauważyłem, że w trakcie odjazdu samochodu p. Marka i samochodu, w którym jechał Ksiądz Jerzy, ruszył za nimi samochód, który już wcześniej miał zapalone światła i włączony silnik (...)".

ks. Jerzy Osiński

     "Ok. godz. 22.00 - 20 lub 30 km za Bydgoszczą - dogonił mnie jasny duży fiat. Kiedy zrównał się z nami, zobaczyłem czerwoną latarkę, którą wskazywano, bym stanął na poboczu. (...) Wykonałem manewr wyprzedzający i wtedy obaj z Księdzem zauważyliśmy w samochodzie człowieka w mundurze milicji drogowej. Ksiądz Jerzy powiedział: "Zatrzymaj się, żebyśmy nie mieli kłopotów". Stanąłem około 4 metrów przed nimi. Mężczyzna w mundurze podszedł do mnie i zażądał dokumentów. Następnie poprosił mnie do swego samochodu na kontrolę trzeźwości. (..) Otworzyłem drzwi ich "fiata" obok kierowcy i wtedy zostałem popchnięty. Drzwi zatrzaśnięto, a kierowca powiedział: "Dawaj rękę". Kiedy ją wyciągnąłem, poczułem zatrzaśnięcie kajdanek. Wiedziałem już, że to nie jest zwykła kontrola drogowa. Zobaczyłem, jak Ksiądz Jerzy wysiada z samochodu, oburzony, a dwóch mężczyzn trzyma go za rękaw. Został przeprowadzony na tył fiata i nie mogłem już dostrzec, co się z nim dzieje. Usłyszałem tylko głos Księdza: "Panowie, co robicie?", głuche uderzenie, łoskot wrzuconego do bagażnika ciężkiego przedmiotu i trzask zamykanej klapy. Na tylne siedzenie wsiedli dwaj inni, któryś złapał mnie za szyję i wepchnął w usta knebel. Na karku poczułem ucisk metalu. Jeden z nich założył mi sznurek na knebel: "Żebyś nie krzyczał w swojej ostatniej drodze" - powiedział. Musiałem coś zrobić. Nie mogłem pozwolić, byśmy razem z Księdzem zginęli bez śladu. Myślałem o spowodowaniu wypadku, ale bałem się, że Ksiądz może znajdować się w bagażniku. Ślad jakiś musiałem jednak zostawić. Po omacku, małym palcem zacząłem szukać klamki. I wtedy, niecałe 5 km od miejsca napadu, pojawiły się światła miejscowości, a fiat z dużą szybkością - 80 lub 90 km/godz. - wyprzedził malucha. Zdecydowałem się wyskoczyć. Szarpnąłem klamkę i całym ciałem naparłem na drzwi. Poczułem szarpnięcie rwącej się marynarki (...)".

Waldemar Chrostowski

Narzędzia zbrodni:
sznury i drewniana pałka

     W czasie dalszej drogi funkcjonariusze zauważyli, że samochód jest niesprawny a ponadto ks. Jerzy próbował uwolnić się z bagażnika. Zatrzymali się w lesie. Wtedy ks. Popiełuszko zaczął uciekać. Gdy go schwytano, liczne uderzenia spowodowały utratę przytomności. Ponownie umieszczono księdza w bagażniku. W Toruniu funkcjonariusze skierowali się w stronę Włocławka. Zatrzymali się na krótko niedaleko stacji benzynowej. Cały czas ks. Popiełuszko próbował się uwolnić. Dlatego zatrzymano się na polnej drodze. Bito księdza pałkami, grożono mu bronią, a gdy stracił znów przytomność, związano jego nogi i ręce. Po przejechaniu następnych kilometrów, zatrzymano się. Znów bito księdza. Dodatkowo założono tampon, który utrudniał oddychanie. Do nóg przywiązano worek z kamieniami, a "następnie (Leszek Pękala) przystapił do zakładania księdzu Popiełuszce pętli na szyję. Pętlę założył w ten sposób, że jej końcówki, które biegły wzdłuż grzbietu, przywiązywał do podkurczonych nóg ks. Jerzego Popiełuszki. Taki sposób założenia pętli powodował, że przy próbie prostowania nóg zaciskała się ona na szyi ks. Jerzego Popiełuszki" (cytat z uzasadnienia wyroku). Wtedy ks. Jerzy jeszcze żył. Zabójcy zastanawiali się, co robić dalej. Grzegorz Piotrowski postanowił, że ksiądz zostanie zatopiony przy tamie we Włocławku. To właśnie uczynili, nie sprawdziwszy nawet, czy do wody wrzucają żywego człowieka czy zwłoki. Lekarze nie mogli ustalić, czy ksiądz przeżył ostatni etap drogi.

     30 października 1984 r. zmasakrowane ciało Księdza Jerzego wyłowiono z Zalewu Wiślanego we Włocławku. Bezpośredni sprawcy zbrodni zostali osądzeni w procesie toruńskim i skazani na kary więzienia. Dziś już wszyscy są na wolności. Może pomińmy ich nazwiska...

Marianna i Władysław
- rodzice Księdza Jerzego

     Cząstkę tajemnicy męczeństwa Księdza Jerzego odsłania opinia biegłego sądowego lekarza dr. Jóźwika z Białegostoku, zaś przygotowania do pogrzebu możemy poznać z relacji ks. Grzegorza Kalwarczyka.

     "Strach, ból, wstrząs doprowadzały dręczonego człowieka do granicy życia i śmierci. Za każdym postojem od miejsca porwania ksiądz był słabszy i mniej odporny. Bito go także w Toruniu na parkingu, potem przed stacją CPN, na koniec w lesie. Ruchy Księdza, które oprawcy słyszeli lub obserwowali w bagażniku fiata, mogły być nieświadomymi zmaganiami ciała z nadchodzącą śmiercią. Człowiek był czterokrotnie bity do utraty przytomności, lub do zamroczenia, a następnie wtłaczany pod klapę bagażnika w nienaturalnej pozycji. Zakneblowany nie krwawił na zewnątrz, krew przedostawała się przez tchawicę do płuc".

dr Jóźwik

     "Zamordowany Ksiądz Jerzy ubrany został w białą koszulę, czarne spodnie i pantofle oraz w sutannę. Do sutanny przypięto Mu trzy znaczki: znaczek z główką Matki Bożej Częstochowskiej na tle biało-czerwonej flagi, znaczek z napisem "Solidarność" na tle orła, 1980 Sierpień, 1984 Huta Warszawa, znaczek z wizerunkiem kościoła św. Stanisława Kostki z napisem "Msza za Ojczyznę", Warszawa. Na sutannę nałożono Mu albę z wyhaftowanymi czerwonymi krzyżykami i zielonymi listkami oraz czerwony gotycki ornat ze złotym haftem: znak P, kłosy oraz gałązki winogron. Do ręki włożono Zmarłemu sporych rozmiarów krzyż z pasyjką i naklejonymi na końcach ramion napisami "Solidarność" oraz różaniec z masy perłowej, który otrzymał od Ojca Świętego Jana Pawła II (...)".

ks. Grzegorz Kalwarczyk

     20 października 1984 r., dzień po porwaniu, telewizja podała wiadomość o uprowadzeniu Księdza Jerzego. Od tej chwili przed zamkniętym już kościołem św. Stanisława Kostki na Żoliborzu zaczęły gromadzić się tłumy wiernych. Ludzie płakali, odmawiali różaniec.

Ojciec Święty Jan Paweł II
całuje grób Księdza Jerzego

     Kościół otworzono i o godz. 22.00 odprawiona została pierwsza Msza św. w intencji ocalenia Księdza Jerzego. Wielka bolesna modlitwa trwała nieprzerwanie przez 11 dni. 30 października nadeszła tragiczna wiadomość o odnalezieniu ciała Księdza Jerzego w Zalewie Wiślanym. Zrozpaczeni wierni zgromadzeni w kościele usłyszeli krzepiące słowa ks. F. Folejewskiego: "Błogosławieni, którzy umierają w Panu, bo oni żyć będą. Bracie Jerzy, który jesteś przed Bogiem i Matką Niepokalaną, którą umiłowałeś - dlatego nie ze starości, ale z miłości umarłeś, czyli żyjesz, bo miłość się nie kończy. (...) Dlatego, że kochałeś - żyjesz. Żyjesz!".

     Pogrzeb Księdza Jerzego odbył się 3 listopada 1984 r. Ciało kapłana spoczęło w grobowcu przy kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu.

     Księdza Jerzego żegnało około tysiąca kapłanów i ponad 600 tys. wiernych z całej Polski.

     "Ta śmierć jest także świadectwem. Ja modlę się za ks. Jerzego Popiełuszkę. Jeszcze bardziej modlę się o to, ażeby z tej śmierci wyrosło dobro, tak jak z Krzyża - Zmartwyc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin