Alfred Korzybski - Rola jezyka w procesach percepcyjnych.doc

(338 KB) Pobierz
[Przedrukowane z PERCEPTION: AN APPROACH TO PERSONALITY, pod redakcją Roberta R

[Przedrukowane z PERCEPTION: AN APPROACH TO PERSONALITY, pod redakcją Roberta R. Blake’a i Glenna V. Ramsey’a. Copyright 1951, The Ronald Press Company, New York.]

Rola języka w procesach percepcyjnych

Alfred Korzybski[1]

Nie będąc specjalistą w dziedzinie psycho-logiki[2], czuję się wyjątkowo zaszczycony, mogąc uczestniczyć w sympozjum poświęconym tak ważnej kwestii. Z przyjemnością stosuję się do sugestii organizatorów dotyczących tematu i podziału niniejszego rozdziału.

W trakcie prowadzonych przeze mnie prac odkryłem, iż istnieją pewne proste reguły leżące u podstaw percepcji, o których będę chciał tu powiedzieć. Więcej informacji na ten temat można odnaleźć w podanych pozycjach bibliograficznych oraz obszernej literaturze pokrewnej.

Nie mając do czynienia w mojej pracy bezpośrednio z problemem „percepcji” i nie uważając się za wystarczająco kompetentnego, by ów termin tu definiować, będę używał go w znaczeniu potocznym, a ujmując go w cudzysłów, będę chciał wskazać na nietechniczne podejście do tego typu ludzkich reakcji. Nie uda mi się uniknąć chociaż pośredniego podejmowania problemów „percepcji”, dlatego ujęte one zostaną z innej perspektywy.

 

Wpływ Systemu Języka na Procesy Percepcyjne

Dobrą ilustrację stanowić może opowieść z Europy z czasu rządów Hitlera, dotycząca sytuacji, która miała miejsce w przedziale kolejowym. Jechały w nim babcia-Amerykanka ze swoją młodą, atrakcyjną wnuczką. Oprócz nich było jeszcze dwóch pasażerów: niemiecki i rumuński oficer. Gdy pociąg wjechał do ciemnego tunelu, dało się słyszeć głośny pocałunek i soczysty klaps. Po tym, jak wagon wyłonił się z ciemności, nikt się nie odezwał. Babcia, jednak, pomyślała sobie: „Ale wychowałam wspaniałą dziewczynę. Sama potrafi się o siebie zatroszczyć. Jestem z niej taka dumna”. Z kolei wnuczka skonstatowała: „Babcia jest na tyle stara, że nie powinna mieć nic przeciwko małemu pocałunkowi. Poza tym mężczyźni są całkiem przystojni. Dziwi mnie jednak, że ma taki ostry cios”. Niemiecki oficer pomyślał natomiast: „Ale ci Rumuni są sprytni. Kradną pocałunki, a po twarzy dostaje się innym”. Tylko rumuński oficer chichotał, myśląc sobie: „Ale jestem przebiegły! Pocałowałem własną rękę i spoliczkowałem Niemca”.

Mamy tu oczywiście do czynienia z ograniczoną „percepcją”, w którą zaangażowany był głównie „słuch” oraz różne interpretacje.

Oto inny przykład „percepcji”, który każdy może sprawdzić na sobie. Sugerowałbym, aby wszyscy czytelnicy tego artykułu wykonali ów prosty eksperyment. Doświadczenie wymaga dwóch osób. Jedna, bez wiedzy drugiej, wycina z gazety różne nagłówki tej samej wielkości, po czym z pewnej odległości pokazuje jeden z nich drugiej osobie siedzącej cały czas na krześle. Jeżeli badany jest w stanie go odczytać, pokazuje mu się następny, zwiększając zarazem odległość. Gdy i ten odczytuje, pokazuje mu się kolejny, ponownie zwiększając stopniowo dystans. Całą procedurę powtarza się do czasu, aż podmiot nie jest w stanie przeczytać nagłówka. Wtedy to pokazujący odczytuje napis. I zadziwiające jest to, że badany będzie w stanie zobaczyć i przeczytać nagłówek, gdy tylko będzie „wiedział”, co tam jest napisane.

Tego typu sytuacji można przytoczyć mnóstwo i wystarczają one, by wykazać niemożliwość wyraźnego oddzielenia „percepcji” („widzenia”, „słyszenia”, itd.) od „tego, co się wie” – byłby to podział powierzchowny, którego dokonać można jedynie na poziomie werbalnym.

W nie-arystotelesowskiej orientacji zakładamy, iż wszystkie „procesy percepcyjne” wiążą się z dokonywanym przez nasz układ nerwowy abstrahowaniem na różnych poziomach złożoności. Dane neurologiczne, jak i wykłady przedstawione na tym sympozjum wskazują na selektywny charakter reakcji naszego organizmu na całościowe sytuacje, co zdaje się potwierdzać pogląd, iż to właśnie zdolność naszego układu nerwowego do abstrahowania i projektowania leży u podstaw mechanizmów „percepcyjnych”.

Abstrahowanie z konieczności wiąże się z uświadomioną lub nieuświadomioną ewaluacją. Dlatego też proces abstrahowania może być rozpatrywany jako proces ewaluacji bodźców, niezależnie od tego, czy będzie to „ból zęba”, „atak migreny”, czy czytanie „traktatu filozoficznego”. Jak sugeruje sama tematyka tego sympozjum, w „postrzeganiu” bierze udział wiele czynników. Proces ów uważa się za cyrkularny i dlatego rozważa się go tu na niższych i wyższych poziomach złożoności.

Procesy abstrakcji. – Dzisiejsza wiedza każe nam sądzić, że wszelkie życie, łącznie z działaniem naszego układu nerwowego, ma charakter elektro-koloidalny. Wciąż nieznane są nam dokładnie wewnętrzne mechanizmy funkcjonowania naszego układu nerwowego, jednak z elektro-koloidalnego punktu widzenia uważa się, że każda część mózgu połączona jest z inną, jak i z resztą układu nerwowego jako całością. Pomimo iż analiza wymaga zbadania jeszcze wielu innych aspektów procesów abstrakcji, wiedza ta winna nam uświadomić, że owe aspekty są częściami jednego, ciągłego procesu normalnego życia.

Zastanówmy się teraz nad tym, co dzieje się w naszym układzie nerwowym, gdy „postrzegamy” daną sytuację czy zdarzenie. Termin „zdarzenie” użyty tu został w znaczeniu whiteheadowskim – jako chwilowy przekrój procesu. Powiedzmy, że upuszczamy pudełko zapałek. Mamy tu do czynienia ze zdarzeniem pierwszego rzędu, które występuje na niewerbalnych lub na tak zwanych „milczących” czy „niewypowiadalnych” poziomach. Odbite światło dociera do oka, wywołując tym samym w mózgu pewnego rodzaju elektro-koloidalne konfiguracje. Będąc organizmami obdarzonymi czuciem, na owe konfiguracje możemy z kolei – wciąż na „milczącym” poziomie – reagować różnymi „uczuciami”, ewaluacjami, itd. O owych reakcjach naszego organizmu możemy mówić dopiero na końcu, już na poziomie werbalnym. O spadającym pudełku zapałek Newton mówił, używając terminu „grawitacja”, Einstein natomiast – “zakrzywienie czaso-przestrzenne”. Jakkolwiek byśmy o tym nie mówili, zdarzenie pierwszego rzędu zawsze pozostaje na poziomie milczącym. Za to z dnia na dzień, z roku na rok, z wieku na wiek może  zmieniać się sposób, w jaki będziemy o nim mówić. Wszelkie nasze „uczucia”, „myśli”, „miłości”, „nienawiści”, itd. zdarzają się na poziomach milczących, nie-wypowiadalnych. Mogą one jednak podlegać wpływowi poziomów werbalnych dzięki istnieniu między nimi stałej współzależności, która umożliwia nam mówienie o nich do siebie i do innych, oraz intensyfikowanie i umniejszanie ich wagi itd., ale to już inna kwestia.

Diagram (ryc. 35) przedstawia ekstensjonalną analizę procesów abstrakcji z elektro-koloidalnej, nie-arystotelesowskiej perspektywy. Jest to schemat uproszczony i mógłby być bardziej wyczerpujący, jednak wystarczy, by wytłumaczyć pokrótce najogólniejsze i najważniejsze punkty.

Większość z nas przypisuje poziomom I, II, III, i IV tę samą wartość, reagując tak, jakby nasze werbalizacje dotyczące pierwszych trzech poziomów były dokładnie „tym”. Cokolwiek, o czym możemy powiedzieć, że „jest” czymś, nie jest tym „czymś” na poziomach milczących. Jak napisał Wittgenstein: „Co można pokazać, tego nie można powiedzieć”[3]. Z mojego doświadczenia wiem, że nie da się wytłumaczyć czytelnikowi czy słuchaczowi różnicy między poziomami milczącymi (niewypowiadalnymi) a werbalnymi bez poproszenia go o uszczypnięcie się w rękę. Wówczas przekonałby się on fizycznie, że bezpośrednie, psycho-logiczne doświadczenia pierwszego rzędu nie są natury werbalnej. Prostota tego twierdzenia bywa myląca, o ile nie uświadomimy sobie jego implikacji. Większość z nas bowiem, w życiowych reakcjach utożsamia, bardzo często z katastroficznymi konsekwencjami, wartości całkowicie różnych poziomów.

 

 

Niestety, ludzie, włączając w to wielu naukowców, na ogół całkowicie nie zauważają poziomów II i III i reagują jakby nieświadomi, że IV „nie jest” I. Innymi słowy, nie bierzemy pod uwagę funkcjonowania mechanizmów ludzkiego układu nerwowego; nie „myślimy elektro-koloidalnie” o naszych reakcjach. Takie przeoczenie prowadzi z reguły do nieporozumień, dwu-wartościowych („albo-albo”) postaw w dyskusji, wrogości, uprzedzeń, zgorzknienia, itd. W historii „filozofii” metafizyczna walka o „solipsyzm” przestaje być problemem, gdy uświadomimy sobie, że jedynym możliwym ogniwem łączącym z natury różne poziomy milczące (niewerbalne) i werbalne jest podobieństwo struktury wyrażone w kategoriach relacji, na których opiera się wspomniany nie-arystotelesowski system.

 

Świadomość procesów abstrahowania objaśnia strukturę wielu naszych interpersonalnych, zawodowych, itd. trudności, które mogą okazać się trywialne lub zupełnie nieproblematyczne, jeśli tylko zdamy sobie sprawę ze związanych z nimi utożsamieniami. Problemy, które sami stwarzamy, często okazują się w ogóle nie być problemami.

 

Twierdzenia są werbalne, w związku z czym nie są one nigdy owym milczącym „tym”. Ktoś może mieć koszmar, że „jest” Stalinem – byłoby to stosunkowo niewinne. Ktoś inny może marzyć, by być Stalinem – to już jest poważniejsze. W końcu ktoś może świadomie ogłosić: „Jestem Stalinem” i wierzyć w to i nawet zacząć zabijać tych, którzy się z nim nie zgadzają; taką osobę zazwyczaj zamyka się w szpitalu i uważa za beznadziejny przypadek.

 

Zwróćmy uwagę na powyższy diagram, który ukazuje semantyczne (ewaluacyjne) mechanizmy przeciętnej jednostki oscylującej pomiędzy semantycznym zdrowiem a chorobą. To, co dla  osoby„normalnej” jest snem, dla pacjenta ze schizofrenią „jest rzeczywistością”.

 

Mechanizmy te funkcjonują patologicznie również w przypadku infantylnych dorosłych, którzy żyją w fikcyjnym świecie zbudowanym na różnego rodzaju identyfikacjach.

 

Poziomy werbalne stanowią o ludzkiej wyjątkowości, ponieważ umożliwiają człowiekowi abstrahowanie na coraz to wyższych poziomach począwszy od I, II, III, itd. Poziom IV stanowi w życiu człowieka zasób środków koniecznych do międzyjednostkowej i międzypokoleniowej komunikacji i transmisji skumulowanych doświadczeń jednostki rasy ludzkiej. Umiejętność tę nazywam „wiązaniem-w-czasie”.

Symboliczne poziomy zachowania bardzo wyraźnie odróżniają ludzkie reakcje od reakcji na sygnały niższych, mniej skomplikowanych form życia. Ludzki rozwój może ulec poważnemu zaburzeniu lub nawet zahamowaniu, jeśli te skumulowane doświadczenia nie zostaną odpowiednio zwerbalizowane.

Ten prosty diagram prezentuje najbardziej złożone procesy związane z „percepcją” na różnych poziomach, problem interpretacji, werbalny formalizm, itd. Każdy typ ludzkiej reakcji, poczynając od poziomów najniższych, na najwyższych kończąc, angażuje te właśnie mechanizmy, których nieświadomość może prowadzić (poprzez złe ewaluacje) do niepokojących, irytujących i katastrofalnych konsekwencji. Później przekonamy się, jak ów diagram ma się do prymitywnej oraz arystotelesowskiej struktury języka.

Chciałem podkreślić tu wagę, czasami tragicznych, aspektów procesów abstrakcji, które, choć wydają się prostymi i oczywistymi, odgrywają olbrzymią rolę w naszym życiu.

Myślenie” Werbalne i Niewerbalne.— słowo „myślenie” nieprzypadkowo ujęte tu zostało w cudzysłów. Termin ten zwykle implikuje aktywność „korową”, wskazując werbalnie na pewnego rodzaju rozdzielenie pomiędzy funkcjonowaniem korowych i wzgórzowych  regionów naszego układu nerwowego. Tymczasem w rzeczywistości podział ów nie istnieje, a ich funkcjonowanie ma charakter interakcyjny, zintegrowany na różnych poziomach.

Czy każde myślenie jest werbalne?” Jedni twierdzą, że „tak”, inni, że „nie”. Ograniczając się jedynie do „myślenia” werbalnego, grzęźniemy w starych – socjo-kulturowo wypracowanych i neurologicznie zakodowanych w odziedziczonych formach reprezentacji – strukturach językowych minionych pokoleń. Nowe spojrzenie na rzeczywistość (wewnętrzną i zewnętrzną) nie jest wówczas możliwe, a  jakakolwiek naukowa czy twórcza praca jest w dużym stopniu upośledzona. Łatwo mówimy o „wolności”, nie biorąc jednocześnie pod uwagę stopni wolności Willarda Gibbsa, na których opiera się cały nasz postęp. Właśnie tę nową orientację związaną ostatecznie z kreatywnym „myśleniem” stara się przejąć system nie-arystotelesowski. I tak samochód realizuje swoją wolność w zdecydowanie większym stopniu niż „zdeterminowany” torowiskiem tramwaj. Na nieszczęście większość z nas „myśli” werbalnie, zgodnie z arystotelesowską orientacją podmiotowo-predykatywną, powstrzymując tym samym i wręcz przeciwdziałając kreatywnemu „myśleniu”. Z ograniczeń tych wyłamał się jedynie fizyczno-matematyczny i dlatego naukowy sposób „myślenia”, stając się w ten sposób podstawą kreatywnej, naukowej pracy, która jest źródłem wielu korzyści dla ludzkości.

Istnieje olbrzymia różnica pomiędzy „myśleniem” werbalnym a „kontemplacją”, wewnętrznie cichą, odbywającą się na poziomach niewerbalnych, po której to dopiero następuje poszukiwanie struktur językowych korespondujących ze strukturami procesów cichych. Ich odnalezieniem zajmuje się właśnie nowoczesna nauka. Jeśli „myślimy” werbalnie, działamy jak nieobiektywny obserwator projektujący na poziomy ciche strukturę używanego języka. Pozostaje on w ten sposób w ryzach starej orientacji, która nie pozwala na bezstronną obserwację („percepcję”?) ani kreatywną pracę. Z drugiej strony, „myśląc” bez słów, obrazami, wizualizacjami (które wiążą się z „myśleniem” w kategoriach struktur i, dlatego też relacji), możemy odkryć na poziomach cichych nowe aspekty i relacje. Umożliwia nam to sformułowanie wniosków teoretycznych odgrywających ważną rolę w poszukiwaniu podobieństw struktur pomiędzy poziomami cichym i werbalnym. Praktycznie wszystkie ważne osiągnięcia realizują się w ten sposób.

Jacques Hadamard, wielki matematyk, zbadał sposób, w jaki „myślą” niektórzy wybitni matematycy i naukowcy. Odwołuję się tu do jego niewielkiej, acz cennej książki The Psychology of Invention in the Mathematical Field (11). Większość z tych niezwykle kreatywnych ludzi zeznała, że „myśli” w kategoriach wizualnych struktur. Autor odkrył, że „Najpowszechniej wykorzystywane są obrazy natury geometrycznej” (11, s. 114). Chciałbym przytoczyć tu jedno z pytań zamieszczonych przez Hadamarda w kwestionariuszu, na które Einstein odpowiedział w szczególnie nas interesujący sposób:

Pytanie: Dla celów badań psychologicznych byłoby pomocne wiedzieć jakie wewnętrzne, mentalne wyobrażenia, jakiego rodzaju „wewnętrzne słowo” wykorzystują matematycy; czy są one motoryczne [kinestetyczne], słuchowe, wizualne albo mieszane w zależności od studiowanego tematu (11, s. 140).

Odpowiedź: Wspomniane powyżej elementy są, w moim przypadku, typu wizualnego i niektóre typu mięśniowego. Konwencjonalnych słów lub innych znaków poszukuje się z trudem dopiero w drugim etapie, kiedy wspomniana asocjacyjna gra jest już wystarczająco uformowana i może być odtworzona na zawołanie w każdej chwili... W momencie, gdy pojawiają się jakiekolwiek słowa, są one typu słuchowego i, jak już wspomniałem, odgrywają rolę dopiero w drugim etapie (11, str. 143).[4]

Sam „myślę” w kategoriach obrazów, natomiast sposób, w jaki potem o tych wizualizacjach mówię jest już innym problemem. Zarejestrowałem też u siebie intensywne napięcie gałek ocznych. Pojawia się ono w wyniku towarzyszących kreatywnej pracy wizualizacji, które w jakiś sposób zdają się być powiązane z „percepcją”.

Chciałbym przy tej okazji odwołać się do jednego z najważniejszych esejów wielkiego matematyka, jakim był Henri Poincaré (34), dotyczącego „Mathematical Creation”, a wygłoszonego w pierwszych latach tego wieku w formie wykładu przed Towarzystwem Psychologicznym w Paryżu.

Język staje się tu jedynie narzędziem pośredniczącym (z określonymi ograniczeniami), dzięki któremu ostatecznie możemy mówić do siebie i innych. „Często nie rozumie się relacji występującej pomiędzy językiem a doświadczeniem”, stwierdził Sapir (40). „Język nie jest jedynie mniej lub bardziej systematycznym inwentarzem elementów doświadczenia rzekomo ważnego dla jednostki, jak się to często naiwnie zakłada. Jest on przecież także autonomiczną, twórczą organizacją symboli, która nie tylko odnosi się do doświadczenia w olbrzymim stopniu nabytego bez jej pomocy, lecz właściwie określa za nas doświadczenie dzięki swojej formalnej kompletności i naszej nieświadomej projekcji jego ukrytych oczekiwań na obszar doświadczenia” (kursywa moja).

Jak powiedział Santayana: „Empirysta (...) uważa, że wierzy w to tylko, co widzi, jednak jest on zdecydowanie lepszy w wierzeniu niż widzeniu” (21, s. 1).[5]

W Eseju o człowieku, Ernst Cassirer (7) opisuje „głód nazwy” okazywany w pewnym wieku przez każde normalne dziecko.

W toku uczenia się nazywania rzeczy dziecko nie dodaje po prostu listy sztucznych znaków do swojej wcześniejszej wiedzy o gotowych empirycznych obiektach. Ono raczej uczy się formować koncepty tych obiektów, uczy się dawać sobie radę z obiektywnym światem. Odtąd dziecko zaczyna stąpać po twardszym gruncie, a jego niepewna, zmienna percepcja i niejasne odczucia zaczynają przybierać nowy kształt. Można powiedzieć, że krystalizują się one wokół nazwy jako stałego centrum skupiającego na sobie myśl.

W powyższym tkwi ważny aspekt „nazywania” czy „etykietowania”:

Sam akt nadawania nazw opiera się na procesie klasyfikacji (...) z kolei one same [klasyfikacje] opierają się na pewnych stałych, powtarzających się w naszym doświadczeniu zmysłowym, elementach.... Nie ma żadnego sztywnego, sformułowanego wcześniej schematu, według którego nasze podziały i podpodziały mogłyby być raz na zawsze ustalone. Nazw identycznych nie znajdujemy nawet w językach blisko ze sobą spokrewnionych, zgadzających się ze sobą co do ogólnej struktury. Jak wskazał Humboldt, w grece i łacinie, nazwy na księżyc, mimo że odnoszą się do tego samego obiektu, nie wyrażają tej samej intencji czy konceptu. Grecki termin (mën) wskazuje na funkcję jaką pełnił księżyc przy „odmierzaniu” czasu; natomiast termin łaciński (luna, luc-na) oznacza przejrzystość i jasność księżyca.... Funkcja nazwy ogranicza się zawsze do wskazania na pojedynczy aspekt danej rzeczy. Na tym właśnie ograniczeniu opiera się wartość nazwy... w akcie nazywania z wielości i rozproszenia danych dostępnych naszym zmysłom my wybieramy tylko pewne nieruchome centra percepcji (7).[6]

Nazwa” (etykieta) wiąże się z procedurami etykietowania, definiowania, oceniania itd. charakterystycznymi dla danej jednostki, zgodnymi zarówno z jej socjo-kulturowym i językowym środowiskiem, jak i z jej zainteresowaniami, dążeniami, potrzebami itd.

Cassirer dokonuje ciekawych porównań pomiędzy dzieckiem nabywającym język ojczysty a dorosłym uczącym się języka obcego. Mogę tu dodać, że sam urodziłem się w kontekście czterech języków (trzy różne korzenie) i to właśnie pomogło mi nabrać dystansu do słów, którego nie miałbym w przypadku, gdybym był nauczył się jako dziecko tylko jednego z nich.

Dostrzegamy zatem ważność terminologii, która podlega wpływowi, ale również determinuje nasz ogólny Weltanschauung. W 1950 roku świat musimy zwizualizować sobie jako dynamiczny, submikroskopowy, elektronowy proces, natomiast życie jako elektro-koloidalny proces o wciąż większej złożoności (1, 2). Taką wizualizację „obiektu” i życia umożliwiają nam teorie, werbalizacje, budowane przez tysiące lat łącznie z ostatnimi, najnowszymi odkryciami nowoczesnej nauki. Widzimy tu znowu ową nieustającą cyrkularność. Fakt, że możemy „postrzegać” zdarzenia, obiekty czy osoby w ten konkretnie sposób ma bardzo wielkie znaczenie dla owego całego procesu, co zostanie ukazane niebawem w toku naszej dyskusji.

Struktury Języków Prymitywnych.—Wszystkie języki posiadają strukturę, w której odzwierciedlają strukturę świata przyjętą przez tych, którzy dany język ukształtowali[7]. I na odwrót, często nieświadomie, ową strukturę używanego języka projektujemy na rzeczywistość. A ponieważ wydaje się nam ona bardzo oczywista, szczególnie jeśli w niej wzrastaliśmy, trudno uświadomić sobie jak różnie od nas postrzegają rzeczywistość ludzie innych struktur językowych.

Struktura czegokolwiek, czy to języka, domu, maszyny itd. musi funkcjonować w kategoriach relacji. By „struktura” mogła istnieć, musimy mieć sieć uporządkowanych, wzajemnie powiązanych części. Jedynie w kategoriach relacji można odnaleźć ogniwo łączące poziomy werbalne i niewerbalne. Dostrzegamy zatem wyjątkowe znaczenie struktury języka, czynnikiem której są relacje, stanowiące wyłączną treść całej ludzkiej wiedzy. Pionierami poświęcającymi wiele uwagi problemom struktury byli Bertrand Russell i Ludwig Wittgenstein (38, 39, 51). Nie mogąc omówić tu kwestii tej zbyt szczegółowo, postaram się wskazać jedynie jej fundamentalną wagę.

Wśród ludów prymitywnych o jedno-wartościowym, „przed-logicznym myśleniu” „świadomość abstrakcji” jest praktycznie zerowa. Wpływ wywierany na jednostkę przez coś wewnątrz jej ciała jest projektowany na zewnątrz, często uzyskując magiczny charakter. „Idea” działania czy obiektu jest identyfikowana z samym działaniem, obiektem.

Stadium „paralogiczne” jest trochę bardziej zaawansowane. Tu identyfikacje oparte są na podobieństwach przy jednoczesnym (nieświadomym) zaniedbaniu różnic. Lévy-Bruhl, opisując ten prymitywny poziom ewaluacyjny, formułuje „prawo partycypacji”, według którego wszystkie rzeczy mające podobną charakterystykę „są takie same” (29; 21, s. 514). Taki prymitywny „sylogizm” może wyglądać następująco: „Pewni Indianie biegają szybko, jelenie biegają szybko; dlatego niektórzy Indianie jeleniami”. Na tym poziomie ów proces jest całkowicie naturalny oraz stanowi podstawę budowy języka i abstrakcji wyższego rzędu. Podążamy za podobieństwami, zbyt często rozważając je jako tożsamości.

Prymitywni ludzie nie dyskutują o abstrakcyjnych „ideach”. Jak zauważył Boas, „Indianin nie będzie mówił o dobru jako takim, chociaż nie będzie miał problemów z mówieniem o dobru pewnej konkretnej osoby. Nie będzie mówił o stanie błogości, chyba że w przypadku osoby, która w takim stanie się znajduje”. Jednak Boas konkluduje, „Fakt, iż uogólnione formy ekspresji nie są używane, nie dowodzi niemożności ich formułowania, a świadczy jedynie o trybie życia, który nie wymaga ich formułowania” (3, s. 64-67).

Użycie terminów abstrakcyjnych, takich jak „dobro jako takie”, sprzyjało olbrzymiej oszczędności komunikacyjnej, a także ludzkiemu postępowi wiązania-w-czasie, umożliwiając ostatecznie powstanie nowoczesnych nauk. Fakt, że abstrahujemy na wyższych poziomach, staje się niebezpieczeństwem jedynie wtedy, gdy nieświadomie pozostajemy przy prymitywnym, pomyłkowym utożsamianiu porządków abstrakcji.

Następujący cytat[8] z “Being and Value in a Primitive Culture” Dorothy D. Lee pokazuje ekstensjonalny (oparty na fakcie, a nie na wyższym porządku werbalnych generalizacji) typ struktury językowej Trobriandczyków (25, s. 402):

Gdybym miała pójść z Trobriandczykiem do ogrodu, gdzie taytu, odmiana słodkiego ziemniaka, zostały właśnie zebrane, wróciłabym i powiedziała: „Tam są dobre taytu; odpowiedni stopień dojrzałości, duże, o doskonałych kształtach; ani śladu pasożytów, żadne nie jest zgniłe; ładnie zaokrąglone, bez żadnych ostrych zakończeń; wszystkie z pierwszego zbioru, żadnych odpadów”. Triobriandczyk natomiast wróciłby i powiedział tylko „Taytu”; i zawarłby w tym wszystko to, co ja, a nawet więcej. Nawet stwierdzenie „Tam są taytu” reprezentowałoby dla Trobriandczyka tautologię, ponieważ istnienie jest implikowane przez bycie, jest jego składnikiem. I wszystkie cechy, nawet gdyby mógł znaleźć na nie słowa w jego własnym języku, byłyby tautologiczne, ponieważ pojęcie taytu zawiera je wszystkie. Właściwie, gdyby brakowało choćby jednej z owych cech, obiekt ten nie byłby już taytu. Bulwa niewystarczająco dojrzała do zbioru to bwabawa; jeśli jest przejrzała to mówi się na nią  yowana, a nie przejrzałe taytu. Jeśli dotknięta jest chorobą, nazywa się nukunokuna. Jeśli ma zgniłe plamy, jest to taboula; jeśli ma zły kształt, usasu; jeśli doskonały kształt, ale za mała, yagogu. Jeśli bulwa, niezależnie od kształtu czy kondycji, jest z drugiego zbioru, mówi się na nią ulumadala. Jeśli przejrzała bulwa, yowana, wypuszcza pędy nie jest to yowana z pędami, ale silisata. Gdy z owych pędów zaczną wyrastać nowe bulwy, nie będą one silisata, ale gadena (…)

Ponieważ bycie jest identyczne z rzeczą, nie ma słowa być; ponieważ bycie jest niezmienne, nie ma także słowa stawać się.

Znaczące jest także odkrycie, że posiadane przez nas rozróżnienia i generalizacje czasowe nieobecne są wśród Trobriandczyków:

Trobriandzkie czasowniki, nie wyznaczając żadnych czasowych dystynkcji, są bezczasowe. Dla Trobriandczyków historia i mityczna rzeczywistość nie są „przeszłością”. One są zawsze teraźniejsze. Biorą udział w obecnym byciu, dając znaczenie wszystkim jego przejawom w całym jego istnieniu. Trobriandczyk, o ogrodzie, który posadził brat jego matki albo o tym, który założył mityczny Tudava, będzie mówił w tych samych terminach, w których będzie odnosił się do tego, który w danej chwili sam sadzi (...) (25, s. 403).

Trobriandczyk nie ma słowa na historię. Gdy będzie chciał rozróżnić pomiędzy różnego rodzaju sytuacjami, powie, na przykład, „Molubabeba w-dziecko-jego”, co będzie oznaczać, „w dzieciństwie Molubabeba”, nie wcześniejszą fazę tego czasu, ale inny rodzaj czasu (25, s. 405; kursywa moja).

Wiele wspaniałych artykułów i książek zostało napisanych przez antropologów, psychiatrów, językoznawców itd. na temat tego, jak różne prymitywne ludy, różne narodowości inaczej ujmują naturę zgodnie ze strukturą ich języka[9].

Głównych cech prymitywnych, „przed-logicznych” i „paralogicznych” struktur językowych można upatrywać w utożsamianiu różnych porządków abstrakcji i braku terminów abstrakcyjnych. „Percepcje” ludzi na poziomie prymitywnym są często inne od naszych w stopniu, w którym miesza się wyższy porządek abstrakcji utożsamiany oraz projektowany na poziomy niższego rzędu abstrakcji. Ludzie, głusi na doświadczenie wyższego rzędu, identyfikują, przypisują jedną wartość różnym wielowartościowym porządkom abstrakcji, stając w ten sposób w sprzeczności z “rzeczywistością”[10].

 

Arystotelesowskie i nie-arystotelesowskie systemy języka

Arystotelesowska struktura języka.— W toku ewolucji kulturowej rodzaju ludzkiego nasze obecne abstrakcje uległy skodyfikowaniu w systemy, na przykład w system arystotelesowski. Słowa „system” używa się tu w znaczeniu „całości powiązanych ze sobą funkcji doktrynalnych” (funkcje doktrynalne zmarłego Profesora Cassiusa Keysera [17]). Owa struktura interesuje nas z powodu jej wciąż wielkiego wpływu na tych z nas, którzy posługują się językami o strukturze indoeuropejskiej.

Pragnę podkreślić, że omawiając w roku 1950 niedostatki systemu arystotelesowskiego w żaden sposób nie chcę dyskredytować czy umniejszać niezwykłej i nieopisanej pracy, jaką Arystoteles wykonał około 350 r. p.n.e. Żywię szczery szacunek i pełny podziw dla jego niezwykłego geniuszu, szczególnie jeśli uwzględni się epokę, w której żył. Jednak zniekształcenia jego systemu i wymuszona przez ów system stagnacja (od prawie dwóch tysięcy lat wspierana pod groźbą tortur i śmierci przez wpływowe środowiska) prowadziły i mogą prowadzić tylko do katastrofy. Z tego, co wiemy o Arystotelesie i jego pismach, nie ulega wątpliwości, że gdyby żył dzisiaj, nie tolerowałby takiej deformacji i nienaturalnej stagnacji przypisanego mu systemu.

Ograniczenia przestrzenne nie pozwalają mi na wniknięcie tu w szczegóły, mogę jednak odesłać czytelnika do mojej większej pracy poświęconej tej tematyce: Science and Sanity: An Introduction to Non-aristotelian Systems and General Semantics (21). W zrozumieniu wagi problemu pomóc może zamieszczone w owej książce (21, s. xxv ff.), w formie zestawienia tabelarycznego, skrótowe podsumowanie arystotelesowskiej i nie-arystotelesowskiej orientacji.

Tutaj wymienię tylko niektóre ze strukturalnych właściwości systemu arystotelesowskiego i ich wpływu na nasz światopogląd, ewaluacje, a tym samym również „percepcję”. Założenia Arystotelesa, praktycznie od momentu ich sformułowania, a szczególnie po późniejszych ich przekształceniach, poddawano często krytyce, zwykle nieskutecznej, bo nie dającej się zrealizować. Jedną z największych ostatnio odkrytych wad systemu arystotelesowskiego jest wiara w wyjątkowość podmiotowo-orzeczeniowych form reprezentacji, w takim sensie, iż uważa się, że każdy rodzaj relacji w naszym świecie może być wyrażony w tej właśnie formie. Jest to oczywiście niezgodne z faktami i uniemożliwiłoby pojawienie się nauki i matematyki.

Zacytuję tu uwagę[11] Bertranda Russella, który dokonał epokowej analizy relacji podmiotowo-orzeczeniowych:

Wiara lub podświadome przekonanie, że wszystkie twierdzenia mają formę podmiotowo-orzeczeniową – innymi słowy, że każdy fakt składa się z rzeczy posiadającej pewną cechę – uniemożliwiało filozofom stworzenie jakiegokolwiek opisu świata nauki i codziennego życia... (37, s. 45; 21, s. 85).

Filozofowie zdają się zauważać nie więcej niż tylko dwa typy zdań, za przykład których posłużyć nam mogą te dwa stwierdzenia: „to jest żółte” i „jaskry są żółte”. Błędnie zakładają oni, iż te, jak i wszystkie inne twierdzenia, są tego samego typu. Pierwszy błąd został ujawniony przez Fregego i Peano; drugi natomiast uniemożliwiał wyjaśnienie porządku. W konsekwencji upadkowi tradycyjnego poglądu, że wszystkie twierdzenia przypisują podmiotowi predykat, towarzyszył rozpad wspartych na nim, świadomie lub nie, systemów metafizycznych, (39, s. 242; 21, s. 131).

Relacje asymetryczne występują we wszystkich ciągach – przestrzeni i czasu, większego i mniejszego, całości i części, i jeszcze w wielu innych ważnych cechach świata rzeczywistego. Dlatego logika, która redukuje wszystko do podmiotów i orzeczeń, nieuchronnie potępi wszystkie te aspekty, uznając je za błąd i zwykły pozór (37, s. 45; 21, s. 188).

Pragnąłbym w związku z tym zacytować niektóre spostrzeżenia Alfreda Whiteheada, który również poświęcił tej kwestii sporo uwagi:

...podmiotowo-orzeczeniowe zwyczaje myślenia... zostały narzucone europejskiemu umysłowi w wyniku zbyt wielkiego przywiązania do logiki Arystotelesa w okresie średniowiecza. Gdy chodzi o to skrzywienie umysłu, sam Arystoteles prawdopodobnie nie był arystotelikiem (49, s. 80-81; 21, s. 85).

Złem wynikłym z arystotelesowskiej „pierwszej substancji” jest właśnie ten zwyczaj metafizycznego podkreślania wagi „podmiotowo-orzeczeniowej” formy twierdzeń (49, s. 45).[12]

Kolejna perspektywa filozoficzna musi rozpocząć od rozpoznania owej idei „podmiotu określanego przez predykat” jako pułapki zastawionej na filozofów przez składnię języka (48, s. 14; 21, s. 85).[13]

W „Languages and Logic” Benjamin Lee Whorf analizuje struktury języków prymitywnych i innych (50, s. 43-52).

W językach indoeuropejskich, a także wielu innych, uprzywilejowane miejsce zajmuje typ zdania składającego się z dwu części, odpowiadających klasie rzeczowników i klasie czasowników, a traktowanych przez ich gramatyki jako klasy odmienne (...) Grecy, a zwłaszcza Arystoteles, ustanowili to odróżnienie i uznali je za prawo rozumu. Pojawiało się ono odtąd w wielu różnych postaciach: jako odróżnienie podmiotu i orzeczenia, sprawcy i czynności, rzeczy i zachodzących między nimi relacji, przedmiotów i ich własności, wielkości i funkcji. Znów w skutek sugestii gramatycznych powstało przekonanie, iż samodzielnie istnieć mogą elementy tylko jednej z tych dwu klas...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin