Simmons Deborah - Najmilszy gość - Cenny podarunek 02.doc

(265 KB) Pobierz

Deborah Simmons

 

Najmilszy gość

 

Tłumaczyła Małgorzata Hesko-Kołodzińska

 

 


Wydawca zamówił u mnie opowiadanie o Bożym Narodzeniu, proponując, żebym bohaterem uczyniła jednego z siedmiu braci de Burghów, o których już wcześniej pisałam. Ostatecznie stanęło na tym, że to patriarcha rodu, Fawke de Burgh, hrabia Campion, i dzieje jego miłości do młodej, pełnej życia wdowy zasługują na to, by znaleźć się w zbiorze świątecznych opowiadań. Serce dostojnego możnowładcy, ojca siedmiu dorosłych synów, podbiła urocza lady Warwick, wnosząc do jego domu radość i sprawiając, że atmosfera stała się jeszcze bardziej świąteczna.

Wesołych Świąt! Deborah Simmons


Rozdział 1

 

Synowie nie przyjechali na Boże Narodzenie.

Fawke de Burgh, hrabia Campion, z zadumą patrzył na gęstą zawieruchę. Spędzał czas samotnie, we własnej komnacie. Gdy otworzył okiennice, owiało go mroźne powietrze i przyprószyły płatki śniegu. Nie pamiętał równie złej pogody. Podróże zimą nigdy nie należały do łatwych, lecz w ostatnim tygodniu nikt przy zdrowych zmysłach nie zaryzykowałby jazdy po skutych lodem drogach, smaganych gwałtownymi śnieżycami, jakich nie było tu od dziesięcioleci. Campion nie zamierzał narażać rodziny dla swojego kaprysu.

Mimo to nie krył rozczarowania. Przyzwyczaił się do świąt w otoczeniu potomstwa. Od pewnego czasu spotkania rodzinne odbywały się tylko przy tej okazji, a jeszcze nie poznał żony jednego z synów i nie wziął na ręce najmłodszego wnuka.

Może święta byłyby znośniejsze, gdyby tylu jego synów nie opuściło rodzinnego gniazda. Z siedmiu dorodnych młodzianów tylko dwóch przebywało obecnie na zamku Campion. Co prawda, serdecznie kochał ich wszystkich, lecz wiedział, że najmniej pociechy ma ze Stephena i Reynolda. Stephen, bystry młodzieniec, dotąd marnował życie, zbyt często zaglądając do dzbana z winem. Reynold z kolei, obarczony chromą nogą, był wiecznie ponury i niczym nie umiał się cieszyć.

Hrabia westchnął. Nie oczekiwał, że wszyscy jego synowie pozostaną w Campion; ale też nie przeszło mu przez myśl, że tak wielu opuści rodową posiadłość. Kto przejmie schedę po nim, gdy przyjdzie na to czas? Spadkobierca był Dunstan, lecz najstarszy de Burgh miał dość pracy we własnych włościach, a także w majątku żony. Zarówno Geoffrey, jak i Simon niedawno się ożenili i zamieszkali w domach żon. Robin nadzorował leżącą na południu posiadłość Dunstana, jedną z wielu, a Nicholas, spragniony przygód, dołączył do brata.

Campion był dumny z dokonań synów i ich niezależności, niemniej tęsknił za nimi. Nie takich świąt oczekiwał. Na zamku brakowało również kobiecej ręki. o czym Campion, dwukrotny wdowiec, wiedział lepiej niż ktokolwiek inny. Przez kilka ostatnich lat żona Dunstana dbała o to, by komnaty ozdabiano zielenią i pilnowała przestrzegania wszystkich obyczajów. Kto się tym zajmie pod jej nieobecność?

Co prawda, korzystając z chwilowej poprawy pogody, służący przynieśli już tradycyjne polano bożonarodzeniowe i umieścili je w kominku. Zaplanowano sutą ucztę, lecz kto miał zatroszczyć się o wigilijne drzewko, a także poprowadzić gry i zabawy, zaśpiewać i rozdać prezenty? Campion mógłby spróbować zastąpić żonę Dunstana, lecz nie potrafił wykrzesać z siebie entuzjazmu dla tego pomysłu, zwłaszcza że Stephen i Reynold nie doceniliby jego starań.

Na odgłos kroków przymknął okiennicę. Nie byłoby wskazane, by ktoś ujrzał hrabiego pogrążonego w rozmyślaniach. Campion od pewnego czasu dostrzegał wymowne spojrzenia mieszkańców zamku. Miał wrażenie, że uważają go za niedołężniejącego starca. Rzeczywiście, lat mu nie ubywało, niemniej był tu panem i wciąż potrafił twardą ręką trzymać swoich rycerzy, a jak było trzeba, także synów.

Palce Campiona znieruchomiały, gdy nagle wśród bieli na zewnątrz coś się poruszyło. Pochylił się, by lepiej widzieć, lecz śnieg uniemożliwiał mu obserwację okolicy. Zapewne nie istniało żadne zagrożenie, jednak hrabia postanowił wysłać sługę na zwiady. W tej samej chwili usłyszał za plecami głos zarządcy.

– Panie! Panie! Ach, tu jesteś. Widziałeś ich? Ktoś stoi przy bramie, niewielka grupa jeźdźców, walczą ze śnieżycą...

A zatem wzrok go nie mylił. Kto jednak przybywał w taką pogodę, o tak późnej porze? Wkrótce zapadnie zmrok.

– Niech wejdą – zarządził. Zamykając okiennice, wciąż myślał o nierozsądnych podróżnych, którzy zdecydowali się na jazdę w takich warunkach. Jeśli wśród nich znalazłby się jeden z jego synów, radość hrabiego ze spotkania byłaby przytłumiona niezadowoleniem z powodu lekkomyślności potomka. Kogo innego mógłby przywiać wiatr? Z pewnością nie wroga – nawet głupiec nie atakowałby warowni Campion, bo każdy agresor zaczekałby na cieplejsze dni, podobnie jak pielgrzymi i wędrowcy.

Może to posłaniec z dworu. Oby jednak nie, gdyż posłańcy najczęściej przybywali ze złymi wieściami. Ogarnięty niepokojem hrabia opuścił komnatę. Znał swoje obowiązki i zamierzał udzielić gościny podróżnemu, który mimo pogody zdążał do domu, a po drodze potrzebował odpoczynku. Campion zszedł krętymi schodami do wielkiej sali, gdzie dał znak zarządcy, by ten zapalił dodatkowe pochodnie i nakazał przygotowanie posiłku i łóżek dla przybyszów, którzy wkrótce tu zawitają.

Zarządca przekazał polecenia służbie i wrócił do hrabiego.

– Jaśnie pan Reynold wyszedł na spotkanie wędrowcom – zakomunikował. Campion wiedział, że jego syn poradzi sobie z przyjęciem gości. Mimo stale obolałej nogi – a może z jej powodu – Reynold był wyjątkowo wytrzymałym i silnym mężczyzną.

– Czy mam nakazać wyniesienie gorącego wina z korzeniami? – spytał zarządca, a Campion skinął głową, tłumiąc irytację. Kiedy żona Dunstana mieszkała w zamku, pełniła obowiązki gospodyni i troszczyła się o wszelkie sprawy związane z prowadzeniem domu. Szło jej tak dobrze, że Campion zatęsknił za kobiecą ręką.

Ktoś będzie musiał zadbać o ostrokrzewy i bluszcze, które trzeba zawiesić w wielkiej sali. Chociaż zamek był czystszy niż przed nastaniem rządów Marion, Campion dostrzegał brud na ścianach, który należało zeskrobać. Po święcie Trzech Króli wyda służbie polecenie przeprowadzenia generalnych porządków. Tymczasem polano bożonarodzeniowe płonęło w wielkiej sali, przestronnej i wygodnie urządzonej. Tej nocy goście powinni być wdzięczni za każde zaoferowane im schronienie.

Na zewnątrz stukały końskie kopyta, po komnatach rozszedł się szmer ludzkich głosów. Hrabia zauważył Wildę, jedną ze służących, która z niepokojem patrzyła na drzwi wejściowe. Niezwykle przesądna, przywiązywała ogromną wagę do tego, kto pierwszy wejdzie. Campion uśmiechnął się wyrozumiale. Nie tylko ona wierzyła, że pierwsza osoba przekraczająca próg domu w przeddzień sylwestra zwiastuje nadejście nowego roku, a kto zjawi się w Wigilię Bożego Narodzenia, przesądzi o tym, czy święta będą radosne.

Przybycie ciemnowłosego mężczyzny uważano za szczęśliwy znak, a ponieważ Bóg obdarzył Campiona siedmioma synami o czarnych czuprynach, ich dotychczasowe zimowe przyjazdy i wyjazdy niezmiennie zapewniały rodzinie szczęście. Rzecz jasna, hrabia nie wierzył w te brednie, lecz w zamku panował większy spokój, kiedy jego przesądni mieszkańcy nie mieli powodów do obaw.

Tak więc Campion czekał na Reynolda, lecz kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie, w progu nie pojawił się nikt z rodziny. Do sali wpadło kilka osób, głośno tupiąc, a przewodziła im drobna postać w obszernej pelerynie, spod której wystawała szeleszcząca suknia. Zatem nie mężczyzna, lecz kobieta, uświadomił sobie Campion, a służący cicho westchnęli. Wszyscy z uwagą patrzyli na nowo przybyłą, a ona odrzuciła kaptur, spod którego wyłoniła się głowa w kruczoczarnych lokach.

– Hm. Przynajmniej ma ciemne włosy – mruknęła Wilda. Zdumiony Campion szybko doszedł do siebie i zrobił krok naprzód. Nie wierzył we wróżby związane z kolorem włosów gości, niemniej tak jak wszyscy był zaskoczony widokiem kobiety podróżującej w Wigilię, i to w tak paskudną pogodę.

– Ojcze, pozwól, że ci przedstawię lady Warwick, która szuka schronienia przed zawieruchą – oświadczył Reynold, podchodząc do hrabiego.

– Pani. – Hrabia skinął głową na powitanie. – Jestem hrabia Campion. Witaj w moim domu. Proszę, usiądź i odpocznij po trudach podróży. – Kobieta skinęła głową, a hrabia przysunął własne, ciężkie krzesło ku kominkowi. Lady Warwick usiadła na nim bez słowa. Campion stanął z boku, uważnie obserwując pozostałych gości. Dostrzegł pośród nich jeszcze jedną kobietę, ubraną skromniej, zapewne służącą. Poza tym grupa składała się z kilku zbrojnych i garstki służących płci męskiej. W gronie wędrowców brakowało dowódcy. Campion zastanowił się, czy przyczyną jego nieobecności nie była jakaś tragedia. Kiedy zamkowa służba odbierała peleryny i rozdawała koce, zmarznięci podróżni zgromadzili się przy ogniu. Spojrzenie Campiona ponownie spoczęło na czarnowłosej damie.

Spływająca na ramiona burza loków wyglądała dość niezwykle, gdyż zazwyczaj tylko bardzo młode, niezamężne dziewczyny rozpuszczały włosy. Ku swojemu zdumieniu, Campion miał ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć loków nieznajomej, stłumił jednak tę nierozsądną zachciankę. Nagle jego spojrzenie powędrowało ku ziemi, gdyż kobieta przystąpiła do zdejmowania butów.

Najwyraźniej miała przemoknięte obuwie i jej stopy marzły. Dama z pewnością wolałaby zająć się sobą w zaciszu komnaty. Hrabia już miał jej zaproponować udostępnienie jednego z zamkowych pomieszczeń dla gości, gdy nagle poczuł suchość w gardle. Zręcznymi ruchami smukłych rąk piękna dama rozwiązywała sznurowadło; Campion dostrzegł jasną skórę, zarys zgrabnej kostki i kształt małej, ślicznej stopy. Natychmiast wziął się w garść i wyprostował.

Pospiesznie zerknął z ukosa na plecy Wildy, zadowolony, że przesądna kobieta nie widziała palców u nóg lady Warwick, gdyż przy świątecznym ogniu nie należało siedzieć boso – tak głosił inny niedorzeczny zabobon. Być może z powodu niepokoju, jaki budzi w mężczyźnie widok damskiej stopy, uznał Campion i stanowczo postanowił powściągnąć niedorzeczne myśli.

Już od dawna nie miał okazji gościć w zamku kobiety spoza rodziny, więc może z tego powodu zapomniał, jak należy się zachować. Nie powinien gapić się na skrawek kobiecego ciała jak cielę na malowane wrota. Był za stary na takie bzdury!

– Przygotowaliśmy dla ciebie komnatę, pani – zakomunikował i odchrząknął, gdyż jego głos nabrał nieoczekiwanej szorstkości. Dyskretnie zerknął na kobietę, która na szczęście ukryła już stopy pod spódnicą. Służący właśnie podawał damie puchar korzennego wina.

– Dziękuję, panie. Przyznaję, że chętnie spoczęłabym w ciepłym łożu. – W tych słowach nie krył się żaden podtekst, dlaczego więc hrabiemu przyszła do głowy myśl o pościeli rozgrzanej jego własnym ciałem? Campion odwrócił wzrok. Zapewne zbyt dużo czasu spędzał w towarzystwie lubieżnego Stephena. A właśnie, gdzie on się podział? Z pewnością właśnie w łożu, i to nie swoim. Campion zacisnął usta. Nie wychowywał swych chłopców we wstrzemięźliwości godnej mnichów, ale i nie aprobował lekkomyślnej rozpusty Stephena.

– Dziękuję, panie, za przyjęcie nas pod swój dach – odezwała się lady Warwick, a hrabia ponownie skupił na niej uwagę. Dama rozgrzewała się pod wełnianym kocem narzuconym na ramiona; w zmarzniętych palcach trzymała kielich z winem. Wcześniej ściągnęła mokre rękawiczki, odsłaniając różowe dłonie. Najwyraźniej jej samopoczucie się poprawiło, gdyż podniosła głowę, a na jej twarzy zagościł uśmiech.

Była śliczna. Na jej policzki powróciły rumieńce, skóra była gładka jak aksamit, czarne rzęsy niepospolicie długie... A te oczy.. • Miały niespotykany, niebieski odcień, niemalże barwę wiosennych fiołków. Campion się zagapił i dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie, że powinien nad sobą panować. Tylko dureń może dać się tak nagle zauroczyć ładnej buzi. Młodej, ładnej buzi.

W odpowiedzi na jej cudowny uśmiech dostojnie skinął głową.

– Rzecz jasna, jesteś mile widzianym gościem, pani, lecz czy mogę spytać, dlaczego wyruszyłaś w podróż w tak okropną pogodę? – Wreszcie odzyskał panowanie nad sobą.

Wyprostowała się, a Campion dostrzegł w niej siłę, niespotykaną u tak młodej osoby. We fiołkowych oczach zalśniła determinacja zrodzona z dojrzałości. Nowo przybyła z pewnością nie była dziewczyną, lecz kobietą, mimo to nie mogła być starsza od żadnego z jego synów. Gdzie zostawiła męża?

– Jechałam do kuzyna na święta, kiedy nagle zatrzymała nas burza śnieżna – wyjaśniła zwięźle. Campion milczał. Niejednokrotnie przekonał się, że lepiej słuchać, gdy inni mówią. – Pogoda nie była taka zła, gdy wyruszaliśmy – ciągnęła lady Warwick. Chyba coś ukrywała, lecz najwyraźniej nie zamierzała się tłumaczyć. – Wczoraj wieczorem musieliśmy szukać schronienia w zajeździe. Liczyliśmy, że dotrzemy na miejsce przed Wigilią, a tymczasem, jak widzisz panie, musimy skorzystać z twojej życzliwości.

Lady Warwick nie lubiła sytuacji, w których była zdana na cudzą łaskę, to nie ulegało wątpliwości. Campion podziwiał hart ducha tej kobiety, chociaż wciąż podejrzewał, że jej wyprawa miała inny cel.

– Z przyjemnością ofiaruję tobie i twojej kompanii nocleg, lecz co z twym mężem, pani? Czy oczekuje cię u kuzyna?

– Jestem wdową, panie, i od wielu lat sama dbam o siebie i swoje włości – oświadczyła dumnie. Hrabia ukrył uśmiech. Nawet najbardziej bezczelni i śmiali mężczyźni nie potrafili go sobie podporządkować, – więc ta młoda kobieta nie mogła mu w niczym zagrozić.

– Rozumiem. – Skinął jedynie głową, nie czyniąc uwag. Goście podeszli do długiego stołu, żeby uraczyć się potrawami. Hrabia dał znak, by jeden ze służących postawił talerz łady na pobliskim stołku.

– Dziękuję – odparła, nieco zbyt sztywno. Campion milczał, toteż odprężyła się nieco, odstawiła puchar i sięgnęła po kawałek sera. – Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknej sali.

– Ach, niestety, nie jest dostatecznie przygotowana do świąt – odparł hrabia. – W zamku brakuje kobiecej ręki, a z powodu fatalnej pogody moi synowie i ich żony najprawdopodobniej mnie nie odwiedzą. Nie byłem pewien, jak przebiegną tegoroczne uroczystości. Przybywasz, pani, w samą porę.

Popatrzyła na niego pytająco.

– Goście z pewnością ożywią dwanaście smutno zapowiadających się dni świąt – wyjaśnił. Pragnął, by przełamała niechęć i przyjęła jego pomoc, gdyż korzystanie z gościny nikomu nie przynosi wstydu. Podróżni byli mile widziani w jego progach, szczególnie w okresie Bożego Narodzenia.

Lady Warwick zakrztusiła się. Campion pochylił się nad nią, by ją ratować przed udławieniem, lecz natychmiast się wyprostowała i wyciągnęła rękę.

– Nie. Ja... och, ależ nie możemy zostać. Nie moglibyśmy narażać cię, panie, na tak długotrwałe niewygody.

– Chyba nie myślisz, pani, o podróżowaniu w tę zawieruchę? – spytał zaskoczony Campion. Wznowienie podróży oznaczałoby, że lady Warwick postradała zmysły.

– Och, jutro zapewne się wypogodzi.

Campion popatrzył na nią z ukosa, na co ona odwróciła wzrok. Znów zaczął zachodzić w głowę, co takiego skrywa jego uroczy gość. Nawet jeśli przestanie padać, drogi i tak pokrywała gruba warstwa śniegu. Dlaczego lady Warwick chciała ryzykować?

Hrabia nie był człowiekiem wścibskim ani natrętem, lecz nie zamierzał pozwolić, by lady Warwick opuściła zamek tylko po to, żeby utknąć w śniegu i zamarznąć. Być może lady Warwick przywykła do samodzielnego podejmowania decyzji, jednakże w zamku Campion on rządzi.

Rozumiał przy tym, że rozsądnie będzie zaczekać do rana z rozmową na ten temat, gdyż niewykluczone, że po solidnym wypoczynku lady Warwick odzyska zdolność racjonalnego myślenia. Tymczasem postanowił zadbać o jej wygodę, proponując więcej żywności, wina, jeszcze jeden koc...

– Witam! – Rozległ się głos Stephena i Campion spojrzał na drugi koniec sali. Stał tam najprzystojniejszy z jego synów. Na widok gości uśmiechnął się szeroko.

– A cóż to, ojcze, czyżby na Wigilię przybyli do nas niespodziewani goście? – Stephen podszedł bliżej.

– Pani, znasz już mojego syna Reynolda. Oto Stephen – wyjaśnił Campion. – Lady Warwick pozostanie z nami, póki pogoda się nie poprawi. – Z rozbawieniem dostrzegł, że uniosła brodę na znak protestu, lecz nie – zdążyła nic powiedzieć, bo Stephen podszedł bliżej i złożył jej głęboki ukłon.

– Pani, twoja obecność to dla nas zaszczyt. – Zuchwałe spojrzenie młodzieńca świadczyło o tym, że oczekuje standardowej niewieściej reakcji na swe wdzięki. Tymczasem dama zdawkowo skinęła głową, nie mówiąc ani słowa.

Niezadowolenie i rozczarowanie Stephena były widoczne. Campion ukrył uśmiech i spojrzał z uwagą na łady Warwick. Zawitała do niego niesłychanie interesująca kobieta: piękna, inteligentna, pewna siebie i zbyt przenikliwa, by dać się zwieść nachalnemu urokowi młodego mężczyzny. Osoby tego pokroju rzadko gościły w jego progach.

Stephen nie zamierzał jednak dać za wygraną. Usadowił się na stołku, kładąc tacę z jedzeniem na kolanach: w ten sposób lady Warwick musiała wyciągać do niego rękę za każdym razem, gdy chciała coś zjeść. Campion zmarszczył czoło. Jego synowie byli zbyt dojrzali, aby wysłuchiwać upomnień ojca, niemniej chyba nadeszła pora na poważną rozmowę ze Stephenem, któremu z dnia na dzień przybywało zuchwałości.

– Przybywasz z dala, pani? – spytał młodzieniec, krojąc ser, nadziewając go na wydobyty zza pasa nóż i wręczając nowej znajomej. Ton głosu Stephena podpowiedział Campionowi, że jego syn coś knuje.

– Nie, z okolicy – odparta lady Warwick i zręcznie ściągnęła z noża oferowany kawałek sera. Campion zastanowią! się, czy kobieta usiłuje zbyć natrętnego Stephena, czy też pytanie ją niepokoi.

– Och, zatem jak to możliwe, że dotąd się nie poznaliśmy? Jak daleko jest do twojego domu, pani?

Campionowi ponownie nie spodobaj się delikatny sarkazm syna, lecz sam chciał dowiedzieć się więcej o interesującej lady Warwick.

– Mieszam w Mallin Fell, tam mam posiadłość.

Campion z trudem ukrył zdumienie. Mallin Feli leżało w odległości kilku dni drogi na wschód i nawet przy dobrej pogodzie dotarcie tam było kłopotliwe.

– Aha – mruknął Stephen. – Nie znam tamtych okolic i nie słyszałem, by mieszkali tam Warwickowie. Kto jest właścicielem posiadłości?

Dama nie kryła irytacji.

– Ja. A teraz proszę o wybaczenie, drodzy panowie, zamierzam udać się na odpoczynek. – Wstała, by uniknąć dalszych pytań. Campionowi ponownie mignęła smukła kostka; lady Warwick najwyraźniej zapomniała, że nie ma obuwia. Służąca natychmiast jednak stanęła u jej boku i postawiła na ziemi suche trzewiki, które dama niezwłocznie wzuła.

– Wildo, zaprowadź lady Warwick do jej komnaty – polecił Campion. Powiódł wzrokiem za wchodzącą na schody damą. Nie była wysoka, lecz chodziła wyprostowana, budząc w ludziach szacunek. Gęste włosy spływające do pasa, kołysały się w rytm kroków...

Campion usłyszał prychnięcie i stukot odsuwanego stołka. Stephen wstał z niezadowoloną miną.

– Twarda sztuka – mruknął. – Pewnie nienawidzi mężczyzn.

– Tylko dlatego, że nie rzuciła ci się na szyję jak inne – kobiety? – burknął Reynold ze swego miejsca przy kominku i wyprostował chromą nogę.

– Skoro jesteś taki mądry, powiedz mi, jak to możliwe, że młoda, piękna i majętna wdowa nie wyszła powtórnie za mąż? – spytał zirytowany Stephen i uniósł ciemne brwi.

Reynold wzruszył ramionami, najwyraźniej niezainteresowany.

– Nie jest taka młoda – zauważył.

Campion ze zdumieniem popatrzył na syna. Znów zaczął się zastanawiać, ile dama może mieć lat.

– Może jest zimna – myślał głośno Stephen.

– 'Stephen! – Hrabia upomniał syna.

– Co innego mogłoby ją powstrzymywać przed następnym małżeństwem? Chyba że jest sekutnicą, czego nie da się wykluczyć, biorąc pod uwagę jej dumnie zadartą, śliczną bródkę.

Campion wstał. Nie zamierzał dyskutować z rozgniewanym synem, którego uraziło, że nowo przybyła nie padła przed nim na kolana z zachwytu.

– Za stara dla ciebie – zaopiniował Reynold, pocierając udo. Przenikliwe zimno na dworze na pewno pogłębiało ból. Campion nie zamierzał komentować tych słów.

– Nie jest starsza ode mnie – zauważył Stephen. – Ponadto nie ma nic dziwnego w tym, że mężczyźni lubią doświadczone kobiety. Jako wdowa z pewnością dobrze wie, czego jej trzeba – dodał lubieżnie.

– Najwyraźniej nie trzeba jej ciebie – odparł Reynold.

– Campion zakaszlał, by zamaskować śmiech, i niezwłocznie ruszył ku schodom. Każda kobieta, która ignorowała Stephena, była godna zainteresowania. Hrabia uświadomił sobie, że nie może się doczekać następnego spotkania z intrygującą lady Warwick. Szedł z dziwną lekkością, a jego serce biło żywiej niż zwykle.

Może święta nie będą jednak takie nudne.

 


Rozdział 2

 

Joy Thorncombe, lady Warwick, z niezadowoleniem patrzyła na smugę słabego światła, która przedarta się przez okiennice. Nie dość, że spała zbyt długo, to na dodatek nie miała szans zrealizować swoich planów. Dzień był ponury i nie sprzyjał podróżom. Leżała wygodnie, w cieple, na wielkim rzeźbionym łożu i miała ogromną ochotę tu pozostać, pławić się w luksusie zamku Campion. Nie mogła jednak liczyć na opiekę i gościnność żadnego mężczyzny, nawet o tak nieposzlakowanej opinii, jak hrabia. Wstała i zawołała służącą.

– Roesia, wstawaj! Późno już, musimy ruszać w drogę.

– Och, pani, naprawdę? Jeszcze nigdy w życiu nie spałam tak wyśmienicie – powiedziała służąca i przeciągnęła się powoli. – To cudowne miejsce.

Joy nie mogła zaprzeczyć. Rzeczywiście, komnata była piękna, wyposażono ją w zgrabne komody i wygodne łoże, kamienną posadzkę przykrywał miękki dywan, a w kominku płonął ogień. Lady Warwick dobrze się czuła w tym przytulnym pomieszczeniu i wcale nie miała ochoty go opuszczać. Musiała jednak dotrzeć do celu podróży, więc sięgnęła po ubranie.

– Aż trudno uwierzyć w wielkość sali i komnat!

Iście królewskie rozmiary! A to jedzenie, które nam podano, chociaż kolacja już dobiegła końca? To korzenne wino smakowało wspaniale! Czy próbowałaś, pani, ciasteczek przyprószonych cukrem? – Roesia westchnęła na samo wspomnienie.

– Nie – odparła Joy, poirytowana entuzjazmem służącej. W Mallin Feli brakowało im pieniędzy na kupno drogich przypraw, lecz jadali całkiem smacznie. Proste potrawy korzystnie wpływają na trawienie, pomyślała.

– I jeszcze gorąca kąpiel! – Roesia nie mogła się uspokoić.

– I mnóstwo służby do pomocy – dodała lady Warwick. Musiała przyznać, że ich gospodarz bardzo dba o gości. Ponownie pomyślała o czekającej je podróży i zaczęła ubierać się jeszcze szybciej.

– Mogłabym przyzwyczaić się do takiego życia – zachwycała się w dalszym ciągu Roesia.

– Nie ty jedna, to pewne – odparła oschle Joy. Rodzina de Burghów dysponowała takimi bogactwami, że na samą myśl o nich kręciło jej się w głowie. Mimo to mieszkańcy zamku, nawet służba, sprawili wrażenie uprzejmych i serdecznych. Może ich dobroć miała związek ze świętami. Bez względu jednak na motywację gospodarzy Joy nie była przyzwyczajona do życzliwości obcych ludzi, więc nie zmieniła postanowienia. Musiała jak najszybciej wyruszyć w drogę.

Zeszła do wielkiej sali. U stóp schodów przystanęła zaskoczona widokiem, który ukazał się jej oczom. Poprzedniego wieczoru, w świetle pochodni i świec pomieszczenie tonęło w półmroku, teraz jednak... Joy odetchnęła głęboko, gdyż dotychczas nie widziała niczego podobnego. Sala była ogromna, jasna i czysta, o wysokich oknach i pomalowanych ścianach. Stały tu liczne szafy, fotele, krzesła z wysokim oparciem i tyle stołów, że Joy zatrzepotała powiekami ze zdumienia.

Wszędzie kręcili się ludzie, ubrani zarówno w piękne szary, jak i zgrzebny przyodziewek. Uśmiechnięci mężczyźni i kobiety rozmawiali ze sobą, a ich głosy zlewały się w gwar. Wokół biegały dzieci, roześmiane i piszczące. Służba wnosiła wielkie butle, rozlewano piwo i wznoszono puchary. Z kuchni dolatywały aromaty korzennych przypraw i smakowitych potraw.

– A cóż to za szaleństwo? – szepnęła Joy. Stojąca za jej plecami Roesia zachichotała.

– Mamy Boże Narodzenie, pani. Czyżbyś zapomniała? W rzeczy samej, Joy zapomniała o świętach. W jej domu Boże Narodzenie obchodzono zupełnie inaczej. Zawsze dokładała starań, by zorganizować uroczystości zgodnie z tradycją, lecz tutaj urządzono je z ogromnym rozmachem, całkowicie nieosiągalnym w Mallin Feli. Tu było więcej ludzi, potraw, zebrani zachowywali się swobodniej, donośnie się śmiali i byli zdumiewająco radośni. Joy uznała, że to na pewno iluzja, złudzenie wywołane nieoczekiwanym zetknięciem z bogactwem i potęgą. Nadchodzący gospodarz wyglądał jednak niepokojąco realistycznie.

Czy poprzedniego wieczoru był równie wysoki? Wyglądał tak dostojnie, godnie i był... przystojny. Z całej jego postaci emanowały władczość i siła, chociaż wysławiał się łagodnie i cicho.

– Pani, życzę ci pogodnych świąt Bożego Narodzenia i zapraszam do udziału w naszych uroczystościach – oznajmił z pogodnym uśmiechem.

– Dziękuję – odparła Joy. Hrabia nie spuszczał z niej oka i przez moment odniosła przykre wrażenie, że przejrzał ją na wylot. Ta myśl przypomniała jej o konieczności wznowienia podróży. Uniosła brodę, gotowa pożegnać się uprzejmie i opuścić zamek.

Joy była upartą kobietą. Roesia niejednokrotnie podkreślała, że nikt nie umie okiełznać jej pani. Joy nie mogła jednak podejrzewać, że mimo niewątpliwej kultury osobistej hrabia Campion nie ustępuje jej w stanowczości.

Uświadomiła to sobie, gdy prowadził ją do krzesła przy wielkim stole. Czynił to w sposób delikatny, elegancki, inna kobieta mogłaby nie dostrzec jego apodyktyczności. Lady Warwick nie dała się zwieść pozorom, choć musiała przyznać, że sposób bycia gospodarza przypadł jej do gustu. Bez względu na to, co mówiła, Campion się uśmiechał i kiwał głową, jakby przyznając jej rację, a następnie nalegał, by pozostała na święta.

Powtarzała, że musi ruszać w drogę, ale on nie chciał o tym słyszeć i odrzucał jej sprzeciwy z gracją, w której nie sposób było dopatrzyć się arogancji ani lekceważenia. Spierali się tak uprzejmie, że Joy w końcu zaczęła się zastanawiać nad tyra, czy hrabia kiedykolwiek stracił cierpliwość. Sprawiał wrażenie najbardziej zrównoważonego ze wszystkich znanych jej mężczyzn. Podejrzewała, że musi być wyjątkowo twardym przeciwnikiem, a ta świadomość skutecznie ją zniech...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin