Tolkien - Władca Pierścieni.doc

(983 KB) Pobierz
Władca Pierścieni

 

 

 

 

 

 

TOLKIEN

 

 

Władca Pierścieni

~~~~~

*Bractwo Pierścienia*

~~~~~

**Dwie Wieże**

~~~~~

***Powrót Króla***

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

J.R.R. Tolkien

 

*Bractwo Pierścienia*

 

 

 

Przełożył Jerzy Łoziński

 

 

 

 

 

 

Zysk i S-ka Wydawnictwo

 

 

 

 

 

 

Trzy Pierścienie elfowym władcom szlachetnego miana,

Siedem krzatów monarchom w kamiennych sal koronie,

 

Dziewięć ludzkim istotom, którym śmierć pisana,

Jeden dla Władcy Ciemności, co trwa na mrocznym tronie

 

W Mordorze, moc którego zwycięży, nie chciana.

Ten Jedyny, by rządzić wszystkimi, ten Jedyny, by wszystkie odnaleźć,

 

Ten Jedyny, by zebrać je wszystkie i w ciemności zespolić więzami

 

W Mordorze, moc którego zwycięży, nie chciana.

 

 

 

 

 

 

Spis treści

 

Nota od wydawcy.

Przedmowa.

Prolog.

KSIĘGA PIERWSZA

Rozdział I. Długo oczekiwana biesiada.

Rozdział II. Cień przeszłości.

Rozdział III. Trzech to już kompania.

Rozdział IV. Skrótem na grzyby.

Rozdział V. Spisek ujawniony.

 

 

 

 

 

 

NOTA OD WYDAWCY

 

Władca Pierścieni J.R.R. Tolkiena należy do elitarnej grupy ponad­czasowych utworów czytanych przez każde pokolenie. Los sprawił, ze pojawiła się możliwość zaprezentowania polskiemu czytelniko­wi nowego tłumaczenia sztandarowego dzieła fantasy w sytuacji, gdy literatura ta już na dobre zadomowiła się na polskim rynku wydawniczym. Podstawową zasadą przyjętą przez tłumacza było jak najwierniejsze zrealizowanie sugestii Tolkiena skierowanych do autorów przekładu (zwłaszcza dotyczących imion i nazw włas­nych).

 

 

 

 

 

 

Przedmowa

 

Historia ta rosła w trakcie opowiadania, aż ostatecznie przybrała postać dziejów Wielkiej Wojny o Pierścień, w których znalazło się wiele wzmianek o zdarzeniach znacznie wcześniejszych. Opo­wieść niniejsza zaczęła się rodzić zaraz po powstaniu Hobbita, a jeszcze przed jego publikacją w roku 1937; zanim jednak zde­cydowałem się ją rozwinąć, chciałem najpierw zakończyć i upo­rządkować mitologię Zamierzchłych Dni, którą gromadziłem już od paru lat. Pragnąłem to zrobić przede wszystkim dla własnej satysfakcji, jako że miałem niewielką nadzieję, by owa prehistoria zainteresowała jeszcze kogoś, zwłaszcza iż powstała z racji głów­nie lingwistycznych, a początek jej dała chęć ugruntowania dzie­jów języków elfowych.

Gdy kontakt z osobami, które prosiłem o radę i opinię, „nie­wielką nadzieję" kazał zamienić na „żadną", powróciłem do kolej­ności chronologicznej, zachęcony prośbami czytelników chcących się dowiedzieć czegoś więcej o hobbitach i ich przygodach. Narracja nieuchronnie jednak przyzywała dawny świat i stała się opo­wieścią o jego przemijaniu i śmierci, zanim zostały przedstawione jego narodziny i rozwój. Sytuacja taka pojawiła się już w Hobbicie, gdzie padały wzmianki o Elrondzie, Gondolinie, Elfach Godnych czy orkach, a także pojawiały się luźne informacje o ele­mentach kryjących się pod powierzchnią zdarzeń lub ponad nią wyrastających: o Durinie, Morii, Gandalfie, Czarnym Magu, Pier­ścieniu. Znaczenie owych aluzji i związek pomiędzy nimi ujawniły się dopiero w Trzeciej Epoce, zwieńczonej Wojną o Pierścień.

Ci, którzy ciekawi byli dalszych informacji o hobbitach, uzy­skali je, aczkolwiek musieli na to długo poczekać. Władca Pier­ścieni powstawał z przerwami w latach 1936-1949, a ja miałem w tym okresie również obowiązki, których nie mogłem zaniedbać, oraz zajęcia, które pasjonowały mnie jako badacza i nauczyciela. Na zwłokę wpłynął też, oczywiście, wybuch wojny w roku 1939, kiedy nie była jeszcze ukończona nawet księga pierwsza. Pomimo posępności następnego pięciolecia czułem, że nie mogę już po­niechać historii, którą kontynuowałem głównie po nocach, aż do chwili, gdy stanąłem u grobu Balina w Morii. Tutaj nastąpiła dłuższa przerwa i pisanie podjąłem dopiero po roku, tak że do Lotalõrii i Anduiny dotarłem pod koniec roku 1941. W ciągu następnych miesięcy nakreśliłem pierwszy szkic tego, co dziś sta­nowi treść księgi trzeciej, a także początki pierwszego i trzeciego rozdziału księgi piątej, kiedy jednak płomienie pożogi rozpaliły się w Anõrien, Théoden zaś dotarł do Kopcowej Doliny, mnie zbrakło nie tylko pomysłów, ale i czasu na myślenie.

W trakcie roku 1944 zmusiłem się do tego, aby w imię po­wiązania oraz wyjaśnienia tajemnic i dramatów wojny, którą przy­szło mi prowadzić, a przynajmniej opisywać, wysłać Froda w po­dróż do Mordoru. Rozdziały te, które później złożyły się na księgę czwartą, wysyłałem zaraz po napisaniu synowi, Christopherowi, który służył wówczas w RAF-ie w Afryce Południowej. A jednak minęło jeszcze pięć lat, zanim książka przybrała dzisiejszą postać; w tym czasie zmieniłem dom, uczelnię, wydział, a dni, chociaż nie tak już chmurne, wcale nie stały się mniej pracowite. Kiedy opowieść została wreszcie doprowadzona do końca, trzeba ją było przepisać. Sam musiałem żmudnie stukać na maszynie, nie stać mnie było bowiem na zawodową maszynistkę.

Zanim Władca Pierścieni ukazał się drukiem, czytało go wiele osób i w związku z tym chciałbym się odnieść do licznych za­słyszanych bądź przeczytanych opinii czy domysłów na temat mo­tywów i celów opowieści. Chciałem przede wszystkim spróbować swych sił w napisaniu naprawdę długiej historii, która intereso­wałaby czytelników, zaskakiwała ich, bawiła, a czasami może nawet podniecała lub wzruszała. Wskazówek mogło mi tutaj do­starczyć jedynie własne poczucie tego, co intrygujące lub wzru­szające, które to poczucie niejednemu musiało wydać się opaczne. Pośród osób, które przeczytały czy choćby przejrzały tę książkę, znalazły się i takie, które uznały ją za nudną, niedorzeczną lub marną. Nie mam powodu, by się boczyć, skoro ja żywię podobne opinie na temat tego, co one piszą czy też jawnie preferują. Nawet jednak tych, którym książka się podobała, nie wszystko w niej zachwyciło. Zapewne, w tak długiej historii trudno o to, aby każdy moment zadowolił każdego, a także niepodobna, by te same mo­menty wszystkich rozczarowały. Z listów wiem, że fragmenty i rozdziały, które jedni mi wytykają, inni wychwalają pod nie­biosa. Czytelnik najbardziej krytyczny, którym jestem również ja sam, znajdzie sporo większych i mniejszych usterek; skoro jednak nie muszę książki recenzować ani pisać na nowo, w milczeniu przechodzę nad nimi do porządku — z wyjątkiem jednej, za któ­rą skarcili mnie także i inni: że książka jest za krótka.

Co do ukrytego znaczenia czy „przesłania" — nie zamierza­łem zawrzeć niczego takiego w niniejszej historii, która nie jest ani alegoryczna, ani aluzyjna. Rozrastając się, zapuszczała korze­nie w przeszłość i wypuszczała niespodziewane gałęzie, ale za­sadniczy jej temat wyznaczony był od chwili, gdy łącznikiem pomiędzy nią a Hobbitem uczyniłem Pierścień. Jeden z najważ­niejszych rozdziałów. Cień przeszłości, należy do najstarszych fragmentów. Napisałem go na długo przedtem, zanim wydarzenia roku 1939 cieniem nieuniknionej katastrofy zaczęły się kłaść na przyszłość, i nawet gdyby tej katastrofy udało się jakimś cudem uniknąć, opowiadane przeze mnie wydarzenia potoczyłyby się mniej więcej tak samo. Źródłem narracji jest to, z czym od dawna się nosiłem (a częściowo nawet spisałem), natomiast wybuch woj­ny w roku 1939 i późniejszy jej przebieg miały tutaj wpływ nie­wielki lub zgoła żaden.

Działania w rzeczywistej wojnie i jej finał nie przypominają wojny z mojej legendy. Gdyby dyktowały one rozwój tej ostatniej, to najpewniej Pierścień zostałby zdobyty i wykorzystany przeciw Sauronowi, którego by ujarzmiono, a nie unicestwiono, natomiast Barad-dûr byłby okupowany, nie zaś zniszczony. Saruman, nie zdobywszy Pierścienia, pośród zamętu i podstępów odnalazłby w Mordorze brakujące elementy swojej wiedzy o Pierścieniach i po niedługim czasie stworzyłby własny Wielki Pierścień, dzięki któremu mógłby się zmierzyć z samozwańczym Panem Śródziemia. Obie strony konfliktu nienawidziłyby hobbitów i pogardza­łyby nimi, nawet więc jako niewolnicy istoty te nie przetrwałyby długo.

Ci, którzy lubują się w alegoriach i aluzjach, pewnie inaczej wszystko by powiązali, ja wszakże serdecznie nie znoszę alegorii od czasu, gdy podrósłszy wykryłem ich pretensjonalność. Historie, prawdziwe czy zmyślone, podobają mi się o wiele bardziej, gdyż rozmaicie dostosowują się do sposobu myślenia i doświadczeń czytelników. Przypuszczam, że owo „dostosowywanie się" jest często mylone z „alegorycznością", podczas gdy o pierwszym de­cyduje czytelnik, o drugiej z rozmysłem stanowi autor.

Z całą pewnością na pisarza muszą oddziaływać jego własne doświadczenia; to jednak, w jaki sposób ziarno opowieści wyko­rzystuje glebę przeżyć i doświadczeń, jest sprawą bardzo zawiłą, a wszelkie próby jej zdefiniowania odwołują się do przeświadczeń mglistych i niepewnych. Bardzo pociągająca, ale równie niepra­wdziwa jest myśl narzucana przez fakt, że autor i krytyk żyją w tych samych czasach, a głosząca, iż najpotężniej na rozwój akcji oddziałały ówczesne zdarzenia i reakcje na nie. To prawda, że trzeba było znaleźć się w mroku czasów wojny, aby w pełni poczuć jej grozę, wraz jednak z upływem lat zaczyna się zapo­minać, że rok 1914 był nie mniej złowieszczym doświadczeniem dla młodych ludzi niż rok 1939 i jego okrutne następstwa; w roku 1918 żył już tylko jeden z moich najbliższych przyjaciół. Albo weźmy przykład mniej ponury: wysunięto przypuszczenie, że roz­dział Porządki we Włości odzwierciedla sytuację, która panowała w Anglii w chwili, gdy kończyłem książkę. To nieprawda. Fragment ten stanowi istotny, zaplanowany od samego początku, składnik akcji, aczkolwiek zmieniał się pod wpływem przemian w charakterze Sarumana, których — co chcę wyraźnie podkre­ślić — nie narzuciły ani intencje alegoryczne, ani chęć aluzji do aktualnych wydarzeń politycznych. Rozdział ten ma rzeczywiście pewne źródła w moich doświadczeniach, dość jednak słabe, gdyż te wyrastają z dawniejszej i zdecydowanie odmiennej sytuacji ekonomicznej. Kraj, w którym upływało moje dzieciństwo, został bezpowrotnie zniszczony, zanim skończyłem dziesięć lat, a stało się to w czasach, kiedy motocykle były rzadkością (podówczas nie widziałem jeszcze żadnego na własne oczy), a koleje pod­miejskie dopiero budowano. Niedawno zauważyłem w gazecie zdjęcie zrujnowanego młyna, kiedyś tak potężnego i według mnie ważnego. Nigdy nie lubiłem młodego młynarza, ale stary, jego ojciec, nosił czarną brodę i nie nazywał się Piaszczyk.

 

J.R.R, Tolkien

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

l. O hobbitach

W książce tej wiele się mówi o hobbitach — z jej kart czytel­nik może się sporo dowiedzieć o ich charakterze, a także odrobinę o ich dziejach. Dalsze informacje można znaleźć w wyborze z Czerwonej Księgi Marchii Zachodniej, który opublikowany zo­stał pod tytułem Hobbit. Fragment ten pochodził z pierwszych rozdziałów Czerwonej Księgi, napisanych przez samego Bilba, pierwszego hobbita, który zasłynął w całym świecie. Opowieści swojej właściwie nadał tytuł Tam i z powrotem, albowiem przed­stawiła historię wyprawy na wschód i drogi powrotnej do domu. W efekcie tej przygody wszyscy hobbici zostali uwikłani w wiel­kie wydarzenia Epoki, o których mowa będzie tutaj.

Ponieważ nie wszyscy mają poprzednią książkę, wielu czytel­ników już na samym początku może chcieć się dowiedzieć czegoś więcej o tych osobliwych istotach. Dla takich właśnie osób zamie­szczam garść najważniejszych zagadnień z dziedziny hobbitologii, a także w skrócie opowiadam o owej pierwszej przygodzie.

 

Hobbici są nieszkodliwym, ale bardzo starodawnym plemie­niem, bardziej ongiś licznym niż dzisiaj. Ponieważ kochają pokój, harmonię i ład, najchętniej mieszkają w schludnych wsiach, pośród starannie uprawianych pól. Z wielką wprawą sporządzają narzędzia i korzystają z nich, atoli nigdy nie mieli upodobania do urządzeń bardziej skomplikowanych niż miech, młyn wodny czy krosno. Nawet w dawnych czasach z reguły nieufnie podchodzili do Wiel­kiego Plemienia — jak nazywają nas — dziś zaś ze zgrozą cho­wają się przed nami i stąd trudno ich spotkać. Mają czuły słuch i ostry wzrok, a chociaż nie lubią bez potrzeby się spieszyć, potrafią poruszać się zwinnie i bezszelestnie. Dzięki temu, ilekroć zbliża się wielkolud, z którym nie chcą mieć do czynienia, znikają chyżo i bezgłośnie, a umiejętność tę posiedli w takim stopniu, że dla lu­dzi graniczy ona z magią, aczkolwiek tą hobbici nigdy się nie pa­rali; niepochwytność zaś swą zawdzięczają jedynie wielopokole­niowej praktyce i bliskości z ziemią, decydujących o tym, że talent ów jest niedostępny dla istot większych i bardziej niezgrabnych.

Hobbici są faktycznie niewielkimi istotami, mniejszymi od krzatów*, to znaczy mniej od nich barczystymi i silnymi, chociaż może niewiele niższymi. Wzrost ich waha się między dwiema a czterema stopami**. Dziś do rzadkości należy wzrost trzech stóp, powiadają jednak, że obecne pokolenia skarlały i że kiedyś byli wyżsi. Zgodnie z Czerwoną Księgą, Bandobras Tuk (Byczyryk), syn Isengrima Drugiego, liczył sobie cztery stopy trzy cale wzro­stu i potrafił dosiąść konia. Historyczne zapisy hobbitów wspo­minają tylko o dwóch potężniejszych od niego dawnych bohate­rach, o czym będzie również w niniejszej książce.

Hobbici z Włości, o których traktuje nasza opowieść, w cza­sach pokoju i dostatku byli plemieniem pogodnym. Ubierali się barwnie, szczególnie gustując w żółciach i zieleniach, z rzadka jednak nakładali buty, albowiem ich stopy miały twarde podeszwy, a pokryte były grubymi, kręconymi włosami, podobnymi do tych. które porastały im głowy i były najczęściej kasztanowate. Dlatego nie byli zbyt biegłymi szewcami, ale ich długie i zręczne palce potrafiły sprostać wielu innym pożytecznym i szlachetnym zaję­ciom. Twarze mieli z reguły bardziej poczciwe niż piękne: szero­kie, z roziskrzonymi oczyma, rumianymi policzkami oraz ustami skorymi do śmiechu, jedzenia i napitku. Śmiali się przeto, jedli i popijali często i ochoczo, żartując do woli i pojadając sześć razy dziennie (jeśli mogli sobi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin