Doyle Artur – Pies Baskervilleów.pdf

(415 KB) Pobierz
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
ARTHUR CONAN DOYLE
Pies Baskerville'ów ¹
   
ł.  ż
I
  
Pan Sherlock Holmes zwykł wstawać późno, o ile nie czuwał przez całą noc, a zdarza-
ło mu się to nieraz. Otóż owego dnia wstał wyjątkowo wcześnie. Jadł śniadanie. Stałem
przy kominku. Schyliłem się i podniosłem laskę, którą nasz gość zostawił wczorajszego
wieczoru. Był to kij gruby, z dużą gałką, utoczoną z drewna; pod gałką była srebrna ob-
rączka, a na niej napis: „Jakubowi Mortimerowi M. R. C. S. od przyjaciół C. C. H.”, pod
spodem zaś data: „r. ”. Taką laskę staroświecką, mocną, zapewniającą bezpieczeństwo,
zwykli nosić starzy lekarze.
— No, i cóż, Watson? Co pan myślisz o tej lasce? Jakie wyprowadzasz wnioski? —
zapytał.
Holmes siedział, odwrócony do mnie plecami; widzieć mnie nie mógł, a ja zachowy-
wałem się tak cichutko, że nie mógł domyślić się, czym jestem zajęty.
— Masz pan chyba oczy z tyłu głowy… — rzekłem.
— Mam przed sobą srebrny imbryk — odparł — ale powiedz mi, Watson, co myślisz
o lasce naszego gościa? Skoro nie zastał nas w domu i nie wytłumaczył celu swych od-
wiedzin, ta mimowolna pamiątka nabiera wielkiego znaczenia. Chciałbym też wiedzieć,
jakie pojęcie tworzysz sobie o tym człowieku?
— Sądzę — odparłem, trzymając się metody dociekań mojego towarzysza — że dok-
tor Mortimer jest lekarzem średniego wieku, zażywającym szacunku; dowodzi tego ów
upominek pacjentów.
— Dobrze, wybornie! — pochwalił mnie Holmes.
— Sądzę dalej, że jest lekarzem prowincjonalnym i że po większej części odwiedza
chorych pieszo.
— Dlaczego tak pan przypuszczasz?
— Bo laska, choć pierwotnie ładna, jest tak zniszczona, że żaden lekarz miejski nie
chciałby jej używać. Grube okucie żelazne starło się, co dowodzi, że laska była w częstym
użyciu.
— Słuszne rozumowanie — przytwierdził Holmes.
— A dalej, napis od przyjaciół z C. C. H. świadczy, że lekarz niósł pomoc członkom
jakiegoś klubu myśliwskiego (Hunting Club).
— Istotnie, Watson, przechodzisz sam siebie — rzekł Holmes, zapalając papierosa.
Uczeń, Pochlebstwo
— Muszę przyznać, że pańskie wnioski są słuszne. Mam pojętnego ucznia. Wyświetliłeś
kilka punktów zupełnie ciemnych.
Nigdy jeszcze Holmes nie odzywał się do mnie w sposób tak pochlebny. Cieszyłem
się z jego uznania, na które od dawna już usiłowałem zasłużyć, stosując jego metodę badań
w sprawach kryminalnych.
¹ Pies Baskerville'ów — tytuł polskiego tłumaczenia, stanowiącego podstawę niniejszej publikacji, brzmi a
eia Baskerville'ów . Późniejsza tradycja utrwaliła jednak nazwę bliższą tytułowi oryginału e e
Baskervilles .
881034609.001.png 881034609.002.png
 
Po chwili milczenia, odebrał mi laskę i przypatrywał jej się gołem okiem. Następnie
odłożył papierosa, odszedł z laską do okna i począł jej się przyglądać przez szkło powięk-
szające.
— Ciekawe, bardzo ciekawe… — rzekł, wracając na swoje ulubione miejsce przy
kominku.
— Czy pan dopatrzył się jakiego nowego szczegółu, mogącego służyć za wskazówkę?
— spytałem, spodziewając się, że nic ważnego nie uszło mojej baczności.
— Zdaje mi się, mój drogi Watsonie, że prawie wszystkie twoje wnioski były mylne.
Pod jednym tylko względem miałeś słuszność, a mianowicie, że posiadacz tej laski jest
doktorem prowincjonalnym i że dużo chodzi.
— A więc nie omyliłem się?
— Na tym punkcie — nie.
— A na innych?
— Inne wywody były fałszywe. I tak, na przykład, twierdzisz, że laska jest darem
Lekarz
jakiegoś prowincjonalnego klubu myśliwskiego. Ja przypuszczam, że ofiarowali ją leka-
rzowi pensjonariusze szpitala Charing Cross .
— Przyznaję, że to jest prawdopodobniejsze. Jaki pan stąd wyprowadza wniosek?
— Znana jest panu moja metoda badania. Zastosuj ją w praktyce.
— Mogę to tylko wywnioskować, że przed osiedleniem się na wsi, ten lekarz prak-
tykował w mieście.
— Sądzę, że możemy posunąć się jeszcze dalej na drodze przypuszczeń. Ten dar został
wręczony w chwili, gdy doktor Mortimer opuszczał szpital, aby rozpocząć praktykę na
własną rękę.
— Prawdopodobnie.
— Jakież mógł on zajmować stanowisko w tym szpitalu? — albo lekarza ordynu-
jącego, albo studenta-praktykanta. Zapewne to ostatnie, bo doktor szpitalny, z wyro-
bioną opinią i liczną praktyką, nie opuszcza zajmowanej pozycji, aby się przesiedlać na
prowincję. Doktor Mortimer opuścił szpital przed laty pięciu, jak to wskazuje data na
lasce. W owym czasie ukończył zapewne uniwersytet, a więc upada pański wniosek, iż
jest człowiekiem średniego wieku. Doktor Mortimer ma lat trzydzieści niespełna, jest
uprzejmym, dobrym, niezbyt ambitnym, roztargnionym. Ma psa trochę większego od
jamnika, a mniejszego od wyżła.
Roześmiałem się niedowierzająco. Holmes zasiadł wygodnie w fotelu i puszczał kłęby
dymu.
— Nietrudno będzie przekonać się, który z nas dwóch ma rację — rzekłem, zbliżając
się do szafki bibliotecznej i wyjmując z niej kalendarz z wykazem lekarzy angielskich oraz
ich życiorysem. Spośród wielu Mortimerów, jeden tylko mógł być tym, o którego nam
chodziło. Odczytałem głośno:
„Mortimer Jakub, lekarz powiatowy w Grimpen, Dartmoor, hrabstwo Devsu. Był
studentem-praktykantem w szpitalu Charing-Cross od r.  do . Otrzymał nagrodę
Jacksona za studium z zakresu patologii porównawczej, zatytułowane: „Czy choroba jest
zboczeniem?” Jest członkiem szwedzkiego Towarzystwa patologicznego, autorem wielu
artykułów, jako to: „Kilka przykładów atawizmu” (drukowany w „Lancet” w r. ), „Czy
idziemy z biegiem postępu? („Dziennik Psychologiczny” ). Jest lekarzem powiatowym
gmin Grimpen, Thorsley i High Barrow”.
— Widzisz pan, że miałem słuszność — rzekł Holmes. — Obstaję dalej przy moich
hipotezach, że doktor Mortimer musi być uprzejmy, bo tylko człowiek uprzejmy dostaje
takie upominki od swoich pacjentów; że nie jest ambitny, bo inaczej nie opuszczałby
Londynu dla prowincji, i że jest roztargniony, bo w razie przeciwnym, zamiast laski,
zostawiłby swój bilet wizytowy.
— Jakież są pańskie wnioski co do psa?
Pies
— Jego pies zwykł nosić laskę w zębach; ponieważ laska jest ciężka, więc ją trzyma
pośrodku; w tym miejscu znać ślady psich zębów. Zęby są za duże na jamnika, za małe
na wyżła. To może być… tak, to jest pinczer.
Holmes przeszedł przez pokój i stanął we amudze okna. W głosie jego było tyle
głębokiego przekonania, że nie mogłem się wstrzymać, aby go nie zapytać?
— Skąd taka pewność?
   Pies Baskerville'ów
— Dla bardzo prostej przyczyny, że mam tego psa przed oczyma; stoi za tymi drzwia-
mi, a jego właściciel w tej chwili właśnie do nich dzwoni. Proszę cię, Watson, nie wy-
chodź z pokoju. Jest pańskim kolegą², i pańska obecność może mi być przydatną. Nad-
chodzi ważna chwila. Zbliżają się kroki, które mogą stanowić o przeznaczeniu — złym
czy dobrym — nie wiadomo. Ciekaw jestem, czego doktor Jakub Mortimer zażąda od
Sherlocka Holmesa, specjalisty od przestępstw kryminalnych… Proszę!
Do pokoju wszedł nasz gość. Jego powierzchowność zdziwiła mnie bardzo. Nie wy-
glądał na prowincjonalnego lekarza. Był wysoki, szczupły, miał nos wąski, wysuwający się
ostro spomiędzy oczu przenikliwych, zasłoniętych ciemnymi okularami, w złotej opra-
wie. Ubrany był w długi, poplamiony surdut, spodnie miał wystrzępione. Choć jeszcze
młody wiekiem, był już przygarbiony; na jego twarzy malowała się dobra wola względem
ludzi. Wchodząc, zobaczył od razu laskę w ręku Holmesa i podbiegł ku niej z okrzykiem
radości.
— Tak się cieszę! — zawołał. — Nie byłem pewny, czym ją zostawił tutaj, czy w biurze
portowym. Gdybym ją zgubił, sprawiłoby mi to wielką przykrość.
— Wszak to prezent? — rzekł Holmes.
Dar, Małżeństwo
— Tak, panie.
— Od pensjonariuszy hotelu Charing Cross…
— Tak, od paru pacjentów. Dali mi ją na pamiątkę mojego ślubu.
— Szkoda — rzekł Holmes, ściskając mu rękę.
— Czego pan żałuje? — spytał doktor Mortimer ze zdziwieniem.
— Szkoda, że pan rozproszył moje wnioski — brzmiała odpowiedź. — A więc po-
wiadasz pan, że to podarek ślubny?
— Tak, panie. Ożeniłem się i dlatego musiałem szpital opuścić; trzeba było założyć
dom, postarać się o praktykę samodzielną.
— No, i teraz zyskujesz pan sobie sławę na polu nauki — rzekłem.
— Wszak mam przyjemność mówić z panem Sherlockiem Holmesem?
— Nie, to mój przyjaciel, doktor Watson.
— Miło mi pana poznać. Słyszałem o panu nieraz. Pozwoli mi pan, panie Holmes,
zbadać swoją czaszkę. Od pierwszego rzutu oka spostrzegłem, że jest niezwykła: zdradza
zdolności, rzekłbym nawet — geniusz dedukcyjny. Taka czaszka byłaby ozdobą każdego
muzeum. Przyznaję, że jej panu zazdroszczę.
— Jesteś pan entuzjastą w swoim zawodzie, tak jak ja w swoim — odparł detektyw
— ale sądzę, że nie przybywasz pan tu po raz wtóry jedynie w zamiarze zbadania mojej
czaszki…
— Nie, panie, choć rad jestem, że zdarza mi się sposobność ku temu. Przybyłem do
pana, panie Holmes, bo uznaję własną niepraktyczność, a jestem postawiony wobec bar-
dzo trudnego zagadnienia. Ponieważ pan jesteś drugim w Europie ekspertem w sprawach
Sława, Żart
kryminalnych…
— Doprawdy? Czy wolno mi zapytać, kto jest pierwszy?
— W oczach człowieka, przekładającego teorię nad praktykę, pan Bertillion zajmuje
niewątpliwie pierwsze miejsce.
— Więc czemuż pan nie zwrócisz się do niego?
— Powiadam, że jest on pierwszorzędny powagą, jako teoretyk. Ale pan, jako prak-
tyk, zajmujesz pierwsze w Europie — to niewątpliwe. Spodziewam się, żem pana nie
obraził…
— Trochę — odparł Holmes na wpół żartem — ale jako człowiek praktyczny, chciał-
bym nareszcie dowiedzieć się, co pana tutaj sprowadza.
II
  '
— Mam w kieszeni rękopis — rzekł doktor Jakub Mortimer.
— Spostrzegłem to od razu, gdyś pan wszedł do pokoju — odparł Holmes.
— Manuskrypt jest stary.
² es aski kle — tj. kolegą po fachu; dr Watson nie zna osobiście dr. Mortimera.
   Pies Baskerville'ów
— Z osiemnastego wieku.
— Skąd pan wie?
— Z pańskiej kieszeni wychodzi pół cala papieru. Przyglądałem mu się, podczas gdyś
pan mówił, a byłbym lichym rzeczoznawcą, gdybym z zewnętrznego wyglądu nie potrafił
określić daty rękopisu. Czytałeś pan zapewne moją monografię w tym przedmiocie. Otóż
w tym wypadku sądzę, że manuskrypt datuje się z roku -go.
— Omyliłeś się pan o lat dwanaście. Datowany jest z roku -go.
Doktor Mortimer wyjął go z kieszeni.
— Ten dokument rodzinny został powierzony mojej pieczy przez sir Karola Baske-
rville'a, którego śmierć tragiczna poruszyła przed trzema miesiącami całe Devonshire.
Dodam, że byłem jego osobistym przyjacielem, zarówno jak lekarzem domowym. Był
to człowiek dzielny, rozumny, praktyczny i tak samo jak ja, nie podlegający złudzeniom
wyobraźni. A jednak wierzył święcie słowom tego dokumentu i był przygotowany na
rodzaj śmierci, który go spotkał…
Holmes wyciągnął rękę po manuskrypt i począł mu się bacznie przyglądać.
— Zwracam pańską uwagę, Watson, na kolejne używanie krótkiego i długiego s . Jest
to jedna ze wskazówek, która mi pomogła do określenia daty.
Spojrzałem przez ramię na papier, pożółkły ze starości. Na pierwszej stronicy był
nagłówek; „Baskerville-Hall”, a pod spodem data: „”.
— To zapewne potwierdzenie jakiejś legendy — wtrącił Holmes.
— Rzeczywiście — przyznał doktor Mortimer. — Legenda tyczy się rodu Baske-
rville'ów.
— Przypuszczam jednak, że pragniesz pan zasięgnąć mojej rady w sprawie aktual-
niejszej i bardziej realnej — rzekł Holmes.
— Tak. Chodzi mi o fakt zagadkowy, który zdarzył się niedawno; muszę rozstrzygnąć
zagadkę w ciągu dwudziestu czterech godzin. Ale manuskrypt jest krótki i ma ścisły
związek z tą sprawą. Zatem odczytam go panu, jeśli pan pozwoli.
Holmes skinął głową. Zasiadł wygodnie w fotelu, złożył ręce tak, że palce stykały się
z palcami, przymknął oczy i słuchał z rezygnacją.
Doktor Mortimer podsunął manuskrypt pod światło i głosem dobitnym czytał, co
następuje:
— „Rozmaite pogłoski krążyły o Psie Baskerville'ów, lecz ja, pochodząc w prostej
linii od Hugona Baskerville, słyszałem tę historię z ust mojego ojca, który znowu sły-
szał ją od swojego, więc ją spisuję z całą wiarą. Pragnąłbym, abyście i wy, moi synowie,
nabrali głębokiego przekonania, ze Sprawiedliwość, karcąca winę, może ją odpuścić, i że
żadna kara nie jest tak ciężką, aby modlitwa i pokuta nie zdołały jej zatrzeć. Niech te
dzieje nauczą was, że nie należy bać się owoców przeszłości, lecz raczej być ostrożnym na
przyszłość, aby dzikie chucie, za które nasz ród poniósł tak srogą karę, nie rozkiełznały
się znowu na naszą zgubę.
Dowiedzcie się więc, że za czasów Wielkiej Rewolucji (polecam wam przeczytać dzieje
tej epoki, skreślone przez lorda Clarendona); otóż w owych czasach w zamku Baskerville
rządził Hugon, a był to, przyznać muszę, człowiek porywczy i bezbożnik.
Sąsiedzi przebaczyliby łatwo to ostatnie wykroczenie, bo nasza okolica nie słynęła
nigdy z religijności, ale nie mogli mu przebaczyć wrodzonego okrucieństwa.
Otóż ów Hugon pokochał (jeśli można tym mianem nazwać tak dzikie uczucie),
pokochał zatem córkę czynszownika, dzierżawiącego grunta w pobliżu dóbr Baskerville.
Ale dziewczyna, będąc skromną i bogobojną, obawiała się go jak szatana. Otóż pewnego
wieczora na jesieni, w dzień świętego Michała, ów Hugon na czele pięciu czy sześciu
kompanów zakradł się do farmy i uprowadził dziewczynę, korzystając z chwili, gdy ojciec
i bracia jej byli nieobecni.
Przywieźli biedaczkę na zamek i osadzili ją w komnacie wieżowej, Hugon i jego towa-
Pijaństwo, Gniew
rzysze zasiedli do nocnej uczty, wedle zwyczaju. Słysząc ich pijackie wrzaski, dziewczyna
truchlała, lecz była z natury dzielną, więc opanowała strach i postanowiła ratować się.
Ogromna brzoza osłaniała i do dziś dnia osłania okno tej narożnej komnaty. Dziewczę
uczepiło się jej gałęzi i spuściło się na nich na dół, a dostawszy się na swobodę, łąkami
i polami biegło do farmy swego ojca, oddalonej o trzy mile od zamku.
   Pies Baskerville'ów
Wkrótce potem Hugon, zostawiwszy swoich kompanów przy butelkach i kartach,
podążył do swojej ofiary, a widząc, że ptaszek opuścił klatkę, jak szalony powrócił do
komnaty biesiadnej, wytłukł szkło i wśród okropnych przekleństw i złorzeczeń zaprzy-
siągł, że odda ciało i duszę diabłu, jeśli ten dopomoże mu odzyskać dziewczynę. Pijani
towarzysze słuchali go w przerażonym milczeniu, tylko jeden, gorszy, a może bardziej
pijany od innych, poddał myśl, aby za dziewczyną puścić psy podwórzowe.
Słysząc to, Hugon wybiegł przed dom, zwołał chłopców stajennych, kazał im osiodłać
swoją klacz ulubioną i spuścić psy z łańcuchów; jednemu, najdzikszemu, dał do pową-
chania chustkę dziewczyny, zostawioną w narożnej komnacie, i popędził przez łąki w noc
księżycową.
Towarzysze hulanki rzucili się do koni, chwycili pistolety i pognali za swoim amfi-
trionem, a było ich razem trzynastu. Księżyc świecił jasno, pędził galopem drogą, którą
musiała uciekać dziewczyna, jeśli podążyła do domu.
Ujechali z półtory mili, gdy spostrzegli nocnego pastucha. Pytali go, czy nie widział
brytanów. Wystraszony odparł, że przed chwilą biegły za jakąś dziewczyną.
— Ale widziałem coś więcej — mówił. — Hugon Baskerville pędził tędy na swojej
Strach
karej klaczy, a za nim leciał jakiś pies okropny, czarny, jakby szatan wcielony. Niech mnie
Bóg broni, żebym kiedy jeszcze miał spotkać podobnego potwora na mojej drodze.
Pijani towarzysze cisnęli pastuchowi przekleństwo i pognali naprzód. Ujechali jeszcze
z pół mili. Nagle włosy stanęły im dębem ze strachu, bo oto przed nimi pędziła klacz kara,
pokryta pianą, bez siodła i bez jeźdźca.
Towarzysze zbili się w gromadkę, bo ich strach oblatywał, lecz jechali dalej, choć
każdy z nich, gdyby był sam, zawróciłby konia i uciekł do zamku, ale jeden wstydził
się drugiego. Człapiąc wolno, zrównali się wreszcie z brytanami; te, choć znane w całej
okolicy ze swej zajadłości, leżały teraz w rowie, wystraszone, i wyły przeraźliwie.
Kompania zatrzymała się. Jeźdźcy otrzeźwieli od razu. Jedni chcieli zawracać, dru-
dzy postanowili przekonać się, co zaszło. Księżyc świecił tak jasno, że można było szpilki
zbierać.
O milę dalej, na polu, sterczały wysokie kamienie. Pomiędzy nimi leżała dziewczyna,
martwa, a obok niej Hugon Baskerville — nieżywy.
Ale nie ten widok, choć straszny i niespodziany, najeżył włosy pijackiej kompanii;
straszniejszy obraz przedstawił się ich oczom: nad zwłokami Hugona stał pies czarny,
ogromny, wyszczerzał zęby i błyskał ślepiami. Jeden z towarzyszów padł na miejscu, rażony
strachem, drugi utracił zmysły, reszta hulaszczej kompanii do końca życia nie zapomniała
tego wrażenia.
Taką jest, moi synowie, legenda o psie, który od owego czasu trapił naszą rodzinę.
Spisałem ją, abyście wiedzieli, jak się rzeczy istotnie miały i nie wierzyli krążącym baśniom.
Nie będę taił przed wami, że po tym wypadku wielu mężczyzn w naszym rodzie umarło
śmiercią nagłą, krwawą i tajemniczą. Jednak nie traćmy wiary w miłosierdzie Boskie,
które karci niewinnych tylko do trzeciego lub czwartego pokolenia. Opatrzności Boskiej,
moi synowie, was polecam i ostrzegam, abyście nie przechodzili przez tę łąkę po nocy,
gdy te duchy są rozkiełznane”.
(To są przestrogi Hugona Baskerville, spisane dla jego synów, Rogera i Jana, z roz-
kazem, aby o tym wszystkim nie wspominali swojej siostrze, Elżbiecie).
*
Doktor Mortimer skończył czytać tę niezwykłą opowieść, nasunął na oczy okulary
i spojrzał na pana Sherlocka Holmesa. Ten ziewnął i rzucił papierosa w ogień.
— No i cóż? — rzekł.
— Czy historia ta nie jest interesująca?
— Zapewne dla zbieracza starych legend i baśni.
Doktor Mortimer wyjął z kieszeni gazetę.
— A teraz, panie Holmes — rzekł — pokażę panu coś aktualniejszego. Oto dziennik
„Devon County Chronicle” z dnia -go maja roku bieżącego. Jest w nim opis faktów,
odnoszących się do śmierci Karola Baskerville, która zdarzyła się na kilka dni przed ową
datą.
   Pies Baskerville'ów
Zgłoś jeśli naruszono regulamin