Kosidowski Zenon - Krolestwo Zlotych Lez.doc

(2737 KB) Pobierz
Zenon Kosiedowski

 

 

 

Zenon Kosiedowski

 

KRÓLESTWO ZŁOTYCH ŁEZ




 

 

 

Część I GDZIE JESTEŚ, EL DORADO?

 

 

ZŁOTA LEGENDA KONKWISTADORÓW1

 

— Pedro, Pedro! — ozwał się zbolały głos.

Do małej izby  wszedł  chudy  wyrostek indiański. Miedziana  twarz  miała w sobie  coś

uroczystego, ale w kącikach ust igrał wesoły uśmiech młodości.

— Niech cię niebo pognębi! Gdzież ciebie licho poniosło? Pomóż mi ustać.

Wikariusz  miasta Panamy  i katecheta, ksiądz  Hernando de  Luque, ledwo zwlókł się  z

posłania. Przebył  dopiero co jeden z  ataków  malarii. Nalana, bezbarwna  twarz  pokryła  się

kropelkami zimnego potu, ale oczy, choć jeszcze przygasłe z niemocy, już zaczynały spoglądać

bystro.

Przez małe okienko wciskał się do mrocznej komory biały, miażdżący żar południa. Uliczki,

wymarłe i pełne pyłu, trwały w odrętwiałej senności. Wszyscy mieszkańcy pochowali się przed

zabójczym słońcem, ale jego nie stać było na sjestę. Nie mógł dłużej zwlekać z napisaniem listu.

Dziś pod wieczór, skoro znad morza  nadciągnie  pierwsze  chłodniejsze  tchnienie, wyruszy  na

wybrzeże  Atlantyku karawana  niewolników indiańskich, która  w Darien odbierze  broń i

prowianty przesłane na karawelach2 hiszpańskich z Sewilli. Jest to okazja, by wyekspediować list

razem z pocztą gubernatora Panamy.

 

Główny sędzia miasta Darien, senor Gaspar de Espinoza, ów bogaty finansista, którego ksiądz

jest doradcą i agentem, zapewne z niecierpliwością wypatruje wiadomości. Z jego kufrów płynął

strumień dukatów3  na  finansowanie różnych popłatnych  przedsięwzięć.  Hernando de  Luque

występował oficjalnie jako samodzielny przedsiębiorca, jednak w istocie rzeczy, o czym ludzie

szeptali po kątach, wykonywał tylko zlecenia anonimowego mocodawcy.

Ocierając pot z czoła, podsunął sobie zydel i siadł przy stole.

— Mój Boże — zastanowił się — ileż zmian w tym krótkim czasie! W roku 1513, a więc nie

dalej jak jedenaście lat temu, Vasco Nunez  de  Balboa, przemierzywszy  dziki  Przesmyk

Panamski, stanął nad Oceanem Spokojnym. W pełnym uzbrojeniu, dzierżąc sztandar Kastylii w

ręku, wszedł po kolana w fale morskie i wziął w posiadanie odkryty ocean dla króla Hiszpanii. I

jakaż spotkała go za to nagroda? Śmierć na szafocie! Gubernator Pedrarias Davilla, nie mogąc

ścierpieć jego sławy, oskarżył go o zdradę i oddał w ręce katowskie.

Ten Pedrarias to człowiek niebezpieczny i przewrotny, pod układnością hiszpańskiego rycerza

ukrywa brutalność, zawiść i bezbrzeżną zachłanność. Zagarnąć jak najwięcej złota — oto co go

zaprząta!  Ale  on, ksiądz  de  Luque, odkąd przybył  z  nim  tutaj w roku 1518 i asystował przy

założeniu miasta Panamy, ma go ot tu, w garści, i ugniata jak glinę. A jeżeli stanie mu okoniem

w jego planach, no to…!

Dopiero sześć lat siedzi w tej przeklętej dziurze, a zdawałoby się, że minęły wieki. Nabawił

się tu malarii. Kiedyś nawet, gdy  był pogrążony  w  ciężkim  śnie, padł ofiarą  nietoperza—

wampira. Zbudziwszy  się  nad  ranem, wymacał na  szyi ledwie  dostrzegalną ranę. Wampiry  to

istny dopust Boży. Parę dni temu widział tego stwora, jak opuścił się bezczelnie na pierś śpiącego

 

1 Konkwistador — zdobywca, zaborca.

2 Karawela — trzy— lub czterożaglowy statek morski w średniowieczu.

3 Dukat— złota moneta wenecka, wprowadzona w XIII w.




 

 

Indianina, z perfidną ostrożnością przepełznął do karku, otworzył żyłkę ostrym zębem i zlizywał

krew. Indianin nawet nie drgnął, tak delikatnie odbywała się cała operacja4.

Ksiądz ocknął się z zamyślenia i spostrzegł, że Pedro stoi jeszcze przy nim niezdecydowany.

Przyjrzał mu się bacznie i zapytał:

Powiedz no, Pedro, jak się dostałeś tu do nas?

Kiedy byłem mały, zabrał mnie z puszczy senor Balboa.

I poszedłeś z własnej woli?

  Si, Padre, z  własnej  woli. Senor  Balboa był bardzo dobry, przyjaźnił  się z  Indianami,

pomagał im  i wypędzał  choroby. Służyłem mu, a  on tylko wciąż  się śmiał i nigdy  mnie  nie

uderzył. Tylko że zabierał wszystkie złote ozdoby, wiele złota. Mówił, że jest mu potrzebne do

zdrowia. Ale Indianie chętnie mu dawali, bo się z nim przyjaźnili.

A dużo było tego złota?

Bardzo dużo, Padre. Jednego dnia, gdy siedzieliśmy w puszczy przy ognisku, senor Balboa

odważał złoto na wadze. Wtedy przyszedł naczelnik Komogroe, roześmiał się i wywrócił wagę,

tak że ozdoby rozsypały się po piasku. Senor Balboa zapytał, dlaczego to uczynił, a on wskazał

ręką na południe i powiedział: Jeżeli aż tak cenicie złoto, że opuściliście wasze domy i narażacie

życie na  niebezpieczeństwo, to mogę  wam powiedzieć, że  tam za  lasami znajdziecie o wiele,

wiele więcej złota. W górach, gdzie zawsze leży śnieg, mieszka w złotym pałacu potężny król.

Idźcie do niego, on da wam tyle złota, ile tylko zapragniecie.

A co ty myślisz, Pedro, czy to prawda?

Ja wiem, że to prawda. Mówił mi o tym ojciec. Gdy mieszkał w królestwie Quito, przybył

tam król z wielkim wojskiem i podbił wszystkie plemiona. Ojciec widział go z bliska, bo ukrył

się w zagajniku i patrzył. Oni wszyscy mieli tyle złotych ozdób na sobie, ile w życiu nie widział.

Ale  potem ojciec  zabrał mnie  i uciekł na  północ, bo wojska  króla  zabijały  ludzi. I  wtedy

spotkaliśmy senora Balboę.

  Pedro, ty  zapewne  umiesz  rozmawiać  w języku plemion południowych.  Wysyłam tam

ludzi. Jesteś prawym chrześcijaninem. Chcesz mi pomóc i iść z nimi jako tłumacz? Mówisz już

przecież znośnie po hiszpańsku.

Tak jest, Padre odpowiedział chłopiec, ale mina wyraźnie mu zrzedła.

No, to pójdziesz zawyrokował ksiądz.

Odprawiwszy  Indianina, de  Luque  zabrał się do ponownego odczytania listu, który  wręczył

mu tego dnia  posłaniec.  Rycerz  Pascual de  Andagoya  opisywał w  nim  wyprawę, jaką  w roku

1522 odbył do puszczy leżącej na południe od Panamy.

Dotarłem do rzeki nazwanej przez  tamtejszych  ludzi Piru5. Ci Indianie  podziwiali mojego

rumaka, toteż chcąc wprawić ich w jeszcze większy podziw, pokazywałem im, co umie. Kazałem

stawać mu dęba, kołować, dawać susa przez rowy i cwałować galopem. Wtedy przytrafił mi się

wypadek. Wierzchowiec potknął się o gałąź, zwalił na bok i przygniótł mnie swoim ciężarem. Ze

złamanym obojczykiem wróciłem do Panamy, niesiony przez tragarzy indiańskich.

Zdąż...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin