Kosidowski Zenon - Rumaki Lizypa.rtf

(1065 KB) Pobierz

ZENON KOSIDOWSKI

RUMAKI LIZYPA

I INNE OPOWIADANIA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ISKRY 1974

 

 



S P I S  T R E Ś C I

SŁOWO WSTĘPNE             

RUMAKI LIZYPA             

ZEGARY WIEKÓW             

Promienie kosmiczne a mumia profesora Moriego             

Metoda C14 — to nie taka prosta sprawa             

Człowiek sięga głębiej w otchłań przeszłości             

Ciała niebieskie i wykopaliska             

UPRZYKRZONA SPRAWA ATLANTYDY             

Wszystkiemu winien jest Platon             

Arystoteles, inicjator wielkiego sporu             

Spór trwa dwadzieścia pięć wieków             

Współczesna nauka w służbie Atlantydy             

Tajemnica Oceanu Atlantyckiego             

Węgorze nie zapomniały swej ojczyzny             

O bogach, piramidach i zaginionych miastach             

Atlantydzi w dżungli Brazylii             

JAK BUCHALTER UPORZĄDKOWAŁ HISTORIĘ             

BOSKIE FALSYFIKATY I CO Z TEGO WYNIKŁO             

OSTATNIA REDUTA NEANDERTALCZYKA             

Lód pokrywa Europę             

Na widowni człowiek Cro–Magnon             

Tajemnica pieczary Szanidar             

Ostatni szaniec wymierającej rasy             

LUDZIE I ZWIERZĘTA             

O WYMOWIE KWIATKA POLNEGO             

JAK ŻYLI MIESZKAŃCY NAJSTARSZEGO NA ŚWIECIE MIASTA?             

MISJONARZE SŁOŃCA W EPOCE KAMIENNEJ             

TAJEMNICZA CYWILIZACJA NAD INDUSEM             

Rigweda — święta księga Ariów             

Indra, bóg opasły i waleczny             

Zapomniane metropolie i warownie             

Państwo Indusu w epoce największego rozkwitu             

Jak cywilizacja Indusu znikła z kart historii             

HETYCI — LUD NIEDAWNO ODKRYTY             

Najgroźniejsi rywale faraonów             

Hetyci, lud zagadkowy             

Na tropach Hetytów             

Zdobywcy w żelaznych zbrojach             

Rozpaczliwe listy królowej             

SCYTOWIE — LUD WIELKICH PRZESTRZENI             

Rycerze stepów             

Dziwy kurhanów scytyjskich             

Kolorowi jeźdźcy             

Życie codzienne Scytów             

Neapol scytyjski             

WIKINGOWIE PACYFIKU             

Nieustraszeni żeglarze             

Zgłębione i nie zgłębione tajniki Polinezji             

PIERWSZY CZŁOWIEK W AMERYCE             

NOWINY Z KRAJU MINOSA             

TAJNE SCHODY IFIGENII             

OSTATNIE LATA MYKEN             

O PEWNEJ TRAGEDII KOŃSKIEJ             

SYBARYCI BEZ PRZENOŚNI             

KARIERA HETERY ATEŃSKIEJ             

PORWANIE MARMURÓW             

ZAGADKOWY LUD ETRUSKÓW             

Starsi od Rzymian             

Co „złote grobowce” nam zdradziły?

Na tropach etruskiego rodowodu             

LAOKOON W OBJĘCIACH WANDALÓW             

ZDEMASKOWANIE OBELISKU ORAZ INNE NIEZWYKŁE ODKRYCIA             

SKARB CESARZA FILOZOFA             

REWOLUCJA BOGÓW HELLEŃSKICH             

MIEDZIANE REJESTRY             

OSTATNI SZANIEC BAR KOCHBY             

CZY KOLUMB STRACI PALMĘ PIERWSZEŃSTWA?             

JAK PEWIEN KOŃ AWANSOWAŁ NA BOGA             

SKARBY MIASTA PANAMY             

ARCHEOLOGIA W TONACJI LŻEJSZEJ             

Z DZIEJÓW WESOŁYCH I NIEWESOŁYCH FAŁSZERSTW             

MIASTO SZMARAGDOWEGO BUDDY             

ARCHEOLOGIA PODWODNA             

Skarby w głębinach morskich             

Zwierciadło Diany             

Archeologia rzeczna             

ŁUP DYKTATORA             

BABILON PIRATÓW             

FANTASTYCZNE PERYPETIE WOJENNEGO OKRĘTU             

SZLAKIEM NIEKTÓRYCH MORSKICH POSZUKIWAŃ             

Śladami kapitana Nemo w „Nautilusie”             

Fregata brytyjska „Hussaar”             

Złoty ładunek fregaty „Lutine”             

Angielski rozbójnik morski „Braak”             

Parowiec „Merida”             

Bunt na trójmasztowcu „Bounty”             

STATEK WIDMO             

Mary Celeste” bez żeglarzy             

Przedśmiertne zeznanie dr. J. Habakuka Jephsona             

Jak było naprawdę?             

Dalsze losy „Mary Celeste”             

DZIWNE LOSY EKSPEDYCJI POLARNEJ             

BIBLIOGRAFIA             

PRZYPISY.........................................................................................................................


 

SŁOWO WSTĘPNE

Książka, którą obecnie oddajemy do rąk czytelnika, nie jest zbiorem zgarniętym w jednym tomie felietonów prasowych. Poszczególne rozdziały ukazywały się wprawdzie przez dłuższy czas na łamach „Dookoła Świata”, „Przeglądu Kulturalnego” i „Kultury”, trzeba jednak zaznaczyć, że już od samego początku tematyka ich została podjęta z określoną myślą przewodnią, która niejako samorzutnie wynika z mojego historiozoficznego stosunku do przeszłości i łączy je w jedną logiczną strukturę kompozycyjną.

W opoce wielkich pionierskich odkryć wykopaliskowych XIX i XX w. nastał dla archeologii okres jakby zastoju i gubienia się w jałowym przyczynkarstwie. Znaleźli się nawet pesymiści, którzy rokowali jej stopniową utratę, tak chlubnie zdobytego znaczenia, ponieważ sądzili, że w świecie nie było już nic do odkrycia, co mogłoby iść w porównanie z pamiętnymi wykopaliskami Mezopotamii, Egiptu, Grecji i Krety.

Okazało się jednak rychło, jak niesłuszne były tego rodzaju przewidywania. Wraz z zastosowaniem najnowszych zdobyczy różnych gałęzi nauki, jak między innymi fizyki jądrowej, chemii, elektroniki czy geologii, nastał dla archeologii ponowny okres świetności. Liczne ekspedycje, czyniące intensywne poszukiwania na lądach i w morzach całego niemal że globu ziemskiego, sygnalizują często kapitalne odkrycia, które w ten czy ów sposób wzbogacają naszą wiedzę i w wielu wypadkach nie ustępują pod względem wartości zabytkowej takim dawniejszym rewelacjom jak na przykład grobowiec Tutanchamona . Dzięki tym odkryciom panorama historii, tak pełna dotychczas luk i białych plam, uzupełnia się powoli nowymi, fascynującymi szczegółami i nabiera w ten sposób wyraźniejszej barwy życia.

Prawdopodobnie świadomość tego porywającego bogactwa w dziedzinie nowych odkryć archeologicznych skłaniała moich czytelników do tego, by w licznej korespondencji namawiać mnie do napisania „dalszego ciągu” książki Gdy słońce było bogiem . Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, iż zaspokojenie owych tak zaszczytnych dla mnie życzeń nie było rzeczą prostą. Jak ogarnąć ten przeogromny materiał w ramy jednej, czytelnej dla wszystkich książki? I to w ten sposób, aby nic nie uronić z jego fascynującej różnorodności, aby czytelnik, który zaufał rzetelności autora, nie wyniósł z lektury zbyt uszczuplonego, zbyt fragmentarycznego obrazu? Aby ponadto uchwycił wymowę piękna, nowość i porywający rozmach tych odkryć, a równocześnie nie ugrzązł w nadmiarze zbędnych informacji, które zaciemniałyby mu istotę rzeczy?

Autor stanął wobec problemu dokonania bardzo starannego wyboru pośród niezmiernego mnóstwa tematów i w dodatku narzucenia sobie w opracowaniu tych wybranych tematów rygoru zwięzłości i daleko posuniętej oszczędności słowa. W wyniku takiej metody powstał kalejdoskop krótkich felietonów, migawki obrazujące jakby w soczewce to wszystko, co dzieje się istotnego w nowoczesnej archeologii.

Rzecz oczywista, że w tych warunkach nie można spodziewać się, że na temat omawianego zagadnienia powiem wszystko, co dałoby się powiedzieć. Z konieczności musiałem ograniczyć się do pewnych tylko aspektów, które z tych czy owych powodów poczytywałem za istotne i ciekawe dla czytelnika. Typowy pod tym względem jest rozdział „O wymowie kwiatka polnego”. Pisząc o szkielecie człowieka z epoki kamiennej typu neandertalskiego, podkreślam fascynujący szczegół, że głowa tego praczłowieka spoczywała na kamieniu podsuniętym przez czyjąś rękę. Gdy odemknięto wieko trumny dębowej znalezionej w torfowisku Jutlandii, zastano w niej dobrze zachowane zwłoki dziewczynki sprzed dwóch tysięcy lat, a na jej piersi zasuszony kwiat goździka, niewątpliwie złożony tam przez kochającą osobę na pożegnanie. W tego rodzaju szczegółach, świadomie uwypuklanych, kryje się jedna z głównych myśli przewodnich książki, a nawet w pewnym stopniu wytłumaczenie, dlaczego od lat zajmuję się archeologią. „Nic nie przejmuje nas tak głęboko — piszę w wymienionym poprzednio rozdziale — jak znaleziska archeologiczne stanowiące dowód, że człowiek najodleglejszych epok był taki sam jak my, że podobnie jak my cierpiał, radował się i kochał. Dopiero gdy stajemy wobec indywidualnych losów minionych epok, uświadamiamy sobie w całej pełni, iż na rozległą panoramę historii składają się żywoty milionów dawnych ludzi, jakże podobnych do nas w swych skromnych, intymnych troskach i radościach”.

Jak to uwidacznia się na przykładzie rozdziału „Rumaki Lizypa”, usiłuję również pokazać zbiorowy dramat pokoleń, ich martyrologię i zwycięstwa w pochodzie przez historię. Oczywiście w wielkim skrócie, a skrót ten osiągam w wymienionym wypadku poprzez opis fascynujących i burzliwych losów spiżowych koni, które stoją nad portalem katedry Św. Marka w Wenecji. Mimo że tematy książki starałem się o ile możności ułożyć w jakiś ład chronologiczny, rozdział „Rumaki Lizypa” umieściłem na samym początku, gdyż w moim przekonaniu dramatyczna historia tych posągów jest wielce znamienna dla drogi, jaką szedł rozwój naszej cywilizacji, a więc w książce siłą rzeczy spełnia jakby rolę motta. Zarówno ten rozdział, jak i też szereg innych, najlepiej dają wyraz temu, co nazwałbym podstawową intencją książki. Jest nią poszukiwanie prawdy o człowieku, prawdy gorzkiej nieraz, ale w ostatecznym wydźwięku optymistycznej.

Konieczność poprzestania w opracowaniu tematów na niektórych tylko aspektach narzuciła autorowi jedną w tym wypadku możliwą koncepcję pisarską. Rozdziały książki nie mogły być pisane w stylu sprawozdawczym, należało tu zastosować mało u nas praktykowaną eseistykę naukową, w której możliwie w sposób lekki i gawędziarski potrącane byłyby rzeczy zawierające jakąś głębszą dla nas wymowę.

Jednakże nie wszystkie rozdziały podpadają pod miano esejów naukowych. Są miedzy nimi takie, które przez swój charakter narracyjny, dramatyczne stopniowanie i obrazowość zbliżone są raczej do kompozycji beletrystycznych, jakkolwiek, trzeba to podkreślić, treść ich jest oparta na faktach nie zbeletryzowanych. Ponadto w końcu książki pozwoliłem sobie umieścić dwie pozycje, nie związane zgoła z archeologią. Dla usprawiedliwienia zaznaczam, że nie mogłem oprzeć się pokusie dorzucenia ich do obecnego zbioru, ponieważ, przyznaję, mam do nich pewną słabość, a poza tym wierzę, iż zaciekawią czytelników. Uczyniłem to tym śmielej, że tkwi w nich coś, co jest wspólną cechą całej książki, mianowicie pewnego rodzaju estetyka gry intelektualnej w rozwiązywaniu drogą dedukcji intrygujących zagadek przeszłości i zaduma nad dziwnymi nieraz losami człowieka.

Wszystkie powyższe względy wymagały znalezienia dla rozdziałów jakiegoś wspólnego mianownika w którym ich różnorodne cechy mogłyby wygodnie się pomieścić. Po pewnych wahaniach nadałem przeto książce tytuł: „Rumaki Lizypa i inne opowiadania”.

Dla popularyzatora, przywykłego operować dużymi skrótami w opisach, zastosowana w książce felietonowa forma rozdziałów nie była właściwie niczym nowym. Obowiązuje go przecież klasyczna nieco żartobliwie sformułowana dewiza: „Zawsze powiadaj mniej, niż możesz powiedzieć na dany temat. Nigdy nie wyczerpiesz żadnego tematu, natomiast możesz wyczerpać cierpliwość czytelnika”.

Dla mnie osobiście ten postulat jest tym łatwiejszy do przyjęcia, że nie jestem przecież archeologiem z zawodu, zobowiązanym do ścisłej i szczegółowej sprawozdawczości. Archeologia jest dla mnie środkiem, a nie celem samym w sobie, jest tworzywem do realizowania określonych zamierzeń artystycznych. Jeżeli więc istnieje przymus wypowiadania się do ostatniego słowa na jakiś temat, to dla mnie owo „ostatnie słowo” bynajmniej nie jest równoznaczne z dopowiedzeniem do końca wszystkiego, co wiemy o danej dziedzinie archeologicznych odkryć, lecz oznacza jedynie trafną selekcję tych faktów, które pomagają w dążeniu do wyrazistego odmalowania dawnych, nie znanych światów.

RUMAKI LIZYPA

Salonem Wenecji jest plac Świętego Marka. Wytworny czworobok zamyka z trzech stron dwukondygnacyjna kolumnada, a czwartą stronę zajmuje katedra, misterny klejnot architektury. Fasada gra w słońcu przedziwną kwiecistością form i ozdób, na tle nieba rysują się hełmy pięciu kopuł, do świątyni prowadzi pięć portali z łukami wypełnionymi po brzegi mozaiką i sztukaterią.

Nad tymi portalami stoi czwórka ognistych rumaków, odlana w brązie i powleczona warstwą pozłoty. Widok tych spasionych koni jakoś nie harmonizuje z dystyngowanym i puzderkowym stylem katedry. Odnosi się wrażenie, że sterczą tam ni przypiął, ni przyłatał, że postawił je ktoś wiedziony chwilowym kaprysem, bez liczenia się z faktem, że stanowić będą w wyrafinowanej architekturze element niemal że barbarzyński. I rzeczywiście, brązowe rumaki miały swoje własne, odrębne życie, życie niezmiernie burzliwe i awanturnicze. W kolejach ich losu skupia się niby w soczewce ogromny świat dziejów ludzkich, uwydatnia się wymownie to, co nazwałbym martyrologią pokoleń w ich pochodzie ku uczłowieczeniu i przezwyciężeniu pierwotnych instynktów natury ludzkiej. Historia rumaków pokazuje nam ponadto, jak często szlachetne ideały dzięki tym pierwotnym instynktom ponosiły sromotne klęski, jak zostały obrócone w karykaturę i wciągnięte w błoto.

Nie wiadomo, kto jest twórcą tych arcydzieł rzeźby, zdania są pod tym względem podzielone. Niektórzy twierdzą, iż wyszły spod dłuta samego mistrza Lizypa, jednego z wielkiej trójcy rzeźbiarzy, do której zaliczamy jeszcze Skopasa i Praksytelesa. Inni natomiast sądzą, iż rzeźby są dziełem jego ucznia niewiadomego nazwiska. Tak czy owak, wykazują one cechy mistrzowskiego rzemiosła i pochodzą na pewno z epoki hellenistycznej, a więc z IV w. p.n.e. Lizyp był nadwornym rzeźbiarzem Aleksandra Macedońskiego i towarzyszył mu w wyprawie perskiej.

Rumaki stanowiły z początku własność miasta Chios, stolicy i portu małej wyspy tej samej nazwy, leżącej na Morzu Egejskim w niewielkiej odległości od wybrzeża Azji Mniejszej. Wyspa słynęła w starożytności z sadów figowych, winnic i przedniego marmuru. Bogaci wyspiarze kochali się w sztuce rzeźbiarskiej, toteż w miastach roiło się od najrozmaitszych monumentów i powstała tam słynna szkoła rzeźbiarska o kierunku realistycznym. Rumaki według wszelkiego prawdopodobieństwa były zaprzężone do rydwanu, stanowiły więc część kwadrygi, która zdobiła hipodrom.

Przenieśmy się teraz do Konstantynopola, stolicy potężnego imperium bizantyjskiego. W 447 r. n.e. miasto nawiedziło wielkie trzęsienie ziemi. Cesarzem był wtedy Teodozjusz II, zapalony budowniczy. Odbudował on miasto, a przede wszystkim dołożył starań, by poszerzyć i upiększyć hipodrom. Hipodrom był przecież sercem miasta, miejscem, gdzie odbywały się zgromadzenia publiczne i ulubione przez pospólstwo wyścigi kwadryg. W realizowaniu swoich planów urbanistycznych nie liczył się z żadnymi przeszkodami. Bez ceregieli ściągał z Italii, Grecji i Egiptu co cenniejsze dzieła rzeźbiarskie, nie zważając na protesty ich właścicieli. I oto pewnego dnia zawinął do portu Chios okręt cesarski i załadował na pokład znaną nam czwórkę cugowców. Nietrudno wyobrazić sobie oburzenie i rozpacz wyspiarzy. Konie stały w ich mieście bez mała osiem stuleci, stanowiły więc czcigodny zabytek, niemal że świętość. Któż by jednak przeciwstawił się woli potężnego władcy? Rzeźby powędrowały do Konstantynopola i stanęły na dachu loży cesarskiej hipodromu.

Kronikarze przekazali nam opis hipodromu po jego odbudowie. Mieścił on siedemdziesiąt tysięcy widzów. Obwód areny i amfiteatru tworzył mur uwieńczony mnóstwem posągów. Loża cesarska spoczywała na dwudziestu czterech marmurowych kolumnach i od widowni była zasłonięta kotarą z wzorzystego brokatu. Pośrodku areny między torami wznosił się obelisk faraona Totmesa III, przywieziony z Egiptu, oraz kolumna spowita dwoma wężami z brązu, czcigodny pomnik Grecji klasycznej. W 479 r. p.n.e. miasta greckie ufundowały go w Delfach na pamiątkę zwycięstwa nad Persami pod Platejami.

Na miejscu dawnego hipodromu znajduje się obecnie skwer ocieniony drzewami akacjowymi. Część obszaru zajmuje ponadto meczet wzniesiony z budulca uzyskanego z hipodromu. Na tym skwerze do dziś dnia podziwiać można obelisk Totmesa III z 1471 r. p.n.e i kolumnę delficką, odartą z wężów.

Konstantynopol był miastem milionowym, najpiękniejszym i najbardziej cywilizowanym miastem ówczesnej Europy. Były tam wspaniałe place, tysiące sklepów z najcenniejszymi towarami Wschodu, ulice pełne ruchliwego mrowia ludzkiego, łaźnie publiczne, winiarnie, biblioteki, kościoły i marmurowe pałace. Górną warstwę ludności tworzyła arystokracja, dworacy, dostojnicy państwa, biskupi i bogaci kupcy. Święty Jan Chryzostom opisuje ich bogactwo i przepych, pałace wyściełane wschodnimi dywanami, zdobione złotem, srebrem i kością słoniową, ich stroje z brokatu i jedwabiu, wyszywane perłami i rubinami, ich wytworne kokieteryjne kobiety oraz roje obsługujących ich eunuchów, ich wyrafinowane zepsucie. Wysoko ponad nimi stał cesarz, autokrata, namaszczony świętymi olejami wybraniec Boga i głowa kościoła.

Doły społeczeństwa tworzyła różnojęzyczna rzesza Greków, Słowian i Azjatów, Armeńczyków, Syryjczyków, Żydów, Bułgarów, Skandynawów, Persów i Arabów. Był to tłum zadziorny, popędliwy, skory do buntów, żądny chleba i uciech, jedyny w Bizancjum hamulec dla samowładztwa. Cesarze musieli liczyć się z jego nastrojami i żyjąc w wiecznym strachu przed kapryśną potęgą pospólstwa, zabiegali o jego przychylność bezpłatnym rozdawnictwem żywności, nieustannymi igrzyskami na hipodromie i okazałymi festynami z okazji świąt kościelnych, koronacji i zwycięstw. Wiedzieli, dlaczego to robią: w ciągu jedenastu wieków państwo bizantyjskie przeżyło sześćdziesiąt pięć rewolucji.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin