W sprawie polskiej terminologii tomistycznej.doc

(50 KB) Pobierz
W sprawie polskiej terminologii tomistycznej

W sprawie polskiej terminologii tomistycznej

Przyswojenie sobie skarbów myśli ludzkiej zawartych w tomizmie w naszych czasach, kiedy języki nowożytne usunęły łacinę na drugi plan w naszej kulturze umysłowej musi natrafiać z konieczności na bardzo wielkie trudności ze strony terminologii. Szeroko i ściśle rozbudowana w łacinie scholastycznej, nie znajduje ona utartych i ogólnie przyjętych odpowiedników w językach nowożytnych, które, jak np. szczególnie niemiecki, wyrobiły sobie terminologie filozoficzne w związku z nowożytnymi systemami filozoficznymi dość oddalonymi od zdrowego realizmu myśli perypatetyczno-tomistycznej. Języki romańskie i nawet angielski, tak głęboko tkwiący korzeniami w łacinie, radzą sobie łatwiej, przejmując z tej ostatniej potrzebne im terminy i adaptując je do wymagań swego języka. Gorsza jest sytuacja języków nie związanych z łaciną lub związanych z nią słabo: one są zmuszone bardzo dobrze przemyśleć jakimi drogami dążyć mają do ustalenia terminów, którymi będą oznaczać podstawowe pojęcia doktryny tomistycznej.

Takie jest właśnie i nasze położenie. Dotychczasowe próby przekładów dzieł św. Tomasza na język polski świadczą aż nadto dobitnie, że bez dobrego opracowania terminologii jest to praca nie przynosząca sprawie szerzenia tomizmu wiele korzyści.

Toteż zaraz od pierwszego numeru naszego kwartalnika postanowiliśmy wyraźnie postawić zagadnienie polskiej terminologii tomistycznej, chcąc zwrócić na jego doniosłość uwagę naszych czytelników, pobudzić ich zainteresowanie w tym względzie i zyskać współpracę. Pragnęlibyśmy, gdy tylko to będzie możliwe, zgrupować około redakcji małe choćby grono współpracowników, któreby systematycznie zajęło się opracowaniem polskiego słownictwa filozoficznego ze szczególnym uwzględnieniem tomizmu.

Niniejsze uwagi mają posłużyć jako wstęp do tych poczynań. Nie myślą one jeszcze na razie dawać planu lub programu prac i nawet nie chciałyby nic sugerować. Celem ich jest raczej dostarczyć materiału do dyskusji i pobudzić tych, których nasze zagadnienie zainteresuje do zastanowienia się nad nimi.

Zatrzymamy się po kolei nad trzema sposobami, których wypadnie się chwycić, aby rozwinąć i ustalić polskie słownictwo filozoficzne.

Oto można najpierw czerpać w samym języku polskim czy to dzisiejszym czy też minionych wieków, terminy, nie mające dotąd sprecyzowanego znaczenia filozoficznego, a nadające się jednak na to, aby je do użytku filozoficznego ściśle określić.

Można następnie tworzyć neologizmy tam, gdzie nasz język nie posiada dobrego terminu odpowiadającego danemu pojęciu. Taki neologizm będzie zresztą nieraz przekształceniem jakiegoś terminu używanego w bieżącej mowie.

Można wreszcie przejmować obce terminy, szczególnie łacińskie i, nadawszy im bardziej polskie brzmienie, określać dokładnie znaczenie, w którym będziemy się nimi posługiwać.

Sądzę, że te trzy sposoby wyczerpują wszystkie możliwości postępowania w tej sprawie. Nie wykluczają się one zresztą nawzajem i nieraz wypadnie pójść pośrednią między nimi drogą. Zajmijmy się każdym z nich po kolei.

Jak znany molierowski Jourdain pisał prozą nieświadom, że tę sztukę posiada, tak każdy człowiek filozofuje nic o tym nie wiedząc. Filozofię swą ma on zawartą w swym języku, i do tej immanentnej filozofii mowy ludzkiej każdy system filozoficzny powinien starać się dotrzeć, jeśli chce uzyskać nieco szersze promieniowanie. Szczególnie winna o to dbać filozofia pragnąca być systematycznym rozwojem danych zdrowego sensu, które właśnie w bieżącej mowie znajdują swój najprostszy wyraz.

Pierwszym przeto zadaniem przy ustaleniu polskiej terminologii tomistycznej będzie dobre przeszukanie naszej mowy i odnalezienie w niej tych wyrażeń, którymi się posługuje dla oznaczenia tych lub owych pojęć filozoficznych. Ale dajmy lepiej kilka przykładów konkretnych.

Cóż jest ważniejszego dla utrwalenia podstawowych pojęć metafizyki tomistycznej jak nauka o podziale na actus et potentia. Pojęcia te należą do danych zdrowego rozsądku i wciąż się nimi posługujemy, mówiąc że jesteśmy lub nie jesteśmy w możności zrobienia to lub owo, że tę lub ową możność posiadamy, że zamiar nasz wprowadzamy w czyn, że przechodzimy w do czynu, itp. Mamy więc oba terminy odpowiadające actus et potentia, ale nie mamy jeszcze zupełnie zwyczaju używać ich do ścisłych rozumowań filozoficznych. Proszę tylko spróbować, posługując się tymi dwoma odpowiednikami polskimi, przetłumaczyć określenie motus pochodzące jak wiadomo od Arystotelesa: actus entis in potentia inquantum in potentia.

A jak oddać motus po polsku? Ruch nie wystarcza, nie oddaje bowiem całej pełni pojęcia zawartego w tym terminie łacińskim i oznaczającego jakiekolwiek przejście od możności do czynu. Raczej zmiana, przemiana?

Dobrym przykładem takiego nadania ścisłego znaczenia filozoficznego wyrazowi codziennego naszego użytku jest termin sprawność; zaczyna on już być ogólnie używany dla oddania ???? ???????????, habitus operativus i oznacza, w przeciwstawieniu do nawyku, świadome i niezmechanizowane zwiększenie uzdolnienia do czynu. Gdy idzie o ten proces usprawnienia, to mamy w polskim języku w formie czasownikowej terminy bliżej odpowiadające łacińskiemu habitus: mianowicie mówimy "mieć się dobrze, lub źle" (habitus entitativus), "nie posiadać się z radości, gniewu, posiadać wiedzę lub sztukę" (habitus operativus). Język nasz nie wytworzył sobie jednak odnośnych form rzeczownikowych. I sądzę, że na razie wystarczy, gdy dla oznaczenia habitus entitativus mówić będziemy stałe usposobienie, zaś habitus operativus oddawać będziemy przez sprawność [Patrz na ten temat "Zagadnienie języka wykładowego w teologii w Polsce", w mym "Około kultu mowy ojczystej", Lwów 1925, str. 76-78. Ciekawym jest, że francuscy tomiści nie wytworzyli sobie jeszcze terminu własnego dla oznaczenia habitus i że posługują się łacińskim habitus niezrozumiałym dla ogółu. W języku niemieckim jeszcze Kant proponował oddawać habitus przez Fertigkeit (Tugendlehre: Einleitung, XV). Brak utartego terminu dla oznaczenia samorzutnych sprawności tłumaczy się tym, że samo zagadnienie był ow ostatnich wiekach zupełnie zaniedbane].

A priori można się spodziewać, że to wysuwanie terminologii filozoficznej z języka najłatwiej pójdzie w etyce, a to dlatego, że pojęcia z jej dziedziny są w ciągłym użyciu i każdy język musi je sobie wytworzyć w miarę jak się rozwija i dojrzewa. I w polskim przeto znajdziemy dość bogatą terminologię życia moralnego i jego wymagań, i naszym zadaniem będzie wszystkie te terminy, żeby użyć wyrażenia laboratoryjnego skalibrować, tj określić co w języku filozoficznym mają oznaczać.

Nieraz spotkają nas tu nawet niespodzianki: oto w traktacie o roztropności znajdziemy ślicznie zbudowane terminy dla oznaczenia sprawności umysłu praktycznego poprzedzających działalność roztropności, tam gdzie ani łacina ani pochodne od niej języki własnych terminów nie wytworzyły, kontentując się greckimi eubulia i synesis. W naszym ojczystym języku te trzy cnoty usprawniające nasze postępowanie moralne oznaczamy terminami, które same przez się mówią o co idzie: rozwaga, rozsądek, roztropność. Brak nam natomiast w zagadnieniu wychowania roztropności terminu, który by dobrze oddawał łacińską docilitas.

Dużym też brakiem naszego słownictwa w dziedzinie moralnej jest brak ściśle określonych wyrazów dla oddania lex et ius. W potocznej mowie oba te pojęcia oddajemy tym samym terminem prawo, co sprawia, że gdy idzie o porównanie ich między sobą, nie możemy sobie dać rady. Jak tu np. przetłumaczyć lex est quaedam ratio iuris. Osobiście zwykłem używać "prawo" tylko dla oddania łacińskiego lex, natomiast dla oznaczenia ius posługiwać się wyrażeniem "uprawnienie".

Chcąc systematycznie przemyśleć w polskiej mowie terminologię filozoficzną i wyłowić co się da z samego języka, trzeba będzie, ma się rozumieć, sięgnąć wstecz do minionych wieków, do takiego np. XVI i XVII, kiedy po raz pierwszy nasz język zaczął się z filozofią parać i na pierwsze tłumaczenia dzieł filozoficznych porywać; mam na myśli np. Sebastiana Petrycego. Wypadnie następnie starannie uwzględnić naszych późniejszych pisarzy i filozofów XVIII i XIX w., wśród których twórczych umysłów filozoficznych nie było, ale którzy przy omawianiu podstawowych zagadnień filozoficznych musieli dla swej myśli znaleźć jakieś terminy. Niejeden z niej mógłby się okazać odpowiedni i wejść jako stały nabytek do naszej polskiej terminologii filozoficznej.

Całą tę pracę ułatwi nam Słownik Języka Polskiego Karłowicza, Krzyńskiego i Niedźwiedzkiego, i będziemy musieli wciąż do niego zaglądać, aby mieć przed oczami te wszystkie odcienia myśli, z którymi różne wyrazy nadające się do terminologii filozoficznej występują w mowie potocznej lub też u poszczególnych pisarzy.

Drugim sposobem wzbogacania naszej terminologii filozoficznej będzie tworzenie neologizmów. Nieraz się zdarzy, że będzie się on zbiegał z poprzednim, gdy się okaże, że termin który w świat wprowadzamy, już był dawniej przez kogoś innego ukuty, może w nieco innym znaczeniu, ale się nie utrzymał i poszedł w zapomnienie. I te, które my dziś ukujemy nie wszystkie zapewne się utrzymają, co nie jest zresztą racją aby tej pracy nie podejmować. Wszak rozwój języka polega na tworzeniu nowych wyrazów dla oznaczenia nowych nieznanych przedtem zjawisk, pojęć i wyobrażeń w ich ogromnej rozmaitości. Idzie więc o to, aby ten proces na odcinku filozofii ująć w karby tak modnej dzisiaj gospodarki planowej, aby nim przy pewnym wspólnym wysiłku społecznym świadomie pokierować.

Ten pierwiastek społeczny w opracowaniu terminologii filozoficznej uchroni ją, gdy idzie o neologizmy od dziwactw, do których zbytnie indywidualizowanie w tej dziedzinie tak łatwo prowadzi: exemplum Trentowski ze swymi chowannami, cybernetykami itp. dziwologizmami, z których chyba ani jeden się nie przyjął na stałe.

Dobrym przykładem takiego neologizmu ukutego z pełnym poszanowaniem ducha języka jest termin "powszechniki" dla oznaczenia pojęć ogólnych. Wiemy, jaką rolę w rozwoju średniowiecznej myśli filozoficznej odegrały uniwersalia, czyli pojęcia ogólne. Nic w tym dziwnego wszak do rozwiązania tego centralnego zagadnienia naszego życia psychicznego zależy i wyjaśnienie samego poznania i uzasadnienie duchowego charakteru naszego pierwiastka życiowego, który zwiemy duszą i wiele innych podstawowych zagadnień metafizyki. Operowanie w dyskusjach około zagadnienia uniwersaliów terminem pojęcia ogólne było bardzo niewygodne i oto dla zastąpienia go stworzono [Słownik Języka Polskiego zna wyraz powszechnik, ale tylko jako dosłowny przekład terminu katolik] wyraz powszechnik, zbudowany bardzo poprawnie na wzór tak bliskiego mu znaczeniem wyrazu ogólnik. Można było i tym ostatnim się zadowolnić, ale miał on w potocznym języku już dość utarte znaczenie z pewnym ujemnym odcieniem - opowiadać ogólniki - lepiej więc było stworzyć sobie osobny termin, co do którego żadnych nie mogłoby być nieporozumień. Tak powstał powszechnik i po kilku latach należy on już do stałego inwentarza naszej terminologii filozoficznej.

Trzecim wreszcie sposobem rozbudowywania naszej terminologii filozoficznej będzie przejmowanie pewnych terminów z języków obcych. Ma się rozumieć idzie tu prawie wyłącznie o łacinę; najwyżej ten lub inny termin łaciński przejmiemy w formie już nieco przerobionej przez inne języki nowożytne.

I tego źródła zasilania naszego słownictwa filozoficznego nie mamy żadnej racji się wyrzekać a priori. Byłoby to śmiesznym puryzmem, który ani samemu językowi filozoficznemu, ani ogólnej kulturze nie wyszedłby na dobre.

W wielu wypadkach, gdy będziemy szukać w języku polskim odpowiedniego terminu lub starać go sobie na nowo ukuć, wypadnie się zapytać, czy nie lepiej przejąć po prostu jakiś termin łaciński ogólnie przyjęty i mający już nawet pewne prawo obywatelstwa w naszej mowie codziennej lub też w dziedzinie którejś z poszczególnych nauk.

Wróćmy do wyżej już postawionego pytania jak oddać po polsku actus i potentia i zapytajmy czy jednak nie lepiej pozostać przy łacińskim źródłosłowie i z niego sobie wyprowadzić odnośne terminy. Pochodne tych dwóch wyrazów łacińskich mają już pełne prawo obywatelstwa w języku polskim: wszak w potocznej mowie wciąż używamy takich słów jak akt, aktualny, aktualizować, zaś w fizyce potencjał, potencjalność. Czy nie będzie praktyczniej z tego źródła wysnuć sobie terminy oznaczające te dwie podstawowe formy bytu, jakimi są akt i potencja, stan czynny i ukryta jeszcze możność uzyskania go.

Weźmy inny przykład: substantia i subsistentia. Posiadamy w polskim języku cały szereg wyrazów analogicznie zbudowanych, któryby mogły posłużyć do oznaczenia tego, co pod tymi łacińskimi terminami rozumiemy, a mianowicie podstawa, podłoże, podkład. Czy który z nich będzie mógł być zatrzymany dla oddania tych pojęć? Czy trzeba będzie szukać w skarbcu naszego języka innych terminów lub też je sobie ad hoc zbudować? Czy też lepiej będzie zatrzymać łacińskie terminy, z których pierwszy jest już całkowicie zadomowiony w polskiej mowie? Oto pytania, które stają przed czytelnikiem jako ilustracja zadań, które nas czekają.

Systematyczne opracowywanie polskiej terminologii tomistycznej będzie musiało się odbywać wysiłkiem wspólnym grona ludzi obeznanych z doktryną św. Tomasza i pracujących w tej lub innej z jej dziedzin.

Wszakże i tu pamiętać wypadnie o tej głębokiej uwadze Förstera "das Sociale lebt vom Persönlichen". Nie wystarczy tu bowiem bynajmniej zebrać się w kilku od czasu do czasu i przedyskutować kilka konwencjonalnych terminów, albo uczynić to na łamach naszego pima po zaczerpnięciu ich pobieżnie ze Słownika Języka Polskiego. Tu konieczny będzie intensywny wysiłek każdego ze współpracowników, aby zagadnienie, nad którym pracuje oddać jasno poprawnie i wyraziście we własnej naszej mowie, nie zadawalając się byle jakim wyrazem znalezionym przypadkiem w mowie bieżącej, albo ad hoc ukutym. Takie procesy muszą się bardzo powoli odbywać, aby dać dojrzałe rezultaty.

Jasnym jest, że taka dojrzałość wyrazu wymaga przede wszystkim dojrzałości myśli. Myśl nie należycie jeszcze ukształtowana, niedojrzała, może się zadowolić byle jakim sposobem oddania jej, ale gdy zacznie dochodzić do pełni dojrzałości, ogarnia ją takie pożądanie ścisłej formy, że spokoju człowiekowi nie zostawi, póki nie znajdzie lub nie utworzy tego jednego słowa, który ją dokładnie odda. To są cierpienia porodu umysłowego. Kto ich nie zna, ten twórczo nie myślał i tylko rezultatami cudzego wysiłku umysłowego się posiłkował. Taki nie doświadczył nigdy prawdziwości głębokich słów Jana Popławskiego, że jedna tylko rzecz naprawdę między - to myślenie.

Dopiero tak głęboko przemyślane terminy filozoficzne przeżute i przetrawione, staną się tym materiałem , który będzie się nadawał do poważnej dyskusji. Ten kto je poda nie będzie miał trudności aby je uzasadnić, w jego bowiem umyśle staną się one czymś żywym, organicznie już zespolonym z pojęciem i z całą doktryną, którym mają służyć. Potrafi on je zilustrować szeregiem przykładów i zastosowań i pokazać jak w jego pracy umysłowej odgrywają one role czynników już doskonale dopasowanych do potrzeb doktryny, oznaczających do pewnego stopnia ścisłości zawsze to samo i przeto nadających się do rozpowszechniania.

Dopiero takie żywe terminy, żyjące prawdziwym życiem w pojedynczych umysłach, dadzą się przyswoić przez innych myślicieli i powoli przejść do języka filozoficznego jako stały nabytek.

Ufamy, że wśród współpracowników naszego pisma znajdzie się niemałe grono takich, którzy zechcą komunikować nam specjalne terminy filozoficzne, które w toku ich rozmyślań takim właśnie głębszym wysiłkiem twórczym powstały i które już posiadają dla nich wartość osobistą w ich pracy umysłowej. Chętnie poddamy je dyskusji u ufamy, że wiele z nich ogół zaakceptuje. Z takich żywych terminów powstanie z czasem polskie słownictwo tomistyczne i zestawimy sobie z nich polskiego Schütza, miejmy nadzieję na nieco wyższym poziomie.

"Polski Przegląd Tomistyczny" 1939 , nr 1, s. 61-69

o. Jacek Woroniecki OP

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin