XXXI niedziela zw. C.doc

(30 KB) Pobierz
Przetnij, nie rozplątuj

Przetnij, nie rozplątuj

Radość zauważonego

Gdy Jezus przyszedł do Jerycha, spojrzał w górę, na drzewo i rzekł: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. W Jerycho pokazują pielgrzymom i turystom ogromne drzewo sykomory. Nie pamięta ono tamtych czasów, choć liczy sobie wiele setek lat. Robi wrażenie – ogromne, wysokie, rozłożyste. Jego pstre konary tworzą wspaniałą plątaninę, w której ukryć się łatwo i równie łatwo z niej obserwować, co dzieje się na dole. Nie zauważyli ludzie Zacheusza. Bo ich oczy skierowane były na przybywającego do miasta Jezusa. A On widział wszystko. Przecież nie tylko oczyma patrzył. Zacheuszu, zejdź prędko! Ale wpadka! Znaczny człowiek, bo zwierzchnik ówczesnego urzędu podatkowego, siedzi na drzewie! Jaką miał wprawę w łażeniu po drzewach? I to takich? Wszyscy, którzy Zacheusza nie lubili (a była to zdecydowana większość) mieli powód do uciechy. Zejdzie? Spadnie? Rozedrze swój elegancki chałat? Brodą o gałęzie zaczepi? A może i nogę złamie? Czego pewnie niejeden mu życzył.

Tymczasem Zacheusz zeszedł z pośpiechem i przyjął Jezusa rozradowany. Była to radość zauważonego. A to przecież Bóg zauważa. Pięknie o tym pisał starożytny poeta w pierwszym czytaniu: Panie, świat cały przy Tobie jak ziarnko na szali, jak kropla rosy porannej, co spadła na ziemię, wszystko w Twojej mocy... We wszystkim jest Twoje nieśmiertelne tchnienie. Czy to nie radość? Radość każdego i każdej z nas, że jak Zacheusza Jezus dostrzegł w gęstwie konarów, tak i mnie, i ciebie Bóg widzi. Radość zauważonego – moja i twoja radość.

Schować się przed ludźmi i Bogiem

Zacheusz zanim przeżył chwile radości, miał problem. Dlatego się schował. My też miewamy podobne problemy. Chowamy się przed ludźmi, przed Bogiem, nawet przed sobą potrafimy się chować. A powody bywają różne. Jeśli by chodziło o niezgrabną sylwetkę – pół biedy. Choć i to bywa trudnym problemem. Najgłębiej chowamy się przed Bogiem, ludźmi i sobą, gdy zaczynamy widzieć swoje ułomności duchowe i moralne przywary. Pamiętam dziecko w przedszkolu, które z płaczem schowało się za drzwiami. Dlaczego płaczesz? „Bo jestem taka!” Zresztą – czy nie to samo tkwiło w Zacheuszu? Czy tylko dlatego wspiął się na drzewo, by lepiej widzieć? Opinia człowieka nieuczciwego, bogacza upasionego na krzywdzie ludzkiej kazała mu się schować – „bo jestem taki”. A może tyleż samo znaczyła pogarda do tego tłumu, z którego żył i bogacił się, a zarazem czuł wstręt do tych ludzi?

W naszym życiu bywa podobnie – żywimy niechęć do tych, którym wyrządziliśmy przykrość bądź krzywdę. Dziwny jest ten psychologiczny mechanizm, ale tak bywa. I to często. To też każe nam wtedy odsuwać się od innych, chować po kątach. I jak Zacheusz bywamy wtedy smutni, nadrabiamy miną i udawaniem. Albo stronimy od ludzi, wynajdując różne usprawiedliwienia. Gorzej, jeśli to chowanie się przed Bogiem, ludźmi i samym sobą staje się ucieczką w alkohol czy narkotyki. Niestety, tę drogę wybrało i wciąż wybiera wielu ludzi. Różnych ludzi – młodych i w sile wieku, prostych i wykształconych, żonatych i duchownych. Uciec i schować się w alkohol łatwiej niż wejść na drzewo. Ale zejść trudniej. Problem nie tylko zostaje, ale się pogłębia. Także inne sposoby chowania się przed ludźmi, sobą i Bogiem przyczyn nie usuwają, problemu nie likwidują. Siedzimy wtedy na tym swoim drzewie, wydaje się nam, że doskonale ukryci przed wszystkimi i wszystkim. Ale jak długo można tak żyć? Jak długo można tak udawać? Jak długo można mieszkać w sztucznym, stworzonym przez siebie i tylko dla siebie świecie?

Odbudować dobro

Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu! Dobrze, jeśli gdzieś obok nas będzie przechodził Jezus. A przechodzi. Na różne sposoby Jezus wkracza w nasze życie. Czasem posłuży się katechetą, jak wtedy mną wobec tego przedszkolaka. „Po co się wstydzić? Po prostu bądź inna”. Zdumienie, że rada jest taka prosta. I okazało się, że skuteczna. Dziecko do dziś inne. Na moim miejscu mógł być ktokolwiek inny, tu nie był potrzebny ksiądz. Podobnie, jak nie był potrzebny ksiądz pewnemu młodemu człowiekowi, który uwikłał się w – tak mu się zdawało – miłość. To nie była miłość, lecz dziewczyna szukała dobrego interesu. Zamknął się w sobie, odizolował od świata. Ktoś to dostrzegł, dawny kolega. I dał radę tak prostą, że aż zdumiewającą. „Jak nie możesz tego węzła rozplątać, to go przetnij. Chyba nie uwierzyłeś w jej szantaże?” Posłuchał, odżył, wrócił do ludzi.

Czasem jest potrzebny ksiądz, a dokładniej mówiąc, potrzebna jest spowiedź. I nie chodzi nawet o słowa pociechy, napomnienia, czy rady. Ale o sam fakt, że człowiek czując się grzeszny, wstrętny sam sobie, odgrodzony złem od innych... Otóż gdy wtedy usłyszy te proste, znane mu od dziecka słowa „I ja odpuszczam ci grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, nagle ogarnia go radość. Ogromna, wielka radość, jakby narodził się na nowo. Zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu! Tak, wtedy człowieka w jego domu odwiedza Bóg. W domu jego duszy, jego serca i sumienia. Ale także w domu jego zamieszkania, wśród bliskich robi się cieplej, jaśniej, radośniej. Bo znowu zwyciężyło dobro. Zauważył mnie Ten, który sam jest źródłem i początkiem Dobra.

I czujesz się wtedy zmuszony, od wewnątrz serdecznie przymuszony, by naprawić wyrządzone krzywdy i odbudować zniszczone dobro. Właśnie tak zachował się Zacheusz, człowiek dobry, choć grzeszny; człowiek, który na szczęście nie zdołał się ukryć ani przed Bogiem, ani przed sobą. Czego i tobie życzę.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin