Szalony Baron.pdf
(
1462 KB
)
Pobierz
19079634 UNPDF
Catherine Coulter
ROZDZIAŁ
1
Rezydencja Mountvale, Cavendish Sąuare
Londyn, kwiecień 1811
Rohan Carrington, piąty baron Mountvale, stał
przed portretem swego brata, wykrzykując pod jego
adresem bezsilne obelgi.
- Jeżeli naprawdę to zrobiłeś, George, to masz
szczęście, że już nie żyjesz, bo i tak udusiłbym cię
własnymi rękami. Ty bezczelny typie. Kto by pomyś
lał, że możesz być zdolny do takiego czynu?
Lecz chociaż tak bardzo się złościł, i tak coś ści
skało go za gardło. George nie żył od blisko roku.
Nie, on nie mógłby tak postąpić. Nie jego rozmiłowa
ny w studiach, uczony brat, który nigdy nie intereso
wał się sprawami damsko-męskimi. Rohan pamiętał
jeszcze, jak pewnego dnia ojciec zabrał obu swych sy
nów do domu publicznego madame Trillah przy Cli-
ver Street. Na widok zmysłowej rudowłosej kobiety,
obdarzonej wspaniałym biustem, George najpierw
zbladł jak płótno, a potem wypadł z burdelu i niemal
całą powrotną drogę do domu biegł gnany panicz
nym strachem.
Po tym wydarzeniu ojciec zostawił go w spokoju,
George zaś poświęcił się wyłącznie swoim mapom
i studiowaniu. A przynajmniej tak się dotąd Rohano-
wi zdawało.
- Nie - powiedział teraz, wbijając wzrok w portret
brata. Namalowano go, gdy George skończył osiem-
5
naście lat. - Nie wierzę w ani jedno słowo tego prze
klętego listu. Ktoś musiał podszyć się pod ciebie. Nie
mogę uwierzyć, że byłbyś zdolny z rozmysłem uwieść
młodą damę. Do licha, ty chyba nawet nie wiesz, co
znaczy to słowo!
I czego może chcieć ode mnie ten człowiek, który
podaje się za jej ojca? Głupie pytanie. Pieniędzy,
oczywiście. Do licha z tobą, George - a raczej do li
cha z tym facetem, który to zrobił, podszywając się
pod twoje nazwisko.
George nie odpowiedział.
Ostatnim Carringtonem, o którym mówiono, że
zhańbił młodą damę, był pradziadek Rohana, legen
darny Luther Morran Carrington. Jak mawiał dzia
dek Rohana, stary Luther przyciśnięty do muru bro
nił się, mówiąc, iż on tylko zadarł suknię Cory
w chwili słabości i dobrze ją przyszpilił. Potem przy-
szpilał ją tak jeszcze ponad czternaście razy, nie ba
cząc na swój wiek i ośmioro dorosłych dzieci.
Rohan pociągnął za sznur dzwonka, wiszący na ścia
nie za nieskazitelnie uporządkowanym, mahoniowym
biurkiem. Jego sekretarz Pulver musiał stać tuż przy
drzwiach, z twarzą przyciśniętą do framugi, gdyż w jed
nej chwili znalazł się w bibliotece, a jego oddech nie
zdradzał, by biegł, śpiesząc na wezwanie. Wyglądał bla
do, wymizerowany i przemęczony, co zresztą było
prawdą, powiedział mu: Kiedyś jego przyjaciel David
Plummy powiedział mu: „Dobrze ci tak, skoro zacho
wujesz się wobec Szalonego Barona niczym niewolnik,
godząc się na jego wymagania. Wystarczy pomyśleć
o zgoła nieprzyzwoitych porach, w jakich sypia i jada
posiłki. Pomiędzy nimi orzesz dla niego niczym wół.
A poza tym on sypia z większą liczbą kobiet, niż ty i ja
razem wzięci będziemy mieli okazję choćby zagadnąć,
i wszyscy go za to kochają, tak jak kochają jego rodzi-
ców. To niepoprawny uwodziciel, i wcale mi się to nie
podoba. A co do ciebie, Pulver, to nic dziwnego, że wy
glądasz, jakbyś za chwilę miał paść na pysk."
Pulver potrząsnął wówczas ponuro głową, lecz
prawda wyglądała tak, że bardzo dobrze się bawił.
Poza tym praca dla barona przynosiła mu całkiem
wymierne korzyści. Już kilka dam nieźle go zaopat
rzyło, próbując w ten sposób dostać się do sypialni je
go pracodawcy.
Pulver stanął wyprostowany przed baronem, który
wyglądał, jakby za chwilę miał dostać apopleksji, a ja
sne włosy sterczały mu na wszystkie strony. Ciekawy
był, co też doprowadziło jego pracodawcę do takiego
stanu. Nie co dzień zdarzało się bowiem, że baron
mówił sam do siebie.
- Pulver, sprowadź mi tu natychmiast tego praw
nika, Simingtona. Nie, zaczekaj. - Przerwał, wpatru
jąc się w portret matki, umieszczony na ścianie nad
kominkiem tuż obok portetu brata. Namalowano go,
gdy matka miała dwadzieścia pięć lat - prawie tyle,
ile on ma teraz. Była wówczas pięknością, choć i dzi
siaj, ponadczterdziestoletnia, niewiele straciła ze
swej urody. W młodości przejawiała nieokiełznany
temperament niczym sztormowa noc, on zaś, jak mu
mówiono, bardzo ją przypominał. A także swego
dumnego papę. Twierdzono, że odziedziczył po nich
szaloną krew i nieokiełznany temperament.
- Nie - powiedział, wracając myślami do proble
mu, z którym musiał się zmierzyć. - Zajmę się tym
sam. To wszystko jest bardzo dziwne i nie wierzę
w ani jedno słowo. Poza tym, skoro nie ma dziecka,
nie ma dowodu, że dziewczyna została uwiedziona.
W liście nie ma wzmianki o żadnym bękarcie. A gdy
by istniał, na pewno nie omieszkaliby o nim wspom
nieć, jak sądzisz?
6
7
- Nie, muszę się tym zająć osobiście - ciągnął.
- Zupełnie nie mam na to ochoty, lecz nie pozostaje
mi nic innego. Wyjeżdżam na jakieś trzy dni.
- Ależ mój panie - jęknął Pulver z rozpaczą - na
leży poczynić pewne przygotowania. Zbytnio się pan
ekscytuje. A poza tym ma pan zmarszczkę na ręka
wie. I przekrzywiony krawat. A pańskie włosy wręcz
domagają się szczotkowania. Na pewno nie spodoba
się to pańskiemu lokajowi. Chyba nie myśli pan dzi
siaj zbyt jasno.
Rohan machnął listem przed twarzą Pulvera. -
Myślę wystarczająco jasno, by wiedzieć, że ktoś powi
nien rozwalić łeb temu naciągaczowi. Ten człowiek to
cholerny kłamca - on albo ktoś inny.
- Najwidoczniej jakiejś kobiecie udało się go zła
pać. Dawna kochanka, której nie miał ochoty już wi
dywać? I która żądała pieniędzy? - domyślił się Pul-
ver. - Jestem bardzo dobrym negocjatorem -
powiedział z fałszywą skromnością, nadal blokując
baronowi drogę. - Poradziłbym sobie z każdym na
ciągaczem w Londynie. A co dopiero mówić o kimś
z prowincji. Z łatwością zetrę go na proch.
Rohan uświadomił sobie, że jego sekretarz próbu
je przejąć załatwienie sprawy. - Negocjatorem? - po
wtórzył, oszołomiony. - Ach, pewnie myślałeś o Me-
lindzie Carruthers. Rzeczywiście, okazała się dosyć
męcząca. Bardzo dobrze to załatwiłeś, Pulver. Prze
konałeś ją, że łowi ryby nie w tym stawie, gdyż nigdy
przedtem nawet o niej nie słyszałem. Ale ta sprawa
jest inna. Muszę ją załatwić sam, jestem to winien
mojemu bratu. Odwołaj wszystkie zaproszenia na
przyszły tydzień. - Przerwał, a potem dodał, spoglą
dając na wymizerowaną twarz sekretarza: - I zjedz
coś, człowieku, wyglądasz na jeszcze chudszego niż
wczoraj. Ludzie uważają, iż płacę ci zbyt mało, by
stać cię było choćby na rzepę. Nawet moja matka są
dzi, że cię torturuję.
Pulver nie ruszył się z miejsca, przyglądając się,
jak jego pan opuszcza bibliotekę z kawałkiem papie
ru w dłoni. Tak, najwidoczniej chodzi o kobietę. Ale
kobieta i brat barona? To nie mieściło się w głowie.
I który brat? Żaden z braci nie przypominał go w naj
mniejszym stopniu. Pulver dokonał błyskawicznej re-
kapitulacji, rozważając tych kilka faktów, którymi
dysponował. Jak dotąd, nie było tego wiele. Lecz on
potrafi czekać. Już wyobrażał sobie ten wyraz zawiści
na twarzy Plummy'ego, kiedy usłyszy o nowym wy
czynie barona.
Rohan udał się prosto do swej sypialni, którą za
czął przemierzać niecierpliwie, mrucząc coś na temat
swego prostolinijnego brata, który musiał wpaść
w złe towarzystwo, w następstwie czego ktoś posłużył
się jego imieniem. Lokaj Rohana, Tinker, który nie
rozumiał, co mruczy baron, choć bardzo się starał,
pakował walizę, zastanawiając się, co wpędziło jego
chlebodawcę w tak podły nastrój. Na pewno ten na
gły wyjazd miał coś wspólnego z kobietą. Jak każdy
wyjazd barona. Wszyscy o tym wiedzieli. Baron zna
ny był ze swoich wypraw. Ale tym razem chodziło
chyba o coś więcej niż tylko namiętność i pożądanie.
Cóż to mogło być? Tinker był cierpliwy. Wiedział, że
i tak wkrótce wszystkiego się dowie. Zastanawiał się
tylko, czy Pulver wie więcej niż on.
Rohan nie pomyślał o Lili, dopóki nie znalazł się
na drodze do Reading, piętnaście mil za Londynem.
Westchnął. Zapomniał zawiadomić, że nie będzie
mógł pojawić się u niej dziś wieczorem. Tyle miał do
8
9
Plik z chomika:
ZBIGNIEW-JULIUSZ
Inne pliki z tego folderu:
Szalony Baron.pdf
(1462 KB)
Inne foldery tego chomika:
====Agenci SPEAR
====Bracia Salvatore
====Bracia z Teksasu
====Milionerzy (Fortune )
♣ ROMANSE E- BOOKI (hasło=123)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin