Od godów do Trzech Króli.doc

(57 KB) Pobierz
Kiosk

 

Prasa polska: Mówią Wieki

Beata Wojciechowska/23.12.2004 00:00

Od Godów do Trzech Króli

Zwyczaje bożonarodzeniowe w średniowiecznej Polsce

Średniowieczny Kościół podejrzliwie traktował przejawy religijności ludowej związane za świętowaniem Bożego Narodzenia. Częściej potępiał je jako pogańskie zabobony, niż adaptował, nadając im chrześcijańską treść.

Nie inaczej było w średniowiecznej Polsce. W całym roku nie czyni się tyle i takich czarów jak w to święto. A dlaczego tak jest? Dlatego, że jest to wielkie święto, także diabeł chce mieć w nim swój udział. Dlatego wkłada się ludziom do umysłu przekonanie, że przez wielkość tego święta ich czary mają większą moc. Tymi słowami morawski benedyktyn Jan z Holešova (1366–1436) zakończył swój traktat Largum sero (Szczodry wieczór), poświęcony wigilii Bożego Narodzenia. Napisał go na zamówienie proboszcza Przybysława z Łysej nad Łabą. Proboszcz, dręczony wątpliwościami co do prawowierności wielu przejawów tradycyjnej obrzędowości bożonarodzeniowej, prosił przyjaciela o wyjaśnienie, które z nich można zatrzymać, a które trzeba zwalczać. W tych zwyczajach można odnaleźć analogie z praktykami znanymi na ziemiach polskich. To dziełko pokazuje nam, jak podejrzliwie Kościół traktował religijność ludową.

W traktacie Jana z Holešova nazwa „szczodry wieczór” odnosiła się do nocy wigilijnej. Tymczasem w polskich źródłach późnośredniowiecznych określenie to dotyczyło święta Trzech Króli, przypadającego na 6 stycznia. Cyzjojan płocki (cyzjojan to wierszowany kalendarz ze spisem świąt przypadających w całym roku) w szeregu styczniowym wymienia po Nowym Lecie, czyli 1 stycznia, Daniela, Szczodri, Krcyny bosze... Z dziewiętnastowiecznych zapisów etnograficznych wynika, że tym terminem określano także wigilię Nowego Roku, czyli 31 grudnia. Można więc założyć, że początek nowego roku świętowano od Bożego Narodzenia do Trzech Króli. Ten okres tradycyjnie nazywano Godami, choć określenie to najczęściej odnosiło się tylko do świąt Bożego Narodzenia.

Ponieważ ogromna większość mieszkańców ziem polskich nie umiała czytać ani pisać oraz nie miała dostępu do kalendarzy, nie orientowała się, kiedy wypada 25 grudnia i 1 stycznia. O dniach świątecznych wierni dowiadywali się tylko w kościołach. Ale powszechnie kojarzono, że czas świąteczny przypadał tuż po przesileniu zimowym. Z Kazań gnieźnieńskich dowiadujemy się, że Jezus narodził się w czasie, gdyż ci stare lato schodzi, a nowe przychodzi, [...] gdyż ci dnia przybywa, a nocy ubywa. Okres od Bożego Narodzenia do Trzech Króli uważano za początek nowego cyklu w słonecznym kalendarzu. Potwierdza to fakt, że w XVI wieku synonimem kolędy było „nowe lato”, a w najstarszej polskiej pieśni bożonarodzeniowej Zdrów bądź królu anielski... występuje prośba skierowana do Dzieciątka: Racz nam dobre lato daci...

 

KOLĘDNICY PRZYCHODZĄ PO KOŁACZ

Wśród obrzędów odprawianych w zimowym okresie przejścia średniowieczni duszpasterze najwięcej kłopotów mieli z kolędowaniem. Był to zwyczaj głęboko zakorzeniony w całej Europie, w którym współcześni badacze dopatrują się kontynuacji dawnych widowisk oraz echa prastarych elementów praktyk magicznych, których celem było zapewnienie pomyślności i dobrego urodzaju. Kolędą nazywano również daninę pobieraną przez duchowieństwo podczas wizyty duszpasterskiej w domach wiernych, a także prezent noworoczny dawany około Bożego Narodzenia. W szesnastowiecznej Polsce „chodzenie po kolędzie” było szeroko rozpowszechnione. Obyczaj kolędy kościelnej, poza względami religijno-dydaktycznymi, wiązał się zapewne z potrzebą spisywania parafian. Jan Seklucjan w pierwszej połowie XVI wieku tak oceniał to zjawisko: Y tegoć obyczaiu starego nieganym chodzić ras wrok wdom pasterzowy wszelkiego parafiana swego y słuchać a pytać każdego w domu [...] iesly to umieią czo kuzbawieniu należy [...]. Iten czi zwyczay kolędy iescze w papyestwie trzimaią.

Na ziemiach polskich kolędowanie rozpoczynano w Szczodry Wieczór, czyli Gody, i z reguły kończono w Trzech Króli, choć czasem przeciągało się ono do karnawału. Z nielicznych wzmianek średniowiecznych wiemy, że kolędnicy chodzili zazwyczaj po zachodzie słońca, w grupach, czyniąc przy tym dużo szumu i hałasu. Poruszali się od domostwa do domostwa, winszowali gospodarzom pomyślności w domu i na roli, a za dobre życzenia otrzymywali podarunki. Nieco więcej światła na obyczaj kolędowania rzucają Ludycje wieśne z pierwszej połowy XVI wieku. Pieśni odnotowane w tym zabytku – skierowane do gospodarza i gospodyni przymówki o obdarowanie i podziękowanie, zachowały starą konwencję poetycką, sięgającą XV, a może i XIV stulecia. Kolędnicy zwracali się do gospodarza: Maszli nam daci, nie daj nam długo staci, boć nas będzie uziąbaci. /Skakaly bosy pod niebiosy, chciały kołacza i kiełbasy, i do gospodyni: Włosy skryła, panną była, ruciane wianki rada wiła, aby dziś tak szczodra była, wiczerzą przez nas uczyniła. Po tych powinszowaniach śpiewano pieśń dla gospodyni z prośbą o poczęstunek, za który dziękowano specjalnymi życzeniami: Aby Bożą łaskę zyskała/Aby ią pan Bog omyslił krasnym synem/Piękną dziewoią. Aby sie iey umozyła na to lato/zielona trawa/żółta marchew/kędzierzawa kapusta.

Życzeniom przypisywano szczególną wartość. Wierzono bowiem w siłę dobrego słowa. W kolędowaniu odbijał się zatem motyw przynoszenia bogactwa i szczęścia, a kolędnicy byli zwiastunami pomyślności, która miała spłynąć na gospodarza i jego rodzinę. Należało ich przyjąć z otwartymi ramionami i godnie ugościć. Jan z Holešova wspomina, że kolędujących częstowano kołaczem, czyli okrągłym ciastem.

 

Dar odgrywał ważną rolę w obrzędzie kolędowania. Jak możemy się domyślać, miał ułatwić bezpieczne przetrwanie czasu granicznego. Dotyczy to np. poświadczonego dla XIV i XV wieku pozostawiania resztek pokarmu dla dusz zmarłych przodków. Przekazanie daru obcym ludziom czy drapieżnym zwierzętom neutralizowało potencjalne niebezpieczeństwo z ich strony, co odzwierciedla potwierdzone w folklorze zapraszanie wilka do stołu wigilijnego. Jan z Holešova zauważył, iż powszechne było przekonanie, że jeśli ktoś tego wieczoru nie obdaruje innych, umrze w ciągu nadchodzącego roku lub straci majątek.

JELENIE, KONIE I TURONIE

Zabawy związane z Godami miały starą, zapewne jeszcze przedchrześcijańską metrykę. Z tego powodu np. kolędowanie wywoływało w Kościele wiele kontrowersji, o czym świadczą polskie statuty synodalne. Informują one, że przy tej okazji zdarzały się zabójstwa, kradzieże i inne przestępstwa. Praktyki te piętnowano również z powodu stosowania przez kolędników masek, przede wszystkim zwierzęcych. Zakładano je, by chronić się przed demonami lub symbolicznie przejąć atrybuty, np. siłę, zwierzęcia.

O bliżej nieokreślonych zabawach widowiskowych, strasznych maskach i pieśniach w czasie Godów i Nowego Roku dowiadujemy się z listu Innocentego III do arcybiskupa Henryka Kietlicza z 1207 roku. Papież piętnował w nim widowiska noworoczne i misteria w przebraniu, w których brali udział także duchowni niższego szczebla, robiąc z siebie pośmiewisko. Papieskie listy o podobnej treści otrzymywali biskupi i przełożeni zakonów w całej Europie.

O tym, jak trudna była kościelna walka z tradycyjnymi zwyczajami, świadczy fakt, że widowiska z udziałem ludzi w maskach (wśród nich byli nawet klerycy lub ich krewni) odbywały się... w świątyniach. W 1230 roku papież Grzegorz IX nakazał opatowi w Brzesku oraz przeorom norbertanów na Zwierzyńcu i dominikanów w Krakowie, by powstrzymali krakowskich scholarów przed wyprawami do klasztoru w Tyńcu, gdzie w święta Bożego Narodzenia i przez kilka następnych dni oddawali się obżarstwu, pijaństwu, uczestniczyli w zabobonach, śpiewach i podobnych „obrzydliwościach”, czym gorszyli zakonników. Gody odbywały się podczas trzech kolejnych dni po święcie Bożego Narodzenia: w kalendarzu chrześcijańskim czczono wówczas św. Szczepana, św. Jana Ewangelistę i św. Młodzianków.

 

Z kolei zapis w statutach uniejowskich arcybiskupa gnieźnieńskiego Janisława z 19 lutego 1326 roku wskazuje, że Gody odprawiano przed Bożym Narodzeniem. Prawdopodobnie w ten sposób obchodzono zakaz Innocentego III odbywania ludi theatrales po tym święcie. Arcybiskup Janisław zakazał wstępu do kościołów i na cmentarze ludziom przyodzianym w upiorne maski i okazującym cześć przeklętym wyobrażeniom tego rodzaju. Wszyscy biorący udział w nielegalnych obchodach godowych podlegali ekskomunice i musieli się oczyścić przez pokutę.

Niestety, niewiele wiemy na temat masek godowych. Najprawdopodobniej zakładano je na głowę, dodatkowo okrywając się skórami zwierzęcymi. W traktacie O najważniejszej przyczynie pokuty i o naturze demonów z 1267 lub 1268 roku, mistrz Witelon, śląski przyrodnik i filozof, wspominał o maskach jeleni i koni. Maski końskie, zwane kobylicami, znano w Wielkopolsce jeszcze w XV wieku. U schyłku tego stulecia wybitny kaznodzieja Mikołaj z Błonia w swym traktacie zabraniał udzielania komunii świętej tym, którzy wdziewają maski i przebierają się za jelenie lub konie. Podobiznami owych zwierząt posługiwano się także na Mazowszu i w Małopolsce. W dzielnicy krakowskiej zapewne pojawiały się jeszcze maski turze, na co może wskazywać popularny tam obrzęd zapustny chodzenia z turoniem.

Maszkary z turoniem mają u Słowian starą metrykę. Już w 1166 roku potępił je biskup nowogrodzki Eliasz. Ślady kultu tura zachowały się także w ruskich bylinach. Oprowadzanie ludzi przebranych za zwierzęta miało na cały rok zapewnić pomyślność w domu, oborze i na polu.

MAGICZNA WIGILIA

Podobnie jak dziś, początkiem okresu świątecznego była dla średniowiecznych Polaków wigilijna wieczerza. Poprzedzał ją post. Jan z Holešova ganił tych, którzy wigilijny wieczór spędzali na obżarstwie, opilstwie i grze w kostki, które miały wskazywać powodzenie lub nieszczęście w nadchodzącym roku. Skargi na wróżby spotykamy także w zbiorze Kazań krakowskich z 1407 roku. Kaznodzieja żagański z połowy XV wieku pomstował na wiernych, którzy w Wigilię nie przestrzegali kościelnych zaleceń: I tam, jak źli tej świętej nocy do złego, to znaczy do gospod, śpieszą do zabawy w kostki i do innych próżności i do najgorszych dzieł ich ojca, znaczy się diabła, wołając i mrucząc i czyniąc niegodziwości w domach, tawernach i innych miejscach... Dobrym chrześcijanom nakazywał zaś: Tak my, którzy Pana aż dotąd wyczekujemy, przybądźmy, aby cieszyć się, przyjdźmy, abyśmy się radowali w Panu i Bogu naszemu radośnie śpiewali.
 

Święta noc symbolizowała odrodzenie: odcięcie się od starego czasu, od wszystkiego, co przykre i niedoskonałe, oraz wejście w nowy czas, lepszy i doskonalszy. W obrzędach stosowano szeroki wachlarz środków ukazujących ów stan zawieszenia między starym i nowym porządkiem. Pozornemu zniesieniu podlegała hierarchia społeczna. Przy stole wigilijnym zasiadali gospodarze ze służbą, bogaci z biednymi, co na co dzień zdarzało się rzadko. Bogatsi obdarowywali biedaków prezentami i zezwalali czeladzi na swobodne zachowanie.

Wierzono także, że w noc wigilijną następowało zespolenie świata doczesnego i zaświatów. Wśród ludzi miały przebywać dusze zmarłych przodków. Wigilijne obrzędy zaduszkowe występowały (i gdzieniegdzie nadal występują) w całej Europie. Ludzie dzielili się ze zmarłymi żywnością, ciepłem i światłem – paląc świece i ogniska, by pozyskać ich przychylność i opiekę. Ale sprzeczna z religią chrześcijańską wiara w przebywanie dusz zmarłych na ziemi budziła niechęć kaznodziejów i teologów. Jan z Holešova zauważył, że chrześcijanie pozostawiają pożywienie dla pogańskich bożków. Pomysł, że bóstwa, które uważał za demony, spożywają pokarmy, był według niego niedorzecznością. Zwyczaj ten porównywał do zanoszenia pokarmów na groby bliskich, dla posilenia dusz wychodzących z grobów. Podobne zachowania, z pogranicza śląsko-niemieckiego, odnotował w XIII wieku cysters Rudolf z Rud koło Raciborza w podręczniku dla spowiedników. Opisał on obyczaj zastawiania stołu w noc Bożego Narodzenia dla „królowej nieba” w celu uzyskania jej opieki i wsparcia.

W wieczór wigilijny modlitwa i skupienie przeplatały się z praktykami magicznymi. Wieczerzę, jak dzisiaj, rozpoczynano po ukazaniu się pierwszej gwiazdy na niebie. Zwyczaj zasiadania do stołu wraz z zapadnięciem zmroku kojarzono z Gwiazdą Betlejemską, która towarzyszyła narodzinom Jezusa i była przewodniczką trzech królów i pasterzy. Również prastary zwyczaj stawiania snopa w kącie izby i ścielenia słomy na stole pod obrusem otrzymał interpretację religijną. Tłumaczono go jako pamiątkę narodzenia Jezusa na sianie, na co wskazał w Largum sero Jan z Holešova. Snopy zboża upodabniały izbę do stajenki w Betlejem i tworzyły pasterski nastrój. Brzewnowski mnich także innym popularnym praktykom wigilijnym nadawał treści chrześcijańskie i uzasadniał je tradycją biblijną. Akceptował np. zabiegi mające zapewnić urodzaj, zdrowie i zabezpieczyć ludzi przed wrogimi żywiołami: obwiązywanie słomą drzew, dokładanie bydłu karmy, wzajemne składanie życzeń, przesyłanie podarunków, spożywanie strucli i większej ilości owoców, przynoszenie do izby siana.
 

Akcentowanie powszechnego pojednania z przyrodą było elementem doświadczanego tego wieczoru zbawienia. W pieśniach kolędniczych obfite plony i dostatek miały spłynąć na gospodarza nie tylko wskutek odpowiedniego przyjęcia kolędujących, ale przede wszystkim dzięki łasce Bożej. Życzenia, w których powtarzały się sformułowania: „aby mu miły Bóg dał”, „by łaskę Bożą miał”, „starego Józefa prosić będziemy”, zawierały przeświadczenie, że Stwórca wysłucha tych próśb. Starania społeczności wiejskiej żyjącej w symbiozie z przyrodą miały się pokrywać z boskimi zamiarami.

CZAS WRÓŻB

Czasowi od Wigilii do Trzech Króli średniowieczni Polacy przypisywali także właściwość odsłaniania przyszłości. Dlatego ogromną popularnością cieszyły się wróżby dotyczące spraw osobistych: zdrowia, szczęścia, statusu materialnego, płodności i urodzaju. Anonimowy autor piętnastowiecznej rozprawy De superstitionibus (O zabobonach) ganił wiernych, którzy w Boże Narodzenie na mszy wróżyli z oddechu o życiu lub śmierci. Gdy wydmuchiwane powietrze opadało w dół, zwiastowało to śmierć w nadchodzącym roku. Z kolei na podstawie aury panującej w tym okresie przepowiadano pogodę lub niepogodę na cały rok.

Magiczna moc miała się objawiać zwłaszcza w Wigilię. Niektórzy tego wieczoru trzymali rękę w sakiewce lub kładli pieniądze na stół, by ich majątek pomnażał się przez cały rok. Rozkrawano również owoce: układ i wygląd znajdujących się w nich pestek miały zapowiadać pomyślność lub nieszczęście. Okruchy jedzenia z wieczerzy wigilijnej wysiewano, aby lepiej rosła pietruszka. Choć Kościół starał się zwalczać magiczną otoczkę towarzyszącą świętom Bożego Narodzenia, zdarzało się, że niektóre zwyczaje pogańskie włączano do obrzędowości chrześcijańskiej. Dobrym przykładem takiej adaptacji było wspomniane rozścielanie słomy lub siana na stole oraz stawianie w kątach izby snopów zboża, co przywodziło na myśl stajenkę betlejemską. Niemniej ta tradycja wywodziła się z dawnego kultu agrarnego, rozpowszechnionego w Europie. Trzynastowieczny autor angielski Gerwazy z Tilbury zanotował, że w czasie nocy wigilijnej wystawiano na zewnątrz snop owsa albo naczynie z owsem. Wierzono, że osiadająca na nich rosa nada ziarnu cudowną moc i może leczyć zwierzęta. Wystawiano też pod okap siano, które następnego dnia dawano bydłu.
 

Normy regulujące zachowanie ludzi w wigilię Godów lub Nowy Rok powstały na gruncie przeświadczenia, że pomyślnie rozpoczęty rok daje dobry prognostyk na kolejne miesiące. Dlatego zakazane było wówczas kłócenie się, bicie czy przeklinanie. Nie należało również pożyczać lub wydawać czegokolwiek z obejścia w Wigilię, by nie być zmuszonym do pożyczania przez cały rok lub nie „wydać” szczęścia z domu. Wywołało to krytykę duchowieństwa. Stanisław ze Skarbimierza, piętnastowieczny teolog i kaznodzieja, pierwszy rektor odnowionego Uniwersytetu Krakowskiego, ganił rolników, którzy rano w dzień Bożego Narodzenia nie chcieli dać ognia sąsiadom, aby w przyszłości nie spotkało ich nieszczęście. Jan z Holešova krytykował kobiety, które w Wigilię nie pozwalały wynosić z domu węgli w kadzielnicy oraz wykorzystywały kadzidło do czarów miłosnych.

WILK PRZY WIGILIJNYM STOLE

Echem dawnych wierzeń pogańskich z pewnością był kult wilka w okresie Godów. Słowianie zachodni i południowi zgodnie z tradycją zapraszali („wołali”) wilka do wieczerzy wigilijnej, by obłaskawić drapieżcę symbolizującego złą moc oraz uchronić przed nim ludzi i zwierzęta. Wilkom poświęcano też niektóre dni późną jesienią lub zimą, gdy stawały się bardziej napastliwe.

Wprawdzie z ziem słowiańskich nie mamy danych o ofiarach składanych wilkom, ale istnieją takie świadectwa dla sąsiednich ludów nadbałtyckich. Paul Eichorn pisał w XV wieku o Łotyszach, że w grudniu (zwanym wilczym miesiącem), w okolicach Bożego Narodzenia, na rozstajach dróg składali wilkom w ofierze kozę. Towarzyszył temu specjalny rytuał. Według szesnastowiecznej relacji Olausa Magnusa w prowincjach nadbałtyckich (Inflanty, Litwa, Prusy) podczas Bożego Narodzenia wielu ludzi „biegało” w postaci wilków”, czyli przebierało się za groźne drapieżniki. Także autorzy staropolscy Mikołaj Rej, Grzegorz Knapski i Wacław Potocki wspominali o chodzeniu z wilkiem, czyli wilczą skórą, po kolędzie.

Na koniec zauważmy, że późnośredniowieczny Kościół nie ograniczał się do potępiania i wykorzeniania ludowych zwyczajów, które nie przystawały do obrzędów liturgicznych. Odpowiadając na potrzebę bardziej dosłownego, obrazowego i uczuciowego, dalekiego od teologicznej abstrakcji wyrażania treści religijnych związanych z Bożym Narodzeniem, duszpasterze – celowali w tym od XV wieku bernardyni – upowszechniali inscenizacje jasełek, z szopkami i śpiewaniem kolęd. Te odpowiadające ludowej uczuciowości i religijności zwyczaje pozostały żywą tradycją aż po czasy współczesne.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin