Adam Bahdaj - Wakacje z duchami.doc

(980 KB) Pobierz

Adam Bahdaj

 

 

 

Wakacje z duchami

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

1

 

Maniuś zatrzymał się na brzegu jeziora. Pod nogami czuł miękki, nagrzany piasek, a w oczach migotały mu srebrzyste cętki. To woda odbijała blask stojącego nad lasem słońca i zamieniała jezioro w taflę łamliwego szkła. Było cicho. Chłopiec słyszał wyraźnie szelest szuwarów i słaby świst własnego oddechu. Z wolna ogarniała go radość. Zdumionymi oczami wodził po cienistym brzegu, po obłokach sunących nad grzbietem dalekiego wzgórza, a gdy znów spojrzał na jezioro, wydało mu się, że ciemna głębia ciągnie go ku sobie.

Uśmiechnął się - niby do siebie, niby do obłoków - a potem jego łobuzerska twarz stężała w wyrazie spokojnej zadumy. Pierwszy raz wyjechał z Warszawy w daleką podróż, a teraz od trzech dni nie mógł się nadziwić, że świat jest tak szeroki, tak różnorodny i takie sprawia niespodzianki. Od trzech dni chodził oszołomiony i nie mógł wprost uwierzyć, że znalazł się pięćset kilometrów poza rodzinnym miastem.

A wszystko było przecież takie proste. Pewnego razu, na wiosnę, mały Perełka, jego najlepszy przyjaciel z kamienicy, otrzymał od swej ciotki list.

Maniuś widzi teraz wyraźnie, jak Perełka wpadł do niego z radosnym okrzykiem: „Hurra! Jedziemy wszyscy nad jezioro!” - a potem jak obaj zeszli na drugie piętro do Felka, którego nazywali Mandżaro, i wszyscy razem czytali z wypiekami na twarzach.

Na początku listu było oczywiście: Dlaczego tak długo do nas nie piszecie?, potem: Co u ciebie słychać i jak zdrowie tatusia?, ale najciekawsze okazało się zakończenie. Maniuś pamięta dokładnie ładne, okrągłe pismo pani Lichoniowej i mógłby recytować na pamięć jego treść.

Pani Lichoniowa pisała:

Wspominałeś nam o swych serdecznych kolegach, o Paragonie i Mandżaro. Skąd te dziwaczne przezwiska? Ale mniejsza o to. Jeżeli mają ochotę, niech przyjeżdżają razem z tobą. U nas w leśniczówce jest dość miejsca, no i powodzi się nam, dzięki Bogu, nie najgorzej. Myślę, że weselej i raźniej będzie ci z kolegami...

Oczywiście małemu Perełce zawsze raźniej było z Maniusiem i Felkiem, których dziwaczne przezwiska nikogo prócz cioci Marii nie raziły. Na Woli nie mieć przezwiska to tak, jakby nie mieć charakteru. A wiadomo przecież, że najmilsi i najmorowsi chłopcy w Warszawie to ci z Woli. Perełkę bolały wtedy zęby, więc polecił Paragonowi, żeby w jego imieniu odpisał cioci. Odpowiedź roiła się od byków i byczków, ale list to przecież nie zadanie szkolne!

Kochana Pani Ciociu! - pisał Maniuś. - To ja, Paragon, odpowiadam w imieniu całej trujki. Pyta pani, dlaczego mam takie dziwne przezwisko. Raz nasza pani zapytała mnie w klasie: „Tkaczyk, dostałeś od matki pięć złotych, idziesz do sklepu, kupujesz cztery bułki po osiemdziesiąt groszy. Ile ci wyda kasjerka?” A ja na to: „Proszę pani, kasjerka wyda mi paragon...” Chłopcy się śmiali, a ja od tej pory zostałem Paragonem. Proste, prawda? Z Mandżarem była gorsza sprawa. Jemu zdaje się, że jest najmądrzejszy z nas wszystkich. Raz pan od geografii pyta go, jaki jest najwyższy szczyt w Afryce, a on, proszę pani, nie wiedział. To ja mu podpowiedziałem: Kilimandżaro. To on, proszę pani, nie usłyszał dobrze i mówi: „Mandżaro”. No i od tego czasu wszyscy na niego mówią - Mandżaro. Ładnie, prawda? A Perełka, to znaczy Boguś, to już od urodzenia jest Perełką. A my z nim to najlepsi koledzy.

Perełkę boli ząb czonowy, to ja za niego piszę. Dziękujemy serdecznie za zaproszenie. Miło nam będzie nałykać się świerzego powiecza i postraszyć w jeziorze rypki. Mam nadzieję, że Szanowna Pani nie będzie miała z nami wielkiego kłopotu. Ja pierwszy raz wyjeżdżam na wieś. Bardzo się cieszę i Mandżaro także. Nie będziemy robić ceregieli, zjemy byle co, bo apetyty mamy fenomenalne. Przyjeżdżamy w czerfcu. Jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie!

Paragon

I oto od trzech dni są już u cioci Marii nad jeziorem. I oto Maniuś, zwany na Górczewskiej Paragonem, stoi na brzegu radośnie oszołomiony pięknem letniego popołudnia.

Ławica drobnych rybek przemknęła niemal pod jego stopami, sponad sosen nadleciała siwa rybitwa. Łagodnym łukiem spięła błękit nieba z zielenią lasu. Naraz runęła jak strzała, aż zakotłowało się w trzcinach. Potem wzbiła się lekko, unosząc trzepotliwą rybkę...

W tym momencie na ścieżce biegnącej do lasu rozległo się głośne wołanie:

- Paragon! Paragon!

Maniuś odwrócił się. Na tle pni zobaczył biegnącego Perełkę. Był to drobny, filigranowy chłopiec o ruchach szybkich i nerwowych. Twarz miał okrągluchną jak spodek i gęsto upstrzoną dużymi piegami. Oczy szare, zuchowate. Nosek mały, nieco zadarty i łuszczący się na końcu jak młody kartofelek. Włosy króciutko ostrzyżone i zaczesane na jeża. Jednym słowem - Perełka.

- My na ciebie czekamy - zawołał zdyszany - a ty, bracie... - utknął w tym miejscu, nie mogąc wydusić ani słowa.

- Co się stało? - zapytał wesoło Paragon.

- Jak to: co? Mamy przecież naradę w sprawie szałasu.

- Zupełnie o tym zapomniałem.

- No chodźże, bo Mandżaro się wścieka.

Paragon uśmiechnął się wyrozumiale, wbił dłonie w kieszenie i, nie spiesząc się, ruszył za Perełką. Szli przez stary las sosnowy. Wąska ścieżka wiła się wśród pni, poprzecinana długimi cieniami. Pachniało rozgrzaną żywicą, a w gałęziach wesoło grały trzmiele.

Wkrótce ukazała się leśna polana, pełna słońca, kwiatów i trzepotu motyli. Na polanie, pod lasem, stał świeżo zbudowany szałas, a przed szałasem nerwowymi krokami przechadzał się wysoki, zgrabny chłopiec. Miał ładną, nieco zasępioną twarz, mądre, myślące oczy, jasne włosy opadające kędziorami na czoło, a z całej jego postaci biła wyjątkowa stateczność i powaga. Był to właśnie Mandżaro.

Na widok chłopców uniósł ręce gestem zniecierpliwienia.

- Jak długo mam czekać?

Paragon skwitował to przyjaznym uśmiechem.

- Ciao! Nie denerwuj się, bośmy przecież na bezpłatnych wczasach.

W milczeniu usiedli pod szałasem.

 

2

 

Był to solidny szałas, wykonany według planu Paragona; ściany miał wyplecione wikliną, wsparte na grubych palikach sosnowych, dach ułożony z świeżej, świerkowej cetyny. Trzej chłopcy patrzyli na ten szałas, nie wiedząc, w jakim właściwie celu go wybudowali. Początkowo miał być wigwamem indiańskich wojowników, potem - domem poszukiwaczy złota, wreszcie - namiotem króla Władysława Jagiełły wyruszającego na grunwaldzkie pola.

Chłopcy z fantazją rzucali pomysły, ale od wczoraj nie mogli uzgodnić, do czego ma służyć ich wspaniałe dzieło. Szałas stał więc gotowy, świeży, pachnący żywicznym igliwiem, a trzej budowniczowie wciąż jeszcze zastanawiali się nad sposobem jego wykorzystania.

Mandżaro spojrzał wyzywająco.

- Mam świetny pomysł...

Paragon poruszył się. W jego głosie zabrzmiała nutka zniecierpliwienia:

- Ty zawsze masz fenomenalne pomysły.

Perełka wygodniej ułożył się na trawie. Upstrzoną piegami twarz zwrócił ku chłopcom.

- No, mów - trącił Mandżara łokciem.

Ten zastanawiał się chwilę, jak gdyby chciał rozstrzygnąć, czy warto wyłożyć swój plan. Nagle zapytał tajemniczym szeptem:

- Czytaliście „Przygody Sherlocka Holmesa”?

- Legalnie - ulubione słówko Paragona zabrzmiało jak wyzwanie. - Myślisz może, że nie czytałem? Sam mi pożyczałeś tę książkę. Można powiedzieć, obleci! Ciekawe kawałki z dziedziny kryminologii - cmoknął głośno i łypnął zaczepnie oczami.

Perełka milczał. Utkwił wzrok w brudnych palcach, wyłażących z podartych tenisówek. Udawał, że nic go ta rozmowa nie obchodzi. Może nie chciał się przyznać, że nie czytał „Przygód Sherlocka Holmesa”...

Zapadła przedłużająca się cisza. Paragon urwał soczyste źdźbło trawy. Ssał jego seledynową nasadkę.

- No i co z twoim pomysłem?

Mandżaro ocknął się.

- To naprawdę świetny pomysł... Tylko nie wiem, czy się wam spodoba...

- Wal, bracie. Nad czym tak dumasz?

Mandżaro uniósł się na łokciach, skupionej twarzy nadał wyraz niezwykłej tajemniczości. Patrzał na kolegów przymrużonymi oczami. Wreszcie rzekł przeciągle:

- Chodzi o to... że... może byśmy założyli klub detektywów...

Tego się nie spodziewali! Chłopcom z nagłego wrażenia opadły brody. Zaniemówili. Perełka mrugał rudawymi rzęsami. Paragon marszczył śmiesznie czoło.

- Fenomenalny pomysł - wyszeptał pierwszy Perełka.

Mandżaro odetchnął z ulgą. Spojrzał pytająco na Paragona. Ten uśmiechnął się po swojemu - szczerze, łobuzersko.

- No, dobra... pomysł obleci... ale skąd weźmiemy przestępców?

Mandżaro żachnął się:

- Ty zawsze masz jakieś zastrzeżenia. Nie słyszałeś, jak wujek Perełki opowiadał o kłusownikach?

- A ty myślisz, że Sherlock Holmes zawracałby sobie głowę kłusownikami?

Perełka jęknął:

- Znowu się kłócicie! Jeżeli będą detektywi, to na pewno znajdą się przestępcy.

- Oczywiście - podjął Mandżaro. - Czy to tak trudno o przestępców? Grunt to zastosować metodę dedukcji...

Tak ich zaskoczył tym obcym słowem, że znowu rozdziawili usta. Paragon zsunął kolarkę na czoło. Długo drapał się za uchem.

- O czym ty mówisz, Mandżaro?

- Czytałeś „Sherlocka”, a nie wiesz, co to metoda dedukcji.

- A ty wiesz?

- Pewnie, że wiem.

Perełka westchnął żałośnie:

- Znowu się kłócicie!

Paragon zaperzył się:

- Jak wiesz, to powiedz! Czy to takie ważne?

Mandżaro posłał mu surowe spojrzenie.

- To bardzo ważne.

- No to mów.

Mandżaro zaczął niezwykle poważnie:

- Dedukcja to metoda... to metoda - utknął w połowie zdania, ze złości zacisnął usta, aż mu wargi zbielały.

Paragon pokiwał z politowaniem głową.

- Metoda, której używał Sherlock Holmes do rozwiązywania zagadek kryminalnych. Tyle to ja też wiem.

Perełka złapał się za głowę.

- Wy zawsze musicie się kłócić. Dedukcja dedukcją, a my mamy założyć klub detektywów.

- O, właśnie - podchwycił skwapliwie Mandżaro. - Proponuję nazwę: Klub Młodych Detektywów. - Spojrzał pytająco na chłopców.

Paragon skinął głową.

- Obleci!

- Proponuję - ciągnął Mandżaro - żeby nasz Klub mieścił się w tym szałasie.

- Obleci! ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin