Harry Potter i Wybraniec Zła 22 rozdziały 7 tom 2008-05-04.doc

(1127 KB) Pobierz
http://harry-potter-i-wybraniec-zla

http://harry-potter-i-wybraniec-zla.blog.onet.pl/


Rozdział I

„Przepowiednia

 

        W ciemnej sali, oświetlonej tylko żyrandolem świec, rozległ się wysoki, piskliwy głos. Wydał go trupio blady osobnik z budzącą odrazę twarzą z krwistoczerwonymi szparkami zamiast oczu, z płaskim nosem węża.... Na twarzy Lorda Voldemorta pokazał się ohydny uśmiech. Albus Dumbledore martwy, a wkrótce pozna największą tajemnicę swojej potęgi! A pozbawiony swego mentora, Harry Potter nic nie będzie mógł zrobić. Zdepcze go jak mrówkę... Wcześniej trochę potorturując, oczywiście. Jego paskudny uśmiech pogłębił się.

        Drzwi otworzyły się, a przez nie wszedł mężczyzna ubrany w długą, czarną szatę i białą maskę trupa. W ręku trzymał podniesioną różdżkę. Augustus Rookwood. Zdrajca Ministerstwa Magii. Przed nim lewitowała kobieta, mająca, na oko, 45 lat. Uczniowie Hogwartu znali ją doskonale. I nie była to Minerwa McGonnagal, dawna zastępczyni dyrektora. Była to Sybilla Trelawney, nauczycielka wróżbiarstwa. Nie miała swoich słynnych okularów, dzięki którym wyglądała jak modliszka.. Nie miała też oszałamiająco dziwnego ubrania. Szczerze mówiąc, nie miała nic, oprócz podartej szaty. Śmierciożerca pokłonił się.

- Podano jej już eliksir, panie.

- Doskonale – stojący po prawej stronie Voldemorta człowiek poruszył się niespokojnie. Rookwood postawił Trelawney w pionie i wyszeptał:

- Enervate.

Sybilla oprzytomniała. Spojrzała na Voldemorta. Usta otworzyły jej się ze zdumienia i przerażenia. Chciała coś powiedzieć, ale eliksir zaczął działać. Oczy stanęły w słup, głos stał się głęboki i chropowaty.

Gdy w dniu siedemnastych urodzin mury ochronne padną,

Złoty Chłopiec pozna, co to prawdziwa miłość, rozpacz i strach...

Czarny Pan nie doceni potęgi miłości....

Niewidzialne więzi, które połączyły dwie osoby, pokażą swój ogrom...

Zapomniane ludy obudzą się...

Gdy wszyscy pomyślą, że wszystko stracone,

Odwróci los jego Wybraniec...

Gdy w dniu siedemnastych urodzin mury ochronne padną,

Złoty Chłopiec pozna, co to prawdziwa miłość, rozpacz i strach...

Voldemort zdawał się być zamyślony. Dał znak, a z różdżki Rookwood’a popłynęło zielone światło. Trelawney padła martwa.

- Rookwood!

- Tak, panie?

Voldemort zaśmiał się.

- Oblivate!

Rookwood stał z ogłupiałą miną. Po chwili otrząsnął się i wyszedł, wcześniej kłaniając się Voldemortowi.

- Częściowy zanik pamięci. – bardziej stwierdził, niż zapytał mężczyzna stojący w cieniu.

- Dokładnie, Severusie. Świetny eliksir.

- Dziękuję, panie. – pochylił głowę.

- To, co usłyszałeś, nie może wyjść poza tą komnatę. Czy to jest wystarczająco jasne?

- Oczywiście, panie.

- A teraz przeanalizujmy...

- Panie... zaszczyca....

- Wystarczy! Otóż w dniu 17 urodzin Pottera padną jego mury ochronne, to jasne. Złożymy mu małą wizytę... Dalej... Potter pozna miłość, rozpacz i strach... To nas nie interesuje... Nie docenię potęgi miłości... Szykuje się jakaś porażka... Niewidzialne więzi... o kogo chodzi? Na pewno o mnie i Pottera...., ale to drugie? Domyślasz się, Severusie?

- Sądzę, panie, że o Pottera i... kogoś jeszcze. W końcu to przepowiednia o chłopaku.

W czasie tej dyskusji (lub monologu, kto jak woli;-)), Snape, wg wszystkich, zdrajca Zakonu Feniksa i zabójca Albusa Dumbledore’a, skupił się na oklumencji. Skłamał. Dokładnie wiedział, o co chodzi. Dumbledore dzielił się z nim wszystkimi swoimi spostrzerzeniami.

- Dalej... Zapomniane ludy... Elfy... Wampiry... Olbrzymy.... Tak, to jedyne rozwiązanie. Dalej... Odwrócenie losu przez jego wybrańca... O kim mowa??

- O zwycięzcy. – Snape wzruszył ramionami.

- Chyba masz rację, Severusie. Wyślij posłańców do wszystkich ras elfów i wampirów. Oraz... Przygotuj dwudziestu najlepszych. Teleportujcie się dokładnie o północy. Nie zniosę niepowodzenia.

Rozdział II

„Dziedzictwo?”

         Ulicą szedł, ignorując ciekawskie i pełne dezaprobaty spojrzenia, czarnowłosy mężczyzna o przenikliwych, przejrzysto zielonych oczach. Okrągłe okulary nadawały mu nieco dziecinny wygląd. Nie dziwiło go tyle spojrzeń. W końcu Harry Potter, bo tak się nazywał ten mężczyzna, przyzwyczaił się do sławy. Złej – w świecie mugoli i dobrej – w świecie czarodziejów, w jego świecie. Gdyby nie pewien przypadek z dzieciństwa, Harry Potter mógłby się zdawać całkiem normalną osobą. Bo w końcu, mnóstwo jest czarodziejów. Gdyby nie to, że będąc niemowlęciem, śmiercionośna Avada Kedavra wystrzelona przez największego czarnoksiężnika wszechczasów, Lorda Voldemorta, odbiła się od Pottera, pozbawiając mocy Czarnego Pana, a po tym spotkaniu, Harry’emu pozostała jedynie blizna w kształcie błyskawicy, Byłbu zupełnie zwykłym nastolatkiem. Gdyby nie to, że Voldemort przed nieudaną próbą zabicia Harry’ego, zamordował jego rodziców, byłby szczęśliwym synem Jamesa i Lilly Potter. Gdyby nie to, że Sybilla Trelawney wygłosiła przepowiednię, mówiącą o tym, że jedyną osobą zdolną do pokonania Voldemorta jest Harry, gdyby nie to, że Harry na czwartym roku w Hogwarcie został porwany, a dzięki jego krwi Voldemort odrodził się się na nowo, gdyby nie to, że Ministerstwo Magii nie chciało uwierzyć w jego powrót, gdyby nie to, że gazety wypisywały o nim bzdury, może zdołałby zrobić coś ze swoim życiem wraz z cudem uratowanym ojcem chrzestnym. Gdyby nie to, że osoby, które zajmowały mu rodziców, czyli Syriusz Black i największy czarodziej naszych czasów, były dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore, zginęli, może zdołałby się pozbierać... Ale los pozbawił go tego wszystkiego... Rodziny, niektórych przyjaciół, krewnych, szczęśliwego życia... Poskąpił mu życia bez ogromnego obowiązku: znalezienia wszystkich hokruxów, zniszczenia ich i zabicia Voldemorta.

            Harry wrócił do domu i rozejrzał się po swoim pokoju. Prorok donosił o coraz liczniejszych mordach, zaginięciach, atakach... Ostatnio zaginęła prof. Sybilla Trelawney. Rzucił się na łóżko. Hokruxy! Odnaleźć je i zniszczyć. Tylko to mógł zrobić dla swojego zmarłego mentora. Jego twarz przybrała zacięty wyraz. Zabije Snape’a bez mrugnięcia okiem! Gdyby nie on... Nie! Dość użalania się nad sobą! Teraz musi wziąć się w garść! Myśl... myśl... myśl... Hokruxy... Zniszczony już dziennik Riddle’a, pierścień Salazara i nie wiadomo, czy zniszczony medalion Slytherina, choć po tonie listu tajemniczego R.A.B.’a raczej tak, kielich Helgi Huffelpuff, wąż Nagini, sam Voldemort oraz coś od Roweny Ravenclaw lub Godryka Gryffindora... Riddle ma sentyment do szkoły... Siedem części duszy... Z zamyślenia wyrwał go ostry krzyk ciotki Petuni:

- Na kolację!

Harry westchnął i zszedł na dół. Przy stole zobaczył trójkę Dursley’ów. Vernon Dursley był grubym, niskim mężczyzną o dwóch podbródkach i łysiejącej głowie. Petunia Dursley, siostra matki Harry’ego, całkowicie od niej różna, była chudą kobietą o nienaturalnie długiej szyi. Była idealna do podglądania sąsiadów (mowa o szyi, oczywiście;-)), co Petunia z przyjemnością wykorzystywała. Ich syn, Dudley Dursley, wdał się w ojca poza pewnymi „szczegółami”: nie miał dwóch podbródków, ale trzy i przypominał wyjątkowo dorodne słoniątko o czarnych, ulizanych włosach. Cała trójka traktowała Harry’ego jak piąte koło u wozu. Teraz stosowali ulubioną metodę Pottera: ignorowanie.

Kolacja składała się z marchewki, marchewki, marchewki i soku marchewkowego: Dudley był na diecie, z powodu stalowego zalecenia szkolnej pielęgniarki; nie mieścił się w największym numerze spodenek gimnastycznych. Harry zauważył, że Dudley ma pięć marchewek: Dursley’owie słusznie uważają, że doskonałym sposobem na poprawienie Dudziaczkowi humoru, jest uświadomienie go, że dostaje więcej niż Potter. Kolacja przebiegła w kompletnej ciszy, którą zakłócał jedynie odgłosy ulubionego serialu Dudley’a „Zjedz to sam”. Po zjedzeniu, Harry podziękował i poszedł na górę. W drzwiach zamarł. Na jego łóżku siedział ogromny, czarny orzeł. Był imponujący i pełen mocy. Do nogi miał przywiązaną paczkę. Powoli podszedł do niego, a on wyciągnął nogę (bo chyba nie nóżkę). Harry odwiązał ją i podał mu miseczkę z wodą. On w podzięce delikatnie go dziobnął i usiadł na grzędzie Hedwigi.

- Czekasz na odpowiedź? – orzeł pokręcił przecząco głową  - To czemu czekasz? – orzeł ruchem głowy wskazał paczkę. Trochę zaskoczony Harry („On mnie rozumie?”) sięgnął po paczkę. Zaadresowana do niego. Otworzył ją, a z niej wypadły dwa naszyjniki, dwa pierścienie i list. Otworzył to ostatnie.

Wasza Najwyższa Mość,

Dziedzicu Trzech Najpotężniejszych Rodów,

Władco Wampirów i Świetlistych Elfów!

           

            Wybacz mi, mój nietakt, że ośmielam się pisać do Waszej Wysokości, lecz jest to niezbędne, aby Wasza Najwyższa Mość poznał prawdę o sobie. Choć o tym nie wiesz, panie, jesteś władcą wszystkich wampirów i Świetlistych Elfów oraz dziedzicem Merlina Wielkiego, Godryka Gryffindora i Salazara Slytherina. Musisz, panie, wiele się nauczyć i dowiedzieć, więc w dniu twoich urodzin przybędę do Ciebie z dwójką moich towarzyszy, Wasza Wysokość.

            Teraz trochę o przedmiotach, które wysłałem Waszej Wysokości. Ten srebrny, wysadzany szmaragdami naszyjnik, z dwoma srebrnymi „S” na zielonym tle, owiniętymi wężem, to naszyjnik Salazara Slytherina, przeznaczony dla jego dziedzica. Istnieją takie dwa: drugi, większy i masywniejszy, jest własnością Czarnego Pana. Następnie... Złoty, misternie rzeźbiony naszyjnik, z medalionem wysadzanym rubinami, ze złotym lwem na czerwonym tle i dwoma złotymi „G” jest przeznaczona dla dziedzica Godryka Gryffindora; był jego własnością. Biały pierścień z kości słoniowej i czarnym oczkiem, na którym jest złoto-szkarłatny feniks jest dla dziedzica Merlina Wielkiego. I, najważniejsze, biało-czarny pierścień, z owalnym oczkiem: srebrna obwódka i złoty środek. Na lewej połówce obwódki jest napisane w języku wampirów: „Wielki Władca Wampirów. Bijcie mu pokłony”, a na prawej: „Chylcie głowy przed Władcą Świetlistych Elfów. On poprowadzi nas do zwycięstwa”. Ten pierwszy pierścień, panie, noś, proszę, na środkowym palcu lewej ręki, a drugi na prawej ręce, na środkowym palcu. Drzemie w tych przedmiotach wielka moc. Gdy nie chcesz, by były widoczne, wypowiedz słowa: „Wiele prawd jest ukrytych przed wzrokiem ludzi”. Wypowiedz je jeszcze raz, gdy chcesz, by się pojawiły.

            Gdy Wasza Wysokość skończy 17 lat będzie zdolny przywoływać pewne osoby. Są to najznamienitsi w walce i nauce ze wszystkich elfów i wampirów.

            Elfy, wyspecjalizowane w łuku, kuszy, uzdrawianiu, urokach i czarach defensywnych (obronnych – dop. autora), magii wody i powietrza, jako swojego przedstawiciela wysunęli mnie. Jestem jednocześnie prowadzącym Radę i jednym z dwójki twoich doradców.

            Wampiry, mistrzowie w czarnej magii, walce mieczem i czarach ofensywnych (atak), w magii ognia i ziemi oraz magii bezróżdżkowej i niewerbalnej, wybrali rodzeństwo Sand: Annie i Jamesa. Od dnia urodzin Waszej Wysokości, będziemy Twoimi Strażnikami i sługami, panie. Gdy wypowiesz nasze imiona, pojawimy się przed tobą, łamiąc nawet najpotężniejsze bariery.

Z wyrazami szacunku i podziwu,

Daltar Larum,

Prowadzący Radę,

Najwyższy Doradca.

PS. Zechciej, panie, przyjąć tego orła w podarunku od nas. Nazywa się Tantatos*. Gdy odczuwa jakieś silne emocje wysyła prądy elektryzujące.

Daltar Larum

            Harry Potter zdębiał w całym tego słowa znaczeniu. Miał tego dość! Wszystko przydarzało się jemu! Czy nie może być normalnym czarodziejem?! Orzeł, jakby rozumiąc jego wściekłość i rozpacz podfrunął na łóżko i położył mu głowę na ramieniu. Harry uśmiechnął się i pogłaskał Tantatosa po głowie. Przeszył go miły, energetyzujący dreszcz. Poczuł się o wiele lepiej.

„Co ma być, to będzie, Wasza Wysokość.”

- Kto...? Gdzie...?

„To ja, panie, Tantatos.”

- Tto... ty??

„Oczywiście, że tak, panie.”

Harry przyglądał mu się z zachwytem. Czarne, lśniące pióra, złoty, niespotykanie mocno zakrzywiony dziób i złote, silne i ostre pazury.

- Mam do ciebie prośbę, Tantatosie.

„Co tylko rozkażesz, Wasza...”

- Zwracaj się do mnie po imieniu i traktuj mnie proszę, jak równego sobie... Bądź moim przyjacielem...

„Jestem zaszczycony, pa... Harry” – dokończył, widząc wzrok Pottera.

- Chciałbym ci coś powiedzieć, Tantatosie, ale to nie może wyjść poza ten pokój. Zgadzasz się?

„Zaufaj mi, Wasz... Harry”

Potter zwierzył mu się ze wszystkich problemów, powiedział mu o hokruxach, przepowiedni, Dumbledore’rze, rodzinie... A on słuchał i doradzał.

            Po „spowiedzi” poczuł się o wiele lepiej i z lżejszym sercem położył się spać.

_____________________________

*Posłaniec Śmierci

Rozdział III

„Urodzinowa niespodzianka”

            Harry był już spakowany. Wypuścił Tantatosa i Hedwigę, która wystawi niedługo świątynię na cześć orła. Była może odrobinkę zazdrosna, ale Tantatos ją oczarował. Odliczał sekundy do północy. Za chwilę będzie pełnoletni i opuści ten „dom”! 4... 3... 2... 1... 0! Wolność! Świecie! Harry Potter nadchodzi! „Mam 17 lat” – pomyślał ucieszony. Zaczął już wychodzić z domu, kiedy nagle usłyszał mnóstwo trzasków, charakterystycznych dla teleportacji. Po chwili był otoczony przez dwie dziesiątki śmierciożerców. Wycelowali w niego różdżki.

- A teraz spokojnie, Potter. Różdżkę rzuć, ręce do góry. – usłyszał głos Bellatriks Lestrange, zabójczyni Syriusza Blacka, jej kuzyna.

- Ty... Ty... – wydyszał Harry z nienawiścią.

- Co ja, maluszku? Przypomniał ci się ten parszywiec Black? Masz...

- DRĘTWOTA!! – ryknął Harry. Gruby jak pień, czerwony promień odrzucił Bellatriks na ścianę. Usłyszał chrupot. Lecz nie mógł się zastanawiać, czy Lestrange skręciła kark, bo w tej samej chwili rzucił się na ziemię, unikając złowrogich zaklęć wystrzelonych przez śmierciożerców. Nienawiść zaślepiła go. Chciał wszystkich zabić, zabić katów wielu szczęśliwych rodzin... Zaczął emanować delikatną poświatą. Usłyszał nowe trzaski.

- Harry! Jesteś w... – krzyknął Lupin, a po chwili zaczął wraz z towarzyszami rzucać gradem zaklęć w oszołomionych śmierciożerców. Harry do nich dołączył. Jednym oszałamiaczem rozwalił trzech przeciwników, a wiążącym i rozbrajającym potraktował pięciu. Nienawiść w nim buzowała. Po chwili zacząłby walić uśmiercającym, gdyby nie to, że podbiegł do niego Lupin, krzycząc:

- Harry, szybko, łap świstoklik!

- Nie...

- Bez dyskusji! Zakon sobie poradzi, szybko!

Na ułamek sekundy przed dotknięciem świstoklika, Harry zobaczył biegnącego Lupina z przerażoną miną. Potter błyskawicznie ocenił sytuację: trzymający go wpół, aby mu się nie wyrwał, Lupin, nie jest prawdziwym Lupinem! On tak drwiąco się nie uśmiecha. Ale było już za późno. Wirowali, lecz po chwili wszystko ustało. Znajdowali się w  ciemnym salonie jakiegoś domu.

            Odwrócił się w stronę niby-Lupina. Ten szukał czegoś w kieszeniach szaty. Gdy wypił zawartość jakiejś fiolki i zamienił się w swoją prawdziwą postać, poczuł różdżkę Harry’ego przy swojej szyi.

- Snape... Jaka miła niespodzianka! – wysyczał Potter.

- Nie jesteś zdolny mnie zabić.

- Tak myślisz? – drwiąco uśmiechnął się Harry. Snape widząc złowieszczy błysk w oku Pottera zmienił taktykę.

- Nie wiesz tego, co powinieneś wiedzieć.

- Przyzwyczaiłem się do tego. Jeszcze jakieś nowiny, zdrajco?

Snape pochylił głowę.

- Nie jestem zdrajcą. Uwierz mi, proszę.

- Na jakiej podstawie? Zachowywałeś się w stosunku do mnie jak ostatni drań, a ja mam ci zaufać?!

- Wiem... Ale musisz mi uwierzyć. Nie zabiłem Dumbledore’a. Opuść różdżkę, proszę. -  Harry stał bez ruchu. Snape po raz pierwszy zwrócił się do niego bez jadu i ironii. Powoli opuścił różdżkę.

- Nie zabiłem Dumbledore’a – powtórzył, rozcierając sobie gardło – rzuciłem na niego starożytne zaklęcie, bo mnie poprosił. Nie zgodziłem się, żeby udał śmierć, ale, jak zawsze, mu uległem. Nie mogę, powiedzieć więcej, bo jestem Rzucającym. Z tego, co wiem, Dumbledore też rzucił to zaklęcie na...

Przerwały mu trzaski teleportacji.

- Snape! Bellatriks ma skręcony kark, Rookwood, Macinair i Avery martwi, piątka rozbrojona i związana. Czarny Pan będzie...

Mówiący dopiero teraz zauważył Harry’ego, w którego Snape celował już różdżką. Usta mówiącego rozciągnęły się w drwiącym uśmiechu.

- ... a może jednak nie. Kto bierze Pottera?

- Ja.

Snape złapał Harry’ego wpół, który zaczął się wyrywać, gdy zrozumiał o co chodzi. W czasie teleportacji łącznej, Snape z wielkim trudem włożył Potterowi coś do kieszeni i wyszeptał jakieś słowa. Gdy wylądowali w wielkiej, ciemnej komnacie, Snape odpychając Harry’ego od siebie, szepnął mu dwa słowa:

- Potęga miłości.

Harry sięgnął do kieszeni; nic tam nie było. Spojrzał pytająco na Snape’a: miał zimny, nieprzenikniony wzrok. Rozejrzał się. Wokół niego stał z tysiąc na czarno ubranych postaci. Usłyszał głos: znienawidzony, piskliwy i groźny, głos, który nawiedzał go w snach, głos, który tyle razy obiecywał mu śmierć.

- A oto, moi drodzy śmierciożercy, mój młody gość.

 

Rozdział IV

„Odpytywanie”

            Po kilku dniach w Zamku Tortur, Harry był prawie nieżywy. Pozbawiony różdżki, szczątki ubrań, lecąca ciurkiem krew... To wszystko budziło litość nawet śmierciożerców, a szczególnie Glizdogona. Po cichu przynosił mu dodatkowe porcje wody. Harry dziękował mu spojrzeniami pełnymi wdzięczności i zdziwienia. W takiej sytuacji, za dostanie wody Potter mógł zrobić prawie wszystko. PRAWIE wszystko.

Każdy śmierciożerca miał swoje do zrobienia przy Harry’m. Crabbe i Goyle biczami doprowadzili Pottera prawie do obłędu, Mulciber wyspecjalizował się w Cruciatusach, a Rabastan w Czarnej Magii. „Na poprawę humoru” raczyli Harry’ego eliksirem obłędu. Nie można było po nim przypomnieć sobie najłatwiejszego zaklęcia, ani skupić myśli. Ale starał się nie krzyczeć. Bardzo się starał. Nie zrobi, przecież, przyjemności tym mordercom.

Dzisiaj miał po raz pierwszy, od pamiętnego powitania, spotkać się z Voldemortem, więc tuż przed wejściem do komnaty Lorda, podali Potterowi antidotum na eliksir obłędu. Wprowadzili go. Voldemort dla odmiany siedział na tronie, zamyślony.

- Zostawcie nas samych. – Śmierciożercy wyszli.

- Więc, mój drogi Harry, mam nadzieję, że moi towarzysze dobrze cię traktowali.

„Nie zaczyna się zdania od WIĘC” – pomyślał na złość Voldemortowi, Harry.

- Och, kto by się przejmował gramatyką – machnął lekceważąco ręką Lord, chociaż oczy mu zabłysły niebezpiecznie.

„A stosuj oklumencję, ile chcesz ohydny morderco. Przynajmniej nie będę musiał używać głosu. Świetnie, że mnie wyręczyłeś, Tom” – tym razem wściekłość Voldemorta była bardzo dobrze widoczna. Zgiął rękę pod dziwnym kątem, a kości Harry’ego zaczęły się skręcać. Tego nie można było wytrzymać bez wrzasku. Potter zawył. Lord uśmiechnął się drwiąco.

- Widzę, Tom, że umiesz torturować tylko pozbawionego różdżki.

- Tak myślisz, Potter? Ktoś cię powinien nauczyć pokory.

- Naprawdę? Powtarzasz się, Tom. Dobra, my tu gadu, gadu, a mi czas ucieka. „Genialnie” się z tobą rozmawia, Tomuś, ale czego chcesz?

Voldemort wstał. Wokół niego zaczęła się formować czarna mgła.

- Ty bezczelny dzieciaku! – Harry tym razem przeholował. Czuł moc Lorda: złą, ogromną i mroczną. Czuł, że ruchem jednego palca, Voldemort mógł zniszczyć cały zamek.

- Mógłbym cię zabić.... Ale tego nie zrobię. Mam dla ciebie lepszą rolę niż rola trupa. Jutro sprowadzę ci do towarzystwa, któregoś z twoich przyjaciół. Ron Weasley? Hermiona Granger? Ginny Weasley? Mogę tak długo wymieniać. Porządnymi ludźmi łatwo manipulować, Potter. Będziesz świetnym źródłem informacji.

- Czemu nie użyjesz leglimencji? – zapytał Harry. Bał się o przyjaciół. Wolał, żeby Voldemort torturował go do końca jego życia, niż zrobił cokolwiek jego bliskim. Lord spojrzał na niego przeciągle.

- Bo umiesz oklumencję. Crabbe, Goyle! Weźcie chłopaka! I pamiętajcie o eliksirze obłędu. Dzisiaj... podwójna dawka. Prawda, że wspaniały eliksir? – zwrócił się do Pottera. Harry tylko popatrzył na niego zimno. Voldemort zaśmiał się drwiąco. Dał znak i wyprowadzili Pottera. Po podwójnej dawce eliksiru, miał naprawdę dość życia. Przy... jaciel... Ginny... Ron i... Herm...iona. Nie!... Muszę... coś... Pomyśl... – Harry’emu ta myśl, o osobach, które kocha, dodała sił do walki. List... Król... Słudzy... Ma... m!

- Annie, Daltar, James – wyszeptał cicho.

- W końcu! – Annie była przerażona.

- Wasza Wysokość! – Daltar zaczął się bardzo bać.

- Nie mogliśmy ominąć tak potężnych barier bez twojego wezwania!

- Kwatera Zakonu Feniksa. – wyszeptał Potter.

- Rozkaz! Daltar otwórz portal, ja biorę Jego Wysokość, a ty Annie, zajmij towarzystwo. – Daltar wyszeptał jakieś słowa, a przed nimi zmaterializował się ogromny, płonący błękitnymi płomieniami portal. Szybko w niego wskoczyli, a Annie walnęła jakimś potężnym zaklęciem w nadbiegających śmierciożerćów i przywołała różdżkę Harry’ego, a Daltar zamknął wejście.

 

Rozdział V

„Zebranie Zakonu”

 

            - I co my teraz zrobimy?!?!?!?!?! – pani Weasley była bardzo bliska załamania nerwowego, Hermiona chlipała po kątach, Ron, mając opuchnięte, czerwone oczy, dzielnie próbował się nie rozpłakać, tuląc do siebię Hermionę, Lupin pocieszał wszystkich dookoła, sam mając problemy z koordynacją ruchów, a reszta Zakonu trwała w poszukiwaniach. Najgorzej było z Ginny, przynajmniej według reszty. Wiele czasu spędzała w pokoju, ale wciąż żyła nadzieją. Czasami nawet uśmiechała się łagodnie.

- On żyje i wróci. – powtarzała – Czuję to. - Zakon podejrzewał, że jest w głębokim szoku.

            Na to nadzwyczajne zebranie została zaproszona nawet cała młodzież. Prowadziła je, drżącym głosem McGonnagal.

- Otwieram nadzwyczajne zebranie Zakonu Feniksa. – cała sala była zapełniona – powiem prosto. Jeśli nie znajdziemy Harry’ego możemy rozwiązać Zakon. Mamy niepewny przeciek, że jest przetrzymywany w Zamku Tortur. Mamy związane ręce, nie...

Otworzył się portal, a przez niego wyskoczyły trzy postacie, z których jedna trzymała na rękach nieprzytomnego mężczyznę, całego we krwi i straszliwie chudego. Dziewczyna jednym ruchem dłoni wyczarowała wielkie, szkarłatno-złote łóżko, ciemnowłosy mężczyzna położył na nim bezwładnego mężczyznę, blondwłosy uklęknął przy nim i zaczął w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin