63.Noc na pustyni - Sensacje XX wieku.pdf

(83 KB) Pobierz
10581289 UNPDF
Noc na pustyni
Aktorzy:
Generał John Vaught - Marek Perepeczko
Pułkownik Charles Beckwith - Adam Ferency
Prezydent Jimmy Carter - Jan Machulski
Pułkownik Pitman - Witold Pyrkosz
Pulkownik Kyle - Marcin Troński
Pilot śmigłowca 1 - Wiktor Zborowski
Pilot śmigłowca 2 - Krzysztof Żurek
Pilot śmigłowca 3 - Tomasz Miara
Telefon zadzwonił o godzinie 3.00 nad ranem. Była niedziela 4 listopada
1979 roku. Harold Collins pełniący dyżur w centrum operacyjnym
Departamentu Stanu sięgnął po słuchawkę i usłyszał głos Ann Swift,
sekretarz ambasady amerykańskiej w Teheranie. Mówiła, że tłum młodych
Irańczyków wdarł się na teren ambasady, otoczył budynek kancelarii i
wdzierał się do innych domów. Byli nieuzbrojeni.
Przez dwie godziny Ann Swift relacjonowała, jak forsują drzwi do
budynków ambasady w Teheranie. Marines nie użyli broni, co wobec
ogromnej przewagi liczebnej napastników mogłoby mieć tragiczne
konsekwencje. Wkrótce cała ambasada została opanowana przez tłum, a
pracownicy stali się zakładnikami.
Napaści dokonali studenci, ale było oczywiste że stało się tak za aprobatą,
a może nawet na polecenie władz Iranu.
Przez wiele lat to państwo było najwierniejszym sojusznikiem Stanów
Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie. Potężnym i bogatym.
Irańskie zasoby ropy naftowej szacowano na 60 mld baryłek i proste
przeliczenie, po 20 dolarów za baryłkę, dawało oszałamiający wynik: 1
bilion 200 miliardów dolarów - dowodzący, że przez wiele lat Iran stać
będzie na wszystko. Dlatego szach Reza Pahlawi, zakochany w zachodniej
cywilizacji i nowoczesności, kazał kupować to, co najlepsze w najbardziej
renomowanych firmach. Jednakże, mimo miliardowych inwestycji,
gospodarka Iranu umierała.
Maszyny dla nowoczesnych fabryk przybywały punktualnie do irańskich
portów i tam zalegały na wiele miesięcy. Nabrzeża przeładunkowe nie
mogły wchłonąć takiej masy towaru. Brakowało dźwigów i magazynów.
Brakowało dróg i ciężarówek, linii kolejowych i pociągów, które mogłyby
zabrać z portów zakupione dobra i przewieźć je w głąb kraju. A gdy je
1
wreszcie dowieziono na miejsce okazywało się, że brakuje specjalistów,
którzy potrafiliby obsługiwać importowane maszyny.
Szach tego nie widział. Nie widział również, że naród, biedny i zacofany,
źle się czuje w rzeczywistości kupowanej za dolary. Importowane kanony
zachodniej cywilizacji wywoływały oburzenie, gniew, nienawiść zacofanego
społeczeństwa. Te uczucia nie znajdując ujścia, gromadziły się. Tajna
policja szacha, SAVAK, kształtowała społeczne nastroje z całą surowością.
Każdy przejaw buntu, niezadowolenia czy protestu był okrutnie dławiony.
Do czasu…
Zamieszki, które wybuchły na początku 1978 roku, przerodziły się w
powszechny bunt. Wojsko odmawiało strzelania do tłumów gromadzących
się na ulicach irańskich miast. Żołnierze przechodzili na jego stronę. Terror
SAVAK-u, choć nasilający się z dnia na dzień, nie mógł już jednak zdusić
rewolucji.
Szach zrozumiał, że przegrał. 16 stycznia 1979 roku odleciał do Egiptu. Na
lotnisku mówił do dziennikarzy: "Nie wiem, kiedy wrócę, to będzie zależało
od mojego stanu zdrowia".
Był ciężko chory.
1 lutego 1979 roku powrócił z wygnania Ajatollach Chomeini, przywódca
opozycji.
Nowe władze Iranu wiedziały jak katastrofalna jest sytuacja gospodarcza
kraju. Było oczywiste, że kryzys pogłębi się w następnych latach.
Potrzebowały wydarzenia, które skupiłoby uwagę tłumów i pozwoliłoby
zapomnieć o beznadziei codzienności. Bezpośrednim pretekstem była
informacja, że szach Reza Pahlavi przybył do Stanów Zjednoczonych,
gdzie w nowojorskim szpitalu miał poddać się leczeniu choroby
nowotworowej. Rząd irański zażądał wydania szacha. Władze
amerykańskie odmówiły. Wtedy studenci zaatakowali ambasadę
amerykańską w Teheranie.
Wysiłki dyplomatów, mające na celu wynegocjowanie zwolnienia
pracowników ambasady były daremne. Rząd Iranu odpowiadał -
"Ambasadę zajęli studenci. Nie mamy na nich wpływu.", żądał: "Wydajcie
nam Szacha." i groził: "Nie możemy zagwarantować bezpieczeństwa
waszych ludzi".
Już 6 listopada prezydent Carter zadecydował o przeprowadzeniu zbrojnej
akcji w celu odbicia zakładników.
Taki rozkaz otrzymał generał John Vaught. Natychmiast poleciał do Fortu
Bragg, gdzie mieściły się koszary specjalnej jednostki komandosów
2
"Delta".
Czekał tam na niego pułkownik Charles Beckwith, najbardziej
doświadczony amerykański komandos.
W 1964 roku, w stopniu majora, objął on w Wietnamie dowodzenie
specjalną jednostką "B-52", a później całością oddziałów, oznaczonych
kryptonimem "Delta", których zadaniem było rozpoznanie sił wroga,
prowadzenie akcji sabotażowych i dywersyjnych. Do końca czerwca 1970
roku, gdy oddział został wycofany z walki przeprowadzili 63 operacje, przy
niewielkich stratach, zdobywając wiele cennych materiałów i informacji o
bazach i oddziałach nieprzyjaciela. Beckwith, ranny w czasie pierwszej
operacji, dał się później poznać jako doskonały i nadzwyczaj odważny
dowódca, co zyskał przydomek "Szarżujący Charlie".
W listopadzie 1977 roku, już w stopniu pułkownika, przystąpił do
organizowania amerykańskiej jednostki antyterrorystycznej "Delta". W
krótkim czasie zgromadził najlepszych żołnierzy, gotowych do wykonania
najtrudniejszych misji.
Generał Vaught, natychmiast po przylocie do Fortu Bragg poinformował
Beckwitha.
Vaught: 12 listopada powołano połączoną grupę operacyjną 1-79 pod
moją komendą z zadaniem uwolnienia zakładników z Teheranu.
Zakładamy, że główny ciężar wykonania zadania przejmie pana jednostka.
Dlatego przyjechałem tutaj, aby wstępnie zapoznać się z oddziałem i
przedyskutować główne założenia operacji.
Beckwith słuchał w milczeniu. Rozumiał doskonale, jak trudne zadanie
postawiono przed jego żołnierzami - wręcz samobójcze, ale czy mógł
zaprotestować? Generał mówił dalej.
Vaught: Rozważaliśmy trzy opcje. Zrzucenie żołnierzy na
spadochronach... Problemem byłoby jednakże wycofanie się z
Teheranu, gdyż komandosi z uwolnionymi zakładnikami
musieliby przebijać się przez miasto…
Beckwith: Desant spadochronowy jest w tym wypadku
projektem niepoważnym i daje zero szans na sukces. Z reguły
na stu żołnierzy lądujących na spadochronach siedmiu odnosi
kontuzje: rany postrzałowe lub obrażenia nóg. Co miałbym
zrobić w Teheranie z żołnierzem ze złamaną nogą: zostawić
go, czy kazać innemu, aby go niósł?
Vaught: Tak. Druga opcja zakłada przetransportowanie
żołnierzy "Delta" w ciężarówkach z granicy tureckiej do
3
Teheranu. Zajęłoby to około dwóch dni i pozwoliło - zważając
na intensywny ruch na drogach irańskich, gdzie kursuje
bardzo dużo ciężarówek z Niemiec do Pakistanu - na skryty
podjazd do centrum Teheranu. Musimy się jednak, podobnie
jak przy lądowaniu na spadochronach, z ogromnymi
trudnościami z wycofaniem się z Teheranu. Problemem mogą
być również częste kontrole na drogach…
Beckwith: Jeżeli Pasadrani otworzą naszą ciężarówkę-
chłodnię i zobaczą tam zamiast befsztyków naszych
operatorów, to co, u diabła, wtedy zrobimy?
Vought: Pozostają śmigłowce. Są wolniejsze od samolotów,
ale mogą lądować w bezpośrednim sąsiedztwie budynków,
gdzie są zakładnicy. Jednakże warkot motorów może
zaalarmować strażników, którzy mogliby po prostu ustawić piki
na trawnikach wokół budynków ambasady, uniemożliwiając
lądowanie. Możemy tego uniknąć włączając do akcji
ciężarówki, które podwiozłyby żołnierzy do miejsca akcji.
Beckwith: Panie generale, nie widzę możliwości zapewnienia
tej misji sukcesu. Moi chłopcy byli trenowani do działań na
zaprzyjaźnionym terenie, gdzie mogli liczyć na pomoc i
współdziałanie miejscowej ludności i władz. Sytuacja, w jakiej
znajdą się w Teheranie, jest całkowicie odmienna…
Vaught: Panie pułkowniku, decyzja została podjęta. 19
listopada musimy przedstawić plan odbicia zakładników.
Rozkaz wyruszenia do akcji wydadzą politycy.
Beckwith nic nie odpowiedział. Był żołnierzem nawykłym do najbardziej
nieprawdopodobnych rozkazów. Za taki uważał rozkaz odbicia zakładników
w centrum Teheranu. Szanse na sukces były równe zeru…
Obiekty ambasady w Teheranie rozciągały się na obszarze 10 hektarów.
Wysoki mur otaczał korty tenisowe, boisko piłkarskie, parkingi
samochodowe, zabudowania kancelarii, biblioteki, gospodarcze,
rezydencję ambasadora - w sumie 14 budynków. Atakujący komandosi
musieli działać jak najszybciej, a szukanie zakładników na tak rozległym
terenie zajęłoby im co najmniej 3-4 godziny. Był to czas wystarczający dla
Irańczyków na zgromadzenie posiłków i odcięcie wszelkich dróg odwrotu,
a może nawet na zabicie zakładników. Jeżeli więc misja miałaby dojść do
skutku, komandosi musieli wiedzieć, gdzie uderzać. To już było zadanie
CIA.
W grudniu 1979 roku wysłano do Teheranu oficera wywiadu o pseudonimie
"Bob". Wkrótce dołączył do niego drugi wysłannik Centralnej Agencji
4
Wywiadowczej. Był to bogaty Irańczyk, który po obaleniu Szacha uciekł do
Stanów Zjednoczonych. Powrócił do Teheranu z zadaniem przygotowania
warunków dla ataku na ambasadę. Kupił pięć ciężarówek oraz dwa
mikrobusy, które miały być użyte do przewiezienia komandosów z
lądowiska na pustyni do centrum miasta. Na przedmieściach Teheranu
wynajął magazyn, w którym ukrył samochody.
Ci agenci nie mieli jednak doświadczenia wojskowego, a komandosom
potrzebny był człowiek, który mógłby rozpoznać teren wokół ambasady,
przyjrzeć się rozstawieniu i uzbrojeniu strażników, stwierdzić czy wejścia
zostały zaminowane, a także określić warunki lądowania śmigłowców w
centrum miasta.
Na ochotnika zgłosił się Richard Meadows. Spędził on w armii 30 lat. W
1970 roku dowodził oddziałem uderzeniowym atakującym więzienie Son
Tay w Wietnamie, gdzie jego żołnierze opanowali jeden z najsilniej
bronionych budynków.
W styczniu 1980 roku płk Meadows wylądował w porcie lotniczym
Mehrabad i nie napotykając żadnych przeszkód ze strony całkowicie
zdezorganizowanej irańskiej straży granicznej pojechał do hotelu "Arya
Sheraton", gdzie zameldował się jako obywatel irlandzki. Bardzo szybko
zebrał wszystkie dane, na których podstawie opracowano plan uderzenia
na ambasadę.
W dniu "X" na pustyni oznaczonej jako "Desert One" miały wylądować
samoloty transportowe z komandosami oraz śmigłowce. One zabrałyby
oddział uderzeniowy do miejsca oznaczonego jako "Desert Two", sto
kilometrów na południowy wschód od Teheranu. Tam pułkownik Meadows
poprowadziłby komandosów do puszczonej kopalni soli, gdzie mieli
przeczekać noc. Śmigłowce zaś odleciałyby do niewielkiej doliny, odległej
od "Desert Two" o 45 kilometrów. Tam, osłonięte siatkami maskowniczymi,
stałyby się niewidoczne dla irańskich samolotów.
Pułkownik Richard Meadows, po ukryciu komandosów, wsiadłby do
swojego volkswagena i wyruszył do magazynu na przedmieściach
Teheranu, aby z kilkoma komandosami-kierowcami przyprowadzić
ciężarówki. Wszystko byłoby gotowe do podróży do Teheranu. Wieczorem
komandosi ukryci pod deskami w skrzyniach ciężarówek mieli wyruszyć do
centrum stolicy.
O północy przystąpiliby do ataku na ambasadę, uderzając z kilku stron.
Zagrożenie, że irańscy strażnicy mogą zabijać zakładników było niewielkie.
Paradoksalnie, największe niebezpieczeństwo zagrażało zakładnikom ze
strony wybawicieli. Łatwo mogli dostać się pod kule komandosów, a na
dodatek, najbardziej krewcy mogli odebrać broń strażnikom i wówczas
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin