Wyspa Rozbitków.pdf

(954 KB) Pobierz
Wyspa Rozbitków
Ukryta tajemnica pieniądza
Tomasza najbardziej zainteresowała skalista
część wyspy. Dostrzegł tu oznaki, które wskazywały
na podłoże bogate w minerały. Tomasz był pewien,
że mimo braku ulepszonych narzędzi uda mu się
wydobyć z rudy użyteczne metale.
ich niepokoiło: że nie mają pieniędzy. Barter, prosta
wymiana produktów za produkty, ma swoje wady.
Nie zawsze produkty do wymiany są równocześnie
do dyspozycji. Na przykład za drzewo dostarczone
rolnikowi zimą można zapłacić warzywami dopiero
za sześć miesięcy.
Niejednokrotnie również zdarzało się, że jeden z
nich dostarczał produktu dużych rozmiarów, za któ­
ry chciałby otrzymać zapłatę drogą wymiany na sze­
reg mniejszych artykułów wyprodukowanych przez
różnych producentów w różnym czasie.
Louis Even
„Wyspa rozbitków” była jednym z pierwszych
artykułów Louisa Evena i pozostaje jednym z naj­
bardziej popularnych wyjaśnień tworzenia pienię­
dzy jako długu przez prywatne banki. Została prze­
tłumaczona na wiele języków: angielski, hiszpański,
włoski, niemiecki, polski, portugalski, arabski i mal­
gaski.
1. Uratowani z tonącego okrętu
Statek uległ katastroie wskutek eksplozji. Lu­
dzie szukając ratunku chwytali się jego szczątków.
Kiedy było już po wszystkim, pięciorgu z nich udało
się uratować. Dryfowali na prowizorycznej tratwie,
którą fale niosły, jak chciały. Nie było żadnego zna­
ku, żeby ktoś inny uratował się z katastrofy.
Rozbitkowie od wielu godzin obserwowali ho­
ryzont w nadziei, że może spostrzeże ich jakiś okręt.
Czy tą prowizoryczną tratwą dopłyną do jakiegoś
gościnnego wybrzeża?
Wtem jeden z nich krzyknął:
– Ziemia! Spójrzcie, ziemia! Właśnie tam dokąd
spychają nas fale!
A więc każdy z nich mógłby oddać się swoim
ulubionym zajęciom na rzecz wspólnego dobra.
Wszyscy dziękowali Opatrzności za uratowanie ich
z wielkiego niebezpieczeństwa.
3. Prawdziwe bogactwo
I nasi przyjaciele wzięli się do pracy.
Domy i meble są dziełem cieśli. Z początku za­
dowalali się skromnym pożywieniem. Lecz wkrótce
mogli zebrać plony z uprawianych przez siebie pól.
Z upływem czasu posiadłość rozbitków na wyspie
wzbogacała się. Nie w złoto ani w banknoty, lecz w
realne bogactwo: w pożywienie, ubranie, mieszka­
nia – w rzeczy odpowiadające ich potrzebom.
Każdy z nich pracował w swojej dziedzinie.
Wszelką nadwyżkę, jaką ktoś wyprodukował, wy­
mieniał za nadwyżki produktów wytworzone przez
pozostałych.
To wszystko komplikowało sprawy biznesu i bar­
dzo obciążało pamięć. Gdyby w obiegu były pie­
niądze, każdy z nich sprzedawałby swoje towary
za pieniądze. Po ich otrzymaniu kupowałby rzeczy,
jakie chce, kiedy chce i gdy są do kupienia.
Wszyscy zgodzili się, że system pieniężny byłby
dogodny. Ale żaden z nich nie wiedział, jak go usta­
nowić. Nauczyli się produkować realne bogactwo:
rzeczy. Ale zupełnie nie wiedzieli jak wyprodukować
pieniądz, symbol tego bogactwa.
Nie wiedzieli, w jaki sposób pieniądz powstaje i
jak go stworzyć, gdy go nie ma i gdy zdecydowali
się, że chcą go mieć. W ich sytuacji na pewno wielu
wykształconych ludzi byłoby też w kłopocie, podob­
nie jak wszystkie rządy były zakłopotane w okresie
dziesięciu lat poprzedzających wojnę. Brakowało
wówczas jedynie pieniędzy i rządy były wobec tego
zagadnienia bezradne.
5. Przybycie jeszcze jednego rozbitka
Pewnego dnia wieczorem, gdy nasi przyjaciele
siedząc na wybrzeżu roztrząsali ten problem po raz
chyba setny, spostrzegli na morzu szalupę z samot­
nym wioślarzem, płynącą w stronę brzegu. Pospie­
szyli mu na ratunek. Wyjawił im, że jest Europej­
czykiem, który jako jedyny uratował się z rozbitego
statku. Miał na imię Marcin.
I kiedy niewyraźny zarys okazał się faktycznie
konturem brzegu, rozbitkowie na tratwie zaczęli tań­
czyć z radości.
Było ich pięciu. Franciszek, wielki i silny, jest cie­
ślą. To on pierwszy zawołał: ziemia!
Paweł jest rolnikiem. Widzimy go na obrazku klę­
czącego po lewej stronie, jedną ręką opierającego
się o pokład, a drugą trzymającego maszt.
Następny jest Jakub, doświadczony hodowca
bydła. To ten w pasiastych spodniach, klęczący i
wpatrujący się w ląd.
Potem Henryk, ogrodnik i rolnik, nieco korpu­
lentny, siedzący na kufrze, uratowanym z wraku.
I w końcu Tomasz, mineralog. To ten wesoły
gość, stojący z tyłu, z ręką na ramieniu cieśli.
2. Opatrznościowa wyspa
Nasi rozbitkowie poczuli, że wracają do życia,
kiedy postawili stopy na lądzie.
Po osuszeniu się i rozgrzaniu zapragnęli poznać
wyspę, na którą wyrzuciły ich fale z dala od cywiliza­
cji. Nazwali ją „Wyspą Rozbitków”.
Po odbyciu krótkiego spaceru przekonali się, że
wyspa nie jest pustynnym ugorem. Nie spotkali jed­
nak żadnych ludzi. Natraili natomiast na nieliczne
stado zdziczałego bydła, z czego mogli wnosić, że
dawniej mieszkali tu ludzie. Jakub zapewnił, że bę­
dzie tu można rozwinąć hodowlę bydła.
Paweł stwierdził, że wyspa w większej części na­
daje się pod uprawę.
Henryk oczekiwał obitych zbiorów z licznych
drzew owocowych rosnących na wyspie.
Franciszka zainteresował przede wszystkim las
z różnorodnym drzewostanem – jak dobrze byłoby
ściąć drzewa i zbudować domy dla małej kolonii.
Życie na wyspie nie zawsze było łatwe, jak by
tego chcieli, gdyż brakowało im wielu rzeczy, do któ­
rych byli przyzwyczajeni w cywilizowanym świecie.
Ale los ich mógłby być o wiele gorszy.
Zresztą już w Kanadzie poznali kryzys. Pa­
miętają jak musieli się ograniczać, podczas gdy
sklepy w odległości dziesięciu kroków od ich domów
były przepełnione towarami. Tutaj, na Wyspie Roz­
bitków, przynajmniej nie muszą patrzeć, jak się psu­
ją produkty potrzebne do życia. Nie są tutaj znane
podatki. I mieszkańcy wyspy nie muszą obawiać się
licytacji. Tutaj mają prawo do korzystania z owoców
swojej ciężkiej pracy.
A więc nasi rozbitkowie eksploatują wyspę i wiel­
bią Boga spodziewając się, że pewnego dnia po­
łączą się ze swoimi rodzinami, zachowawszy dwa
największe błogosławieństwa: życie i zdrowie.
4. Wielka trudność
Nasi przyjaciele często zbierali się dla omó­
wienia wielu spraw. W bardzo uproszczonym sys­
temie gospodarczym, w jakim żyli i pracowali, jedno
Uradowani, że mają nowego towarzysza, dali
mu to, co mieli najlepszego i pokazali mu całą swo­
ją kolonię.
Opisali mu swoje położenie na wyspie, mówiąc:
(ciąg dalszy na str. 12)
Dwumiesięcznik MICHAEL Journal: 1101 Principale St., Rougemont QC, J0L 1M0, Canada • Tel. (450) 469-2209 • www.michaeljournal.org
Dwumiesięcznik MICHAEL: ul. Traugutta 107/5, 50-419 Wrocław, Polska • Tel. (071) 343-6750 • www.michael.org.pl
październik-listopad-grudzień 2010
11
824019305.021.png 824019305.022.png 824019305.023.png 824019305.024.png 824019305.001.png 824019305.002.png 824019305.003.png 824019305.004.png 824019305.005.png
 
Marcin nie tracił czasu. Zapomniał o zmęcze­
niu, pamiętając o swojej przyszłości na wyspie w
charakterze bankiera. Pod osłoną ciemności nocy
wykopał dół, zatoczył do niego baryłkę i zasypał
ją ziemią. Dla zatarcia wszelkich śladów przykrył
to miejsce starannie ułożoną darnią i posadził tam
mały krzew.
koma pełnymi pieniędzy i głowami zatopionymi w
ekstazie z ich posiadania.
9. Zagadnienie arytmetyczne
Pieniądz Marcina zaczął kursować na wyspie.
Wymiany się ożywiły i jednocześnie uprościły.
Wszyscy byli zadowoleni i z szacunkiem i respek­
tem kłaniali się Marcinowi.
Lecz teraz spójrzmy… Dlaczego Tomasz, mi­
neralog, wygląda na tak zatroskanego, siedząc pra­
cowicie z ołówkiem nad kartką papieru? Tomasz, jak
inni, podpisał umowę, że spłaci Marcinowi w ciągu
roku 200 dolarów plus 16 dolarów odsetek. Przecież
jego produkty są jeszcze w ziemi, w kieszeni ma już
tylko kilka dolarów, a zbliża się termin płatności?
Długi czas łamał sobie głowę nad tym indywi­
dualnym problemem, bez sukcesu. W końcu zaczął
rozpatrywać go ze społecznego punktu widzenia.
(ciąg dalszy ze str. 11)
– Chociaż żyjemy z dala od cywilizacji, nie mo­
żemy się skarżyć. Ziemia daje dobre plony, las
również przynosi nam korzyści. Jednego nam tylko
brakuje: pieniędzy, które by nam ułatwiły wymianę
naszych produktów.
– A więc podziękujcie Opatrzności, która mnie do
was sprowadziła – odrzekł Marcin.
– Jestem bankierem i pieniądz nie stanowi dla
mnie żadnej tajemnicy. W krótkim czasie mogę
ustanowić dla was system pieniężny, z którego bę­
dziecie zadowoleni. Będziecie mieli wtedy wszystko
to, co mają cywilizowani ludzie.
Bankier!… BANKIER!… Anioł, który by przybył
prosto z Nieba, nie wzbudziłby w nich większego
szacunku. Czyż w krajach cywilizowanych nie przy­
zwyczaili się kłaniać bankierom, którzy sprawują
kontrolę nad ruchem inansów?
6. Bóg cywilizacji
– Panie Marcinie, jako bankier nie będzie pan na
naszej wyspie pracował. Zajmie się pan wyłącznie
naszymi pieniędzmi i inansami.
– Z przyjemnością, z jaką by to zrobił każdy ban­
kier, żeby się przyczynić do wspólnego dobra.
– Zbudujemy panu odpowiednie mieszkanie,
które będzie odpowiadało godności bankiera. Czy
w międzyczasie możemy pana ulokować w po­
mieszczeniu służącym nam do zebrań?
– Oczywiście, moi przyjaciele. Ale najpierw
wynieśmy z łodzi ocalone przedmioty: prasę dru­
karską, papier i inne akcesoria, a przede wszystkim
baryłkę, z którą zechciejcie obchodzić się ze szcze­
gólną ostrożnością.
Wyładowali wszystko, przy czym baryłka szcze­
gólnie ich zaintrygowała.
– Ta baryłka – oświadczył Marcin – jest skarbem
nie mającym sobie równego. Jest pełna ... złota!
Następnie rozpoczął na swojej małej prasie druk
1000 jednodolarowych banknotów. Obserwując
czyste, nowe banknoty wychodzące spod prasy,
uchodźca przemieniony w bankiera rozważał:
– Jak te banknoty jest łatwo zrobić! Ich wartość
opiera się na produktach, do których sprzedaży
będą one służyć. Bez nich banknoty te nie miałyby
żadnej wartości. Ale moich pięciu naiwnych klientów
o tym nie myśli. Sądzą, że gwarancją wartości tych
pieniędzy jest złoto! Dzięki ich niewiedzy i nieświa­
domości trzymam ich w ręku.
8. Do kogo należy nowy pieniądz?
Nazajutrz wieczorem rozbitkowie zebrali się u
Marcina. Na stole leżało pięć plików banknotów.
– Zanim te pieniądze rozdzielę pomiędzy was
– powiedział bankier – musimy się porozumieć.
– Podstawą pieniądza jest złoto. Złoto, umiesz­
czone w moim banku jest moją własnością. Dlatego
pieniądze są moimi pieniędzmi. Och! Nie martwcie
się! Pożyczę wam tych pieniędzy i użyjecie ich na
swoje potrzeby. Ale obciążę was odsetkami. Po­
nieważ na tej wyspie jest mało pieniędzy, a raczej
wcale ich nie ma, sądzę, że będzie słuszne, jeśli
zażądam od was niewielkiego procentu: ośmiu od
stu (8%).
– Istotnie, panie Marcinie, jest pan wspaniało­
myślny.
– Jeżeli weźmiemy pod uwagę całą naszą spo­
łeczność na wyspie, czy będziemy w stanie wywią­
zać się z naszych zobowiązań? Marcin sfabrykował
banknoty na sumę 1000 dolarów, a żąda od nas
zwrotu 1080 dolarów. Nawet jeżeli zbierzemy
wszystkie pieniądze, jakie są na wyspie chcąc mu
je oddać będzie ich tylko 1000 dolarów, a nie 1080
dolarów. Nikt nie ma tych dodatkowych 80 dolarów.
Produkujemy rzeczy, a nie dolary. Tak więc Mar­
cin będzie mógł zawładnąć całą wyspą, ponieważ
nie możemy mu zwrócić kapitału wraz z odsetkami
(procentem).
Jeżeli są nawet tacy, którzy są w stanie spłacić
cały swój dług nie troszcząc się o drugich, to nie­
którzy z nich zbankrutują od razu, inni przetrwa­
ją. Ale w końcu i na tych ostatnich przyjdzie kolej!
Wtedy bankier stanie się właścicielem całej wyspy.
Chcąc temu zapobiec musimy się zorganizować i
wspólnie uregulować nasze sprawy.
Tomasz bez trudu przekonał swoich towarzyszy,
że Marcin ich oszukał. Dlatego postanowili powtór­
nie się z nim spotkać.
10. Dobroczynność bankiera
Marcin wyczytał z ich twarzy, co się dzieje w ich
duszach. Zachował jednak dobrą minę. Impulsywny
Franciszek przedstawił mu sprawę:
– W jaki sposób mamy panu oddać 1080 dola­
rów, skoro na całej wyspie jest tylko 1000 dolarów?
– Te dodatkowe 80 dolarów stanowią procent,
moi przyjaciele. Czy wasza produkcja nie powięk­
szyła się?
Pełna złota! Zdawało się, że z pięciu ciał ule­
ci pięć dusz! Na Wyspę Rozbitków wkroczył bóg
cywilizacji. Bóg żółty, zawsze ukryty, ale potęż­
ny, straszny, którego obecność czy nieobecność,
albo najmniejsze kaprysy mogą decydować o losie
wszystkich narodów!
– Złoto! Panie Marcinie, pan jest prawdziwym,
wielkim bankierem. O, wasza wysokość! O, czci­
godny Marcinie! Najwyższy kapłanie boga, złota! A
więc zechce pan przyjąć nasz hołd i przysięgę wier­
ności!
– Tego złota starczyłoby dla całego kontynentu,
moi przyjaciele. Ale złoto nie będzie krążyć. Trzeba
je schować, gdyż jest ono duszą wszelkiego zdro­
wego pieniądza, a dusza zawsze jest niewidzialna.
Wytłumaczę wam to wszystko przy wręczaniu pie­
niędzy.
– Jeszcze jedno zastrzeżenie: interesy intere­
sami, nawet wśród najlepszych przyjaciół. A więc
zanim wręczę wam pieniądze, musicie mi podpisać
zobowiązanie do zwrotu kapitału wraz z odsetkami.
W wypadku waszej niewypłacalności będę zmu­
szony skoniskować waszą własność. Och, to jest
zwykła formalność. Bynajmniej nie pragnę waszej
własności, zadowolę się swoimi pieniędzmi, co do
których jestem pewien, że mi je zwrócicie. A wy za­
trzymacie swoją własność.
– To jest słuszne i zgodne ze zdrowym roz­
sądkiem, panie Marcinie. Przyłożymy się do pracy
ze zdwojoną gorliwością i wszystko panu spłacimy.
– Właśnie o to chodzi. Gdy wyłonią się jakieś
nowe problemy, zawsze przychodźcie do mnie po
radę. Jako bankier jestem waszym najlepszym przy­
jacielem. A oto dla każdego z was po 200 dolarów.
I pięciu przyjaciół odeszło zachwyconych, z rę­
7. Zakopywanie bez świadków
Zanim się wszyscy rozeszli na spoczynek, Mar­
cin rzucił pytanie:
– Ile pieniędzy potrzebowalibyście na początek
dla przeprowadzania waszych transakcji?
Spojrzeli po sobie i z pokorą poradzili się Mar­
cina. Pod wpływem sugestii dobrego bankiera do­
szli do wniosku, że każdemu z nich na początek
wystarczy po 200 dolarów.
Rozchodząc się wymieniali entuzjastyczne ko­
mentarze. I pomimo późnej pory spędzili większość
nocy nie śpiąc, a ich wyobrażenia ekscytował obraz
złota. Udało im się zasnąć dopiero nad ranem.
– Tak, ale pieniądz się nie powiększył. Pan do­
maga się pieniędzy, a nie towarów. Tylko pan robi
pieniądze. Otóż pan wydrukował tylko 1000 dola­
Dwumiesięcznik MICHAEL Journal: 1101 Principale St., Rougemont QC, J0L 1M0, Canada • Tel. (450) 469-2209 • www.michaeljournal.org
Dwumiesięcznik MICHAEL: ul. Traugutta 107/5, 50-419 Wrocław, Polska • Tel. (071) 343-6750 • www.michael.org.pl
12
październik-listopad-grudzień 2010
824019305.006.png 824019305.007.png 824019305.008.png 824019305.009.png 824019305.010.png
rów, a żąda pan zwrotu 1080 dolarów. Nie możemy
panu tyle oddać!
– Chwileczkę, moi przyjaciele. Bankier zawsze
się dostosowuje do okoliczności, dla większego
dobra ogółu… A więc spłaćcie mi tylko procent: nie
więcej niż 80 dolarów. Kapitał zatrzymajcie.
– Czy pan umarza cały nasz dług, 200 dolarów
każdemu z nas?
– O, nie! Przykro mi, ale bankier nigdy nie re­
zygnuje ze spłaty długu. W końcu oddacie mi
wszystkie pieniądze, które wam pożyczyłem, ale co
roku będziecie mi spłacać tylko odsetki. Nie będę się
domagał zwrotu kapitału. Być może niektórzy z was
nie będą mogli płacić nawet samych odsetek, gdyż
pieniądze krążą od jednych do drugich. Ale zorga­
nizujcie się jako państwo i przyjmijcie system do­
browolnej składki, co nazywa się podatkiem. Tych,
którzy mają więcej pieniędzy obciążycie większym
podatkiem, biednych – mniejszym. Byleście spłacili
mi w całości sumę odsetek, to ja będę zadowolony,
a wasze małe państwo będzie się pomyślnie roz­
wijać.
Nasi przyjaciele wyszli trochę uspokojeni, ale
wciąż wątpiący.
11. Ekstaza Marcina
Po odejściu towarzyszy Marcin skupia się i my­
śli: „Mój interes jest dobry. Ci ludzie są pracowici,
ale nie znają się na rzeczy. Ich ignorancja i łatwo­
wierność stanowi moją siłę. Poprosili mnie o pie­
niądze, a ja zakułem ich w kajdany niewoli. Podczas
gdy ich oszukałem, obsypali mnie kwiatami”.
“Istotnie, mogli się zbuntować i wrzucić mnie do
morza. Ale... Mam ich podpisy. Są uczciwi. Dotrzy­
mają swoich umów. Uczciwi i ciężko pracujący lu­
dzie zostali stworzeni na tym świecie, żeby służyć
bankierom i inansistom”.
robkową, zaczęliby nieustannie domagać się pod­
wyżek płac, żeby dostosować się do coraz wyż­
szych kosztów życia, do drożyzny.
Obniża się moralność, zanika radość życia,
praca nie sprawia już zadowolenia. Bo po co pra­
cować? Produkty trudno jest sprzedać, a jeżeli się
je sprzeda, trzeba płacić Marcinowi podatki. A więc
trzeba się ograniczać. To jest prawdziwy kryzys. I
jeden drugiego oskarża o brak miłosierdzia i o to, że
jest powodem drożyzny.
– I zwiększać podatki rok po roku?
– Oczywiście. Ale jednocześnie każdego roku
będzie się powiększać wasz dochód.
– A więc w miarę, jak wskutek naszej pracy wy­
spa będzie się rozwijać, będzie się powiększać nasz
zbiorowy dług!
– Owszem, tak jak się to dzieje we wszystkich
cywilizowanych państwach. Obecnie dług publiczny
jest jak gdyby miernikiem dobrobytu kraju.
14. Wilk pożera owce
– Czy pan, panie Marcinie, nazywa to zdrowym
systemem pieniężnym? Dług publiczny, gdy staje
się nieunikniony i niespłacalny, nie jest zdrowy, lecz
szkodliwy.
– Wszelki zdrowy pieniądz, moi panowie, jest
oparty na złocie i wychodzi z banku w postaci dłu­
gów. Dług narodowy jest dobrą rzeczą, nie pozwala
ludziom na zbytnie zadowolenie. Rządy ujarzmiane
są najwyższą i ostateczną mądrością ucieleśnioną
w bankierach. Ponieważ jestem bankierem, jestem
na waszej wyspie pochodnią cywilizacji. Będę dyk­
tował waszą politykę i regulował wasz standard ży­
cia.
– Panie Marcinie, jesteśmy tylko prostymi ludź­
mi, ale bynajmniej nie chcemy takiej cywilizacji. Nie
pożyczymy już od pana ani jednego centa. Niech to
będzie pieniądz zdrowy czy niezdrowy, ale nie chce­
my więcej mieć z panem do czynienia.
Pewnego dnia Henryk, siedząc w swoim sadzie,
doszedł do wniosku, że „postęp”, jaki przypisują sy­
stemowi pieniężnemu ustanowionemu przez ban­
kiera, wszystko na wyspie popsuł. Z pewnością oni
sami mają wady, ale system Marcina podsyca w
nich to, co w ludzkiej naturze jest najgorsze.
I Henryk postanowił przekonać swoich przyjaciół
i zjednoczyć ich do akcji. Zaczął od Jakuba. Z nim
poszło mu łatwo.
– Och, nie jestem uczony – powiedział Jakub
– ale już od dłuższego czasu czuję, że system tego
bankiera jest bardziej zepsuty niż nawóz w mojej
oborze ubiegłej wiosny.
Wszyscy po kolei zrozumieli to i postanowili po­
nownie spotkać się z Marcinem.
13. U kowala kajdanów
U bankiera rozpętała się burza.
– Na naszej wyspie brakuje pieniędzy, bo pan
nam je zabiera! Płacimy i płacimy, i jesteśmy wciąż
panu winni tyle, ile byliśmy na początku. Pracujemy,
uprawiamy ziemię i powodzi się nam gorzej niż
przed pana przybyciem. Długi! Długi! Jesteśmy aż
po szyję w długach!
– Och! Bądźcie chłopcy rozsądni! Wasze inte­
resy kwitną i to wszystko dzięki mnie. Dobry system
bankowy jest największym skarbem kraju. Ale żeby
ten system działał korzystnie, musicie mieć wiarę w
bankiera. Przychodźcie do mnie, jakbyście przycho­
dzili do swojego ojca ... czy chcecie więcej pienię­
dzy? Bardzo dobrze. Moja baryłka złota jest warta
o wiele tysięcy dolarów więcej. Obciążając waszą
własność długiem (hipoteką), pożyczę wam nowych
tysiąc dolarów.
– Współczuję wam, panowie, z powodu waszej
niemądrej decyzji. Ale skoro ze mną zrywacie, przy­
pominam o waszych zobowiązaniach. A więc oddaj­
cie mi wszystko: kapitał i odsetki (procent).
– Ależ to jest niemożliwe! Nawet gdybyśmy od­
dali panu wszystkie pieniądze, jakie są na wyspie,
jeszcze bylibyśmy panu dłużni.
– Nic na to nie poradzę. Czyście nie zagwa­
rantowali mi na piśmie? Tak, czy nie? A więc na
mocy świętości umów przejmuję wszystkie wasze
zadłużone własności stanowiące gwarancje, jak to
ustaliliśmy wówczas, gdy byliście tak uszczęśliwieni
z mego przybycia. Ponieważ nie chcecie służyć po­
tędze pieniądza dobrowolnie, zmuszę was do tego
siłą. Nadal będziecie eksploatować wyspę, ale już
dla mnie i na moich warunkach. Odejdźcie, jutro wy­
dam wam rozkazy.
15. Kontrola prasy
Jak prawdziwy bankier, Marcin wiedział, że kto
sprawuje kontrolę nad systemem pieniężnym ja­
kiegoś narodu, sprawuje kontrolę nad samym na­
rodem. Ale Marcin zdawał sobie sprawę, że dla
osiągnięcia tego celu trzeba się postarać, by naród
żył w nieświadomości. Dlatego należy go zainte­
resować innymi sprawami.
Marcin zaobserwował, że spośród pięciu roz­
bitków dwóch było konserwatystami, a trzech libe­
rałami. Rozwinęło się to w trakcie ich wieczornych
rozmów, szczególnie po tym, jak popadli w niewol­
nictwo. Pomiędzy konserwatystami i liberałami za­
częły narastać stałe tarcia i niezgoda.
Toteż pomógł on zorganizować dwa ugrupo­
wania polityczne: partię konserwatystów i liberałów.
Finansuje obie partie, zyskując w ten sposób pew­
ność, że ten, kto zostanie wybrany pozostanie na
jego usługach, zamiast służyć ludowi.
Henryk, który był najmniej stronniczy, uważając,
że wszyscy mają takie same potrzeby i aspiracje,
zasugerował utworzenie związku wszystkich ludzi,
żeby wywarli nacisk na władze. Takiego związku
Marcin nie mógłby uznać, ponieważ położyłoby to
”O, wielki bankierze! Czuję w sobie twój geniusz!
O, światły mistrzu, słusznie powiedziałeś: ‘Dajcie
mi kontrolę nad inansami narodu, a nie będzie dla
mnie miało znaczenia, kto tworzy jego prawa’. Ja,
Marcin, jestem panem Wyspy Rozbitków, ponieważ
kontroluję jej system pieniężny”.
“Moja dusza jest przepełniona entuzjazmem i
ambicją. Czuję, że mógłbym rządzić całym światem.
To, co zrobiłem tutaj, mógłbym przeprowadzić na
całej Ziemi. Niech tylko wydobędę się z tej wysepki:
wiem, jak rządzić światem, nie dzierżąc berła”.
“Z największą rozkoszą wpajałbym swoją ilo­
zoię w głowy tych, którzy kierują społeczeństwem:
bankierów, przemysłowców, polityków, reformato­
rów, profesorów, dziennikarzy – a staliby się moi­
mi sługami. Masy są stworzone do życia w niewol­
nictwie, podczas gdy elita jest ustanowiona jako ich
nadzorcy”.
I w olśnionym umyśle Marcina powstaje cała
struktura systemu bankowego.
12. Nieznośny koszt życia
Tymczasem sytuacja na wyspie się pogarsza.
Wprawdzie produkcja wyraźnie wzrosła, ale spadła
ilość wymiany towarów (transakcji). Marcin pilnu­
je swoich interesów, ściągając odsetki regularnie.
Pozostali muszą myśleć o odłożeniu pieniędzy dla
niego.
Pieniądz zakrzepł, zamiast krążyć swobodnie.
Ci, którzy płacą najwyższe podatki, występują prze­
ciw tym, którzy płacą mniej. Podnoszą ceny, żeby
w ten sposób zrekompensować swoje straty. A naj­
biedniejsi, którzy nie płacą podatków, narzekają na
drożyznę i kupują coraz mniej.
Nawet, gdyby jeden z drugim podjęli pracę za­
– Tak! Teraz nasz dług podskoczy do 2000 dola­
rów! Będziemy musieli panu płacić dwukrotnie więk­
szy procent, latami, do końca naszego życia!
– Tak, ale w miarę, jak będzie wzrastać wartość
waszych nieruchomości, będziecie mogli zaciągać
nowe pożyczki, a spłacać będziecie mi zawsze tylko
odsetki. Zsumujcie wasze wszystkie długi w jeden
– to się nazywa długiem skonsolidowanym. I może­
cie dodawać go do długu rok po roku.
(ciąg dalszy na str. 14)
Dwumiesięcznik MICHAEL Journal: 1101 Principale St., Rougemont QC, J0L 1M0, Canada • Tel. (450) 469-2209 • www.michaeljournal.org
Dwumiesięcznik MICHAEL: ul. Traugutta 107/5, 50-419 Wrocław, Polska • Tel. (071) 343-6750 • www.michael.org.pl
październik-listopad-grudzień 2010
13
824019305.011.png 824019305.012.png 824019305.013.png 824019305.014.png 824019305.015.png
ruszył pędem, z książką w ręku, żeby podzielić się
z tym wspaniałym odkryciem ze swoimi czterema
towarzyszami.
17. Pieniądz – elementarna księgowość
I Tomasz zmienił się w profesora. Uczył innych
tego, czego sam się nauczył z przesłanej przez
Boga publikacji Kredytu Społecznego.
– Oto – rzekł – co można by zrobić bez bankiera,
bez jego złota, bez zaciągania długów.
– Otwieram konto na nazwisko każdego z nas.
W kolumnie po prawej stronie zapisuję wpływy (kre­
dyt), które powiększają konto; po lewej stronie zapi­
suję wydatki (debet), które zmniejszają konto.
Każdy z nas na początek chciał po 200 dolarów.
Wpisujemy 200 dolarów jako wpływy dla każdego.
I w tym momencie każdy ma natychmiast 200 do­
larów.
Franciszek kupuje od Pawła produkty za 10 do­
larów. Z konta Franciszka odejmuję więc 10, zostaje
mu 190. Dodaję 10 Pawłowi, który ma teraz 210.
Jakub kupuje u Pawła za 8 dolarów. Odejmuję 8
Jakubowi, któremu zostaje 192. Konto Pawła wzro­
sło do 218.
Paweł kupuje drewno od Franciszka za 15 do­
larów. Pawłowi odejmuję 15, ma on teraz 203. 15
dodaję Franciszkowi, który ma teraz 205.
I tak dalej, z jednego konta na drugie, całkiem
tak samo, jak papierowe banknoty przechodzą z
jednej kieszeni do drugiej.
nym z nich? Mam uczynić to ja, inansista i bankier?
Nigdy! Raczej odejdę i spróbuję żyć na uboczu.
19. Wykryte oszustwo
W celu zabezpieczenia się przed wszelkimi pre­
tensjami bankiera, jakie mógłby w przyszłości so­
bie rościć, nasi przyjaciele postanowili wystawić mu
dokument, stwierdzający, że posiada on znowu to
wszystko, co przywiózł na wyspę.
Dlatego sporządzili ogólny inwentarz: łódź, wio­
sła, mała prasa drukarska i …osławiona baryłka
złota.
(ciąg dalszy ze str. 13)
kres jego rządów. Żaden dyktator, bankier, inan­
sista czy ktokolwiek nie mógłby stanąć przed wy­
kształconymi i zjednoczonymi ludźmi.
Marcin starał się rozjątrzyć te ich polityczne dys­
puty do najwyższego stopnia. Przy pomocy swojej
małej prasy drukarskiej wydawał dwa tygodniki: „Try­
bunę” dla liberałów i „Głos” dla konserwatystów.
„Trybuna” w skrócie mówiła: „Jeżeli nie jesteście
już panami u siebie, to z powodu tych zdradzieckich
konserwatystów, którzy zawsze są przyklejeni do
wielkich interesów”.
„Głos” w skrócie mówił: „Wasza zrujnowana go­
spodarka i dług państwowy jest dziełem tych prze­
klętych liberałów, którzy zawsze są gotowi do poli­
tycznych awantur”.
I nasze dwa polityczne ugrupowania kłóciły się
w najlepsze zapominając, że głównym sprawcą ich
niezgody jest kontroler i władca pieniędzy, bankier
Marcin.
Marcin musiał wskazać miejsce, gdzie ją ukrył.
Przy wykopywaniu jej nasi przyjaciele odnieśli się
do niej już z o wiele mniejszym respektem. Pod
wpływem Kredytu Społecznego nauczyli się gardzić
fetyszem złota.
Tomasz, mineralog, kiedy pomagał podnosić ba­
ryłkę spostrzegł, że jest zbyt lekka jak na złoto.
Porywczy Franciszek długo się nie wahając ude­
rzył siekierą: oczom ich ukazało się wnętrze baryłki.
Ani grama złota! Kamienie, nic więcej, tylko zwykłe
kamienie, bez żadnej wartości! Nasi przyjaciele nie
mogli ze zdumienia przyjść do siebie.
– Pomyśleć, że niegodziwiec nas tym czarował!
Ale też trzeba było być naiwnym, by popaść w eks­
tazę na samo słowo: ZŁOTO!
– Pomyśleć, że całą swoją własnością zagwa­
rantowaliśmy za kawałki papieru opartego na czte­
rech szulach kamieni. To jest grabież pomnożona
przez kłamstwo!
– Pomyśleć, że w ciągu wielu miesięcy kłóciliśmy
się i nienawidziliśmy z powodu takiego oszustwa!
Diabeł!
Gdy tylko Franciszek podniósł siekierę, bankier
puścił się pędem w stronę lasu.
Po otwarciu baryłki i ujawnieniu obłudy i dwuli­
cowości nikt więcej nie słyszał o bankierze Marci­
nie.
16. Cenne znalezisko
Pewnego dnia Tomasz, mineralog, odkrył w głę­
bi małej zatoki, wśród sitowia, opuszczoną łódź.
Brakowało w niej wioseł i jakichkolwiek śladów, że
ją ktoś używał. Tomasz znalazł w łodzi skrzynię w
dość dobrym stanie, z kilkoma sztukami bielizny, z
paroma drobnymi przedmiotami i albumem pod ty­
tułem „Pierwszy rok Kredytu Społecznego”.
Zasiadł do czytania. Treść książki pochłonęła go,
a twarz mu się rozjaśniła.
Jeżeli ktoś z nas potrzebuje pieniędzy na po­
większenie swojej produkcji, otwiera się mu nowy
potrzebny kredyt, bez oprocentowania, który odda
on do funduszu kredytowego po dokonaniu sprze­
daży. To samo odnosi się do nowych inwestycji pub­
licznych, które są inansowane (odzwierciedlane)
nowym kredytem.
Konto każdego powiększa się również okresowo
o dodatkową sumę, w zależności od postępu spo­
łecznego, bez zabierania innym. I to jest dywidenda
narodowa. W ten sposób pieniądz staje się narzę­
dziem służącym.
18. Rozpacz bankiera
Wszyscy dobrze to zrozumieli. Mała społecz­
ność wyspy stała się społecznością systemu Kre­
dytu Społecznego. Nazajutrz Marcin otrzymał list
opatrzony pięcioma podpisami.
„Szanowny Panie, Pan nas zadłużył, opodat­
kował i wykorzystał całkiem niepotrzebnie. Nie po­
trzebujemy, żeby Pan nadal kierował naszym syste­
mem pieniężnym. Odtąd będziemy mieć wszystkie
potrzebne nam pieniądze bez złota, bez długów, bez
złodzieja. Od dziś ustanawiamy na Wyspie Rozbit­
ków system Kredytu Społecznego. Dywidenda na­
rodowa zastąpi dług narodowy.
Jeżeli Pan domaga się zwrotu kapitału, możemy
Panu oddać wszystkie pieniądze, jakie Pan dla nas
sfabrykował, ale nic ponadto. Nie może się Pan do­
magać zwrotu tego, czego Pan nie wytworzył”.
Marcin jest zrozpaczony. Jego imperium się wali.
Jego marzenia rozpadły się. Co ma teraz zrobić?
Wszelkie argumenty będą daremne. Pięciu ludzi
stało się Kredytowcami Społecznymi. Pieniądz i kre­
dyt nie stanowią już dla nich żadnej tajemnicy, tak
samo jak dla Marcina.
– Och, co robić? Ci ludzie zostali oświeceni i
pozyskani przez Kredyt Społeczny. Ich doktryna
rozszerzy się znacznie szybciej niż moja. Czy po­
winienem błagać ich o przebaczenie? Stać się jed­
– Ależ – zawołał – powinniśmy to wiedzieć od
dawna!
„Wartość pieniądza w żadnym wypadku nie opie­
ra się na złocie, lecz na produktach, które za pienią­
dze można kupić.
Krótko mówiąc, pieniądz powinien być rodzajem
księgowości, kredytem przechodzącym z jednego
konta na drugie, w zależności od kupna i sprzeda­
ży. Ogólna suma pieniędzy zależy od ogólnej ilości
produktów.
Wzrostowi produkcji zawsze musi towarzyszyć
odpowiedni wzrost ilości pieniędzy. Nigdy w żadnym
czasie nie należy płacić odsetek od nowego pienią­
dza (pieniądz nie może być oprocentowany). Postęp
nie jest reprezentowany przez wzrost długu publicz­
nego, lecz przez dywidendę równą dla wszystkich…
Ceny dostosowane są do ogólnej siły nabywczej
przez współczynnik cen. Kredyt Społeczny…”
Tomasz nie mógł się dłużej opanować. Wstał i
Wkrótce po tym przepływający w pobliżu wyspy
statek zauważył na niej oznaki życia i zarzucił kotwi­
cę niedaleko brzegu. Nasi rozbitkowie dowiedzieli
się, że statek płynie do Ameryki i postanowili powró­
cić nim do Kanady. Najważniejsze dla nich było to,
żeby zabrać ze sobą album „Pierwszy rok Kredytu
Społecznego”, który ocalił ich z rąk bankiera Marci­
na i który oświecił ich umysły niewygasłym światłem.
Statek zabrał naszych pięciu rozbitków w drogę do
Kanady, gdzie stali się oddanymi i zagorzałymi apo­
stołami sprawy Kredytu Społecznego.
Louis Even
Dwumiesięcznik MICHAEL Journal: 1101 Principale St., Rougemont QC, J0L 1M0, Canada • Tel. (450) 469-2209 • www.michaeljournal.org
Dwumiesięcznik MICHAEL: ul. Traugutta 107/5, 50-419 Wrocław, Polska • Tel. (071) 343-6750 • www.michael.org.pl
14
październik-listopad-grudzień 2010
824019305.016.png 824019305.017.png 824019305.018.png 824019305.019.png 824019305.020.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin