Marina Picasso, wnuczka Pabla Picassa i Olgi Kokhlowej, c�rka Paula Picassa i Emilienne Lotte urodzi�a si� w 1950 roku w Cannes. Od 1990 roku zaanga�owana w dzia�alno�� organizacji nios�cej pomoc dzieciom w Wietnamie. Ma pi�cioro dzieci - dwoje w�asnych i tr�jk� adoptowanych. "M�j dziadek Picasso" to historia �ycia Pabla Picassa, wielkiego artysty, opowiedziana przez pryzmat jej wspomnie� z dzieci�stwa. W chwili �mierci malarza, w 1973 roku, Marina by�a dwudziestodwuletni� dziewczyn�. Milcza�a przez trzydzie�ci lat, by wreszcie podj�� decyzj� o napisaniu tej ksi��ki. Z brutaln� szczero�ci�, nie kryj�c emocji, opowiada o ranach z dzieci�stwa, kt�re tak trudno by�o wyleczy�, a od kt�rych uwolni� si� pomog�o jej w�asne macierzy�stwo. HISTORIA I �YCIE MARINA PICASSO WSPӣPRACA LOUIS VALENTIN M�J - DZIADEK PICASSO PRZE�O�Y�A MAGDA KAMI�SKA-MAURUGEON HISTORIA I �YCIE Tytu� orygina�u Grand-pere Copyright (c) 2001 by Editions Denoel Copyright (c) for the Polish edition by HISTORIA I �YCIE, Warszawa 2002 Redakcja Monika Abramowicz Korekta Tamara Przybysz Opracowanie graficzne serii i ok�adki Pawe� Pasternak Zdj�cie na ok�adce SIPA PRESS/EAST NEWS Przygotowanie do druku LogoScript, Warszawa, al. KEN 54/73 Druk ABEDIK, Pozna�, ul. �uga�ska 1 ISBN 83-919068-0-9 Wydawnictwo HISTORIA I �YCIE ul. �ytnia 13/26, 01-014 Warszawa tel. (0-22) 862-18-41, 862-18-42; fax 862-18-40 e-mail:historiaizycie@wp.pl Druk i oprawa: ABEDIK Pozna� �eby stworzy� go��bia trzeba mu najpierw ukr�ci� szyj� Pablo Picasso �!�� ��> '-����"�� Moim dzieciom - Dimitri, Flor�, Florian, Gael, May - z ca�ego serca Nie, mo�na uwolni� si� od Picassa, wiem. Nie uda�o mi si� to nigdy, cho� w chwili, gdy moje �ycie leg�o w gruzach, jeszcze nie zdawa�am sobie z tego sprawy. Godzina pierwsza po po�udniu. Jestem w Genewie, za kierownic� samochodu. Odwo�� do szko�y moje dzieci, Gaela i Flor�. Sun� w strumieniu woz�w przemierzaj�cych bulwar Gustave-Ador. Po prawej stronie mam Jezioro Genewskie z jego s�ynn� fontann�. Jezioro... samochody... fontanna... i nagle ogarnia mnie l�k. Pora�aj�cy, dusz�cy. Palce zastygaj� w skurczu nie do zniesienia. Piersi zalewa fala gor�ca. Serce bije jak op�tane. P�uca zaciskaj� si�. Brak mi tchu. Czuj�, �e �mier� jest blisko. Jeszcze tylko szepcz� do dzieci, �e maj� by� grzeczne i zapadam si�, opieram g�ow� o kierownic�. Jestem sparali�owana ze strachu. Czy tak w�a�nie wygl�da szale�stwo? Czy tak w�a�nie wygl�da umieranie? Wy��czy�am silnik na samym �rodku drogi. Op�ywa mnie lawa samochod�w, tr�bi�, �ebym ruszy�a. Nikt si� nie zatrzymuje. Nie interesuj� ju� nikogo... Po p�godzinie l�ku i rozpaczy udaje mi si� ruszy�, odstawi� samoch�d na pobocze i dowlec si� do stacji benzynowej, kilka krok�w dalej. Musz� zadzwoni� po pomoc. Nie chc�, �eby zamkn�li mnie w szpitalu. Co si� stanie z dzie�mi? - Powinna pani podda� si� psychoterapii - powiedzia� lekarz. W�a�ciwie nie mam ju� nic do stracenia. Musz� po prostu odnale�� siebie i zrobi� co�, by usta�y n�kaj�ce mnie, z ka�dym dniem silniejsze objawy. Tak rozpocz�a si� moja psychoanaliza. Trwa�a czterna�cie lat. Przez czterna�cie lat la�am �zy, mdla�am, wy�am, skr�ca�am si� z b�lu, cofa�am si� w czasie, krok po kroku, na nowo prze�ywa�am to, co mnie zniszczy�o, milcza�am, be�kota�am, a� wreszcie uda�o mi si� wyrazi� wszystko, co ma�a dziewczynka, potem nastolatka, chowa�a na samym dnie duszy... To, co j� z�era�o. Czterna�cie lat b�lu - za tyle lat niepowodze�. Z powodu Picassa. Czy tw�rcy maj� prawo niszczy� wszystkich, kt�rzy znajd� si� w ich zasi�gu? Odbiera� im nadziej�? Czy poszukiwaniom absolutu musi towarzyszy� nieodparte pragnienie w�adzy? Czy ich dzie�a, nawet najwybitniejsze, zas�uguj� na po�wi�cenie tylu ludzkich istnie�? Nie by�o chwili, w kt�rej moja rodzina zdo�a�aby si� uwolni� z �elaznego u�cisku geniusza, pragn�cego krwi do sygnowania ka�dego swojego obrazu: krwi mojego ojca, brata, mojej matki, babki, mojej w�asnej i wszystkich innych, kt�rzy s�dz�c, �e kochaj� cz�owieka, darzyli uczuciem Picassa. Pod jarzmem jego tyranii i za jego spraw� m�j ojciec przyszed� na �wiat i umar� rozczarowany, bezlito�nie zdradzany, upadlany i niszczony. M�j brat Pablito, zabawka w r�kach dziadka, ofiara jego sadyzmu i oboj�tno�ci, pope�ni� samob�jstwo w wieku dwudziestu czterech lat, po�ykaj�c chlor do bielizny. To ja znalaz�am go, sk�panego we krwi, z przepalonym prze�ykiem i krtani�, rozwalonym �o��dkiem i milkn�cym sercem. I to ja trzyma�am go potem za r�k�, czuwaj�c przy nim przez dziewi��dziesi�t dni w szpitalu Fontonne w Antibes, gdzie umiera� w powolnej agonii. Tym okrutnym gestem chcia� przerwa� swoje cierpienie, zapobiec nieszcz�ciom, kt�re by�y mu pisane. I kt�re czyha�y tak�e na mnie: nosili�my nazwisko Picasso, urodzili�my si� martwi, zapl�tani w spiral� brutalnie zawiedzionych nadziei. Moja babka Olga, poni�ona, zbrukana, wyniszczona zdradami Picassa, do�ywa�a swych dni dotkni�ta parali�em. Dziadek ani razu nie odwiedzi� jej, nie usiad� przy �o�u �mierci, wype�nionym po brzegi rozpacz� i smutkiem. A przecie� ona porzuci�a dla niego wszystko: kraj, karier�, marzenia, dum�. Moja matka nosi�a nazwisko Picasso jak medal, dzi�ki kt�remu wst�powa� mog�a na najwy�sze stopnie paranoi. Wychodz�c za mojego ojca, po�lubi�a Picassa. N�kana napadami szale�stwa, nie potrafi�a uzna� faktu, �e tamten nie chcia� jej widywa� ani zagwarantowa� jej "pa�skiego" �ycia, na jakie zas�ugiwa�a. Krucha, zagubiona i niezr�wnowa�ona, musia�a zadowoli� si� cz�ci� chudej tygodniowej pensyjki, kt�r� wyp�aca� im dziadek, chc�c zachowa� w�adz� nad synem i wnukami, skazuj�c ich na n�dz�. Tak bardzo chcia�abym pewnego dnia zacz�� �y�, odrzuciwszy przesz�o�� jak kul�. Czwartek. Listopad. Ojciec trzyma mnie za r�k�. Bez s�owa idziemy w stron� bramy, kt�ra wyrasta przed nami, broni�c domostwa dziadka. Pablito, m�j brat, pod��a kilka krok�w z ty�u, z r�koma za�o�onymi za plecy. Mam sze�� lat, Pablito nieca�e osiem. Ojciec naciska dzwonek przy bramie. Boj� si�, jak za ka�dym razem. S�ycha� kroki, odg�os klucza przekr�canego w zamku i w szparze uchylo- nego skrzyd�a pojawia si� stary W�och, dozorca posiad�o�ci La Californie. Podesz�y wiek i lata s�u�by odcisn�y na jego twarzy widoczne pi�tno. Mierzy nas wzrokiem i pyta ojca: - By� pan um�wiony, Monsieur Paul? - Tak - mruczy ojciec. Pu�ci� moj� d�o�, �ebym nie poczu�a, jak bardzo zwilgotnia�a jego w�asna. - To dobrze - odpowiada stary dozorca. - Zobacz�, czy mistrz mo�e was przyj��. Brama zamyka si� za nim. Pada deszcz. Powietrze pachnie eukaliptusami, drzewami o postrz�pionej korze, rosn�cymi wzd�u� dr�ki, na kt�rej musimy sta� w oczekiwaniu na �askaw� decyzj� mistrza. Jak w ostatni� sobot�. Jak przed tygodniem, we czwartek. Z daleka s�ycha� szczekanie. To pewnie Lump, jamnik dziadka. Lubi mnie. Pozwala si� g�aska�. Czekanie przed�u�a si� w niesko�czono��. Pablito podszed� i przywar� do mnie, �eby doda� mi odwagi i nie czu� si� tak samotnie. Ojciec sko�czy� papierosa. Gasi go, zapala nast�pnego. Palce ma po��k�e od nikotyny. - By�oby lepiej, gdyby�cie zaczekali w samochodzie - szepcze, jakby si� ba�, �e kto� go us�yszy. - Nie - odpowiadamy ch�rem - zostaniemy z tob�. Deszcz poskleja� nam w�osy. Czujemy si� winni. Ponownie - zgrzyt klucza w zamku bramy i pomarszczona twarz starego W�ocha. Spuszcza wzrok. S�abym g�osem klepie wyuczon� lekcj�: - Mistrz nie mo�e was dzisiaj przyj��. Madame Jacqueline kaza�a powiedzie�, �e mistrz pracuje. Wstyd mu. Przecie� nie jest naiwny. Ile to ju� razy s�yszeli�my we czwartki te s�owa: "mistrz pracuje", "mistrz �pi", "mistrza nie ma w domu...", wypowiadane przez zamkni�te ogrodzenie posiad�o�ci La Californie, strze�onej niczym forteca. Czasem Jacqueline Roque, przysz�a madame Picasso - dewotka, wyg�asza�a odwieczn� kwesti�: "S�o�ce nie �yczy sobie, by mu przeszkadzano". A jak nie "s�o�ce", to "ja�nie pan" albo "wielki mistrz". Nie mieli�my chyba wstydu, ods�aniaj�c przed ni� nasz� s�abo�� i poni�enie. W dni, w kt�re brama otwiera�a si�, przechodzili�my z ojcem na czele przez wysypane �wirem podw�rko prowadz�ce na ganek. Liczy�am ka�dy krok, jakbym przesuwa�a paciorki r�a�ca nadziei. Dok�adnie sze��dziesi�t krok�w, niepewnych i sta- wianych w poczuciu winy. W jaskini tytana, istnej grocie Ali Baby, panuje artystyczny nie�ad: sterty obraz�w porozk�adanych na upa�kanych farb� koz�ach, rze�by poniewieraj�ce si� to tu, to tam, drewniane skrzynie, w kt�re kto� poupycha� maski z Afryki, kartonowe pud�a, stare gazety, nieu�ywane naci�gi, puszki po konserwach, nogi od foteli naje�one tapicerskimi gwo�dziami, instrumenty muzyczne, kierownice od rower�w, profile wyci�te z blachy, a na �cianach plakaty z corridy, mn�stwo rysunk�w, portrety Jacqueline, bycze g�owy... Czujemy, �e nie pasujemy do tej graciarni, w kt�rej zmuszeni jeste�my czeka�. Ojciec nalewa sobie whisky i jednym haustem opr�nia szklank�. Pewnie chce doda� sobie odwagi. Pablito usiad� na krze�le i udaje, �e bawi si� wyj�tym z kieszeni o�owianym �o�nierzykiem. - Tylko mi tu nie ha�asujcie i nie dotykajcie niczego! - rzuca w nasz� stron� Jacqueline, w�lizn�wszy si� do pracowni. - S�o�ce niebawem zejdzie do was ze swego pokoju. Koza dziadka, Esmeralda, chodzi za ni� krok w krok. Ma tutaj prawo do wszystkiego: mo�e �azi� po ca�ym domu, ostrzy� rogi o meble, zostawia� sznureczki bobk�w na porozrzucanych w nie�adzie po pod�odze rysunkach i p��tnach Picassa. Esmeralda jest u siebie. To my jeste�my intruzami. Wybuch �miechu, okrzyki... Dziadek, heros gromow�adny, triumfalnie wst�puje na scen�. Dziadek? Nie wolno nam nazywa� go dziadkiem. To surowo zabronione. Mamy m�wi� do niego Pablo. Jak wszyscy. Pablo, kt�ry nie ma zamiaru robi� dla nas wyj�tku i znosi� jakichkolwiek granic, osacza nas w naszej trwodze. Od niedost�pnego ...
Z_uzu