Docisnąłem mocniej pedał gazu chcąc jak najszybciej pozostawić Forks za sobą. Oczami wyobraźni wciąż widziałem Bellę, która błąkała się sama po lesie i chodź walczyłem ze sobą by nie wrócić do niej i błagać o przebaczenie czułem jak narasta we mnie poczucie winy. „Pamiętaj, że to dla jej własnego dobra.” Tak właśnie chciałem myśleć, chodź nie było to dla mnie proste. Zadziwiające było moje pragnienie ujrzenia Alice. Nie chodziło mi o rozmowę z moją siostrą, a raczej o doszukaniu się w jej oczach chodź cienia zrozumienia i aprobaty dla tego, co uczyniłem, chodź szczerze zaczynałem w to wszystko wątpić. Przekraczałem już granice Alaski, kiedy wśród ściany lasu mignął mi punkt poruszający się z taką prędkością, iż ludzkie oko nie było w stanie go dostrzec. Kiedy się zatrzymał w odległości stu metrów ode mnie od razu rozpoznałem posągową figurę Tanyi. Jej towarzystwo było mi w tej chwili wybitnie nie na rękę, ale skoro przebyła blisko trzysta kilometrów od swojego domu widocznie chciała ze mną porozmawiać bez świadków. Zatrzymałem swoje volvo na poboczu, a ona natychmiast zajęła miejsce pasażera. Ubrana była w wojskowe spodnie oraz oliwkową koszulkę, a swoje truskawkowe loki związała w wysoki koński ogon. Spojrzała na mnie z czułością, ale w tym spojrzeniu nie było tego podążania, które widziałem za każdym razem, kiedy patrzyłem w jej topazowe oczy, a raczej troska o przyjaciela, który gdzieś pobłądził. - Witaj Edwardzie, stęskniłam się za tobą.- Wypowiedziała to bardzo cicho i ze spuszczoną głową, ale mimo wszystko ją usłyszałem. - Witaj Tanya. Chyba nie sądziłaś, że zapomniałem jak do was trafić?- Starałem się wymusić na sobie uśmiech, ale jedynym, co mi z tego wyszło był niekształtny grymas na mojej twarzy. „Przecież wiesz, że nie”- jej myśli były bardziej śmiałe niż słowa. - Zawsze powtarzałaś mi, że nigdy nie będziemy prowadzić rozmowy w ten sposób. Przypomniałem sobie jedną z naszych niewielu poważnych rozmów. W jednej z nich powiedziała, że cokolwiek by się nie stało, zawsze będzie chciała mówić mi, co myśli na głos, tak by nie musiała się później karać za swoje nieposłuszne myśli. - Ludzie się zmieniają Edwardzie, nawet ja. - Wampiry…- nawet nie zwróciła uwagi na moją poprawkę. Miałem wrażenie, że wciąż mi się przypatruje, ale ja uparcie wpatrywałem się w jezdnie chcąc jak najszybciej zakończyć tą farsę. - Carlisle nie chciał mi powiedzieć, co was do nas sprowadza, kiedy zadzwonił, mało tego, kiedy już przyjechał również nie był za bardzo rozmowny. Mogę wiedzieć, dlaczego? Moje dłonie mimowolnie zacisnęły się na kierownicy, a frustracja wywołana jej pojawieniem się sięgnęła zenitu. - Po to tylko przybiegłaś? Żeby akurat mnie się wypytywać, co się stało? Dlaczego nie mogłaś urządzić sobie pogawędki z Esme, Alice albo Rosalie- z nią na pewno znalazłybyście wspólny język na temat „przeszkody”, jaką przed wami postawiłem! Wykrzyczałem w twarz wampirzycy, która zdała się być przerażona. Jeśli wyszła mi na spotkanie tylko z powodu Belli mogła już w tej chwili wyjść z tego samochodu. „Nigdy taki nie był.”- Jej myśli wprowadziły mnie w jeszcze gorszy nastrój. - Sama powiedziałaś, że wampiry się zmieniają, czyż nie?- Powiedziałem z ironią.- A dla twojej wiadomości chociażbyś była ostatnią wampirzycą na świecie moje stosunki wobec ciebie na pewno się nie zmienią, więc już w tej chwili możesz sobie podarować to całe przedstawienie zostawiając mnie i moje myśli sam na sam, z dala od twoich niestosownych fantazji. Zdałem sobie sprawę, że był to pierwszy raz, kiedy świadomie pokazywałem swoją niechęć wobec kogokolwiek. Wampirzyca ostatni raz spojrzała w moje oczy. Dostrzegłem w nich ból i cierpienie, ale nie czułem bym zrobił źle cokolwiek, to ona powinna panować nad swoimi instynktami. - Przepraszam.- Rzuciła na odchodne, pozostawiając jedynie za sobą swoją słodkawą woń i ginąc w mroku. Wysiadłem z samochodu z impetem zatrzaskując za sobą drzwi. Podszedłem na taras widokowy i spojrzałem na góry. Były takie niedostępne, a ja świadom, bądź nie stawałem się taki sam. Uderzyłem w metalową barierkę z całej siły dając upust swojej frustracji, pozostawiając w niej spore wgłębienie. Lód na nowo zaczął skuwać moje serce. Jechałem do celu mając cichą nadzieję, że już nikt nie wyjdzie mi na spotkanie. Chciałem pozbierać się po rozmowie, z Tanyą zanim dojadę do Denali i czekających na mnie jedenastu wampirów. Kierowałem rozmyślając nad tym, dokąd się udać- wiedziałem, bowiem, że długie przebywanie w towarzystwie mojej rodziny nie jest teraz dobrym rozwiązaniem. Postanowiłem, że pozostanę tam tak długo aż postanowię, co dalej z tym wszystkim zrobić. „Mam nadzieję, że moi rodzice nie zapisali mnie do szkoły”- chciałem sam na sobie wysilić jakiś żart, cokolwiek, ale szkoła kojarzyła się z Bellą, bo prawdą jest, że wszystko zaczęło dla mnie istnieć dopiero z nią- kruchą ludzką dziewczyną, która uczyniła mój czarno-biały świat kolorowym. Byłem już na miejscu. Dom klanu Denalii nic się nie zmienił- wciąż tak samo wystawny i starodawny jak kiedyś. Widziałem jak w salonie pali się światło i zdawałem sobie sprawę, że to Alice postawiła wszystkich na nogi w sprawie mojego przyjazdu. „Wreszcie…”- myśli Esme były najgłośniejsze ze wszystkich, Zdecydowanie była ona tak samo dobra jak moja rodzona matka. Obie miały także ten sam błysk w oku, kiedy na mnie patrzyły. Rozglądając się po okolicy dostrzegłem w górnym oknie zarys postaci. Wampirzyca stała ze skrzyżowanymi rękoma i wpatrywała się we mnie wzrokiem pełnym nienawiści. "Rosalie."
k.steigert