Śląski Kazimierz - Zagadnienia osadnictwa skandynawskiego.pdf

(313 KB) Pobierz
Microsoft Word - z Newport
Kazimierz Śląski
ZAGADNIENIE ŚREDNIOWIECZNEGO
OSADNICTWA SKANDYNAWSKIEGO W
STANACH ZJEDNOCZONYCH I KANADZIE
W literaturze naukowej, a zwłaszcza pseudonaukowej, istnieje kilka „żelaznych" tematów,
wokół których na przestrzeni dziesięcioleci narastała wielotomowa literatura. Należy do nich na
przykład zagadnienie Atlantydy, potworów morskich, życia na Marsie, biblijnego potopu, a także
sprawa odkrycia Ameryki. Od chwili odkrycia dróg, wiodących do Nowego Świata, pojawiały się
różne próby zakwestionowania pierwszeństwa Krzysztofa Kolumba. Przez kilka stuleci opierały
się one na mniej lub więcej fantastycznych domysłach, rozważanych głównie wśród wąskich krę-
gów ówczesnych intelektualistów. Zasadniczą zmianę spowodowało udostępnienie w pierwszej
połowie XIX w. wymownych źródeł, odnoszących się do wypraw żeglarzy skandynawskich.
Publikacje te pojawiły się w dobie ogólnego rozwoju środków masowego przekazu, a zarazem
zbiegły się ze wzrostem zainteresowania podaniami, cechującym epokę romantyzmu. Nic więc
dziwnego, że dyskusje na .owe tematy przeniosły się rychło z gabinetów naukowców na łamy
prasy i publicystyki. Treść sag o V'inlandzie odnosi się niedwuznacznie do ziem Ameryki
Północnej, toteż dostarczały one wyśmienitej broni obozowi „antykolumbistów". Mimo po-
dejmowanych przez nich ataków nie powiodło się im na razie uszczuplić sławy Krzysztofa
Kolumba. Czterechsetletnia rocznica jego pierwszej wyprawy, obchodzona uroczyście na całym
świecie w 1892 r. wykazała, że opinia publiczna przyznaje mu 'nadal tytuł odkrywcy Nowego
Świata. W oczach większości ówczesnych badaczy podróże Skandynawów pozostały jedynie
epizodem bez dalszego znaczenia. Cóż to za odkrywcy - stwierdzali oni z przekąsem - którzy
ograniczali się jedynie do pobieżnego rozpoznania nowych ziem, a ich odkrycia nie dają się
dokładniej zlokalizować!
Najbardziej zagorzi zwolennicy Leifa Eirikssona i jego następców nie znajdowali na razie
odpowiedzi na podobny zarzut, gdyż z treści sag wynikało istotnie, że pobyt ich bohaterów na
ziemi amerykańskiej ograniczył się do kilku speszonych .tam lat, po których wracali wszyscy do
ojczyzny, zrażeni istniejącymi warunkami. Jedynym skutecznym argumentem byłoby wykrycie
śladów trwałego osadnictwa skandynawskiego W Ameryce hasło to znalazło szczególnie silny
oddźwięk w Stanach Zjednoczonych. W pierwszej połowie XIX w. społeczeństwo amerykańskie
wyszło już z okresu tworzenia podwalin narodu, lecz pozostało mu jeszcze wyraźne poczucie
młodszości w stosunku do „starej" Europy. Na tym tle zrodził się w nim prawdziwy głód
posiadania także własnych tradycji historycznych, wyrażający się między innymi w snobowaniu
się rodzin, wywodzących się od pierwszych imigrantów ze statku „May-flower", czy też od
kolonistów francuskiej ongiś Luizjany. Nic więc dziwnego, że praktycznych Jankesów ogarnęła
podówczas gorączka poszukiwaczy, w tym wypadku jednak nie złota, lecz zabytków skandynaw-
skich, które przedłużyłyby metrykę białego społeczeństwa w Ameryce o dobre pot tysiąca lat..
Przy zamiłowaniu do sensacji, cechującym ogół Amerykanów, każde znalezisko nabierało
niesłychanego rozgłosu i wywoływało lawinę publikacji, w których zabierali głos zarówno
badacze z prawdziwego zdarzenia, jak i fantaści czy spryciarze, którzy widzieli możność
zrobienia na tym 'businessu” Ani odkrycia starożytnej Troi. ani świątyń egipskich, czy pałaców
asyryjskich nie rozpętały takiej wrzawy i tylu zjadliwych polemik, co powtarzające się
doniesienia o rzekomych odkryciach, związanych z pobytem Skandynawów na
ziemiamerykańskiej.
Wspomnieliśmy już uprzednio o sensacji spowodowanej w 1831 r. znalezieniem w miasteczku
Fali River w stanie Massachusetts szkieletu ze szczątkami metalowego uzbrojenia. Czołowy
ówczesny archeolog duński, Islandczyk C. Ch. Rafn, który zresztą znał to odkrycie tylko z opisu,
wyraził przypuszczenie, że jest to szkielet Thorwalda Eirikssona, co dodało jeszcze oliwy do
ognia. Kimkolwiek był ów tajemniczy nieboszczyk, nie miał on szczęścia, gdyż w 1843 r.
zamienił się w garstkę popiołu wskutek pożaru, który strawił dom, gdzie go przechowywano z
pietyzmem. Zachowały się tylko fragmenty ozdób czy zbroi. W 1886 r. -ukazało &ię spra-
wozdanie Peabody Museum, oparte o analizy S. Knee-landa, wykazujące, że niektóre z tych
ozdób stanowiły prawdopodobnie części pasa i to wykonane 'z mosiądzu. Ponieważ w XI w. stop
ów był jeszcze nieznany w Skandynawii, okoliczność ta przekreślała całkowicie legendę o
'grobie Thorwalda, 'która zdołała już utrwalić się wśród mieszkańców Fali River.
C. Ch. Hafn nie miał jakoś .powodzenia ze swymi odkryciami normańskimi w Ameryce.
Zainteresował się on między innymi tajemniczymi napisami widniejącymi na skale zwanej
Dighton Rock, w pobliżu Fali River. Były one znane już od wielu dziesięcioleci i uchodziły na
ogól za dzieło Indian. Rafn, który sam nie mógł przybyć do Stanów Zjednoczonych, uzyskał od
Towarzystwa Historycznego w stanie Rhode Island kopię napisów i po zbadaniu jej oświadczył,
że na skale znajduje 'się między innymi ipodpis Thorfinna Karl-sefniego. Niestety, okazało się
niebawem, że uczony padł ofiarą przeróbek, jakie wprowadzono przy kopiowaniu napisu i cała
sprawa skończyła się tylko kompromitacją.
Nie zakończyła się natomiast seria komunikatów o odkryciach coraz to nowych skal czy
głazów z tajemniczymi napisami. W liczbie bardziej znanych można wymienić głaz z Bourne w
stanie Massachusetts, z rzekomo runicznym napisem o treści chrześcijańskiej, dalej napis
znaleziony na wybrzeżu rzeki Merrimack, w miejscowości West Newbury, którego tekst ma się
odnosić do 34 rozbitków skandynawskich, zimujących na wyspie, wreszcie głośny kamień z
Yarmouth w Nowej Szkocji. W 1875 r. H. Philiipps, członek Numisma-tic and Antiquarian
Society z Filadelfii wysunął przypuszczenie, że chodzi tu o napis runiczny, który według niego
zawierał zdanie: ,,Harkussen przemawiał do ludzi". Pomysłowy interpretator przypomniał sobie
wówczas, że w opowieści o Thorfinnie Karlsefnim wymieniono członka załogi imieniem Haki i
bez wahania zidentyfikował z nim autora napisu z Yarmouth. Nie mniejszą sensację wywoływał
wspomniany już głaz z Dighton Rock w stanic Massachusetts pokryty napisami, w których
dopatrywano się kolejno liter feni-ckich, greckich i sknndynawskich.
Mnożące się w XIX w. sygnały o coraz to nowych odkryciach tego typu wywołały sprzeciwy
poważniejszych badaczy, którzy nie mogli się zadowolić rozwiązaniami w rodzaju głoszonych
przez H. Philippsa i podobnych mu entuzjastów przed kolumbijskich „odkryć" Ameryki.
Wątpliwości budziło zwłaszcza skupienie znalezisk na terytorium stanów Nowej Anglii, a więc
obszaru, gdzie właśnie spodziewano się znaleźć ślady pobytu Skandynawów. Nie mniej
zastanawiająca była liczebność napisów, przewyższająca znacznie liczbę okazów pisma
pozostawionych na Grenlandii w wyniku pięćsetletniego osadnictwa normańskiego. Odnosiło się
wrażenie, jakoby Wikingowie na ziemi amerykańskiej zajmowali się głównie mozolnym
wykuwaniem napisów na wszelkich nadających się do tego celu głazach.
Już w 1936 r, J. H. Steward rozprawił się stanowczo ze wszystkimi znanymi do tej pory
napisami skalnymi, w tym również i z kamieniem z Dighton, uznając je za objawy erozji skał,
rysunki indiańskie, względnie wytwory epoki kolonialnej. Podobne stanowisko zajął w zasadzie
wybitny archeolog norweski. A. W, Brogger w 1937 r. Poglądy tych badaczy nie wywarły jednak
większego wrażenia na zapalonych poszukiwaczach, którzy nadal odkrywali coraz to nowe,
rzekomo skandynawskie napisy. Szczególnie gorąca dyskusja rozgorzała wokół tzw. kamienia z
Kensingtonu, dlatego omówimy ją obszerniej w dalszych ustępach pracy.
Broń skandynawska znaleziona w Beardmore w Kanadzie
Wieża w Newport
Zwolennikom inskrypcji runicznych przybył nowy sojusznik w osobie inspektora szkolnego,
O. Strandwol-da. W 1948 r. ogłosił on obszerne dzieło, zawierające wykaz i tłumaczenie wielu
napisów skalnych, uznawanych przez niego za staroskandynawskie. Pod wpływem rozgłosu, jaki
zyskała ta praca, napisana przez Skandy-nawa, koła naukowe Stanów Zjednoczonych postano-
4995570.001.png 4995570.002.png 4995570.003.png
wiły wreszcie wyjaśnić ostatecznie sprawę rzekomych śladów pobytu Wikingów w Ameryce,
odwołując się do autorytetu specjalistów europejskich. W tym celu zaproszono J- Brandsteda,
wybitnego archeologa i dyrektora Muzeum Królewskiego w Kopenhadze, aby zapoznał się
naocznie z ważniejszymi zabytkami przypisywanymi Skandynawom, Po odbyciu podróży
naukowej po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, Brendsted ogłosił w 1951 r. swoją opinię,
popartą wypowiedziami znawców pisma runicznego i filologów: E. Moitkego, H. Andersena i K.
M. Neilsena.
Uczeni ci odnieśli się bardzo krytycznie do pracy O. Strandwolda, któremu E. Moitke zarzucił
wprost brak kwalifikacji i niedostateczną znajomość języków staroskandynawskich. Ocena J.
Brondsteda utrzymana była w bardziej powściągliwym tonie. Uznał on kilka domniemanych
napisów za zjawiska naturalnej erozji, niektóre za rysunki indiańskie, inne wreszcie, wśród nich
głośny napis z Yarmouth, za falsyfikaty, pozostawiając jednak pewne inskrypcje bez oceny. Z
wypowiedzi tych wynika, że dotychczas nie natrafiono na żaden napis, który by można bez
zastrzeżeń przypisać średniowiecznym Skandynawom.
Równie gorąco dyskutowane było zagadnienie zabytków kultury materialnej, związanych z
domniemanym pobytem tych przybyszów na ziemi amerykańskiej. Trudności w ustaleniu
właściwej chronologii takich okazów stwarzają jeszcze szersze pole dla fantazji poszu-kiwaczy-
amatorów. Wiele przedmiotów codziennego użytku nie zmieniło swej zasadniczej formy od śred-
niowiecza po wiek XIX. toteż nawet szczegółowe badania nie potrafią niekiedy ustalić
'bezspornie, czy dany zabytek można przypisać wyłącznie Wikingom, czy też osadnikom
europejskim z okresu kolonialnego. Bezsporne stwierdzenie chronologii obiektu możliwe jest na
ogół tylko wówczas, gdy został on wydobyty z ziemi przy zachowaniu naukowych metod
badawczych. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych, a także w Kanadzie, ogromna większość
odkryć dokonywana bywa na własną rękę przez „miłośników" archeologii, dysponujących
funduszami, ale lekceważących zasady prawidłowej ścisłości naukowej,
Jak trudno w warunkach amerykańskich ustalić autentyczność zabytków archeologicznych,
ukazuje przykład znalezisk z Beardmore w kanadyjskiej prowincji Ontario. Niejaki J. E. Dodd,
poszukując złota na swej działce, napotkał szczególnie twardy karcz, tak iż postanowił wysadzić
go dynamitem. Wybuch odsłonił skałę, w której, według zeznań odkrywcy, tkwił zardzewiały
miecz, a obok niego znaleziono także topór, nieokreślony podłużny przedmiot z żelaza oraz okrą-
gły fragment, nieomal skruszały od rdzy.
Wiadomość o odkryciu, które miało mieć miejsce w 1930 r„ dotarła po dłuższym okresie czasu
do prasy i wówczas zajął się nią kurator Muzeum w Toronto, C. T. Curelly, który uznał okazy za
broń staroskandynawską. Archeologowie: A, W. Brógger i J. Brandsted ustalili. że znalezisko z
Beardmore przypomina najbardziej okazy wschodnionorweskie z końca X lub początku XI w,,
przy czym przedmioty czyniły wrażenie autentycznych.
Tymczasem w 1938 r. wybuchła bomba! Niejaki I. M. Hansen, właściciel domu zamieszkanego
przez Dodda zeznał, że broń z Beardmore wydaje mu się uderzająco podobna do analogicznych
zabytków, jakie otrzymał on Jeszcze w 1928 r. na przechowanie z rąk pewnego porucznika
norweskiego, Johana Blocha. Hansen, nie mając dla nich pomieszczenia, pozostawił je, jak twier-
dził, w piwnicy domu, w którym osiedlił się następnie J. Dodd. Według wypowiedzi Hansena
porucznik Bloch przywiózł owe przedmioty ze swej ojczyzny, ale ponieważ wywóz obiektów
muzealnych z Norwegii był zabroniony, utrzymywał tę okoliczność w tajemnicy. Zgon Blocha w
1936 r. skłonił obecnie Hansena do złożenia powyższych wyjaśnień bez obawy zaszkodzenia,
swemu byłemu znajomemu. Wścibscy dziennikarze wyszperali ponadto, że ojciec Blocha był
zbieraczem starożytności i posiadał kolekcję broni skandynawskiej, a sam porucznik
wyemigrował do Stanów po jakimś konflikcie z rodziną.
Podejrzane wydały się również wypowiedzi znalazcy, J. Dodda. których szczegóły różniły się
od siebie. Podniecona opinia publiczna pomawiała go teraz o świadome podrzucenie zabytków
przy okazji wysadzania skały. Także w świecie naukowym rozwinęła się gorąca polemika. C.
Curelly (1941 r.) podtrzymywał swój pogląd o autentyczności okazów z Beardmore. Natomiast
geolog T. L. Taunton, biorąc pod uwagę silne zakwaszenie gleby, wykluczał możliwość, aby
mogły one zachować się w tak dobrym stanie przez 1000 lat 1 . Sekundował mu O. C. EUiott
(1941 r.) podkreślając, że przedmioty żelazne wykopane po dłuższym pobycie w ziemi
musiałyby ulec krańcowemu zniszczeniu przez rdzę w okresie kilku lat, kiedy J. Dodd
przechowywał je bez odpowiedniej konserwacji. Mimo częściowego odwołania zeznań przez
Hansena okoliczności odkrycia z Beardmore pozostają na tyle podejrzane, że trudno uważać ową
broń za pozostałość grobu skandynawskiego z X - XI w.
Na obszarze Stanów Zjednoczonych i Kanady znaleziono jeszcze kilkadziesiąt innych
przedmiotów rzekomo pochodzenia staroskandynawskiego. autentyczność ich budzi jednak
poważne zastrzeżenia. J. Brondsted podczas swego pobytu w Ameryce w 1948 r. przeprowadził
badania okazów z dotychczasowych znalezisk. Nowożytne pochodzenie większości z nich nie
ulega, jego zdaniem, wątpliwości. Wyróżnił jednak grupę przedmiotów, które znaleziono w
okolicznościach zdających się wskazywać na dawny wiek zabytku. Należą tu między innymi:
topór w typie skandynawskim z XIV w., znaleziony w 1894 r. w Erdahl w stanie Minnesota, rze-
komo pod starym karczem o lYa stopy ipod ziemią, krze-siwko z Climax w stanie Minnesota,
wydobyte w 1871 r. z głębokości 2 stóp spod warstwy węgla drzewnego i popiołu, wreszcie dwa
żelazne narzędzia ciesielskie o typie znanym z Danii od 'średniowiecza do czasów nowożytnych,
znalezione w 1908 r. pod ziemią w pobliżu Prince Albert w prowincji Saskatchewan w Kanadzie.
Obok tego istnieje druga grupa znalezisk, których pochodzenie sprzed wieku XV wydaje się
dość prawdopodobne, jednakże okoliczności, w jakich dokonano ich odkrycia, nie wykluczają
możliwości późniejszego przywiezienia ich z Europy. W zakończeniu swego sprawozdania J.
Brendsted stwierdził, że nie mógłby ze stuprocentową pewnością uznać żadnego z opisanych
przedmiotów za zabytek pozostawiony przez średniowiecznych Skandynawów.
Już po ukazaniu się sprawozdania J. Brendsteda, H. R. Holand opublikował dane o dwóch
dalszych okazach toporów, wysiadających na średniowieczną broń skandynawska. Jpdcn z nich,
według zeznania 92-letniego starca E.O. Estridsena, który był ongiś naocznym tego świadkiem,
został wyłowiony około 1870 r. z wód jeziora Cormorant w stanie Minnesota, ów staruszek,
będący podówczas chłopcem, należał do pierwszej grupy osadników europejskich, jaka zapuściła
się w te strony.
Drugi topór żelazny, znaleziony w 1878 r. w Republic w stanie Michigan, osadzony był na
bardzo zmurszałym stylisku. Badania drewna przeprowadzone w 1937 r. na uniwersytecie w
Harward wykazały, że ową rękojeść sporządzono z jodły subarktycznej, która występuje tylko w
regionach dalekiej północy, a nie jest znana ani w Stanach, ani w południowej Kanadzie.
Rozkład tkanki drewna nasuwał przy tym przypuszczenie, że musiało ono spoczywać przez
kilkaset lat w wodzie.
Do jakiego stopnia konieczna jest ostrożność w ocenie tego rodzaju zabytków, wskazuje przykład
żelaznych ostrzy halabard o kształtach w stylu XIV w., znajdowanych niejednokrotnie na
obszarach północnych Stanów, Nawet tak wytrawny badacz, jak J. Brendated skłonny był uznać
niektóre okazy za autentyczne wyroby średniowiecza europejskiego. Tymczasem jednak w 1954
r. archeolog R. W. Breckenridge, badając ową broń zwrócił uwagę na dwie zaskakujące
okoliczności. Ogromna większość znalezisk pochodziła ze stanu Minnesota i przyległych
obszarów, a co dziwniejsze, wszystkie halabardy miały odłamane ostre zakończenie tasaka. Po
Zgłoś jeśli naruszono regulamin