NA POCZATKU JEST MIŁOSC scott hahn.doc

(426 KB) Pobierz

NA POCZATKU JEST MIŁOSC SCOTT HAHN

FRAGMENT od 101str

Rozdział IX

Być w Kościele - być w domu

na krótko przed swą męką i śmiercią Jezus powiedział swoim uczniom coś dziwnego. Obiecał im „Nie pozostawię was sierotami” (114, 18). Niektóre

 

przekłady dają ostatnie słowo tej wypowiedzi jako „opuszczonymi” , ale występujący tam grecki termin orphanous oznacza dosłownie dziecko pozbawione ojca i matki. W świecie starożytnym sierotami byli ci, którzy nie posiadali rodziny, w której znaleźliby opiekę, i nie mieli miejsca, gdzie mogliby żyć. Zostali opuszczeni, okoliczności życiowe uczyniły z nich wyrzutków, najbiedniejszych z biednych.

Jezus odchodząc, wiedział, jakie lęki i niepokoje będą przeżywać Jego uczniowie. Przez trzy lata był dla nich rodziną — kimś na kształt ojca, patriarchą, starszym bratem. Chciał ich upewnić, że nie pozostawi ich bezdomnymi i pozbawionymi rodziny.

Ta troska jest zrozumiała, ale to przecież właśnie Jezus uczył ludzi nazywać Boga „Ojcem”, a później powiedział im: „ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20).

Skoro Bóg był ich Ojcem, a Jezus, ich brat, miał być zawsze z nimi, dlaczego pierwsi chrześcijanie mieli kiedykolwiek

 

uważać się za sieroty? Dlaczego mieliby potrzebować takiego zapewnienia ze strony Jezusa?

 

Hej, Judeo

Zastanówmy się przez chwilę nad tym, jak to wszystko wyglądało z

punktu widzenia uczniów Jezusa. Ich Mistrz został od nich zabrany, złożył w ofierze na krzyżu samego Siebie po to, by powstać z martwych i wstąpić do nieba, a w dodatku w ciągu jednego pokolenia cały świat, który znali, rozsypał się w gruzy Pamiętajmy, że Plemię Judy, chociaż poddane politycznie Rzymowi, pozostało jedną rodziną, jedną z najbardziej trwałych rodzin powierniczych

historii. Judejczycy, Żydzi, byli złączeni więzami krwi i przymierzem. Wszystkie aspekty życia potomków Judy były określone przez ich miejsce w rodzinie oraz wymagania przymierza. Dotyczyło to handlu, którym zarabiali na życie, miejsc zamieszkania, prowadzenia wojen, składania Bogu ofiar. Żaden Żyd

określał samego siebie w oderwaniu od relacji pokrewieństwa, zaś jako rodzina Żydzi nie pojmowali siebie w oderwaniu od przymierza, które definiowało rodzinną przynależność.

Jezus wiedział jednak, że to wszystko miało wkrótce ulec zniszczeniu. W roku 70., zaledwie czterdzieści lat po wstąpieniu Jezusa do nieba, wojska rzymskiego wodza Tytusa całkowicie zniszczyły Jerozolimę, burząc Świątynię i rozpraszając ludność. Te wydarzenia miały ogromne znaczenie nie tylko dla samej Judei, ale też dla wszystkich Żydów, jako narodu i dla każdego z osobna. Był to koniec nie tylko ich patriotycznych nadziei, ale także ich sposobu życia, sprawowania kultu religijnego, ich kultury oraz rodzinnej — Fundamentalnej wobec Boga — tożsamości. Dla Żydów Jerozolima była czymś więcej niż stolicą

Judei i celem pielgrzymek. Dawna Jerozolima była matką dla wszystkich Izraelitów — metropolis w języku greckim oznacza „miasto-markę” (zob. Sm 20, 19).

Dlatego właśnie Jezus musiał zapewnić pierwszych chrześcijan — którzy przecież w większości byli Żydami — że zawsze będą mieli dom, że Nowe Przymierze jest wieczne, że chociaż ich rodzina powiernicza została zniszczona, na jej miejsce powstała nowa, jeszcze wspanialsza. Że nie pozostawi ich sierotami.

 

 

Jedna oblubienica, jedno ciało

Gdzie jednak będzie ich dom, skoro nie ma już Ziemi Obiecanej? Gdzie lud ma składać Bogu ofiary, jeśli nie ma już Świątyni? Gdzie mają przypieczętować i odnowić rodzinne przymierze?

Dla pierwszych pokoleń chrześcijan były to pytania kluczowe. Autorzy nowotestamentalni — Apostołowie Paweł, Piotr, Jan i Jakub — wiele miejsca poświęcili ukazaniu ciągłości pomiędzy Bożą Rodziną Nowego Przymierza a „pierworodnym” Izraelem. jako dobrzy synowie swego narodu troszczyli się o ustanowienie zasad życia rodzinnego w obrębie Nowego Przymierza. Wiedzieli, że bez nich o żadnym przymierzu nie może być mowy.

Dawne przymierza sprawiały, że boża Rodzina stopniowo obejmowała coraz większą liczbę ludzi. Jednocześnie zapowiadały one przymierze, które włączy w Bożą Rodzinę wszystkich ludzi świata. Bóg przyrzekł Abrahamowi, że „ Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia [takiego, jakie jest udziałem] twego potomstwa” (Rdz 22, 18). Prorok Izajasz zapowiedział  nadejście dnia kiedy góra świątyni pańskiej stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli  ponad  pagórki .wszystkie narody do niej popłyną iż 2,2. prorok malachiasz miał  podobna wizje zobaczył  czas ,gdy od wschodu słonica Az do  jego zachodu wielkie  będzie imie boże miedzy narodami ,a na każdym miejscu dar kadzielny będzie składany imieniu jego i ofiara czysta  (mI1,11)

 

Według słów Jezusa miejscem składania tej ofiary ma byc Jego Kościół. Powiedział uczniom: „Na tej opoce” — to znaczy na Piotrze — „zbuduję mój Kościół” (Mt 16, 18). Dla Apostołów Kościół stał się zatem żywym dziedzictwem Jezusa — miejscem, gdzie od wschodu aż do zachodu słońca, na całej ziemi składana jest Jego jedyna ofiara. Kościół jest miejscem chrztu i Eucharystii. Dla chrześcijan Kościół będzie domem, przestrzenią przymierza, które jest przypieczętowywane przez chrzest, odnawiane w Eucharystii.

W Nowym Testamencie Apostołowie mówią o Kościele w sposób tajemniczy i mistyczny. Św. Paweł nazywa Kościół dosłownie „tajemnicą” (Ef 5, 32). Cóż to za tajemnica? Jest ona tak wielka i wspaniała, że aniołowie w niebie muszą uczyć się mądrości Boga właśnie za pośrednictwem Kościoła (zob. Ef 3, 10).

A jednak Kościół jest złożony z ludzi takich jak ty czy ja. Św. Paweł w swoich listach opisuje Kościół za pomocą dwóch obrazów: Oblubienicy Chrystusa i Jego Ciała5. Po tym, co do tej pory powiedzieliśmy nie powinno być już dla nikogo zaskoczeniem, że razem oba te obrazy mają sens tylko w kontekście pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju. I rzeczywiście, Paweł cytuje nawet fragment z tej księgi, który łączy ze sobą te dwa, pozornie wykluczające się nawzajem obrazy: „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem” (Ef 5, 31; Rdz 2, 24). Kiedy Adam ujrzał Ewę,

 

zawołał, że to ona wreszcie jest ‚„kością z mojej kości i ciałem i. mego ciała” (Rdz 2, 23). To samo mówi Chrystus, kiedy patrzy na Kościół, swą Oblubienicę, która jednoczy się z Nim w Eucharystii. Jak zaświadcza św. Jan: „I Miasto Święte — Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża” (Ap 21,2)

 

Jednakże św. Paweł nie miesza ze sobą obu tych metafor  kościół jest i Oblubienicą, i Ciałem Chrystusa, tak jak Ewa była i oblubienicą Adama, i ciałem z jego ciała, i kością z jego kośc

Za pośrednictwem Kościoła Bóg daje zatem wszelkiemu stworzeniu to, do czego tęskniło od momentu stworzenia” pierwszego człowieka. Dając początek Kościołowi, Bóg dał izraelowi i poganom rodzinę powierniczą i królestwo, które będzie trwało wiecznie, wierne swojemu przymierzu.

 

 

Bez Kościoła nie ma Ojca

Przez chrzest Kościół obdarza wierzących nowym życiem dlatego jest również nazywany „matką”. I to także nie przeczy jego statusowi „oblubienicy”. Pamiętajmy, że jedność Chrystusa z wierzącymi jest tak głęboka, że wykracza poza wszelkie analogie z ziemskim doświadczeniem rodziny. Nie znaczy to, że jedność z Chrystusem znosi te analogie — ona raczej j wszystkie wypełnia. Miłość Kościoła jest zarazem miłością matki i oblubienicy. Przewidział to również prorok Izajasz, kiedy mówił do Izraela: „Nie będą więcej mówić o tobie Porzucona (..J. Raczej cię nazwą Moje w niej” upodobanie, a krainę twoją Poślubiona. Albowiem spodobałaś się Panu i twoja kraina otrzyma męża. Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój budowniczy ciebie

 

poślubi, i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje” (Iz 62, 4—5). Chrześcijanie pierwszych wieków kochali Kościół ze względu na jego macierzyństwo. Żyjący na przełomie II i III w. Tertulian z Kartaginy pisał o nim: „Pani i Matka nasza Kościół”. Żyjący w następnym pokoleniu wielki święty Cyprian głosił:

„Nie może mieć Boga za ojca, kto nie ma Kościoła za matkę”. A w innym miejscu dodał, „jedna jest płodna matka w potomstwo bogata. Z jej płodu się rodzimy, jej mlekiem się karmimy,

jej duchem ozywiamy Zgodnie z obietnicą daną uczniom w mowie pożegnalnej Jezus nie pozostawił ich sierotami. Pozostawił im Kościół, aby był im matką. Więź zaś pomiędzy Kościołem a wierzącymi jest bliższa nawet od tej, która łączy ciężarną kobietę z dzieckiem, które nosi pod sercem, matkę karmiącą z noworodkiem. W Kościele wierzący są ściśle powiązani ze sobą nawzajem i z Chrystusem- Oblubieńcem. W Kościele chrześcijanie żyją w pełni w Chrystusie przez moc Jego sakramentów — i dlatego już tutaj, na ziemi cieszą się życiem Trójcy prawdziwym niebem.

 

Ta funkcjonalna rodzina

Rodzina Boża daje również szczególnie bliskie doświadczenie relacji braterskich i siostrzanych. Dokonuje się to dzięki Obcowaniu Świętych, przez które rodzina Kościoła rozszerza się daleko w czasie i przestrzeni. „Zostać uczniem Chrystusa, oznacza przyjąć zaproszenie do przynależenia do rodziny Bożej” (KKK nr 2233). W tym kontekście możemy zrozumieć troskę, jaką święci w niebie otaczają ludzi na ziemi, a także troskę Kościoła o dusze wiernych, które odeszły i przechodzą oczyszczenie do

 

życia w niebie. Członkowie Kościoła są bowiem rodzeństwem w rodzinie ściśle wewnętrznie powiążanej.

Szczególne miejsce w nadprzyrodzonj rodzinie świętych zajmuje Maryja. Ze wszystkich stworzeń tylko Ona jęst powiązana z Bogiem naturalną więzią pokrewieństwa opartego na przymierzu. Jest Matką Jezusa, z Niej wziął On swe ciało i krew. Więź ta na zasadzie adopcji uniemożliwiła ludzkości uczestnictwo w łasce Chrystusa. W ten sposób, jako bracia Chrystusa, chrześcijanie są tó również dziećmi Maryi i dlatego są zobowiązani czcić Ją jako swą Matkę. Co więcej, prawo dane przez Boga Ojca („Czcij ojca swego i matkę swoją”) zobowiązuje samego Jezusa, aby dzielił się z Maryją oddawaną Mu czcią. Zaiste, wypełnił On ten nakaz w sposób daleko doskonalszy niż ktokolwiek inny, obdarzając swą Matkę darem swej Boskiej chwały. Chrześcijanie natomiast są wezwani, aby Go w tym naśladować w możliwy dla siebie sposób. Nie jest zatem istotne, jaka była nasza własna rodzina, nieważne, z jakimi jej dysfunkcjami musieliśmy się zmagać — w Kościele, w tym niebiańskim domu, możemy zacząć wszystko od nowa. To tam znajdujemy rodzeństwo: braci i siostry, zarówno żyjących, jak i zmarłych — tych ostatnich właśnie poprzez Obcowanie Świętych. To właśnie w Kościele znajdujemy prawdziwych ojców: w księżach w naszej parafii, a także w starożytnych patriarchach, którzy odkryli dla nas zasady wiary. Do Kościoła wracamy jak do matki, która oczekuje nas z otwartymi ramionami i mlekiem pociechy. W Kościele Jezusa Chrystusa nikt nie jest sierotą.

 

Nie ma miejsca podobnego do Rzymu

 

 

Wszyscy ochrzczeni wodą i Duchem Świętym jesteśmy braćmi i siostrami w rodzinie Jezusa Chrystusa. Wiedzieli o tym pierwsi chrześcijanie, nawet ci, którzy nie byli Żydami. Rzymianie, którzy przyjęli Ewangelię, rozumieli, że nie stanowi to zagrożenia dla ich własnej rodziny powierniczej. Wiedzieli jednak, że teraz, za pośrednictwem przymierza, należą do innej, większej, rodziny — Rodziny Boga. Wiele bogatych rzymskich rodzin oddało swoje domy na „domy Kościoła”, w których sprawowano Eucharystię; zaś portrety swoich pogańskich przodków zamieniH na obrazy swych nowych przodków: biblijnych patriarchów, Apostolów i świętych56.

Dlatego Rzymianie, którzy pozostali poganami, widzieli w Kościele zagrożenie dla tradycyjnego życia rodzinnego. Mężczyzna lub kobieta, którzy nawrócili się na wiarę w Chrystusa, nie mogli dłużej czcić domowych bóstw ani opiekować się miejscem kultu przodków. Kościół jednak nie dążył oczywiście do zniesienia instytucji rodziny, ale do jej udoskonalenia, uczynienia ją uniwersalną. W swoim naturalnym kształcie instytucja ta nie mogła bowiem przetrwać.

Ustanawiając Nowe Przymierze, Chrystus założył jeden Kościół — swe Mistyczne Ciało — który jest przedłużeniem Jego Wcielenia. Przyjąwszy ludzkie ciało, Chrystus przebóstwił je, a przez Kościół rozciągnął życie Trójcy na całą ludzkość. Włączeni w Ciało Chrystusa chrześcijanie stają się „synami w Synu”, dziećmi w odwiecznym ognisku domowym Boga. Dzielą rodzinne życie Trójcy

Dominujący w Piśmie Świętym wątek rodzinny jest widoczny również w Kościele pierwszych wieków. Św. Polikarp ze Smyrny, którego od Apostołów dzieliło tylko jedno pokolenie,

 

pisał*: „Wszyscy, którzy jesteśmy dziećmi Bożymi i stanowimy jedną rodzinę w Chrystusie, gdy łączymy się ze sobą we wzajemnej miłości i w jednej chwale Trójcy Przenajświętszej, odpowiadamy najgłębszemu powołaniu Kościoła (KKK nr 959).

 

Jak było to prawdą dla pierwszych chrześcijan, tak też prawdą pozostaje i dzisiaj. Pierwszy punkt Katechizmu Kościoła Katolickiego stwierdza, że Bóg „Wszystkich ludzi rozproszonych przez grzech zwołuje, by zjednoczyć ich w swojej rodzinie — w Kościele”. W innym miejscu Katechizm mówi, że „Kościół jest rodziną Bożą” (KKK nr 1655), a rodzina ta ma charakter nie tylko globalny, ale również lokalny. Papież Jan Paweł II pisał, że „Tym, którzy nie mają rodziny naturalnej, trzeba jeszcze szerzej otworzyć drzwi wielkiej rodziny, którą jest Kościół, konkretyzujący się w rodzinie diecezjalnej, parafialnej (...). Nikt nie jest pozbawiony rodziny w tym świecie: Kościół jest domem i rodziną dla wszystkich”.

 

Ziemski dom Trójcy [Kościół — przyp. red.] stanowi powszechną Rodzinę Boga, poza którą nie ma zbawienia (zob. KKK nr 846). Jest to mocne stwierdzenie, które u niektórych ludzi wywołuje sprzeciw. Nie chodzi tutaj jednak o potępienie kogokolwiek, lecz tylko o objaśnienie zasadniczego sensu zbawienia i istnienia Kościoła. Jako że istotą zbawienia jest życie Boskiej rodziny, mówienie o zbawieniu poza Bożą Rodziną, jaką jest Kościół, świadczy o jakimś strasznym pomieszaniu pojęć. Przecież to właśnie od bycia poza Rodziną Boga ludzie muszą zostać zbawieni! Chrześcijanie-niekatolicy są uważani za „braci odłączonych”, ale włączonych do Bożej Rodziny przez sakrament chrztu. Katechizm ujmuję tę prawdę w poruszających

 

słowach•.,,Usprawiedliwieni z wiary są przez chrzest włączeni Chrystusa (...)„ a synowie Kościoła katolickiego słusznie ich

uważają za braci w Panu” (KKK nr 818). Dzięki tej lasce możemy już teraz współweselić się, nawet jeśli dążymy do tego, aby przywieść nasze rodzeństwo — innych chrześcijan — do jedności z Kościołem katolickim.

 

Wezwanie do podjęcia roli

W Kościele, jak w naturalnej rodzinie, istnieją jasno określone rok. Od czasów apostolskich wierni wklzieli w osobach duchownych swoich duchowych ojców. Tak naprawdę już

Starym Testamencie w ten sposób postrzegano kapłanów. Jak opowiada Kięga Sędziów, kiedy do Miki przybył lewita, ten błagał go: „Zostań u mnie i bądź mi ojcem i kapłanem” (Sdz 17, 10). W Nowym Testamencie św. Paweł wyraźnie stwierdza, że jego rola ma charakter ojcowski: „Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców; ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie” (1 Kor 4, 15; zob. również 1 J 2, 13—14). Wielkim ziemskim ojcem Kościoła jest oczywiście „Ojciec Święty”, papież — słowo to pochodzi od włoskiego papa.

Tego rodzinnego ducha obserwujemy na przestrzeni wszystkich pokoleń chrześcijan. Dla św. Ignacego z Antiochii, który żył jeszcze w pokoleniu Apostołów, Boska rodzina, Trójca, stanowiły wzór jedności i zgody w Kościele: „Bądźcie poddani biskupowi i sobie nawzajem, jak Jezus Chrystus według ciała był poddany Ojcu, Apostołowie zaś Chrystusowi, Ojcu i Duchowi, aby jedność była zarazem cielesna i duchowa”.

 

W czwartych wieku św. Hieronim pisał: „Bądź posłuszny swojemu biskupowi i witaj go jako ojca swojej duszy

Być może największym z Ojców Kościoła (termin ten sam w sobie jest znaczący) był św. Augustyn, który uczy nas:

ojcowie posiani to Apostołowie, w miejsce Apostołów urodzili ci się synowie, ustanowieni zostali biskupi. Dzisiejsi bowiem biskupi ustanowieni po całym świecie skąd się biorą? Sam Kościół nazywa ich ojcami, on sam ich zrodził, sam ich ustanowił na stolicach ojców

Kościół jest jeden, tak jak Trójca stanowi jedność. Nasza ziemska jedność stanowi odpowiedź Ojca na modlitwę Jego Syna.,,aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś” (J 17, 2 1—23). Kościół stanowi jedno w Duchu, którego przyjście samo w sobie jest wypełnieniem modlitwy arcykapłańskiej Jezusa.

 

 

 

Święte Serce

 

Bóg dał nam nową rodzinę określoną przez Jego

Nowe Przymierze. Co zatem mamy zrobić z naszymi naturalnymi rodzinami?

 

To proste, mamy uczynić je niebem.

Aby zrealizować wszystko, do czego Bóg nas stworzył, musimy rozwijać się w sposób coraz doskonalszy — na Jego Boski obraz. Oznacza to, że musimy całkowicie oddawać samych siebie. Jednakże, pomijając nadzwyczajny przypadek męczeństwa, nie jesteśmy w stanie zrobić tego w jednej chwili; nigdy też nie możemy uczynić tego w pojedynkę. Wzrastamy w sposób doskonały na obraz Boga tylko wówczas, kiedy „stajemy się Chrystusem”, w komunii z Nim i z innymi, w komunii z Kościołem.

 

Troje, aby zawrzeć małżeństwo

 

Gdzie to się zaczyna? Zazwyczaj w naszych naturalnych rodzinach, które — zgodnie z Bożym zamysłem — stanowią podstawowe komórki Kościoła. Zarówno Kościół, jak i rodzina są czymś więcej niż „społecznościami”; każde z nich, podobnie jak

 

Trójca, jest komunią osób. Noszą one również wzajemne rodzinne podobieństwo. Jak Kościół jest uniwersalną rodziną, tak też pojedyncza rodzina stanowi „Kościół domowy” (zob. KKK nr 1656).

Przez małżeństwo, które jest sakramentem Nowego Przymierza, rodzina nabiera nowego podobieństwa do Boga. Święty Paweł pisał: „Dlatego zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi” (W 3, 14—15). Ziemskie rodziny przyjmują więc swoje „imię”, swoją tożsamość i charakter od samego Boga. Są stworzone na Jego obraz.

Na początku Bóg stworzył nas „z imperatywem rodzinnym”. Ukształtował nasze ciała i dusze z potrzebami i popędami, których nie bylibyśmy w stanie sami zaspokoić. Stworzył nas tak, abyśmy szukali dopełnienia w drugim człowieku. Jak napisał św. Augustyn, naszym pierwotnym pragnieniem było „patrzeć

na kogoś, kto w miłości odwzajemni to spojrzenie

Marzymy o miłości oblubieńca, małżonka, rodziny, jednak zaspokojenie tych pragnień prowadzi tylko do częściowego spełnienia. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałem w restauracji z moim starym przyjacielem. Mówił mi, że tęskni do pierwszych dni swojego małżeństwa, kiedy wszystko, co on i jego żona mogli robić, to myśleć o sobie nawzajem i patrzeć sobie głęboko w oczy. W kolejnych latach ich życie zostało zdominowane przez normalne obowiązki rodzinne: dzieci w szkole, wielogodzinną pracę w biurze, prowadzenie domu. Wszystko to są rzeczy niezbędne i dobre, jednak mój przyjaciel tęsknił do tego miłosnego zapatrzenia, które jak się wówczas wydawało nigdy się nie skończy.

Ta jego nostalgia czy tęsknota może zostać zaspokojona tylko w Trójcy Małżeństwo często pozwala nam zauważyć, że istnieje niebo; zaprawdę bowiem jest ono wielkim sakramentem

 

trynitarnego życia, tego, które jest samą esencją nieba. Jednak samo w sobie małżeństwo nie jest niebem. Tak naprawdę, jeśli nad nasze prawdziwe spełnienie w Bogu przedłożymy romantyczne szczęście, jeśli uczynimy je naszym ostatecznym celem, wówczas wypaczymy znaczenie małżeństwa, sprofanujemy jego sakramentalny cel i wkroczymy na drogę, która bardzo oddali nas od nieba.

 

Nie zrozumcie mnie źle. Każde z małżonków powinno starać się uszczęśliwić drugiego, tak samo jak rodzice powinni dążyć do szczęścia swoich dzieci, a dzieci z kolei powinny chcieć zadowolić swoich rodziców. Jednak prawdziwe i wieczne szczęście możemy znaleźć tylko w pełnieniu Bożej woli; wszystkie inne rozkosze są ulotne. Jako członkowie rodziny tak naprawdę „uszczęśliwiamy innych” dopiero wówczas, kiedy przybliżamy ich do Boga, tak, aby wzrastali w świętości i żyli coraz bardziej życiem Trójcy to znaczy oddając w darze samych siebie. Uczynimy ich najszczęśliwszymi, pomagając im już tu, na ziemi, żyć w niebie.

Pamiętajcie, że hebrajskie słowo określające „małżeństwo”, kiddushin, oznacza również „uświęcenie”.

 

Trudna miłość

Jednak jakie to wszystko ma w praktyce znaczenie dla naszego życia rodzinnego?

Ziemskie życie rodzinne stwarza dla nas stałą możliwość rezygnacji z siebie ze względu na innych, z naszej wygody i odpoczynku, tak, aby pozostali członkowie rodziny, mogli z wygody. i odpoczynku korzystać. Daje nam także okazję traktowania ich z miłością nawet wówczas, kiedy oni odnoszą się do nas z gniewem czy złośliwością. Żyjąc w ten sposób, naśladujemy

 

wewnętrzne życie Boga, a nasze domy, nasze domowe Kościoły, stają się sanktuariami ofiarnej miłości, forpocztą nieba.

Nie oznacza to bynajmniej, że mamy być pobłażliwi w stosunku do szkodliwych albo niemoralnych zachowań członków naszej rodziny. Zaprowadzenie w domu pokoju nigdy nie może wiązać się z tolerowaniem grzechu. Przeciwnie, może się zdarzyć, że wiele razy będziemy musieli strofować, przywoływać do porządku, a nawet brać tych, za których jesteśmy odpowiedzialni. Zawsze jednak powinniśmy robić to z miłością, dla czyjegoś dobra, nigdy zaś, aby zaspokoić nasze własne pragnienie odwetu, poczucia dominacji czy kontroli. Udzielanie komuś nagany — jeśli tylko robi się to w prawidłowy sposób — oznacza najpierw pokazanie mu, że jego zachowanie oddala go od prawdziwego szczęścia, a potem udzielenie mu pomocy w odnalezieniu drogi powrotnej na właściwą ścieżkę.

Wszystko to wymaga samopoświęcenia i rezygnacji z siebie. Musimy odrzucić chęć dania ujścia wrzącemu w nas czasem gniewowi, odmówić sobie przyjemności surowego lub sarkastycznego potraktowania naszego rodzeństwa, dzieci, małżonka, rodziców.

 

1+1=1

 

Nasze trynitarne życie nie jest też czymś, co zostawiamy za drzwiami sypialni. Seksualne zjednoczenie jest aktem pieczętującym i odnawiającym zawarte na całe życie przymierze pomiędzy mężczyzną i kobietą. To jest akt, który czyni ich rodziną. Tak silnie świadczy on o miłości, że, jak mówiłem wcześniej, „dwoje staje się jednym”. Do tego stopnia „jednym”, że dziewięć miesięcy później może się pojawić potrzeba nadania

 

mu imienia. Kiedy pozwalamy, aby współżycie mówiło o sobie prawdę, staje się ono aktem o niezwykłej mocy.

Miłość małżeńska ma charakter sakramentalny. Współżycie, w tradycyjnym języku kościelnym określane jako „akt małżeński „ stanowi dopełnienie (skonsamowanie) sakramentu małżeństwa. Sakrament zaś stanowi kanał dla łaski, którą jest samo życie Boga. W sakramentach dokonujemy wcielenia prawdy, słowo staje się ciałem. Dlatego dla katolików współżycie to misterium, co nie znaczy, że wymyka się ono moralnej ocenie.

Miłość małżeńska ma charakter sakramentalny, a źródłosłowem terminu „sakrament” jest łacińskie sacramentum, czyli „przysięga . Gdy się „kochamy „ stawiamy się w sytuacji tych, którzy złożyli uroczysta przysięgę — mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę (tak mi dopomóż Bóg).

A jaka jest ta prawda, którą wyznajemy pod przysięgą? Taka, że miłość czyni nas jedną rodziną, podobną do Boga, który jest Trzema-w-Jednym. „W swym najgłębszym misterium” — pisze Jan Paweł II — „Bóg nie jest sam, lecz stanowi rodzinę, ponieważ ma On w samym Sobie ojcostwo, synostwo oraz samą istotę rodziny — miłość”.

Mówimy również, że Bóg dochowuje wiary swemu ludowi. Św. Paweł opisał relację Chrystusa i Kościoła, posługując się metaforą miłosnego zjednoczenia. Z kolei św. Jan opisał swoje wizje w Księdze Objawienia, której oryginalny tytuł brzmi „Księga Odsłonięcia Zasłony”. Odsłonięcie zasłony zwyczajowo stanowi punkt kulminacyjny święta zaślubin — stąd akt ten jest właściwym sposobem objawienia uczty weselnej Chrystusa i Jego Kościoła.

To wszystko jest słowem, które w naszym małżeńskim współżyciu ucieleśniamy.

Dlatego właśnie rodzinna więź pomiędzy mężem i żoną, jako obraz wiernego i jedynego Boga, musi być trwałai nierozerwalna. Dlatego też małżeńska para musi być otwarta na życie i chcieć współpracować z Ojcem przy poczęciu dziecka Bóg bowiem jest szczodry i hojny. W tym kontekście możemy lepiej zrozumieć, dlaczego Kościół zabrania antykoncepcji, aborcji, stosunków homoseksualnych i cudzołóstwa. Wszystko to jest sprzeczne z prawem naturalnym, jak też z nadprzyrodzonym życiem Trójcy, w którym uczestniczymy. Prostolinijność

Skoro jednak zostaliśmy stworzeni do miłosnego zapatrzenia, to dlaczego niektórzy ludzie muszą pozostawać niezamężni i nie— żonaci? Dlaczego ktokolwiek miałby wybierać celibat?

Ludzie niezamężni i nieżonaci są pełnoprawnymi członkami Bożej Rodziny. Mało tego, łaska życia chrześcijańskiego daje im szerszy ogląd życia rodzinnego. W Chrystusie nie są oni nigdy samotni, zawsze bowiem dzięki Obcowaniu Świętych znajdują się pośród mnóstwa braci i sióstr. Czy w pracy czy w czasie odpoczynku każdy z nich ma zatem ciągle przy sobie bliskich członków rodziny. Nie pozostają w stanie bezżennym dlatego, że nie znaleźli sobie rodziny. Jest to raczej alternatywny sposób prowadzenia życia rodzinnego. Pozwala poświęcić się pełnieniu dziel Bożych, a także docierać do ludzi, do których inaczej nie można byłoby dotrzeć. Niezależnie od tego, czy ów stan bezżenny ma charakter stały i wynika ze ślubów, czy też nie, w równym stopniu co stan małżeński stwarza możliwości oddania samego siebie.

Celibat, czyli dożywotnia czystość przypieczętowana ślubami, nie polega na tłumieniu własnej natury Jest on raczej wypełnieniem naszych naturalnych pragnień przy pomocy środków nadprzyrodzonych. Bóg przecież stworzył małżeństwo jako

 

sposób osiągnięcia nieba. Chrystus mówi jednak, że w niebie ludzie „nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie” (Mk 12, 25). Ktoś, kto podejmuje celibat, decyduje się żyć tak, jakby już teraz żył z Bogiem w niebie. Jak ujął to Jezus, osoby ślubujące celibat „dla królestwa niebieskiego same pozostały bezżenne”, to znaczy dobrowolnie wyrzekły się aktywności seksualnej.

 

To właśnie z tego, jak również z wielu innych praktycznych powodów, św. Paweł żarliwie dowodził, że celibat jest doskonalszym sposobem życia chrześcijańskiego (zob. 1 Kor 7). Potwierdza to św. Jan w Apokalipsie (14, 4), pokazując, że ludzie żyjący bezżennie zajmują wyróżnione miejsce pośród zbawionych.

Przez poświęcenie przyjemności płynących z małżeństwa celibatariusze ukazują radykalny charakter samooddania. Zachowujący celibat kapłan oddaje się całkowicie Bogu przez służbę Jego ludowi. W ten sposób już tutaj zaczyna wchodzić w tę oblubieńczą więź, która znajdzie swoje przedłużenie w życiu niebiańskim.

Celibat księży i sióstr zakonnych pozwała im na owocniejszą pracę apostolską. Złożony w radosnej ofierze popęd prokreacyjny ulega sublimacji i przekształca się w gorliwość, nakierowaną na zdobywanie dusz dla Bożej rodziny. Jest to zgodne z obietnicą samego Jezusa: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu albo żony, braci, rodziców albo dzieci dla królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej w rym czasie, a w wieku przyszłym—życia wiecznego” (Łk 18, 29—30).

 

 

Głęboka wierność

 

Marzeniem Adama było patrzeć ńa kogoś, kto z miłością to spojrzenie odwzajemni. Stało się to i moim marzeniem (chociaż nie zdawałem sobie z tego sprawy) w dniu, w którym spotkałem Kimberly Kirk. Jednak odnalezienie Tej Jedynej nie było końccm historii Adama, mojej, ani jakiegokolwiek innego mężczyzny, podobnie jak odkrycie Tego Jedynego nie było końcem historii Ewy Kimberly i jakiejkolwiek innej kobiety

Adam musiał dowieść swojej miłości i my wszyscy też musimy to robić każdego dnia. Nie chodzi mi o to, że powinien zaspokajać potrzebę poczucia bezpieczeństwa Ewy lecz raczej o to, że miał oddać całkowicie samego siebie ze względu na nią. Robić to oznaczałoby żyć życiem Boga, więc byłoby to jego wejście w życie Boskie.

Cokolwiek innego niż całkowita ofiara nie zasługiwałoby na miano miłości. W miłości oddajemy wszystko, co posiadamy. Można to sobie przedstawić na następującym przykładzie. Zona mówi do męża: „Powiedz mi prawdę, kochanie, czy byłeś mi wierny?”. Czy mężczyzna może szczerze odpowiedzieć, że tak, jeśli był wierny przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu trwania ich małżeństwa? Czy może dalej twierdzić, że jej nie okłamał, bo ilość dni, kiedy był jej wierny daleko przewyższa ilość tych, kiedy cudzołożył?

W żadnym razie. Małżeństwo działa na zasadzie wszystko-albo-nic. Nie możemy niczego zatrzymać dla siebie. I to jest kolejna cecha, dzięki której małżeństwo jest sakramentem — a więc objawieniem — miłości Boga. Jego przymierze stanowi bowiem oblubieńczą więź, która domaga się całkowitej wierności. To jest sama prawda. Boże przymierze to pełnia Boskiego życia, nie pozostawiająca miejsca na grzech czy wątpliwości.

Uczestnictwo w nim zażąda od nas totalnego oddania siebie. Podobnie jak Adam zostaniemy poddani próbie — nie dlatego, że Bóg jest sadystą, któremu sprawia przyjemność oglądanie naszych upadków, lecz dlatego, że w innym przypadku nie

 

moglibyśmy w sposób wolny wybrać życia i miłości podobnych do Jego życia i miłości.

 

Tak naprawdę możemy wyszczególnić trzy etapy życia chrześcijańskiego: powołanie, próby i ofiarę — Boże wezwanie, naszą odpowiedź i nasze samooddanie. Żadnego z nich nie przechodzi się na zasadzie „raz a dobrze”. Powracają one raczej na różne sposoby w procesie naszego dojrzewania. Podobnie jak ta książka, życie chrześcijańskie rozwija się, powracając często do swoich początków i w ten sposób dążąc do wypełnienia.

Powołanie. Pierwszy etap to dotarcie do własnej tożsamości. Bóg Ojciec wzywa nas i stąd wiemy, że jesteśmy Jego dziećmi. W wierze przyjmujemy własne synostwo.

Jak każdy dobry ojciec Bóg kocha swe dzieci. Kocha je jednak zbyt mocno, aby pozwolić im na zawsze pozostać dziećmi. Chce, abyśmy doszli do pełnej dojrzałości, do życia Jego życiem. Nie jesteśmy w stanie osiągnąć tego bez...

Próby. Ten drugi etap to nasze dochodzenie do samoopanowania przez naśladowanie Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Musimy dowieść naszej miłości, wybierając Boski sposób kochania, to znaczy całkowite oddanie siebie. Jednak nie możemy ofiarować Bogu czegoś, czego wpierw nie zdobyliśmy. Nie możemy oddać tego, czego nie posiadamy.

Trwanie w powołaniu

 

Pomyślcie przez chwilę o starożytnych Izraelitach. Wyobraźcie sobie arcykapłana, który próbuje przyprowadzić do ołtarza wielkiego i rozhukanego kozła albo nawet małego byka! Nie mógłby złożyć tego zwierzęcia w ofierze, jeśliby nad nim wpierw nie zapanował i go nie związał. Również my nie możemy oddać

 

samych siebie, aż do czasu, kiedy weźmiemy samych siebie posiadanie.

Weźmy inny przykład, również z historii starożytnej. Izraelici nie mogli wejść do Ziemi Obiecanej dopóki nie podporządkowali sobie siedmiu mieszkających tam ludów. Św. Grzegorz Wielki pisał, że ten fakt historyczny wskazuje na głęboką prawdę duchową. Zanim wejdziemy do Ziemi Obiecanej życia trynitarnego musimy najpierw pokonać siedem grzechów głównych: gniew, nieczystość, chciwość, obżarstwo, lenistwo, zazdrość i pychę.

To jest nasza próba, nasz test, który wymaga wysiłku, a do pewnego stopnia również cierpienia. Co więcej, wymaga także męstwa zakorzenionego w nadziei. Jednak jeśli wytrwamy, kulminacją próby będzie nasza...

Ofiara. Ostatni etap oznacza nasze samooflarowanie, kiedy całkowicie rezygnujemy z samych siebie ze względu na innych, a zwłaszcza na Boga. Wtedy stajemy się tym, czym mieliśmy się stać według stwórczego zamysłu Boga, wypełniamy cel naszego istnienia i wtedy promienieje w nas Boski obr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin