Nightwood - Legenda o smoczym rodzaju Anna de Ruyter.doc

(39 KB) Pobierz
Ten, kto dojrzał Annę de Ruyter przyglądającą się zachodom słońca w półmroku drzew gotów przysiąc, że jej filigranowa sylwetka

Ten, kto dojrzał Annę de Ruyter przyglądającą się zachodom słońca w półmroku drzew gotów przysiąc, że jej filigranowa sylwetka załamie się, gdy tylko pan wietrzyk owionie jej twarz.

Ten, kto widział ją przechadzającą się po rynku w dzień targowy nadziwić się nie może, iż tak zwiewna i nieomal niematerialna postać nie padnie na bruk stłamszona i zdeptana przez tłum. Owa niewiasta zresztą nie tyle przez ową tłuszczę zwinnie przemyka i wszelakie luki w zwartym murze ciał wynajduje, co sposobem jakowymś, dla siebie całkiem naturalnym, toruje drogę dwóm postaciom za nią kroczącym.

Victoria i Mathias nie odstępują swej towarzyszki na krok, bowiem cała trójka po raz pierwszy w murach tego miasta... ba, nawet tego kraju, gości. Kroczą, przeto przed siebie za przewodnika mając zmysł poszukiwacza, a za wyposażenie wspomnienia i… całe 100 sztuk srebra, jakie strażnik graniczny wspaniałomyślnie im wręczył.

W pamięci wciąż mają żywiczny dym ubiegłonocnego ogniska, lecz przed oczami cel swój wyraźnie widzą. A celem tym jest legenda. Legenda o Smoczy Rodzaju.

 

Onegdaj, nim Wielkie Słońce promienie swe rozszczepiło i na spotkanie najtwardszych Skał wysłało, świat cały zamieszkały był przez niezwykłe stworzenia. Wielkością nie mogły się mierzyć ze smokami a i rozumem im wielce ustępowały. I chociaż mniejsze i głupsze były, a na domiar wszystkiego skrzydeł i zdolności lotu nie miały, to jednak były istotami z jakimi świat wcześniej nie miał do czynienia.

Powiadam wam, słowami opisać ich się nie da, tak okrutne i odpychające to były bestie. A po prawdzie to już nikt nie wie jak wyglądały. Jedno jeno na pewno wiadomo: że przodkami smoków były. Psubraty wypełzały z podziemi, wypływały z czeluści morskich, a i z drzew się wylęgały. Gdzie tylko mogły tam swe płaskie pyski wściubiały i pozbawione łusek ciałka wciskały. I na ten czas świat cały się od nich zaroił. A że głupie okrutnie były, to się mordować poczęły. Jeden drugiego CHLAST po oczach i CHLAST.

Ludzie wtedy też głupi byli, ale jedno wiedzieli: jak się te stwory po pyskach prały to trza się było przyczaić i czekać, aż się wzajemnie na śmierć zakatrupiły. Na co im polować? Trza od razu drewno zbierać i na ucztę się przygotowywać.

Przez czas długi tak się sprawy miały. Większość tych istot wymarła. Z całych setek ich rodzajów garstka jeno pozostała. Wtedy to, gdy cały gatunek na skraju zagłady stanął. Wtedy duchy opiekuńcze pod przewodnictwem Bytu i Idei inicjatywę przejęły i część swego jestestwa w nie tchnęły.

Tak to łuski twarde na ciała ich wystąpiły i skrzydła wyrosły by pod nieboskłon je wznosić. Usposobienie morderczych bestii na tyle złagodniało, by nie zabijały się bez potrzeby jeno bardziej rodzinny żywot wiodły i o własne jajka dbały. Część cech jakie posiadły podobna była, jako że po wszystkich bóstwach odziedziczona. Część zaś różniła się diametralnie gdyż ponadczasowe istoty na prawo i lewo nimi nie szafowały, a tylko wybrańcom swym i oblubieńcom ofiarowały. I tak niektóre ze zmienionych w ogniu nurzać się mogły, inne zaś myśli plątać wedle woli, drogę ku światłu zbłąkanym wskazywać czy nawet śmierć sprowadzać.

 

Tak oto powstały smoki.

 

Lecz to nie koniec legendy. Wśród tych smoków czternastu wspaniałych mędrców było, którzy równych sobie nie mieli wśród swych towarzyszy. Mówi się, że całą wiedzę smoczego rodzaju oni posiedli. A gdy już to zrobili ukryli się przed światem by szanse na oświecenie innym dać. I który smok ich poziom osiągnie, temu cześć i chwała.

Od tego czasu wieki całe minęły. Smoki z człowiekiem się zbratały, lecz tylko nielicznym żywot mędrców przeznaczony. Mówi się przeto, że człowiek, który wszak nad smoczym rodzajem władzę posiadł nie życzy sobie by jego skrzydlaci podwładni wiedzę niezwykłą zdobywali. I zdawać się może, że to prawda, tak mało mędrców w obecnych czasach znamy. Przeto tym większa chwała czeka na wybrańców i ich… ekhem… towarzyszy życiowych.

 

Smoczy mędrzec. W tym celu Anna przybyła do miasta. Marzyła skrycie by pomóc smokowi w spełnieniu swej powinności i zgłębieniu tajemnej wiedzy. Pomimo, że nawet jajka nie miała na własność, nieprzerwanie wierzyła w powodzenie swej misji. Nie po to przecież przygotowywała się tak długi czas by zaprzestać staraniom i los swój dobrowolnie oddać. A napracowała się naprawdę dużo. I lekcje historii brała i piórem nauczyła się kąsać nie gorzej, a czasem nawet boleśniej, niż wszelaką bronią.

Pewnego dnia jednak zmieniła się niebywale. Stała się nieobecna duchem, wiecznie zamyślona i poważna. Na całe dnie w dziczy znikała a wszystkie swe myśli i siły włożyła w naukę wymachiwania długim, solidnie okutym na końcach stalą kijem, który odtąd wszędzie ze sobą nosiła.

Niewiadomo dokładnie, czemu kobieta takiej budowy jak Anna zrezygnowała z władania mieczem, dopasowanym wszak do jej możliwości i sylwetki doskonale, prawdopodobnie ona sama również tego nie wie. Może dlatego, iż jako osoba biegła we władaniu dłutem sama mogła sobie owy kij wykonać, wedle najdrobniejszych nawet widzimisię. Możliwe zaś, że chciała w ten sposób uczcić pamięć Liv, wiernej przyjaciółki i bratniej duszy, która wszak życie swe poświęciła drewnu i temu, co można z jego, wydawałoby się twardej i nieprzyjemnej, powierzchni wydobyć. Wreszcie może być, że to jej idée fixe, innymi słowy obłęd bądź szaleństwo, zadecydowało o takiej zmianie. Ważne jest, iż odtąd postaci jej nie uświadczysz z żadną bronią białą, a jeno z owym kosturem, przewieszonym niby przypadkiem przed ramię bądź też niesionym swobodnie w smukłej dłoni. I niechaj wszystkie siły bronią osobę, która nieopacznie zdenerwuje ową kobietę, czego ostatnimi czasy można dokonać nader łatwo. Śmiałkowi który rozpocznie feralną dyskusję jak i wielu innym przyjdzie posmakować smaku okutego stalą drewna na własnym ciele, lub co gorsza poczuć na nim żar płomieni, jeśli, nie daj Boże, kij ten będzie podpalony.
Nie narażajcie się więc bez potrzeby na jej gniew. A gniewać to ona się potrafi i bez nijakiej przyczyny. Ze swej strony mogę jeszcze dodać, iż na własne oczy widziałem, co ta kobieta wyprawiała po zmroku ze swoim kosturem.. Okręciła oba końce jakim materiałem, unurzała w parafinie i podpaliła. Gdy zaś poczęła nim kręcić… na Valarów… zdało się, że sama istota ognia przybyła na jej wezwanie. Ogniki wirowały wokół jej niewysokiej postaci… raz tworzyły tarczę z jednej jeno strony, to znów przeskakiwały z jednego miejsca na drugie. Wykreowały istny wir iskier rozświetlających ciemność i sylwetkę Anny. Przemykały raz daleko, by w następnym momencie niemal otrzeć się o czarny dopasowany strój kobiety, która wprawnie prowadziła je w wyszukanych figurach i układach. Kij tańczył w jej dłoniach, ślizgał się wokół jej szyi i włosów ukrytych pod grubą chustą. Wyćwiczonym ruchem wyrzucała go w powietrze, by po kilku szybkich piruetach złapać ponownie i kontynuować pokaz. Bodaj bym skonał jeślim widział przedtem coś podobnego. A jedyną osobą, której oprócz mnie dane było oglądać tą sztukę, był grajek wygrywający porywającą melodię, w rytm której poruszała się tańcząca wręcz kobieta. Wierzcie lub nie, lecz magii tego pokazu nie da się opisać słowami. To trzeba po prostu zobaczyć. I choć większość z wykorzystanych umiejętności nie znalazłaby zastosowania w walce, ufam, iż pokaz pokazem a obrona obroną. Z pewnością Anna de Ruyter umie tak poprowadzić kij by nie tylko oczarować tłumy, lecz również odegnać zbójców. Dlatego ponownie upraszam o zachowanie wszelkich znamion rycerskich obyczajów w stosunku do tej kobiety. Dla spokoju ducha obu stron.

Jeśli zaś zastanawiacie się skrycie czemu miast smocze zalety zachwalać, na trenerce swe wysiłki skupiam tedy wytłumaczę... Któż inny władzę nad potężną bestią ma sprawować jeśli nie jej prawdziwy duchowy towarzysz. Takich to towarzyszy zalęgło się ostatnio wiele w zaułkach ulic. Lecz jeno prawdziwie potężny i mądry człowiek jest w stanie poprowadzić swego smoka ku sile i chwale. Ci słabsi staną się jeno mięsem armatnim dla przeciwników… bądź swoich podopiecznych.

Cóż wyniknęło z wysiłków Anny de Ruyter oraz jej towarzyszy Victorii i Mathiasa? Cóż… to już zupełnie inna historia.


 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin