Kim jesteś dla niego.doc

(52 KB) Pobierz
Kim jesteś dla niego

Kim jesteś dla niego?




- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragnę. Jak bardzo bym chciała, żebyś należał tylko do mnie, żebyśmy mogli być razem – wyszeptała, muskając oddechem jego twarz.
- To nic trudnego, złotko. – Uśmiechnął się krzywo, przyglądając jej się z rozbawieniem.
- Owszem, coś bardzo trudnego – stwierdziła ostrzejszym tonem – złotko – zaakcentowała ostatni wyraz, a w jej oczach mignęła irytacja.
- To, że jesteś złodziejką, może być znaczącym faktem w późniejszym pożyciu małżeńskim, jednakowoż jestem pewien, że udałoby nam się… zgrać. – Uniósł znacząco brew.
- Tu nie chodzi o to, kim ja jestem – odpowiedziała cicho. – Tu chodzi o to, kim jesteś ty.
- Sherlock Holmesem, do usług. – Schylił lekko głowę.
- Kim jesteś dla niego – sprostowała, zniżając głos.
Zapadła cisza. Nie mogła nie zauważyć cienia zakłopotania na jego twarzy, może nawet złości. Potrafił ukrywać emocje i zawsze świetnie mu to wychodziło, jednak nie tym razem. Teraz zdecydowanie udało jej się go podejść. Zszokować.
- Dla niego, czyli dla kogo? – dociekał, siląc się na beztroski ton. – Ojca? Komendanta? Psa? Blackwooda?
- Watsona.
- Watsona… - Podrapał się po brodzie. – Watsona… Ach! Watsona!
- Nie zgrywaj się, Holmes. Mnie nie oszukasz – warknęła Irene, odwracając się od niego i podchodząc do zawalonego śmieciami stolika. – Doskonale wiem, kim dla siebie jesteście. – Spojrzała na niego wrogo.
- Przyjaciółmi, współlokatorami, partnerami w…
- O, właśnie!
- … pracy – dokończył.
Adler zaśmiała się głośno, dźwięcznie. Tak, jak tylko ona potrafiła, wkładając w to całą swoją energię i urok. Uwielbiał, gdy się tak śmiała, a ten dźwięk przeszywał go całego i sprawiał, że sam też miał ochotę się uśmiechnąć. Teraz jednak nie było mu wcale do śmiechu. Oczywiście, nie dał po sobie niczego poznać – a przynajmniej miał taką nadzieję, że jej bystre oczy niczego nie uchwyciły – jednak był wyjątkowo zdenerwowany. Czyżby… wiedziała? Niemożliwe.
- Razem tropimy przestępców, pomagamy sobie nawzajem w pracy. Czy coś z tego ci wytłumaczyć? – zapytał ją beztroskim głosem.
- Holmes, oboje doskonale wiemy, że to nie wszystko – powiedziała wolno, przeciągając sylaby. – Wiem, co widziałam. – Spojrzała na niego świdrującym go wzrokiem. – Wiem, co słyszałam.
- Co widziałaś? Co słyszałaś?
Odwróciła na chwilę ciemne, połyskujące dziwnym blaskiem oczy, i przyjrzała się jego nieogarniętemu posłaniu. Przełknął cicho ślinę, mając nadzieję, że to miejsce niczego jej nie przypomniało, jeśli myślała o tym, o czym on myślał, że ona myślała. Nieważne. W każdym razie ona nie mogła nic wiedzieć.
- Nigdy nie sądziłam, że jest dla ciebie jedynie przyjacielem – powiedziała Irene, z powrotem przenosząc na niego zamyślone spojrzenie. – Widziałam, jak na niego patrzysz. Twoje oczy cię zdradzają. Kiedy tylko pojawia się Watson, stają się takie dzikie, z pojedynczymi, iskrzącymi się światełkami, kryjącymi w sobie namiętność i pożądanie. Zaprzeczysz? – Przyjrzała mu się bacznie.
Sherlock wzruszył tylko ramionami. Kobieta wstała i podeszła do niego niespiesznym, dostojnym krokiem.
- Nie zaprzeczysz też temu, że lubisz, gdy wygina się pod tobą, jęcząc, błagając o więcej? Gdy syczy, a później wykrzykuje twoje imię? – Nachyliła się nad nim i przed jego oczami zalśnił jej obfity biust. – Zaprzeczysz też temu, że uwielbiasz, jak wymawia słowo „Holmes”, gdy jest tak wyraźnie podniecony? Spragniony ciebie? Zaprzeczysz? – zapytała ponownie i znowu poczuł wyraźnie zapach jej paryskich perfum. Zdecydowanie zbyt delikatnych jak na jej silny charakter.
- Mów dalej. – Machnął ręką z obojętnością.
- Chciałam cię odwiedzić, znienacka. Pani Hudson bez problemu wpuściła mnie do środka, weszłam cicho po schodach i byłam wręcz zdziwiona, że nie czyhałeś pod drzwiami. Że jeszcze mnie nie zwęszyłeś. – Zamyśliła się na chwilę, lustrując go bystrym wzrokiem. – A później usłyszałam te zduszone jęki. Sapanie. Pomyślałam sobie: „Dobry Boże! Holmes przyjął do swoich pokojów dziwkę!”. Chcąc przyłapać cię na gorącym uczynku, uchyliłam delikatnie drzwi i zajrzałam do środka… - Jej oczy rozbłysły. – Jakież było moje zdziwienie, gdy ujrzałam nie dziwkę, ani nawet nie kobietę, a Watsona, w rozpiętej, pogniecionej, białej koszuli. A nad nim – a może powinnam powiedzieć w nim? – ciebie, z jego krawatem obluzowanym i zarzuconym na plecy. Ze mną obchodziłeś się delikatniej, Holmes. Przy Watsonie, jak widzę, pozwalasz sobie na więcej. Dużo więcej. Dziwię się, że mnie wtedy nie zauważyłeś, wiecznie ostrożny, spostrzegawczy Sherlocku Holmesie.
Holmes patrzył na nią w niemym szoku. Dobrze, nie spodziewał się – och, jak bardzo chciałby choć raz czegoś nie przewidzieć! – że przedstawi mu to wszystko jak na dłoni. Poda mu to na tacy.
Nie zamierzał zaprzeczać. Pamiętał to, jakby to było dzisiaj, wczoraj. Czy kiedykolwiek indziej, w bliżej określonym czasie. Poza tym to nie był jeden jedyny raz, a tylko jeden z wielu razy. Bardzo udanych, jeśli już miałby oceniać. Bardzo, bardzo udanych.
To było tego dnia, gdy Watson oświadczył mu, że zamierza ożenić się z jakąś Mary. Owszem, miała swoje nazwisko, rodzinę, pracę i wiele innych danych personalnych, jednak dla Holmesa pozostawała wtedy „jakąś Mary”, całkowicie nieodpowiednią dla jego Watsona. Tak. Jego! A kogóż by innego, jak nie jego? Na pewno nie jakiejś Mary.

* * *



- Holmes, żenię się – oświadczył bezceremonialnie, odwracając wzrok od zakurzonego okna.
Zapadła cisza i Sherlock przyglądał mu się z zaciekawieniem, aż w końcu wybuchnął śmiechem. Śmiał się dobre kilka minut, aż nie napotkał zirytowanego, gniewnego spojrzenia Watsona.
- Że co proszę?
- Żenię się, Holmes. Koniec z tą całą farsą – powiedział zdecydowanym głosem. – Jesteśmy dorośli. Powinniśmy założyć własne rodziny, wieść własne życie. – Zamyślił się na chwilę. – A przynajmniej ja powinienem.
- Znam ją? – zapytał Sherlock, podnosząc się z podłogi i opierając o łóżko.
- Nie – odpowiedział Watson.
- Kim ona jest?
- Dowiesz się w swoim czasie – odparł mężczyzna, mierząc przyjaciela wzrokiem. – Holmes, wybacz, ale nie chcę, żebyś szperał w aktach mojej przyszłej żony. Wiem, co robię.
Znowu zapadła cisza. Tym razem o wiele bardziej dusząca i ciężka, niż wcześniej. Holmes nie wiedział, czy wziąć to wszystko za jakiś perfidny żart, czy wyrzucić Watsona ze swojego pokoju i kazać nigdy więcej nie pokazywać mu się na oczy. Żeni się? Watson? W jego przypadku lepiej pasowałoby określenie „wychodzi za mąż”. Tak, tak. Watson powinien wyjść za mąż. Mały, słodki John. Zupełnie niegotowy do małżeństwa.
- Chciałem, żebyś wiedział. To wszystko – odezwał się mężczyzna, a jego głos zabrzmiał jakby z oddali. – Ach, i jeszcze jedno. – Zatrzymał się w połowie drogi do drzwi. – Będziesz musiał sam płacić czynsz.
Holmes spojrzał na niego gwałtownie. Jak to… Ale o co…
- Wyprowadzasz się? – Nawet nie starał się ukryć wzburzenia.
- Tak, Sherlocku, wyprowadzam się. Nie będę przecież jedynie odwiedzał swojej żony raz na jakiś czas…
- Czemu nie? – mruknął Holmes.
- … ani nie zamierzam żyć z nią i z tobą jednocześnie, pod jednym dachem – dokończył, puszczając jego uwagę mimo uszu.
- To już wszystko? – rzucił niedbale Sherlock, nie patrząc na Johna.
- Owszem.
Na zewnątrz już zmierzchało. W pokoju było ciemno, jedynie pojedyncze, różowe refleksy zachodzącego słońca wpadały do pomieszczenia przez zakurzone szyby dwóch niedokładnie zasłoniętych ciężkimi kotarami okien.
Watson był już przy drzwiach, kiedy Holmes podniósł się gwałtownie.
- Watson.
Mężczyzna odwrócił się, wyglądając na znużonego, jednak gdy dostrzegł zbliżającego się do niego Sherlocka, uniósł w zdziwieniu brwi. Po chwili został niemal przygwożdżony do ściany. Holmes położył ręce nad jego głową i spojrzał mu w oczy. Jego własne były bardzo ciemne i dzikie.
- Zostawisz mnie dla jakiejś kobiety? – warknął.
- Jak to „zostawisz”? – zdziwił się Watson, nieruchomiejąc.
- Naprawdę z taką łatwością przychodzi ci mówienie o tym? Z taką łatwością spakujesz się i stąd odejdziesz? Zostawiając mnie… samego? – wyszeptał, z każdym słowem przybliżając się do niego coraz bardziej.
- Doprawdy, Holmes, nie dramatyzuj. Jesteś dorosły, poradzisz sobie. – Pomimo że jego głos był spokojny, a przynajmniej mężczyzna starał się, żeby tak brzmiał, to jednak Sherlock dostrzegał w jego oczach niepokój przemieszany z jakimś dziwnym… podnieceniem?
W kolejnej sekundzie Holmes podjął następną, zupełnie niezrozumiałą decyzję, i jego ręka powędrowała wprost na krocze Watsona. Ten wzdrygnął się, uderzając głową o ścianę.
- Holmes, do cholery! Co ty… - Jednak zamiast kolejnych słów z jego ust wydobył się stłumiony jęk.
Sherlock potarł dłonią jego członka, przesuwając ją ku górze, aż do skórzanego paska. Tak, John zdecydowanie był podniecony.
- Co ty wyprawiasz, Holmes? – zdołał wydusić, zanim palce Sherlocka rozpięły zwinnie klamrę i wsunęły się do spodni. – Przestań – syknął Watson, jednak nie cofnął się ani nie starał się odepchnąć jego ręki.
Sherlock przybliżył twarz do twarzy przyjaciela. Usta Watsona były rozchylone. Holmes widział koniuszek jego języka, łapczywie wyrywający się z nich, łaknący tylko jego. Jego, Holmesa. Dotknął wargami jego warg, ale nie pocałował go. Pozwolił mu się polizać, jednak nic więcej. Dłonią nadal pieścił jego nabrzmiałego członka.
- Holmes, przestań, proszę – wyjęczał Watson, próbując uchwycić wargi Sherlocka.
Ten jednak nie zamierzał go posłuchać. Zresztą nie było w tym nic dziwnego. Chwycił go za krawat i pociągnął za sobą, kierując się na łóżko. John na początku stawiał opór, jednak Sherlock gwałtownym ruchem zdarł z niego płaszcz, po czym zaczął dobierać się do jego koszuli, więc mężczyzna niemal z ochotą mu się poddał, wciąż przyglądając mu się zdziwionymi, rozbudzonymi oczami. Sherlock uwielbiał te oczy. Jasne, zatroskane i bystre. O cudownej, ciemnozielonej barwie. Uwielbiał, gdy świdrował go nimi, próbując przejrzeć, zrozumieć i niemal zawsze mu się to udawało. A Sherlock wcale się nie bronił. Watson miał do niego dostęp, z niczym nie zamierzał się przed nim kryć. Ufał mu całkowicie. Tak samo zresztą jak Watson jemu i może właśnie przez to zaufanie pozwolił mu teraz rozpiąć sobie koszulę i rzucić na łóżko.
John leżał na rozrzuconej pościeli z rozłożonymi nogami, w niemal zapraszającym geście. Miał rozbiegane, dzikie spojrzenie i Holmes pomyślał sobie w tej chwili, że może wszystko zaszło za daleko, jednak nie zamierzał tego przerwać. Za bardzo mu się to podobało. Za bardzo tego pragnął. Pragnął pokazać Watsonowi, gdzie jego miejsce, przy kim jest jego miejsce. I, bynajmniej, nie przy jakiejś kobiecie. Ale właśnie przy nim.
Watson podniósł się i chwycił Sherlocka za biodra, rozpinając jego spodnie. Czyżby zamierzał przejąć inicjatywę? Holmes zaśmiał się pod nosem i pozwolił mu rozebrać się do naga. Kiedy przyjaciel zaczął pieścić jego nabrzmiałego członka, a później wziął go do ust, Holmes nie mógł powstrzymać cichego jęku zadowolenia, jakie się po nim rozpływało. Wargi Watsona były miękkie i chłodne, przynosiły ukojenie.
Nie pozwolił mu jednak długo się sobą bawić. Pchnął go z powrotem na łóżko i wszedł na niego, ocierając się celowo o jego naprężone, rozpalone ciało, które wyginało się przy każdym kolejnym ruchu. Masował krocze Johna przez cienki materiał spodni, czuł jego podniecenie, jego twardość. Jednak nie zamierzał mu ulżyć. Nie teraz. Zaraz.
Drugą ręką rozwiązał jego krawat, a później, gryząc go, ściągnął go z niego jednym szybkim ruchem. Watson uśmiechnął się pod nosem z niemą fascynacją i założył dłonie na karku Sherlocka, przyciągając go do pocałunku. Obwiązał krawat wokół jego szyi.
Ta cicha wymiana spojrzeń, kolejnych dotyków, delikatnych pocałunków, nie trwała długo. Holmes nie zamierzał dłużej się z nim bawić, wolał od razu przejść do nieco konkretniejszych czynów, choć doskonale wiedział, że Watson – typ niepoprawnego romantyka – chciałby jeszcze trochę się pomacać czy składać na jego wargach subtelne, pełne uczucia pocałunki.
Sherlock ściągnął z niego spodnie i odwrócił na brzuch. A potem po prostu w niego wszedł. Z pomocą śliny wdarł się w Watsona, który jęknął, wyginając plecy w bólu. Jednak był Holmesa, cały chętny, gotowy go przyjąć.
Oboje wiedzieli, że to było to, czego potrzebowali od dawna i co musiało w końcu nastąpić. Dwóch kawalerów, mieszkających pod jednym dachem, dzielących się ubraniami. Których łączyło tak wiele? Nie, to nie mogło inaczej się potoczyć.

* * *



- Och – zaśmiała się Irene. – Jesteś podniecony nawet teraz, gdy tylko o nim mówimy? – zagruchotała, nie kryjąc jednak wzburzenia. – Doprawdy, Holmes…
- Możliwe, że gdybyś nie trzymała swojej dłoni i nie masowała mi moich – jakże cennych – klejnotów, to prawdopodobnie wcale bym nie zareagował. – Wiedział doskonale, że to nieprawda. Od dawna nie pieprzył się z Watsonem, choć bardzo tego potrzebował, i teraz boleśnie dawało się to we znaki.
- I co, może chcesz mi powiedzieć, że nie masz ochoty iść do niego i znowu go wziąć? – zapytała kobieta, patrząc na niego zaciekawionym spojrzeniem.
- Bzdury – żachnął się.

Kiedy jednak wyszła, nie czekał ani minuty – drzwi od pokoju Watsona były teoretycznie zamknięte, ale on, jak zwykle, wcale się tym nie przejął. Mężczyzna leżał na łóżku, czytając jakąś książkę, w samej koszuli i spodniach.
- Jestem zajęty, nie przeszkadzaj – mruknął John zdecydowanym głosem, nawet nie odrywając wzroku od lektury.
Holmes nie odpowiedział, tylko zamknął drzwi i ruszył w stronę przyjaciela. Chwycił książkę i odrzucił ją do tyłu, nie dbając o to, że odbiła się z łoskotem od podłogi, że Watson nie zdążył zaznaczyć właściwej strony. Chwycił Johna za materiał koszuli na jego piersi i przyciągnął do łapczywego pocałunku.
- Sherlock, co ty…
I tak jak wtedy, zamiast kolejnych słów, z jego ust wydobył się zduszony jęk.

5

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin