3 Kraszewski Józef Ignacy -Bracia Zmartwychwstańcy tom II.pdf

(1011 KB) Pobierz
Tom drugi
Jzef Ignacy Kraszewski
Bracia Zmartwychwstańcy
Powieść z XI wieku.
Tom drugi.
Rozdział 1.
Obyczajem było Bolesława Wielkiego, gdy do grobu męczennika do
Gniezna przybywał, czas jakiś trwać przy nim na cichej modlitwie. Znało
duchowieństwo tę pobożność pańską i gdy się uroczyste śpiewanie skończyło,
ustąpili wszyscy w milczeniu ku wielkiemu ołtarzowi i zakrystii, krla
zostawując samego przy dwu drogich grobowcach, kryjących zwłoki matki,
ktrą kochał gorąco, a ktrej ducha czuł w sobie, i apostoła, dla ktrego cześć
miał jak dla niebios zesłańca. Dwr też krlewski wysunął się z katedry, przed
wielkimi drzwiami jej oczekując na wyjście pańskie.
Bolesław pozostał u trumny świętego Wojciecha, oświeconej kilku
lampami, palącymi się zawsze u zwłok apostoła. Doznawał tu dziwnego
uczucia, jak gdyby go z duchem tego patrona i pośrednika związek jakiś
tajemniczy łączył, jakby od zwłok tych płynęła pociecha, otucha i natchnienie.
Korzył się tu i spowiadał w myśli i nieraz czuł, jakby głos wewnętrzny na jego
wyznania odpowiadał. Składał tu troski i odchodził mężniejszym. Na
podesłanym wezgłowiu, przyklęknąwszy, z głową spuszczoną, w zwycięzca w
tylu krwawych zapasach pokornym się stawał pokutnikiem.
W kościele nie było nikogo, panowała cisza, niepostrzeżony tylko zza
słupa wpatrywał się w klęczącego mnich w, ktry pozostał, gdy
duchowieństwo odchodziło, i oczyma nienawistnymi zdawał się napawać
widokiem pogrążenia i smutku, ktry się w postawie krla malował.
Nieruchomy stał tak z dala, ściskając pięści, hamując się, jakby razem pragnął i
lękał się wybuchnąć; kilkakroć krok już uczynił naprzd i cofnął.
Z piersi krla wyrwało się głębokie westchnienie. Bolesław podnisł
głowę i wpatrzył się bezmyślnie w ciemną głąb kościoła. Oczy jego oswojone
już z ciemnością patrzały bystro i postać owa czarna uderzyła Bolesława, choć
rysw jej dostrzec nie mgł, po sukni tylko poznawszy duchownego, krl zdał
się uderzony jego przytomnością niezwykłą, domyślając się w nim obcego. W
tych ciężkich myślach, jakie go obarczały, szukał ulgi i tak samo, jak się
spowiadał przed pustelnikiem, rad był dziwnie zesłanego kapłana tego wezwać
na pomoc i radę. Skinął więc ręką ku temu cieniowi mnicha, aby bliżej
przystąpił.
Postrzegł to stojący naprzeciw, zadrżał, zawahał się, lecz wprędce czarny
kaptur narzuciwszy na głowę, tak, by twarz zakrywał, wolnym krokiem ku
trumnie przystąpił. Trumna ta tylko dzieliła ich od siebie.
― Obcy tu jesteście? ―zapytał krl cichym głosem.
― Pielgrzymem jestem ―odparł głos cichy i drżący dziwnie.
― Znacie mnie?
― Wiem, żeście panem i władcą tego kraju.
― Jeśli pielgrzymem jesteście, rozkażę wam dać zasiłek na drogę, a
proszę o modlitwę.
Mnich stał niemy.
― Zasiłku żadnego nie potrzebuję, przysiągłem na ubstwo odezwał się
głosem stłumionym a modlitwy moje krlewskiej duszy twej ulgi nie przyniosą,
jeśli z niej sam nie zrzucisz brzemienia, co na niej cięży.
Tylko od kapłana mgł Bolesław cierpliwie znieść mowę taką, ale z ust
duchownego nie zdała mu się dziwną, westchnął tylko. Mnich zamilkł chwilę,
jakby z sobą walczył, i przerwał dobrowolnie milczenie.
― Choć krlem jesteś, kajać ci się trzeba, bo tam, gdzie nas sądzą
wszystkich, żadna korona nie idzie na szalę, a purpura plam nie osłoni. Bg mi
dał pielgrzymując po świecie spotykać ofiary twojego gniewu. Modlą się one za
ciebie, lecz by zemstę niebios ściągnęły.
Głos mnicha drżący coraz się podnosił, krl oczy weń wlepiwszy,
zdumiony, przelękły niemal, słuchał go w niemym podziwieniu.
― Mnich jestem ― dodał ― suknia, ktrą noszę, prawdę mi rzec każe.
Kajać ci się trzeba i krzywdy nagrodzić, bez tego nie znajdziesz spokoju duszy
ani u tego grobu, ani w świątyni Pańskiej, ani w życiu, ani przy zgonie.
To mwiąc podnisł mnich rękę do gry, spod kaptura błysło oczw
dwoje lśniących i szybkim oddalił się krokiem w głąb, nim Bolesław czas miał
powstać i zawołać.
Gdy się wreszcie ruszył z klęcznika krl i obejrzał wkoło, nie widząc
nikogo, z zakrystii wyglądający kapłan postrzegł to i na skinienie pospieszył.
Bolesław stał blady, gniewny i poruszony.
― Kto był ten mnich, ktry mi śmiał przerwać modlitwę? ― zapytał.
Kapłan zrazu nie wiedział, co odpowiedzieć, trwoga go ogarnęła. Krl,
jakby mu duszno było w kościele, spiesznie począł ku drzwiom wielkim
kroczyć, gdzie stał cały dwr jego i gnieźnieńska czekała nań grodowa
starszyzna, ktrej ulubieniec krla, stary Stoigniew przewodniczył. Kapłan w
ślad dążył za krlem.
― Kto i skąd jest ten mnich obcy, ktry pozostał w kościele i przerwał mi
modlitwę? ― powtrzył Bolesław na progu katedry stanąwszy.
― Nie wiem ― odparł zlękniony ksiądz. ― Przybywa tu duchownych
pielgrzymujących niemało. Był dziś mnich jeden, ktry się opowiadał, jakoby z
klasztoru w Korbei.
― Szukajcie go i na grd mi prowadźcie. Chcę mwić z nim ― dodał
Bolesław już się hamując i nie chcąc gniewu dać poznać po sobie.
Ksiądz zwrcił się spiesznie nazad do kościoła skłoniwszy przed krlem,
a tuż dwr go otoczył i z siwą głową odkrytą do kolan mu się zniżył Stoigniew.
Krl z czułością druha ręce obie położył na ramionach jego i ozwał się głosem
złagodzonym.
― Witaj mi, Stoigniewie! Ja do ciebie przybyłem w gościnę. Nie
spodziewaliście się mnie, nieprawda? Radzi mi może nie będziecie bardzo.
― Miłościwy krlu a ojcze ―żywo począł Stoigniew kłaniając się i
prostując natychmiast ― wyście tu gospodarzem nie ja, Stoigniew sługą.
― I druhem moim ― dodał wesoło krl. ― Na zamek nas prowadź.
Niedaleko od katedry były dworce pańskie, piastowskich jeszcze czasw
pamiętne. Na grodzie jako namiestnik krla siedział Stoigniew, razem z opatem
Aronem prawą ręką pańską.
Mąż to był swojego czasu w kraju tyle znaczący, iż mu nikt nie
dorwnywał powagą i rozumem a nauką. Bolesław często go używał tam, gdzie
przebiegłości i spokoju, zimnej krwi i męstwa było potrzeba, nie do walki, choć
rycerzem był niepoślednim, ale do zbierania owocw jej. Gdy złamawszy
nieprzyjaciela pokj zawierać, warunki stawić, przy swoich prawach obstać,
wyjednać ustępstwa było potrzeba, nikt nad opata Arona i Stoigniewa nie był do
tego zdolniejszym.
Krl znał samego siebie. Burzyło się w nim łatwo i częściej po miecz
sięgał, niż cierpliwości zażywał. Usta jego wypowiadały zrazu, co w myśli
zapisane stało, otwartą był księgą krl i wojakiem nawet czasu pokoju.
Stoigniew miał wytrwałość męża, co wiele przebywszy, ludzi znał i
zażywać ich umiał. Nie uląkł się on ani oblicza cesarskiego, ani żadnego
władcy, niczym w świecie ująć go nie było można ani zastraszyć. Spojrzawszy
też na tę dostojną postać, uszanowanie dla niej czuł każdy. Stoigniewa nic
wzburzyć, nic krwi jego biegu przyspieszyć nie zdołało, na pozr zimny jak
Aron, słuchał i patrzał, a gdy ci, co z nim się układali, myśleli już, iż go
pokonali, ze spokojem odpowiadał im do swojego powracając, dopki woli swej
nie przewidł. Drogi też to był człowiek dla krla.
Stoigniew nie starszym był nad niego, ale mu trudy siwiznę
przyspieszyły. Obok włosw obfitych, srebrzystych, twarz zachował
młodzieńczą, świeżą, rumianą i zmarszczkami nawet nie pooraną. Dziwnie
sprzeczały się na niej krasne barwy, żywy blask oczw, śmiejące się usta z tą
siwizną przedwczesną.
Na czele mężw dwunastu, co otaczali Bolesława, Stoigniew stał
pierwszym, przodował on im i dla niego pan nie miał żadnych tajemnic. W
sprawach krla wiele musiał pokryjomu podrżować po świecie, toteż języki
obce umiał dobrze, a co na owe czasy, oprcz duchownych, mało kto znał,
Stoigniew pismo czytał i w łacinie był biegłym.
Liczną otoczony rodziną, trzeci raz już żonaty, powiernik pański miał
żyjących synw sześciu, crek pięć, z ktrych trzy już poślubione. Zwykle
przebywał on na zamku w Gnieźnie jako namiestnik pański, lecz i własnych
ziem ze szczodrobliwości krla miał pod dostatkiem. Dwr też go otaczał
niemal książęcy, a życie mgł prowadzić, jak krl chciał, by mu wstydu nie
czynił. I tu stoły musiały gotowe stać dla przybywających ze skargami, radami i
prośbami. Skarb pański na to dostarczał.
Miał oprcz tego pieczę namiestnik nad biednymi więźniami, ktrych
trzymano na zamku w Gnieźnie. Tu miotając się bezsilnie i złorzecząc losowi
swemu skończył życie Bolko oślepiony, tu zmarł Prybuwoj, tu żył jeszcze z
nędzą swą Odylon i mnodzy inni winowajcy, ktrych dla spokoju w zamknięciu
trzymać było potrzeba.
Po wspaniałym palatium krla w Poznaniu starodawny dworzec
gnieźnieński ubogo wyglądał, ale szanownym był pamiątkami, ktre do ścian
jego przyległy. Izb też w nim znajdowało się mnogo i najliczniejsze poczty
mieściły się w otaczających go zabudowaniach.
Gniezno należało do tych grodw za Bolesława Wielkiego, w ktrych
wojsk jego zawsze gotowe do wyjścia w pole zastępy się gromadziły. W
Poznaniu miał krl przy sobie trzynaście sotni pancernikw konnych, a cztery
tysiące piechoty z tarczami. Gniezno żywiło piętnaście secin pierwszych, a pięć
tysięcy tarczownikw; zatem, więcej jeszcze, niż Bolesław przy sobie ich
chował, Inne też miasta, jak Włocławek i Gdecz, załogami podobnymi
opatrzone były czasu pokoju. Gdy na wojnę występować było potrzeba, słano do
nich jak do spiżarni i ruszał się lud orężny, gdzie mu wskazano. Na Gnieźnie też
namiestnika musiał stanowić krl takiego, ktry by najliczniejszą osadę, oka z
niej nie spuszczając, zgnuśnieć jej nie dając, czujną zawsze i gotową utrzymał.
W progu zamkowym czekała na Bolesława drużyna wielka, starszyzna
wojskowa, żupanowie i władyki, ktrzy się tu znaleźli. duchowni, przełożeni i
rodzina Stoigniewa.
Nim do progu tego doszedł krl, czas miał ochłonąć z wrażenia, jakie na
nim mnich uczynił, wypogodził twarz, a stosując się do Stoigniewa, ktry
zawsze spokojnym był i przy powadze wesołym, Bolesław też chciał się okazać
dobrej myśli. Więc na powitanie gromady odpowiedział pozdrowieniem
wdzięcznym i szybko Wszedł na dworzec.
Tu czas miano się przysposobić na przyjęcie pana i jego towarzyszw.
Stoły już były ponakrywane, pachołkowie z pochodniami stali po kątach.
Najstarszy z duchownych wiedząc, iż krl znużony był i zgłodniały,
natychmiast modlitwą pobłogosławił wieczerzę i misy znosić zaczęto. Sam
Stoigniew krlowi nalewkę i misę przynisł, a urodziwa żona jego trzymała
szyty ręcznik. Twarze otaczających, rade z widzenia pana, śmiały się weselem.
W istocie bowiem czystym będąc w sumieniu każdy się mgł cieszyć ze
spotkania z panem. Rzadko się obeszło, ażeby krl nie obdarzył swoich
wiernych nadaniem jakim, końmi, szatami i orężem. Było to zwyczajem
nawczas po wszystkich dworach, a Bolesław, szczodrobliwy z natury i
wspaniały, hojnie szafował skarbami, jakich mu wojny dostarczały. Nie było
nawczas właściwie państwa stolicy, wszędzie gdzie chwilowo krl przebywał a
z nim wojsko i dwr, z nim najwyższy sąd i urzędnicy, grd się chwilowo
stawał stołecznym. Zjeżdżali do niego pokrzywdzeni z żałobą, biedni z
prośbami. Letniego czasu krl pod dębem lub lipą zasiadał rozsądzać sprawy;
zimową porą działo się to w wielkiej izbie. A miał Bolesław sposb mądry
godzenia z sobą zwaśnionych, ktry rzadko się nie powidł. Gdy na sąd
krlewski przybyły strony, przyjmowano je na dworze obie, dni częstokroć dwa
i trzy gośćmi byli u stołu i boku pańskiego. Nie dopuszczając do mwienia o
sprawie zmuszał ich Bolesław do wsplnej rozmowy, ktrą umiał uczynić
spokojną. Tak się powoli umysły podrażnione uspokajały, a gdy namiętność
ostygła, nawczas sprawa szła już złagodzoną przed sąd, ktry zbliżonych
przejednywał i zbraconych do domw odsyłał. A gdziekolwiek też krl się
znajdował, choć rokw żadnych nie wyznaczano, często w obozie, czasem w
polu i na łowach, pełno było zawsze biegnących pod sąd jego ojcowski.
Znano go też, że przemocy możnych nie folgował ani krzywdzić biednych
bezkarnie nie dopuszczał i dobra ludzi maluczkich pilnował, może sumienniej
się o nie troszcząc niż skarbw największych. Napływ doń był zawsze mnogi,
niekiedy dzień i dwa pod oknami stać musiały gromady, nim kolej na nich
przyszła.
Tym razem nikt się krla nie spodziewał w Gnieźnie, więc tylko ci się
znaleźli, ktrych tu traf zgromadził.
Siedli już wszyscy za stoły i krl miał rozpocząć wieczerzę, gdy jakby
sobie coś przypomniawszy, skinął na siedzącego niedaleko duchownego. Szło
mu o owego mnicha, ktry w kościele doń z napomnieniem wystąpił, chciał go
tu mieć i poznać bliżej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin