Bułyczow Kir - Życie za triceratopsa.rtf

(175 KB) Pobierz
Жизн за трицвратопса

Kir Bułyczow

Жизн за трицвратопса

Życie za triceratopsa


Rozdział 1

 

Chciałbym rzucić nieco światła na historię, która obleciała cały świat i znalazła odbicie (jak zawsze fałszywe) w środkach masowego przekazu, co znacznie zaszkodziło nieskazitelnej dotąd reputacji miasta Wielki Guslar.

Dobrze to podsumował Korneliusz Iwanowicz Udałow:

— Lepiej, żeby tych przeklętych dinozaurów nigdy nie było!

Skoro jednak były, trzeba mówić o nich prawdę i tylko prawdę.

Po pierwsze, nie istnieje żadne pasmo dzikich gór, po których grasują białe niedźwiedzie, o czym zapewniał swoich czytelników „Washington Post”. W okolicach Wielkiego Guslaru nie ma żadnych pasm górskich, o ile nie liczyć niewielkiego wulkanu, przeważnie uśpionego, który, owszem, czasami się budzi, ale te wybuchy w niczym nie zagrażają mieszkańcom miasta.

Po drugie, artykuł w „Le Monde” o tym, że największy z dinozaurów miał prawie czterdzieści metrów długości, jest bezczelnym dziennikarskim wymysłem. Opisany w tygodniku „Ogoniok” brontozaur był młodym osobnikiem, który nie sięgał nawet trzydziestu metrów.

Podobnym łgarstwem są zapewnienia, że rosyjscy uczeni hodują dinozaury na bazie genetycznego materiału znalezionego w Wielkim Guslarze.

I wreszcie zupełnie już bezczelnym wymysłem jest artykuł komunizującej angielskiej „Morning Star” opowiadający, że dinozaur zaatakował na głównej ulicy miasteczka uczennice wracające ze szkoły do domu.

Po pierwsze, jak wiadomo, nigdy żaden dinozaur nie chodził po głównej, inaczej Radzieckiej, ulicy Guslaru. Po drugie, tamtędy w ogóle nikt nie chodzi.

Teraz, kiedy autor dał już odpór niektórym najbardziej bezczelnym i nieprawdopodobnym rewelacjom, jakie się ukazały w mediach masowych, chciałby przejść do prawdziwego, rzetelnego i szczegółowego opisu wydarzeń.

 

Zacznijmy od tego, że na peryferiach miasteczka Wielki Guslar znajduje się porośnięte sosnami wzgórze o nazwie Bojarska Mogiła. Nie pochowano tam żadnego bojara, istnieją jednak przekazy mówiące, że miejscowy obszarnik Gulkin miał ulubionego konia o imieniu Bojar, którego kiedyś zawieziono na wyścigi do Wołogdy, tam stajenni rumaka napoili portwajnem, a w drodze powrotnej koń przeziębił się i zdechł. Gulkina, który wiązał z ogierem wielkie nadzieje, ogromnie to zasmuciło i kazał koniowi zbudować mauzoleum na wzgórzu, które wznosiło się akurat za jego kurnikiem. Mauzoleum z czasem popadło w ruinę czy spłonęło — nikt dobrze tego już nie wie, ponieważ wybuchła rewolucja i Gulkina rozstrzelano.

We wzgórzu są pieczary, do których czasem zakradają się chłopcy, choć rodzice im tego surowo zabraniają, bo jaskinie mają niezbyt pewne sklepienia.

Tym razem jednak do jaskini trafili wcale nie chłopcy. Do Sinickiego przyjechał w gości krewniak, który zakochał się w dziewczynie sprzedającej lody przy rynku. Sprzedawała lody, żeby zarobić na wyższe studia, będące jej marzeniem, ponieważ jeszcze w szkole zwyciężała na okręgowych olimpiadach I biologicznych. A raz to ją nawet zawieziono do Kazania — do szkoły młodych chemików.

Przy tym Marina miała świetną figurkę i ładne nóżki, nie brakowało jej też innych panieńskich atrybutów, włączając w nie bujną grzywę rudych włosów. Przejść obojętnie obok niej mógłby jedynie ślepiec.

Mieszkała jednak w Guslarze jako sierota, wynajmując pokoik u obywatelki Swiniuchiny i prawie głodując.

Kiedy krewniak Siwickiego Arkadij zobaczył handlującą lodami Marinę, w jego piersi zapłonął ogień. Nie odważył się nawet do niej zbliżyć, ale zasmucony do głębi swoją nieśmiałością wrócił do domu i opowiedział o swoich mękach ciotce. Ciotka go uprzedziła, że Marina „nie jest dziewczyną z naszej sfery”.

Sama ciotka przyjechała kiedyś do Guslaru z Kozliatina, gdzie jej tatko pracował w milicji jako sierżant.

Następnego dnia Arkadij ponownie poszedł na plac Zdobywców i kupił jedną po drugiej szesnaście sztuk lodów. Siedemnastej mu Marina nie sprzedała, ale powiedziała:

— Z pewnością się pan przeziębi i będzie mnie przeklinać.

— Nigdy w życiu!

— Oprócz tego nie wygląda pan na bogacza.

Arkadij nie wiedział, obrazić się za te słowa, czy nie, ale Marina rozwiała jego wątpliwości oznajmiając:

— Za pół godziny kończę pracę.

— I co? — zapytał niepewnie Arkadij.

— Niech pan pomyśli — zaproponowała Marina i odwróciła się do następnego klienta.

Tego dnia Arkadij odprowadził Marinę do domu. Po drodze odkryli, że mają ze sobą wiele wspólnego w gustach, upodobaniach i nawet poglądach na życie.

Następnego dnia, nie powiedziawszy nawet ciotce, że spotyka się z „dziewczyną nie z naszej sfery”, Arkadij poszedł z Mariną do kina. A gdy potem usiedli na nabrzeżu i zaczęli rozmowę o życiu, okazało się, że ich poglądy są niemal identyczne. W całej historii ludzkości nie było tak podobnych sobie ludzi, choć należeli do różnych sfer.

W środę poszli do lasu. Marina miała wychodne, a Arkadij gotów był wszystkie zajęcia porzucić dla rozmów o botanice i literaturze.

Daleko nie zaszli, ale wspięli się na Bojarską Mogiłę, żeby ze szczytu wzgórza przez sosnowe gałęzie popatrzeć na miasto i rzeczkę Guś.

Potem posiedzieli trochę pod sosną. Oboje mieli wielką ochotę się całować, ale żadne nie chciało się do tego przyznać.

Na szczęście dla młodych zaczęło łać.

Trzeba się było schować przed deszczem i Arkadij w porę sobie przypomniał, że gdzieś tu powinna być jaskinia, do której zaglądał jeszcze w dzieciństwie.

Nie od razu ją znalazł — zmieniła się roślinność dookoła wejścia, a i on sam mocno podrósł.

Wejście podobne było do dziury wiodącej w jakiś barłóg i Marina nawet zapytała:

— A może tam siedzi niedźwiedź?

— Naiwne pytanie — odparł Arkadij. — Niedźwiedzi w naszych okolicach dawno już nie ma. — I pierwszy wlazł do pieczary.

Marina się schyliła, wlazła w otwór i zaraz potem chwyciły ją silne i delikatne ręce Arkadija.

— Chodź tutaj, usiądź przy mnie — zaproponował młodzieniec.

— A żmij tu nie ma? — zapytała Marina.

— Uciekły.

— Ale mimo wszystko się boję… — wyszeptała dziewczyna.

— Jestem przy tobie! — stwierdził Arkadij. — Daj mi rękę. Jego palce zmacały w mroku jej dłoń i znieruchomiały,

Marina poraziła go prądem.

— Oj! — pisnęła dziewczyna.

Arkadij pociągnął i przytulił dziewczynę do siebie. Ponieważ było ciemno, Marina nie mogła opierać się jak należy — nie widziała, z kim walczy.

— Tylko proszę mnie nie całować! — wyszeptała, jakby podpowiadając Arkadijowi, co ma robić.

— Oczywiście — odpowiedział chłopak.

Jego wargi zupełnie przypadkowo zetknęły się z jej wargi. Całowali się, dopóki padało. Ponieważ jednak nie wiedzieli, czy deszcz się skończył, czy nie, całowali się prawie do wieczora.

Czasami, walcząc bardziej z własnym temperamentem niż z Arkadijem, Marina szeptała:

— Tylko nie to! Wszystko zepsujesz!

Arkadij nie bardzo rozumiał, co miałby zepsuć, ale brak życiowego doświadczenia i strach przed zrobieniem dziewczynie krzywdy, gasiły nieco jego zapały. Co prawda nie na długo. Ich wzajemne stosunki przypominały w tej chwili szturm fal na brzeg morza. Widać, jak fala wzbiera i gna na wał przybrzeżnego żwiru, ale kamienie ją zatrzymują, załamują i zmuszają, by się cofnęła z podwiniętym pienistym ogonem.

W końcu Marinę zmęczyła walka, w której klęska była nieuchronna. Namacawszy leżący na ziemi kamień zwróciła się do Arkadija z żartobliwym uśmiechem:

— Jeżeli zaraz stąd sobie nie pójdziemy, rozkwaszę ci nos!

Do tego czasu oczy obojga na tyle już przywykły do ciemności, że młody człowiek doskonale widział kamień w szczuplutkiej rączce sprzedawczyni lodów.

Zaśmiał się nieco sztucznie, ale się poddał, ponieważ w odwiecznej walce płci choć zawsze zwycięża mężczyzna, ale to kobieta decyduje o tym, kiedy i gdzie ma zwyciężyć.

Trzymając się za ręce wyleźli z pieczary i zmrużyli oczy.

Zachodzące słońce zabarwiło czerwienią pnie sosen, niebo było prawie białe, jak dziesięciokrotnie wyprana odświętna koszula, a ptaki już usnęły.

Pod nogami sprężyście chrzęścił dywan sosnowych igieł, z których tu i ówdzie sterczały czapeczki śliskich maślaków.

Młodzi ludzie ruszyli ze wzgórza w dół. Żeby odwrócić uwagę Arkadija od ogarniających go z coraz większą siłą smutnych myśli, Marina pokazała mu kamień, który zapomniała wyrzucić:

— Zwróć uwagę, co to takiego?

— Kamień — odparł Arkadij, w piersi którego wciąż jeszcze buszowały niespełnione żądze.

— Nie taki znowu zwykły kamień — odpowiedziała Marina, i oprócz wielu innych rzeczy interesowała się tez minera — . — Kiedyś w tej okolicy szalały wulkany.

— A gdzie nie szalały?

Wyszli na dróżkę. Arkadij miał ochotę przynajmniej raz jeszcze pocałować ukochaną, ale z naprzeciwka, oczywiście, pojawiła się jakaś babina z pustymi wiadrami. No, powiedzcie sami, czego mogła szukać na przedmieściach Wielkiego Guslaru baba z pustymi wiadrami na przełomie tysiącleci?

— Ale ja nie wiedziałam, że Wielki Guslar leżał w strefie aktywnej wulkanicznie — powiedziała Marina. — Myślałam, że całą okolicę pokrywa gruba warstwa skał osadowych.

— O właśnie — stwierdził Arkadij, obsypując w duchu babinę tysiącznymi przekleństwami.

Bystra Marina w lot pojęła, o co chodzi: — Ty mnie zupełnie nie słuchasz, Arkasza. Nie podejrzewałam, że w twoim sercu jest miejsce na takie przesądy.

— W moim sercu jest wszystko — odpowiedział Arkadij.

— Trzeba się będzie poradzić Lwa Christoforowicza — stwierdziła dziewczyna. — On wie wszystko.

— A kto to taki? — zapytał młodzieniec.

— Profesor Minc — powiedziała Marina. — Geniusz, któremu kilka razy już zamierzali dać Nagrodę Nobla. Od wielu lat mieszka w naszym mieście.

— Co w takiej dziurze miałby robić geniusz?

— W tej dziurze mnie poznałeś — stwierdziła Marina, nieco urażona za wszystkich mieszkańców Wielkiego Guslaru.

— Wolałbym cię spotkać w Moskwie.

— A znalazłbyś w Moskwie taką jaskinię? — roześmiała się ‘dziewczyna.

Arkadij nie odpowiedział. Jak wszyscy zakochani na wczesnym etapie tej choroby był podejrzliwy i skłonny do pesymizmu.

Na ulicy Puszkina Marina pożegnała się z Arkadijem, któremu wydało się, że pożegnanie było bardzo chłodne.


Rozdział 2

 

Rozstawszy się z Arkadijem Marina wyruszyła do profesora Minca, którego spotkała na podwórku. Już nowe pokolenie graczy w domino wbijało w ziemię mocny, stary stół, a profesor z Korneliuszem Udałowem spoglądali oczami znawców na zażarte starcie i z trudem powstrzymywali się od dawania rad.

— Co to za maniera — odezwał się profesor, ujrzawszy dziewczynę i pocałowawszy ją w czoło. — Po co sobie zapuszczasz te dredy? Co, chłopaki cię przez to bardziej lubią?

— Oni mnie nie lubią — odparła Marina. — Oni się do mnie przystawiają.

Siadając z emerytami na ustawionej pod krzakiem bzu ławeczce, Marina pokazała im znaleziony przez siebie kamień.

— Skąd to masz? — zdziwił się Minc.

— Marinka z Arkaszką Sinickim schowali się przez deszczem w pieczarze na Bojarskiej Mogile — odpowiedział Udałow za dziewczynę. — Stara Łożkina już wszystkim zdążyła opowiedzieć.

— Korneliuszu! — skarcił profesor przyjaciela. — Zaczynasz się zachowywać jak wiejska plotkara.

Obrócił kamień w palcach, powąchał go, drapnął paznokciem i powiedział:

— Mniej więcej siedemdziesiąt milionów lat temu ten kamień był lawą. Ale ponieważ niczego nie wiem o miejscach wylewu lawy w naszym rejonie… Gdzieś ty go znalazła?

— Myślę — znów za dziewczynę odpowiedział Udałow — że gdzieś tam w pieczarze.

— Wujku Korneliuszu, jak się nie przestaniecie wtrącać!.. — rozgniewała się dziewczyna i potrząsnęła głową tak, że rude dredy otoczyły jej główkę złocistym nimbem.

Dawno już czuła się głupio z powodu lekkomyślnego postępku — dredy zrobiła sobie w wyniku zakładu, podpuszczona przez Emmę Koszkiną, swoją najserdeczniejszą nieprzyjaciółkę.

Teraz Emma nosiła fryzury od Cardina, a Marina — która wygrała od Emmy kasetę Michela Jacksona, nie mogła się zdecydować na obcięcie dredów, które zresztą z opowiadaną tu historią nie miały niczego wspólnego.

Życie w małym miasteczku ma wiele zalet, ale nie jest też pozbawione kłopotów. Człowiekowi się zdaje, że niepostrzeżenie spotkał się z przyjacielem, a okazuje się, że kilka emerytek rozniosło wieść wcześniej niż zdążyło się wrócić do domu.

— Kiedyś — stwierdził profesor Minc głosem pełnym zadumy, trzymając w ręku kamień niczym Hamlet czaszkę Yoricka — burzliwe potoki płynnej lawy niosły się ulicami naszego miasteczka, pochłaniając ciała bezradnych dinozaurów…

— No, teraz już przegiąłeś — stwierdził rzeczowo Udałow.Naszego miasta jeszcze wtedy nie było, choć nie będę przeczył jego zasługom wobec historii.

— Jesteś bezbarwnym i przyziemnym człowiekiem — stwierdził Minc.

Marina milczała, choć w głębi duszy skłonna była się zgodzić z profesorem.

— …jak po ulicach Pompei… — ciągnął Minc. — Nie zostawiły na swej drodze ani jednej żywej istoty. Nawet komara. Ty co, Marinko, chcesz, żebym wysłał tę próbkę do analiz?

— A po co? Od jednego rzutu okiem określiliście wiek próbki i jej pochodzenie.

— A jednak zostaw ten kamyczek u mnie — poprosił wielki uczony. — Zajmę się nim, kiedy znajdę chwilkę czasu. Każdy Guslar potrzebuje swojej Pompei.

Kiedy Marina ruszyła do domu, Minc rzucił za nią:

— Dziś podobają mu się twoje świdry. Jutro, kiedy wasze uczucie zostanie poddane próbie, lepiej będzie pokazać mu się w krótkiej, ale eleganckiej fryzurce.

— Wujku Lowa, wy niczego nie rozumiecie — odpowiedziała Marina.


Rozdział 3

 

Następnego dnia zakochani się nie spotkali, ponieważ Marina musiała rano pojechać do bazy po towar, a tam akurat rozszalała się kontrola skarbowa i dziewczyna musiała poczekać do obiadu. Arkadij trzykrotnie przychodził na miejsce, ale przy kramiku nikogo nie było. Pech zakochanych polegał na tym, że nie znali swoich adresów i numerów telefonów. Wydawało im się, że w Guslarze lepiej nie tracić się z oczu.

Arkadij przeżywał rozłąkę mocniej, bo nie miał nic do roboty, a Marina trochę bardziej łagodnie, ponieważ najpierw była zajęta w magazynie, a potem pobiegła do fryzjerki i namówiła Alonę, żeby ją przystrzygła bez kolejki. Marina chciała zachować choć trochę nieszczęsnych włosów i pozbyć się przeklętych dredów. Niepokoiła ją wypowiedź profesora o próbach, którym będzie poddane jej uczucie.

Kiedy wyszła od fryzjerki, nie była pewna, czy nie powinna przykleić świdry z powrotem — przecież Arkusza pokochał ją z dredami! Wątpiła, czy jego uczucie będzie takie, jak poprzednio. Teraz była podobna do chłopaka.

Dręczyła ja niepewność. Do wieczora było jeszcze daleko, dzień był parny, w powietrzu wisiała burza. Dopiero teraz dobrze byłoby w jaskini, gdzie z Arkadijem mogliby się ukryć przed burzą, pomyślała Marina — i przestraszyła się tej myśli.

Obok niej przebiegł Maksymek Udałow, wnuk Korneliusza Iwanowicza.

— Minc cię szukał — oznajmił chłopak. — Coś ty ze sobą zrobiła?

— A co?

— Zupełnie nie jesteś podobna do siebie. Rodzona matka by cię nie poznała.

— Nie mam matki! — odcięła się dziewczyna.

Chłopiec pobiegł dalej, a Marina zatrzymała się na środku ulicy. Jeżeli nawet mali chłopcy cię potępiają, to Arkusza na pewno się od niej odwróci.

W takim to nastroju Marina poszła odwiedzić profesora.

Profesor spojrzał na nią uważnie z bliska i powiedział:

— Choć nie za bardzo jesteś do siebie podobna, ale efekt jest raczej pozytywny niż negatywny.

Oczywiście za bardzo jej tym nie pocieszył.

— Nie spieszysz się gdzieś? — zapytał Minc.

— Nie mam się dokąd spieszyć — odparła smętnie Marina.

— No to popatrz na swój kamień pod odpowiednim powiększeniem.

Marina wcale nie miała ochoty na przyglądanie się kamieniowi, ale pochyliła się nad mikroskopem. I zobaczyła, że jego powierzchnia poprzecinana jest długimi rzadkimi kanalikami i bruzdami.

— Widzisz?

— Widzę — odpowiedziała obsmyczona dziewczyna.

I pomyślała: a może kupić perukę? Pojadę jutro do Wołogdy i kupię perukę, a jak mnie wywalą z roboty, to kij im w bok! — I co widzisz?

— Perukę — odpowiedziała machinalnie Marina. — Jak pan myśli, profesorze, czy w Wołogdzie można kupić przyzwoitą perukę?

— Moda na peruki minęła w osiemnastym wieku — odparł profesor. — Ale niektóre łyse kobiety imają się takich podstępów.

— To właśnie ja jestem taką kobietą.

— Jesteś niemądrym dzieckiem — orzekł profesor. — Patrz w mikroskop i mów mi zaraz, co widzisz. A jeżeli twój młody przyjaciel nie jest idiotą, to się tylko ucieszy, że znów wyglądasz jak człowiek… Więc cóż widzimy na tym obrazku?

— Nie wiem.

— A spróbuj sobie wyobrazić, że to przedmiot organiczny.

— Nie mogę.

— To ja ci powiem — nie wytrzymał Minc. — Widzimy odcisk jakiegoś zwierzęcia, które zostawiło go w pieczarze wiele milionów lat temu.

— To niemożliwe.

— To oczywiście niewielki kawałek skóry… a czemu uważasz, że to niemożliwe?

— Bo to głupie — odparła Marina, myśląc oczywiście o peruce.

— Jeżeli znaleźliśmy kawałek skały z odciskiem skóry dinozaura, to może się okazać, że dokonaliśmy epokowego odkrycia. Idziemy zaraz do tej pieczary. Nie boisz się?

— Chodźmy — odparła obojętnie dziewczyna.

Akurat wtedy wyszedł na podwórko Udałow, żeby się zrelaksować, bo Ksenia właśnie miała atak złego humoru. Korneliusz Iwanowicz z chęcią przyłączył się do ekspedycji.

— W historii paleontologii zdarzały się już odkrycia takie, jak nasze — mówił w drodze Lew Christoforowicz. — Najczęściej jednak odciski żywych organizmów trafiały się w osadach wapiennych lub kredowych, taki los spotykał więc zwierzęta, które utonęły w morzu. Wulkaniczny tuf, z jakim mamy do czynienia w naszym przypadku, nie jest najlepszym materiałem do zachowania takich odcisków, jak na przykład znany wszystkim odcisk archeopteryksa. Tuf ma zupełnie inną siatkę krystaliczną…

Marina kilkakrotnie usiłowała zawrócić, Minc jednak mocno trzymał ją za rękę. Burza nadciągała coraz szybciej i rozpętała się nad głowami naszych eksploratorów, kiedy stanęli przed wejściem do pieczary.

Minc posapując wpakował się do środka, za nim wlazła Marina, a na końcu Udałow.

— Ciasno tu — stwierdził Udałow.

Minc włączył latarkę i od razu wyjaśniło się, czemu jest tak ciasno. W pieczarze siedział Arkadij Sinicki.

— Co ty tu robisz? — zdziwił się Udałow.

Marina spróbowała wyskoczyć na deszcz, ale Udałow ją zatrzymał.

Młody człowiek mrużył oczy w ostrym świetle latarki i właściwie niczego nie widział.

— Kto tu jest? — zapytał drżącym głosem.

— Znane wam osoby — odpowiedział sucho Udałow. — Ja, Lew Christoforowicz Minc i jeszcze jedna dziewczyna.

— Jaka dziewczyna? — głos Arkadija znów drgnął zdradziecko.

Marina milczała. Miała ochotę skryć głowę między kolanami. Nie zdążyła jednak, ponieważ profesor Minc skierował na nią sno...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin