Dragonlance_Miecz mrokow_01_Wykucie miecza mrokow_Weis Margaret, Hickman Tracy.rtf

(16930 KB) Pobierz

 

Margaret Weis

Tracy Hickman

 

WYKUCIE MIECZA MROKÓW

 

Przełożył Andrzej Sawicki


PROLOG

 

SŁUP TŁUSTEGO, CZARNEGO DYMU rozpływał się w chłodnym powietrzu. Popioły opadały w dół, by osiąść w końcu na tych, którzy wierzyli, że mają powód do słusznej dumy, bo właśnie ocalili ludzką duszę od potępienia. Pośród płonących resztek stosu pojawiały się jeszcze gdzieniegdzie języki żądnych dalszego łupu płomieni. Nie znajdując jednak niczego prócz osmalonych szczątków, ogień trzasnął kilka razy i zgasł. Dym kłębił się po niebie, okrywał nieszczęsną wioskę całunem i kirem otulał słońce. Tłum się rozchodził, wielu kreśliło w powietrzu znaki krzyża, łącząc je z gestami mającymi uchronić ich przed złym urokiem lub innymi klątwami, jakie mogły jeszcze pozostawać w splugawionym powietrzu. Wygłaszane przytłumionym szeptem pogróżki pod adresem „szalonej wiedźmy” stanowiły ponury akompaniament dla świętoszkowatych błagań, które kapłan zanosił przed Kogoś być może chodziło o Boga, choć modlący się nie sprawiał wrażenia osoby całkowicie i do końca przekonanej o celowości swojego postępowania kto miał udręczonej istocie darować grzechy i obdarzyć wiekuistym spokojem.

W pełnej szczurów bocznej uliczce przytaili się dwaj mężczyźni. Obaj byli odziani podobnie mieli na sobie luźne, czarne habity z nasuniętymi na głowy kapturami. Jeden z nich podpierał się pięknie wygładzoną, długą drewnianą laską, rzeźbio i ozdobioną dziewięcioma dziwnymi symbolami. Był wyraźnie starszy od swego towarzysza, bo garbił się nieco, a jego zaciśnięta na lasce dłoń była sękata i pomarszczona, choć chwyt miała jeszcze pewny i mocny. Drugi z nieznajomych wydawał się znacznie młodszy, mimo bowiem opuszczonych, przygniecionych jak gdyby żalem i żałobą ramion postawę miał prostą i wyniosłą. Skrawkiem materiału zasłonił sobie nos i usta pozornie w tym celu, aby uniknąć wdychania słodkawego zapachu spalonego ciała naprawdę jednak po to, aby ukryć przed starszym swoje łzy.

Dwaj nieznajomi pozostali nie zauważeni przez tłum, nie życzyli bowiem sobie, by ich dostrzeżono. Stali w milczeniu i obserwowali rozgrywającą się przed nimi scenę. Wreszcie, gdy dmący wzdłuż popękanych ulicznych bruków wiatr rozwiał resztki popiołów tej, którą obaj kochali, starszy powoli wypuścił powietrze z płuc.

Czy to wszystko, na co cię stać? krzyknął drugi przepełniony takim żalem, że z trudem dobywał głosu z krtani. Westchnienie?! Powinieneś był pozwolić mi... Jego dłoń szybko nakreśliła w powietrzu zawiły wzór. Powinieneś był mi pozwolić...

Starszy, jak gdyby pragnąc ulżyć jego cierpieniom, dotknął ramienia swojego towarzysza uspokajającym gestem.

Nie. Pogorszyłoby to tylko...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin