Kress Nancy - Kwiaty więzienia Aulit.doc

(257 KB) Pobierz

.L:32

.S:2

.H:                                 $$$

.H:

.X:10

+kwiaty1-2+

 

 

 

 

 

 

POWIEŚĆ

 

Nancy Kress

 

Kwiaty więzienia Aulit

 

(Flowers of Aulit Prison)

 

Przełożył Marcin Wawrzyńczak

 

   Moja siostra leży spokojnie na łóżku po przeciwnej stronie

pokoju. Leży na wznak, z dłońmi lekko zwiniętymi, z nogami

prostymi jak drzewo elindel. Jej zuchwały nosek, o wiele

ładniejszy od mojego, skierowany jest delikatnie ku górze.

Jej skóra błyszczy jak płatek kwiatu. Ale nie jest to zdrowy

połysk. Moja siostra jest, oczywiście, martwa. 

   Wyskakuję z łóżka i przez moment stoję chwiejąc się, nie do

końca oprzytomniała. Ziemiański uzdrowiciel powiedział mi

kiedyś, że mam za niskie ciśnienie krwi, co jest jedną z

tych bezsensownych rzeczy, jakie Ziemianie czasem mówią -

takich jak to, że powietrze jest zbyt wilgotne. Powietrze

jest takie, jakie jest, i podobnie jest ze mną. 

   Ja jestem morderczynią. 

   Klękam przed szklaną trumną mojej siostry. W ustach czuję

ten okropny poranny smak, chociaż zeszłego wieczora nie

piłam nic mocniejszego od wody. Nieomal ziewam, ale w

ostatniej chwili zaciskam wargi i zamieniam ziewnięcie w

dzwonienie w uszach, które z jakiegoś powodu uchodzi mi z

ust, smakując gorzej niż kiedykolwiek. Ale przynajmniej nie

obraziłam Ano brakiem szacunku. Była moją jedyną krewną i

najbliższą przyjaciółką, dopóki nie zastąpiłam jej

złudzeniem. 

   - Jeszcze dwa lata, Ano - mówię - bez czterdziestu dwóch

dni. Potem będziesz wolna. I ja również. 

   Ano, oczywiście, nie odpowiada. Nie ma takiej potrzeby. Wie

równie dobrze jak jak, ile czasu upłynie do pogrzebu, kiedy

to substancje chemiczne i szkło wiążące jej martwe ciało

zostaną usunięte, i Ano będzie mogła powrócić do naszych

wspólnych przodków. Znani mi ludzie, których krewni znaleźli

się w blokadzie pokutnej, mówili, że ciała narzekały i

skarżyły się, szczególnie w snach, sprawiając, że dom

zamieniał się w piekło. Ano jest bardziej wyrozumiała. Jej

zwłoki nigdy mnie nie dręczą. Sama to sobie robię. 

   Kończę poranne modlitwy, wstaję, i idę chwiejnym krokiem do

ubikacji. Chociaż nie piłam ani kropli pelu zeszłego

wieczora, mój pęcherz jest bliski pęknięcia. 

                              *

   W południe na moje podwórko wjeżdża posłaniec na ziemiańskim

rowerze. Rower ma ciekawy kształt, jest pochylony do przodu,

pełen łagodnych krzywizn. Bez wątpienia zaadaptowany na

potrzeby naszego rynku. Posłaniec jest mniej atrakcyjny:

gburowaty młodzieniec zapewne od niedawna w służbie

państwowej. Kiedy się do niego uśmiecham, odwraca wzrok.

Wolałby być gdzie indziej. Cóż, jeśli nie zacznie wypełniać

swoich obowiązków posłańca z większym entuzjazmem, z

pewnością się tam znajdzie. 

   - List dla Uli Pek Bengarin. 

   - Ja jestem Uli Pek Bengarin. 

   Krzywiąc się, podaje mi list i odjeżdża. Nie traktuję jego

miny jako czegoś wymierzonego we mnie osobiście. Chłopak nie

wie, oczywiście, kim jestem, podobnie jak moi sąsiedzi. To

by wszystko zepsuło. Muszę zachowywać się tak, jakbym była

zupełnie realna, dopóki nie odzyskam prawa, by naprawdę się

taką stać. 

   List ma oszczędnościowy okrągły kształt, wygląda bardzo

oficjalnie, opatrzony jest podstawową urzędową pieczęcią.

Mógłby pochodzić od Wydziału Podatkowego albo Pomocy

Społecznej, czy też od Sekcji Regulaminów i Rytuałów. Ale

oczywiście nie pochodzi od nich; żaden z tych wydziałów nie

napisze do mnie, dopóki nie stanę się z powrotem realna.

Zapieczętowany list pochodzi od Sekcji Rzeczywistości i

Pokuty. Jest to wezwanie; mają dla mnie robotę. 

   I czas najwyższy. Od ostatniego zadania siedziałam w domu

przez blisko sześć tygodni, pielęgnując kwietniki, zmywając

naczynia i próbując namalować niebo w czasie

zeszłomiesięcznej synchronii, kiedy wszystkie sześć

księżyców było widocznych jednocześnie. Malowanie niezbyt mi

wychodzi. Czas na inną pracę. 

   Pakuję plecak, całuję szkło trumny mojej siostry, po czym

zamykam dom. Wyprowadzam z szopy rower - nie tak, niestety,

interesująco ukształtowany jak rower posłańca - i ruszam

piaszczystą drogą w stronę miasta. 

                              *

   Frablit Pek Brimmidin jest zdenerwowany. To mnie zaciekawia;

Pek Brimmidin to zazwyczaj spokojny, opanowany człowiek, z

gatunku tych, którzy nigdy nie zastępują rzeczywistości

iluzją. Dał mi poprzednie roboty bez wielkiego szumu. Teraz

jednak dosłownie nie może usiedzieć w miejscu; spaceruje w

tę i z powrotem po swoim małym gabinecie, zawalonym

papierami, kamiennymi rzeźbami w przesadnym stylu, który w

ogóle mi się nie podoba, i talerzami z resztkami jedzenia.

Nie komentuję ani obecności jedzenia, ani zachowania Peka

Brimmidina. Poza wszystkim zwyczajnie lubię tego człowieka,

co nie ma nic wspólnego z moją wdzięcznością wobec niego,

która jest głęboka. To on jako urzędnik Wydziału

Rzeczywistości i Pokuty głosował za daniem mi szansy na

odzyskanie realności. Dwaj pozostali sędziowie opowiedzieli

się za wieczną śmiercią, bez możliwości odbycia pokuty. Nie

powinnam znać tylu szczegółów dotyczących mojej własnej

sprawy, ale znam je. Pek Brimmidin to krępy mężczyzna w

średnim wieku, któremu futro na karku zaczęło właśnie

żółknąć. Jego oczy są szare, łagodne. 

   - Pek Bengarin - mówi wreszcie i zatrzymuje się. 

   - Jestem gotowa służyć - mówię cicho, tak, by nie zdenerwować

go jeszcze bardziej. Ale w żołądku czuję narastający ciężar.

Coś jest nie tak. 

   - Pek Bengarin. - Kolejna pauza. - Jesteś donosicielką. 

   - Jestem gotowa służyć naszej wspólnej rzeczywistości -

powtarzam pomimo zdumienia. Oczywiście, że jestem

donosicielką. Jestem donosicielką od dwóch lat i

osiemdziesięciu dwóch dni. Zabiłam swoją siostrę i będę

donosicielką, dopóki nie dobiegnie końca okres mojej pokuty,

kiedy to odzyskam w pełni realność, i Ano, uwolniona od

śmierci, będzie mogła dołączyć do naszych przodków. Pek

Brimmidin wie o tym. Przydzielał mi wszystkie moje prace

donosicielki, od łatwej pierwszej dotyczącej fałszowania

pieniędzy, po ostatnią, tę z kradzieżami dzieci.  Jestem

bardzo dobrą informatorką, o czym Pek Brimmidin również wie.

Co jest z nim nie tak? 

   Nagle Pek Brimmidin prostuje się. Ale nie patrzy na mnie.

   - Jesteś donosicielką i Wydział Rzeczywistości i Pokuty ma dla

ciebie pracę jako donosicielki. W więzieniu Aulit. 

   A więc o to chodzi. Sztywnieję. W więzieniu Aulit trzyma się

przestępców. Nie tylko tych, którzy próbowali kraść,

oszukiwać albo porywać dzieci, a więc, mimo wszystko, ludzi

normalnych. W więzieniu Aulit siedzą również ci, którzy są

nierealni, którzy padli ofiarą złudzenia, że nie są częścią

wspólnej rzeczywistości i w związku z tym mogą atakować

najbardziej namacalną rzeczywistość innych ludzi: ich

fizyczne ciała. Sprawcy okaleczeń. Gwałciciele. Mordercy. 

   Tacy jak ja. 

   Czuję, jak moja lewa ręka drży, i staram się ją opanować,

żeby nie pokazać, jak bardzo jestem zraniona. Myślałam, że

Pek Brimmidin ma o mnie lepsze zdanie. Nie istnieje oczywiście

coś takiego jak częściowa pokuta - albo ktoś jest realny,

albo nie - ale jakaś część mojego umysłu była przekonana, że

Pek Brimmidin pamięta o dwóch latach i osiemdziesięciu dwóch

dniach moich wysiłków w celu odzyskania realności. Tak

bardzo się starałam. 

   Musi widzieć te uczucia malujące się na mojej twarzy, gdyż

mówi pospiesznie:

   - Przykro mi, że muszę przydzielać ci tę robotę, Pek.

Chciałbym mieć dla ciebie coś lepszego. Jednak Rafkit Sarloe

wskazało konkretnie na twoją osobę. - Wybrana przez stolicę;

odrobinę podnosi mnie to na duchu. - Do swojej prośby

dołączyli osobną notkę. Jestem upoważniony, by poinformować

cię, że za wykonanie zadania otrzymasz specjalną premię.

Jeśli ci się uda, twój dług będzie uznany za spłacony, i

zostaniesz niezwłocznie przywrócona do rzeczywistości. 

   Niezwłocznie przywrócona do rzeczywistości. Znowu będę

pełnoprawną członkinią Świata, bez ciągłego poczucia winy. 

Będę miała prawo żyć w realnym świecie całej ludzkości i

chodzić z dumnie podniesioną głową. A Ano, po wypłukaniu z

jej ciała chemikaliów, tak by mogło ono powrócić do Świata,

będzie miała pogrzeb, a jej słodki duch dołączy do naszych

przodków. 

   - Zrobię to - mówię do Peka Brimmidina. A potem dodaję

oficjalnym tonem: - Jestem gotowa służyć naszej wspólnej

rzeczywistości. 

   - Jeszcze jedna rzecz, zanim wyrazisz zgodę, Pek Bengarin. -

Pek Brimmidin ponownie spaceruje po gabinecie. - Podejrzanym

jest Ziemianin. 

   Nigdy dotąd nie donosiłam na Ziemianina. Oczywiście, w

więzieniu Aulit trzymani są ci obcy, których uznano za

nierealnych: Ziemianie, Spadacze, dziwni mali Huhuhubowie.

Kłopot w tym, że nawet po trzydziestu latach, od kiedy

pierwsze statki dotarły do Świata, nadal toczy się debata,

czy obcy w ogóle są realni. Ich ciała niewątpliwie istnieją;

w końcu, są tutaj. Jednak ich myślenie jest tak chaotyczne,

że można by uznać ich wszystkich za niezdolnych do objęcia

rozumem wspólnej rzeczywistości społecznej, a więc tak

nierealnych jak te biedne puste dzieci, które nigdy nie

osiągają rozsądku i muszą być zniszczone. 

   Zazwyczaj my na Świecie po prostu zostawiamy obcych w

spokoju, poza tym, oczywiście, że z nimi handlujemy.

Ziemianie w szczególności oferują interesujące towary, takie

jak rowery, i proszą w zamian o rzeczy bezwartościowe,

przede wszystkim zupełnie oczywiste informacje. Jednak czy

którykolwiek z obcych posiada duszę, zdolną rozpoznawać i

szanować wspólną rzeczywistość dzieloną z duszami innych? Na

uczelniach trwa na ten temat ciągła dyskusja. Również na

placach targowych i w sklepach z pelem, gdzie ja się jej

przysłuchuję. Osobiście uważam, że obcy mogą być

rzeczywiści. Staram się nie być zakłamana. 

   Mówię do Peka Brimmidina:

   - Mogę donosić na Ziemianina. 

   Mój rozmówca z zadowoleniem kręci dłonią.

   - Świetnie, świetnie. Znajdziesz się w więzieniu Aulit na

miesiąc księżyca Kap przed osadzeniem tam podejrzanego.

Użyjesz swojej pierwotnej "legendy". 

   Kiwam głową, chociaż Pek Brimmidin wie, że nie jest to dla

mnie łatwe. Moja pierwotna legenda opiera się na prawdzie:

zabiłam swoją siostrę Ano Pek Bengarin dwa lata i

osiemdziesiąt dwa dni temu i w wyniku uznania za nierealną

zostałam skazana na wieczną śmierć, bez możliwości wrócenia

kiedykolwiek do moich przodków. Jedyna nieprawdziwa część

legendy mówi o tym, że uciekłam i od tamtego czasu ukrywałam

się przed policją Wydziału. - Zostałaś właśnie ujęta -

kontynuuje Pek Brimmidin - i skazana na spędzenie pierwszej

części swojej śmierci w Aulit. Taka wersja będzie figurowała

w aktach Wydziału. 

   Ponownie kiwam głową, nie patrząc na niego. Pierwsza część

mojej śmierci w Aulit, druga, gdy nadejdzie czas, w

chemicznej blokadzie, takiej samej, jaka więzi Ano. I bez

perspektywy odzyskania wolności - już nigdy. A gdyby to była

prawda? Chyba bym zwariowała. Wielu ludziom to się

przydarza. 

   - Podejrzany nazywa się "Carryl Walters". Jest ziemiańskim

uzdrowicielem. Zamordował dziecko ze Świata w ramach

eksperymentu mającego na celu ustalenie, w jaki sposób

funkcjonują umysły realnych ludzi. Został skazany na wieczną

śmierć. Wydział uważa jednak, że Carryl Walters

współpracował z grupą ludzi ze Świata przy tych

eksperymentach. Że gdzieś na Świecie istnieje grupa ludzi,

którzy do tego stopnia utracili kontakt z rzeczywistością,

że gotowi są mordować dzieci dla dobra nauki. 

   Przez chwilę pokój chwieje się, nie wyłączając brzydkich

rzeźb Peka Brimmidina o przesadnie zaokrąglonych kształtach.

Potem jednak opanowuję się. Jestem donosicielką, i to dobrą.

Dam sobie radę. Pracuję na swoje odkupienie i na uwolnienie

Ano. Jestem donosicielką. 

   - Dowiem się, co to za grupa - mówię. - Czym się zajmują

i gdzie ich szukać. 

   Pek Brimmidin uśmiecha się do mnie.

   - Świetnie. - Jego zaufanie to dawka wspólnej

rzeczywistości: dwoje ludzi poświadczających swoje wzajemne

doznania, bez kłamstw czy przemocy. Potrzebuję tej dawki. To

zapewne ostatnia, jaką otrzymam przez dłuższy czas. 

   W jaki sposób dają sobie radę ludzie skazani na wieczną

śmierć, karmieni tylko samotnym złudzeniem? 

   Więzienie Aulit musi być pełne szaleńców. 

                              *

   Droga do Aulit zabiera dwa dni, w czasie których ostro

pedałuję. Gdzieś po drodze pęka jakaś śruba i muszę

zaprowadzić rower do najbliższej osady. Kobieta prowadząca

warsztat rowerowy zna się na rzeczy, ale jest zgorzkniała, z

gatunku tych, którzy patrzą na wspólną rzeczywistość głównie

po to, by wychwytywać jej brzydsze fragmenty. 

   - Przynajmniej nie jest to ziemiański rower. 

   - Przynajmniej - mówię, ale widzę, że ona nie jest zdolna

wyczuć sarkazmu. 

   - Zdradliwi bezduszni kryminaliści, opanowujący nas krok po

kroku. Nigdy nie powinniśmy byli ich tu wpuścić. A rząd ma

niby ochraniać nas przed zbrodniami nierealnych, cha, cóż za

dowcip. Twoja śruba jest niestandardowej wielkości. 

   - Doprawdy? - mówię. 

   - Tak. Będziesz musiała dopłacić. 

   Kiwam głową. Za otwartymi tylnymi drzwiami warsztatu dwie

małe dziewczynki bawią się w kępie zarośli księżycowych. 

   - Powinniśmy zabić wszystkich obcych - mówi kobieta

naprawiająca mój rower. - To żaden wstyd zniszczyć ich,

zanim oni doprowadzą nas do upadku. 

   - Yyhhhmmmnnn - mówię. Donosiciele nie powinni wyróżniać się

w debatach politycznych. Ponad głowami dwojga dziewczynek

krzew księżycowy ugina się wdzięcznie na wietrze. Jedna z

dziewczynek ma długie brązowe futro na karku, bardzo ładne.

Druga nie może pochwalić się czymś takim. 

   - Proszę, ta śruba będzie trzymać jak należy. Skąd

pochodzisz? 

   - Z Rafkit Sarloe. - Donosiciele nigdy nie zdradzają nazw

swoich wiosek. 

   Kobieta z przesadą wzrusza ramionami.

   - Nigdy nie miałabym ochoty na odwiedzenie stolicy. Zbyt

wielu obcych. Niszczą nasz udział we wspólnej rzeczywistości

bez jednej chwili zastanowienia! Trzy i osiem, poproszę. 

   Chcę powiedzieć: nikt inny poza tobą samą nie jest w stanie

zniszczyć twojego udziału we wspólnej rzeczywistości, ale

milczę. Nic nie mówiąc, podaję jej pieniądze. 

   Kobieta z błyskiem w oku spogląda na mnie, na cały świat.

   - Nie wierzysz w to, co mówię o Ziemianach. Ale ja swoje wiem! 

   Odjeżdżam pomiędzy polami kwiatów. Na niebie tylko Kap jest

widoczny, wschodzący na horyzoncie naprzeciwko słońca. Kap

świeci czystym, gładkim białym światłem, niczym skóra Ano. 

   Ziemianie, jak się powiada, mają tylko jeden księżyc.

Wspólna rzeczywistość w ich świecie jest, być może, uboższa

niż w naszym: mniej zaokrąglona, bardziej skąpa,

chłodniejsza. 

   Czy oni są kiedykolwiek zazdrośni? 

                              *

   Więzienie Aulit leży na płaskiej równinie rozciągającej się

w głąb lądu od Południowego Wybrzeża. Wiem, że inne wyspy na 

Świecie mają swoje własne więzienia, podobnie jak oddzielne

rządy, lecz tylko w Aulit, obok naszych własnych

przestępców, trzymani są nierzeczywiści obcy. Jest to

możliwe dzięki specjalnemu porozumieniu zawartemu przez

rządy Świata. Rządy obcych protestują, ale oczywiście nic im

to nie daje. Nierealny jest nierealnym, i jest osobnikiem

zbyt niebezpiecznym i cierpiącym, by mógł hasać po wolności.

Poza tym obce rządy znajdują się daleko na innych gwiazdach. 

   Więzienie jest ogromne i brzydkie, kwadratowy monolit z

matowego czerwonego kamienia, bez jakichkolwiek zaokrągleń.

Urzędnik Wydziału wychodzi mi na spotkanie i przekazuje dwóm

strażnikom więziennym. Wchodzimy przez bramę z wielkim

ryglem, mój rower przykuty do rowerów strażników, a ja

przykuta do roweru. Prowadzą mnie przez rozległy zakurzony

plac ku kamiennej ścianie. Strażnicy oc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin