Roberts Nora - Jak dobrze mieć sąsiada.pdf

(591 KB) Pobierz
255814344 UNPDF
NORA ROBERTS
JAK DOBRZE MIEĆ SĄSIADA
ROZDZIAŁ 1
Zark czuł potworny ból w płucach. W statku rozpaczliwie brakowało tlenu, a to
oznaczało tylko jedno: śmierć. Mężczyzna wiedział, że za chwilę ujrzy w ostrym i jak
błyskawica oślepiającym skrócie całe swoje życie. Dobro i zło, czyny mądre i głupie, chwile
radosne i pełne smutku. Ostateczny bilans tych lat, które dane mu było przetrwać. Był sam i
cieszył się z tego, bo nikt nie powinien mu towarzyszyć w tak szczególnej chwili.
Leilah, zawsze Leilah. Widział jasne, niebieskie oczy i złote włosy swojej ukochanej.
Wycie syreny alarmowej w kokpicie mieszało się z jej śmiechem, najpierw czułym i słodkim,
potem drwiącym.
- Na wszystkie słońca galaktyki, jak bardzo byliśmy szczęśliwi! - wykrzyknął, z
trudem podciągając się z podłogi do konsoli dowodzenia. - Miłość, przyjaźń, partnerstwo...
Ból w płucach stawał się nie do zniesienia. Przeszywał go dziesiątkami rozżarzonych
noży nasączonych trucizną z kraterów Argenham. Zark nie powinien był marnować powietrza
na bezużyteczne słowa, lecz jego myśli... jego myśli nawet teraz należały do Leilah.
To na pewno ona, jedyna kobieta, którą kochał, spowodowała ostateczną zagładę!
Zagładę zarówno Zarka, jak i świata, który znali... ich świata. Co za szatański obrót fortuny
sprawił, że z wybitnego naukowca stała się wcieleniem zła i nienawiści?
Przemieniła się w jego wroga. Leilah, kobieta, którą pojął za żonę. Nadał nią była,
powtarzał w myślach, z nadludzkim wysiłkiem posuwając się w kierunku konsoli. Jeśli uda
mu się przeżyć, jeśli uda mu się zniweczyć jej plan zniszczenia cywilizacji Perth. ruszy za
swą żoną w pogoń. Stanie się dla niej przekleństwem, nieuchronnym wyrokiem losu. Będzie
musiał ją zniszczyć, unicestwić. Leilah, kobietę, którą kochał. Zrobi tak, bo tego wymaga
sprawiedliwość i ład świata. O ile starczy mu sił.
Komendant Zark. obrońca wszechświata i przywódca Perth, bohater kosmosu i mąż
pięknej, zbrodniczej Leilah, nacisnął guzik. O dalszych, niezwykłych przygodach komendanta
Zarka przeczytasz w następnym odcinku.
- Cholera! - wymamrotał Radley Wallace i rozejrzał się szybko, sprawdzając, czy
matka nie usłyszała.
Zaczął kląć, choć tylko po cichu, jakieś sześć miesięcy temu i nie chciał, żeby wyszło
to na jaw, bo wtedy matka zrobiłaby tę swoją minę.
Na szczęście właśnie rozpakowywała pudła wniesione przez pracowników firmy
przewozowej. Radley dobrze wiedział, że nie powinien teraz, zajmować się lekturą, lecz
zrobił sobie przerwę. No cóż, broszury Universal Comics, a szczególnie przygody
komendanta Zarka. stanowiły zbyt wielką pokusę. Wprawdzie mama wolałaby, żeby czytał
prawdziwe książki, lecz te miały za mało ilustracji. Radley bardziej sobie cenił Zarka niż
Długiego Johna czy Hucka Finna.
Przetoczył się na plecy i ujrzał świeżo pomalowany sufit swego nowego pokoju.
Uznał, że nowe mieszkanie jest w porządku. Najbardziej podobał się mu widok na park, a
także winda. Przyjemny nastrój chłopca mącił jedynie zbliżający się poniedziałek, czyli
pierwszy dzień w nowej szkole.
Mama powiedziała, że będzie świetnie. Pozna nowych przyjaciół, a przecież nadal
może odwiedzać starych. Była w tym naprawdę dobra. Zmierzwiła mu włosy i tym swoim
specjalnym uśmiechem natchnęła go wiarą, że wszystko pójdzie dobrze. No tak, ale nie
będzie jej przy nim, gdy dzieci zaczną mu się przyglądać. Ile czasu upłynie, zanim z „tego
nowego” stanie się normalnym kolegą? Tydzień, może nawet dwa, czyli niewyobrażalnie
długo. Oczywiście nie włoży kupionego specjalnie na tę okazję swetra, choć mama twierdziła,
że pasuje do koloru jego oczu. Też coś! To dobre dla dziewczynek. Wciągnie na siebie jakąś
starą koszulkę, bo w niej będzie czuł się pewniej w tych trudnych chwilach. Mama na pewno
to zrozumie. Zawsze rozumiała.
Była naprawdę w porządku i Radley to doceniał, dlatego tym bardziej bolało go, gdy
dostrzegał w jej oczach smutek. Pragnął, by mama przestała wreszcie cierpieć po odejściu
ojca. Wydarzyło się to dawno temu i sam prawie nie pamiętał taty, który nie odwiedzał go,
tylko co kilka miesięcy dzwonił. Chłopiec zacisnął zęby. Mężczyźni przecież nie płaczą. W
porządku, byłoby nawet lepiej, gdyby ojciec w ogóle przelał się wysilać na te telefony.
- W porządku, mamo. wszystko jest w porządku, radzimy sobie bez niego - szepnął.
Mama nic powinna tego usłyszeć. Naprawdę nie potrzebował ojca, gdyż miał ją.
Powiedział jej to kiedyś. Uściskała go tak mocno, że nie mógł oddychać. Potem, późnym
wieczorem, usłyszał, jak płakała w swym pokoju. Nie powtarzał więc już tych słów.
Dorośli są zabawni, myślał Radley z mądrością dziewięcioletniego mężczyzny. Mama
jednak była najlepsza. Nigdy... no, prawie nigdy na niego nie krzyczała, a jeśli już, to później
tego żałowała. No i była ładna. Radley uśmiechnął się. Mama była piękna jak księżniczka
Leilah, tyle że zamiast złocistych miała brązowe włosy, a zamiast ciemnoniebieskich oczu -
szare.
Obiecała, że następnego dnia zjedzą pizzę, żeby uczcić przeprowadzkę do nowego
mieszkania. Pizzę bardzo lubił. Zaraz po komendancie Zarku.
Wreszcie zasnął, i wreszcie z pomocą Zarka mógł zabrać się do ratowania
wszechświata.
Gdy Hester zajrzała do jego pokoju, zobaczyła syna, czyli swój prywatny
wszechświat. Spał z dłonią zaciśniętą na komiksie. Pozostałe książki nadal spoczywały w
pudłach. Gdy Radley się obudzi, zrobi mu łagodny wykład o odpowiedzialności, lecz teraz
oczywiście nie miała serca wyrywać go ze snu. Tak dobrze zniósł przeprowadzkę, kolejny
wstrząs w swoim życiu.
- Tym razem na pewno ci się spodoba, kochanie - szepnęła.
Zapomniała o stosach nierozpakowanych rzeczy. Usiadła na brzegu łóżka i wpatrzyła
się w chłopca.
Z wyglądu przypominał ojca. Włosy blond, ciemne oczy i zdecydowana linia
podbródka. Teraz już rzadko, spoglądając na syna, wspominała człowieka, który był kiedyś
jej mężom. Ten dzień był jednak inny. Oznaczał dla nich początek nowego życia. Zawsze,
gdy coś się zaczynało, przypominała sobie o tym, co dobiegło kresu.
To już ponad sześć lat, pomyślała nieco zdziwiona upływem czasu. Allan odszedł, gdy
Radley był jeszcze malutki. Zmęczyły go rachunki, zmęczyła rodzina, a zwłaszcza żona. Ból
zdążył przeminąć, choć trwało to bardzo długo. Nigdy jednak nie wybaczyła i nie wybaczy
człowiekowi, który bez namysłu porzucił swego syna.
Zdawać by się mogło, że Radley nie przywiązywał do tego żadnej wagi. Nie zdążył
przywiązać się do ojca, nie darzył go żadnym żywszym uczuciem. Hester czuła z tego
powodu samolubną ulgę, dzięki temu miała bowiem syna tylko dla siebie, wiedziała jednak,
że nie była to cała prawda. Instynktownie rozumiała, że jej chłopczyk krył w sobie głęboki
uraz, z którym musiał sam się zmagać, bo za nic by się nie przyznał do trapiącego go bólu.
Mały, dzielny mężczyzna.
Lecz ona nigdy nie wybaczy Allanowi, że naraził swoje dziecko na takie cierpienia.
Gdy jednak teraz spojrzała na spokojnie śpiącego chłopca, uznała, że przesadza w
swoich obawach. Jak każda matka jest po prostu przewrażliwiona. Zmierzwiła Radleyowi
włosy i przeniosła spojrzenie na okno, za którym rozpościerał się widok na Central Park. Jej
syn był otwarty na ludzi, szczęśliwy i obdarzony dobrym charakterem. Bardzo się zresztą o to
starała. Nigdy nie mówiła źle o Allanie, choć trudno jej było zapanować nad gniewem i
goryczą. Próbowała nie tylko spełniać dobrze obowiązki matki, lecz również zastąpić ojca. Na
ogół jej się to udawało.
Czytała książki o bejsbolu, by towarzyszyć Radleyowi w treningach. Dreptała,
trzymając za siodełko pierwszy dwukołowy rower, a gdy chłopiec z entuzjazmem ruszył na
swoją pierwszą samodzielną przejażdżkę, potrafiła ustać na miejscu i tylko niespokojnym
wzrokiem śledziła chwiejne wyczyny synka. A kiedy upadł, powstrzymała się od
dramatycznego okrzyku i spokojnie poinstruowała małego cyklistę, że ma wracać na siodełko
i jechać dalej.
Znała też komendanta Zarka. Z uśmiechem wyciągnęła komiks z dłoni śpiącego syna.
Biedny, heroiczny Zark i jego zbłąkana żona Leilah. Tak, Hester wiedziała wszystko o
polityce i kłopotach planety Perth. No cóż, wprawdzie tylko połowicznie udało jej się
przekonać Radleya do Dickensa czy Twaina. lecz i tak, jak na samotną matkę, spisywała się
nieźle.
- Jeszcze zdąży przekonać się do prawdziwej literatury - mruknęła, wyciągając się na
łóżku obok syna. Prawdziwa literatura, prawdziwe życie... Wszystko to było przed tym
małym, dzielnym, kochanym chłopcem.
Miała nadzieję, że postępowała właściwie. Lecz skąd mogła wiedzieć, czy tak jest
naprawdę? Zamknęła oczy. Los samotnej kobiety, samotnej matki... Tak bardzo pragnęła, by
obok niej był ktoś, z kim mogłaby porozmawiać, poradzić się w tych wszystkich trudnych
sprawach, ktoś, komu mogłaby zaufać, zawierzyć jego opinii. Ktoś, kto od czasu do czasu
podjąłby za nią decyzję, nieważne, dobrą czy złą. Byleby choć na chwilę zdjął z niej
przygniatający ciężar odpowiedzialności za wszystko.
Hester zasnęła.
Gdy się obudziła, panował półmrok. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się
znajduje, potem wszystko sobie przypomniała. Nowe mieszkanie, pokój synka. Rozejrzała się
wokół, lecz Radleya nie było obok niej. Odczuła lekki niepokój. choć wiedziała, że jest
bezpodstawny. Radleyowi można było zaufać. Na pewno nie wyszedł samowolnie z domu.
Nie był ślepo posłuszny, lecz przestrzegał dziesięciu ustanowionych przez nią
najważniejszych zasad. Wstała i wyruszyła na poszukiwanie chłopca.
- Cześć, mamo.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin