Lucy Gordon - Wigilijna opowieść.pdf

(225 KB) Pobierz
Lucy Gordon – Wigilijna opowieść
Lucy Gordon – Wigilijna opowieść
Rozdział pierwszy
Dawn spojrzała w niebo na ciężkie chmury. Zastanawiała się, czy śnieg zdąży spaść jeszcze
przed świętami Bożego Narodzenia. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy też smucić. Dusza
dziecka, wciąż pełna entuzjazmu, mimo że Dawn miała już dwadzieścia siedem lat, powtarzała,
że święta bez śniegu nie są prawdziwymi świętami. Rozsądek weterynarza podpowiadał
natomiast, że zapewne nie raz będzie trzeba wyjechać w teren i śnieg może oznaczać jedynie
kłopoty. Dusza dziecka zwyciężyła.
Wsiadła do swojego starego samochodu i pojechała z powrotem do Hollowdale, gdzie była
najmłodszym z trojga weterynarzy w małej wiejskiej przychodni dla zwierząt. Mieszkała tam już
od ponad roku i była zachwycona nieco staroświecką atmosferą miejsca, w którym kultywowano
i honorowano uświęcone przez lata tradycje.
Minęło trochę czasu, zanim została zaakceptowana przez wioskową społeczność. Jack i Harry,
wspólnicy-weterynarze, przestrzegali ją przed trudnościami wiejskiego życia i prący ze
zwierzętami hodowlanymi, lecz dali odważnej kobiecie szansę.
Trudniej było przekonać farmerów. Młoda kobieta o szczupłej, eleganckiej sylwetce,
lśniących ciemnych włosach i dużych brązowych oczach nie była według nich najlepszym
kandydatem na lekarza ciężkich byków. Ale Dawn miała o wiele więcej sił, niż można by się
tego spodziewać po jej budowie i udowodniła, że potrafi radzić sobie ze wszystkim. Oddanie dla
zwierząt, troska i gotowość niesienia pomocy nawet w najcięższych warunkach zaskarbiły jej w
Hollowdale powszechne uznanie. Już po kilku tygodniach czulą się tak, jakby żyła w wiosce od
urodzenia.
Wracając, przejeżdżała obok Hollowdale Grange, ogromnego domostwa, które od stuleci
stanowiło centrum wiejskich uroczystości. Kolędnicy, którzy schodzili się tam wieczorami,
wyśpiewywali dla Squire'a Davisa, który częstował ich gorącymi napojami i rozdawał cenne
prezenty. Co roku urządzał także świąteczny bal dla niepełnosprawnych dzieci, tak jak czynili to
jego przodkowie. Squire Davis zmarł jednak kilka miesięcy temu, nie pozostawiając
spadkobiercy. Dom zamknięto i stał tak nie zamieszkany przez całe lato i jesień.
Nagle Dawn zauważyła coś niezwykle interesującego. Nacisnęła gwałtownie hamulec i
odwróciła się. W Grange paliły się światła. Przed drzwiami stała ciężarówka, a tragarze wnosili
meble. Uśmiechnęła się do siebie i pojechała dalej.
Harry, młodszy wspólnik, wszedł, kiedy robiła notatki. Był młodym mężczyzną o miłej twarzy
i oczach pełnych ciepła. Często flirtowali ze sobą żartobliwie, ale Dawn nigdy nie pozwoliła, aby
posunął się dalej, chociaż doskonale wiedziała, że Harry ma na to ogromną ochotę.
- Słyszałem od Jacka, że masz zamiar pracować w święta - powiedział tonem pełnym
oburzenia. - Naprawdę chcesz to zrobić?
- Ktoś przecież musi - wyjaśniła. - Zwierzęta mają to do siebie, że chorują także w święta i w
wiosce musi być weterynarz gotowy na każde wezwanie.
- Oczywiście, ale dlaczego znowu masz to być ty? Zgodziłaś się wziąć dyżur w ubiegłym
roku, a to było twoje pierwsze Boże Narodzenie w Hollowdale, jeśli dobrze sobie przypominam.
- Harry, to naprawdę bez znaczenia - zapewniła go spokojnie. - Jack ma żonę i dzieci, a ty
powinieneś odwiedzić rodzinę brata. Twoi mali bratankowie liczą na wujka Harry'ego.
- Och, wpadnę do nich na chwilę, a potem przyjadę ci potowarzyszyć - powiedział z udawaną
obojętnością.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Nie sądzisz chyba, że przepuszczę okazję przebywania z tobą sam na sam? - zapytał
prowokacyjnie.
1
391152477.002.png
Lucy Gordon – Wigilijna opowieść
Roześmiała się łagodnie i wtedy ją pocałował. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, był już za
drzwiami. Westchnęła. Lubiła Harry'ego. Był bardzo miły i opiekuńczy. Nie znalazła w nim
jednak niczego ekscytującego, a na to nie można było, niestety, nic poradzić.
Jak dotąd tylko jeden mężczyzna sprawił, że jej serce zaczęło bić szybciej. Ale właśnie on
złamał to serce. Zdarzyło się to osiem lat temu. Osiem świąt Bożego Narodzenia… Każdej
rozsądnej kobiecie wystarczyłoby, aby zapomnieć. Dawn także wystarczyło. Nie zakochała się
już jednak nigdy potem, a święta straciły dla niej część swego dawnego czaru.
Jack, starszy wspólnik, skończył właśnie poranny dyżur. Był krępym mężczyzną w średnim
wieku i miał szeroką, pogodną twarz.
- Ktoś wprowadza się dzisiaj do Grange - powiedziała Dawn. - Kiedy przejeżdżałam obok,
widziałam ciężarówkę z meblami.
Jack zmarszczył brwi.
- Nie musisz mi o tym mówić - mruknął. - Miałem już sprzeczkę z nowym właścicielem i nie
wyszedłem z niej zwycięsko.
- Co się stało?
- Odwiedziłem go rano, aby zapytać o bal dla dzieci. Wiem, że pozostały już tylko dwa dni do
Wigilii, ale gdyby wszyscy zakasali rękawy, to zdążylibyśmy jeszcze na czas.
- To znaczy, że on powiedział „nie”? - zapytała z niedowierzaniem.
- To znaczy, że pokazał mi drzwi. „Żadnego przyjęcia. Ani w tym roku, ani za rok, nigdy!
Proszę wyjść i nie wracać!” Taka mniej więcej była nasza rozmowa.
- Ale bale w Grange stały się już legendą. Jeżeli on jest jednym z Davisów, to z pewnością o
tym wie.
- On nic jest Davisem. Prawnicy znaleźli wreszcie spadkobiercę Squire'a, żyjącego gdzieś na
drugim końcu świata. Gość zażądał, aby spieniężono majątek tak szybko, jak to tylko możliwe.
Dom trafił w łapy pośredników, którzy nie wiedzieli nic o Hollowdale i jego tradycjach.
Posiadłość kupił ten, kto zaoferował najwyższą cenę.
- Czy ten mężczyzna ma żonę? Może z nią należałoby porozmawiać?
- On nie jest żonaty, co zapewne oszczędziło jakiejś kobiecie wielu cierpień. Nie da się z nim
rozmawiać. Jest twardy i nieustępliwy jak skała. Próbowałem wielu argumentów: że są święta, że
dzieci będą niepocieszone. Mówiłem nawet wtedy, kiedy skierował mnie do drzwi. Tego
człowieka nie obchodzą dzieci. Nie obchodzą święta. Chce, aby zostawić go w spokoju. Jest jak
Scrooge z „Opowieści wigilijnej” Karola Dickensa. Miałem wrażenie, że potrząśnie laską i
zawoła: „Głupstwo!”
Dawn uśmiechnęła się lekko.
- Okazało się jednak, że w głębi duszy Scrooge jest łagodny jak baranek - przypomniała.
- Jeśli ktoś oczekuje od nowego właściciela Hollowdale Grange tego samego, gorzko się
rozczaruje – mruknął Jack. - Poza tym dostało mi się od Harry'ego za to, że pozwoliłem ci
pracować w święta. Może zbyt pośpiesznie przyjąłem twoją propozycję? Chciałabyś pojechać do
domu?
- Nie mam dokąd jechać - powiedziała szczerze. - Moi rodzice nie żyją i nie mam bliskiej
rodziny. Niepotrzebnie się tym martwisz.
- Ale jesteś zbyt młoda, żeby spędzać święta w samotności. To dobre dla takich gburów jak
ten „Scrooge” z Grange. Powinnaś się spotkać z ukochaną osobą, umówić na randkę.
Roześmiała się.
- Wystarczą mi randki z chorymi krowami i świniami.
Chociaż uśmiechała się i żartowała, to wyszła z pokoju wkrótce potem. Bała się, że Jack może
odczytać z jej twarzy prawdziwe uczucia.
2
391152477.003.png
Lucy Gordon – Wigilijna opowieść
Kiedyś przeżyła już święta z ukochanym, pełne obietnic wiecznego szczęścia i nadziei na
przyszłość. Były to jednak także święta nie spełnionych marzeń, bólu i gorzkiego rozczarowania.
Mężczyzna, który przez kilka cudownych tygodni był jej kochankiem i przyjacielem,
pochodził z rodziny bogatych przemysłowców. Na imię miał… cóż, to bez znaczenia. Nigdy
zresztą nie zwracała się do niego pierwszym imieniem, po tym jak poznała drugie. Chciał je
ukryć. Wstydził się.
- Ebenezer? - zawołała z zachwytem. - Ebenezer, tak jak Scrooge?
- Tak, i przestań się śmiać. Nie mów o tym nikomu.
Zachowała to w tajemnicy, ale skróciła Ebenezer do Ben i odtąd było to imię jej ukochanego.
Opowieść wigilijna stała się ich ulubioną książką. Czytali ją sobie na głos. Dawn była
wstrząśnięta sceną, w której narzeczona Scrooge'a zerwała zaręczyny, ponieważ nie wierzyła,
aby naprawdę mógł kochać biedną dziewczynę.
Ale Ben uspokoił ją.
- W naszym związku nie ma strony biednej i bogatej. Scrooge był głupcem. Gdyby wiedział
to, co ja wiem, nigdy nie pozwoliłby jej odejść.
Ben ani trochę nie przypominał Scrooge'a. Był przystojnym, hojnym i niefrasobliwym
dwudziestosiedmioletnim mężczyzną o chłopięcym wyrazie twarzy. Pod maską lekkoducha był
jednak bardzo dojrzały. Niezwykle poważnie traktował zobowiązania rodzinne, co było dla Dawn
jedynym zmartwieniem w tamtych cudownych dniach. Zapewniał ją nieustannie o swojej
wierności i miłości, ale kiedyś w przypływie szczerości wyznał, że rodzice nakłaniają go do
małżeństwa z Elizabeth, córką potężnego partnera w interesach.
- Nie martw się - powiedział, patrząc na jej pobladłą twarz. - Zazwyczaj staram się nie
martwić rodziców, ale tym razem będę musiał. Mam jednak nadzieję, że kiedy cię poznają,
zmienią zdanie.
- Jeśli wybrali już Elizabeth i liczą na połączenie dwóch doskonale prosperujących firm, to nie
sądzę, aby ucieszyli się z biednej studentki pierwszego roku weterynarii - zauważyła z goryczą.
- Na pewno cię polubią - odparł i wziął Dawn w ramiona.
Drżała pod jego pocałunkami, które skutecznie uniemożliwiły jej racjonalne myślenie. Kiedy
ponownie mogli porozmawiać, wsunął jej na palec pierścionek zaręczynowy.
- Mam wrażenie, jakby wszystkie dotychczasowe święta Bożego Narodzenia były stracone,
ponieważ cię nie znałem. Te są wspaniałe, a przyszłe będą jeszcze wspanialsze. Weźmiemy ślub i
będziemy żyć długo i szczęśliwie.
O tej chwili myślała z niechęcią. To, co przyszło potem, było niezwykle bolesne.
Ben pojechał do domu w trzecim tygodniu grudnia z zamiarem opowiedzenia wszystkiego
rodzicom. Plan przewidywał, że Dawn przyjedzie później, aby ich poznać. Przez całe święta
czekała na jego telefon, ale nie zadzwonił. Kiedy wreszcie odezwał się po tygodniu,
zaproponował dalszą zwłokę.
- Daj mi trochę czasu. Jeszcze tylko kilka dni. Zadzwonię wkrótce.
W głębi serca już wtedy znała prawdę. Ben był dobrym, lojalnym synem, który nie mógłby
sprawić zawodu kochającym rodzicom. Prawdopodobnie uległ ich namowom i spotkał się z
Elizabeth. Klamka zapadła. Dawn trzymała się jednak kurczowo ostatnich strzępków nadziei aż
do momentu, kiedy zadzwonił po raz kolejny i powiedział, że będzie lepiej, jeśli już nigdy się nie
spotkają.
Nie obwiniała go, ale nie mogła mu wybaczyć tego, co zrobił potem. Ben, którego listy
miłosne niegdyś tak ją poruszały, wysłał jej życzenia wszystkiego najlepszego i załączył pokaźny
czek na pokrycie kosztów studiów. Po przeczytaniu tego listu prawie go znienawidziła.
3
391152477.004.png
Lucy Gordon – Wigilijna opowieść
Ofiarowała mu przecież swoją pierwszą miłość… świeżą, młodą, z całego serca, a on okazał się
tylko synkiem bogatego tatusia, który chce ją zwyczajnie spłacić.
Zwróciła listownie pierścionek zaręczynowy i czek. W kilku krótkich zdaniach napisała, że
wybacza mu, iż ją porzucił, ale nie może mu wybaczyć próby uspokojenia sumienia pieniędzmi.
A życie toczyło się dalej.
Kolejne lata przyniosły wiele miłych i szczęśliwych chwil. Zawsze była w czołówce
studentów, a pełne ciepła usposobienie zapewniło jej wielu przyjaciół i adoratorów. Pracowała
ciężko, chodziła na prywatki, flirtowała, śmiała się, czasami nawet całowała. Nigdy się jednak
nie zakochała. Po prostu nie wierzyła już w piękno miłości.
Studia skończyła z bardzo dobrym wynikiem i natychmiast dostała kilka propozycji pracy.
Wybrała przychodnię dla zwierząt w Hollowdale, gdzie miała zostać młodszą asystentką z
szansami na pełnoprawną wspólniczkę. Przyjechała w grudniu ubiegłego roku i od razu się
zachwyciła. Białe pola z małymi domkami wyglądały jak wyjęte żywcem z książeczki dla dzieci.
Pracując w nieogrzewanych stajniach i odkopując zwierzęta ze śnieżnych zasp, poznała także
ciężką stronę wiejskiego życia, nic jednak nie było jej w stanie zmącić przyjemności
przygotowywania balu świątecznego dla dzieci w Grange i słuchania kolęd w ich wykonaniu.
W tym roku nie będzie balu z powodu nieprzejednanej postawy nowego właściciela,
pomyślała z bólem. A może uda się go jeszcze przekonać?
Po południu wyszła z domu i ruszyła w stronę Grange. Duże płatki śniegu padały niezwykle
gęsto i ograniczały widoczność do kilku metrów. Starała się wyobrazić sobie mężczyznę, z
którym miała rozmawiać. Był zgorzkniały i poruszał się o lasce, więc prawdopodobnie nie był
zbyt młody. Jednakże kiedyś musiał być dzieckiem i może w ten sposób uda się do niego dotrzeć.
Dom stał na szczycie niewielkiego wzgórza, dominującego nad Hollowdale. Kiedy tam
doszła, ziemia pokryta już była białą pierzynką. Stanęła przed drzwiami i zadzwoniła trzykrotnie.
Otworzyła jej kobieta o niezbyt przyjemnym wyrazie twarzy.
- Tak?
- Przyszłam porozmawiać z… Przykro mi, ale nie znam nazwiska.
- To znaczy, że nie oczekiwał pani?
- Nie, ale…
- Skoro pani nie oczekiwał, to znaczy, że nie chce z panią rozmawiać. Tylko umówione
spotkania. To żelazna zasada.
- Ale mogłaby go pani chociaż zapytać…
- Nie, nie mogłabym. Już raz tak zrobiłam i naraziłam się na poważne nieprzyjemności. To nie
jest człowiek, z którym można dyskutować. - Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. - To nie moja
wina. Jestem tylko gospodynią. Robię jedynie to, co mi polecono. Czy chodzi o ten bal?
- Tak.
- Jeśli jeszcze jedna osoba go o to poprosi, to myślę, że zacznie rzucać ciężkimi przedmiotami.
Proszę zrobić mnie i sobie tę przysługę i odejść. - Weszła z powrotem do domu i przymknęła
drzwi. - Proszę pani! - zawołała jeszcze przez szparę.
Dawn spojrzała z nadzieją.
- Tak?
- Jeśli pani przyjaciele chcą przyjść tutaj kolędować, to proszę im to wybić z głowy.
Zdecydowanym ruchem zatrzasnęła drzwi.
Dawn odwróciła się i już chciała wracać, lecz nagle zatrzymała się. Nie powinna rezygnować
tak łatwo. Ruszyła na obchód Grange. Warto było spróbować.
4
391152477.005.png
Lucy Gordon – Wigilijna opowieść
Zapadał już zmrok. Na tyłach domu zauważyła mężczyznę. Patrzył w zadumie na rozległe
pola, schodzące łagodnie w dolinę. Zwrócony był do niej plecami i opierał się na lasce. To musiał
być on. Człowiek, który żywił nienawiść do całego świata. Nawet jeśli nie uda jej się go
przekonać, to przynajmniej wygarnie mu, co o nim myśli. Pochyliła głowę, aby śnieg nie sypał
jej w twarz i ruszyła przed siebie.
Kiedy była tuż za nim, trzask suchej gałązki zdradził jej obecność. Mężczyzna zmierzył ją
groźnym wzrokiem.
- Proszę natychmiast opuścić tę posesję albo pani tego pożałuje - syknął. - Nie lubię intruzów.
Słyszała pani?
Coś w jego głosie sprawiło, że zadrżała. Jakaś dziwnie znajoma nuta dźwięczała w tych
ostrych słowach. Przez padający śnieg widziała bardzo niewiele. Był wysoki, młodszy, niż
myślała, twarz miał pokrytą bliznami.
Momentalnie odrzuciła myśl, która zaświtała jej w głowie. Nie, to było niemożliwe.
- Nie chciałam przeszkadzać - wyjaśniła - ale to jedyny sposób, aby z panem porozmawiać.
Wykonał krok w jej kierunku.
- Nie chcę się z nikim widywać. Czy nie rozumie pani, co mówię?
Śnieg wirował w powietrzu, dziwnie rozmywając kształty i czyniąc niemożliwe możliwym. W
zapadającym mroku widziała, że zamarł w bezruchu. Czyżby…? A jednak… Ben! On pewnie
także ją rozpoznał. Wstrząsana uczuciami radości i bólu, nie wiedziała, jak ma się zachować.
- Ben - szepnęła. - Boże, nie mogę w to uwierzyć! Ben!
Ruszyła w jego stronę, ale cofnął się.
- Odejdź! - syknął nieprzyjaźnie.
- Ale to ja… Dawn. Nie pamiętasz mnie?
Wiatr trochę zelżał i chociaż śnieg wciąż padał, to doskonale widzieli swoje twarze.
Zastanawiała się, jak go rozpoznała. Zestarzał się przez te osiem lat, jego oczy były zapadnięte.
Zdjęła kaptur, aby mógł się jej lepiej przyjrzeć i spostrzegła, że jego rysy stężały.
- Nie, nie pamiętam - mruknął. - Powtarzam po raz ostatni: proszę opuścić moją posesję i
nigdy nie wracać.
- Ben, zaczekaj, proszę… - Wyciągnęła do niego ręce, ale się cofnął. Nagle potknął się, stracił
równowagę i upadł jak długi na ziemię. Pośpieszyła mu z pomocą, ale zasłonił się laską.
- Odejdź!
- Pozwól sobie pomóc…
- Powiedziałem, odejdź! - krzyknął. - Nie dotykaj mnie, słyszysz? Wynoś się stąd!
Nie była w stanie dłużej tego słuchać. Z trudem powstrzymując płacz, odwróciła się i odeszła.
Położyła się do łóżka wcześniej niż zwykle i ze wszystkich sił starała się nie słuchać śpiewów
kolędników, maszerujących wesoło przez miasteczko. Czuła w głowie potworny mętlik. Jej
miłość do Bena należała już do przeszłości. Pomimo to, spotkanie po latach było dla niej
potwornym wstrząsem.
Przez osiem lat myślała o nim jako o mężu Elizabeth, dyrektorze przedsiębiorstwa, ojcu
gromadki dzieci. Zachowała w pamięci jego twarz - młodą, przystojną, pełną życia.
Twarz, którą zobaczyła po południu, była zupełnie inna. Napiętnowana i pełna bólu, była
twarzą człowieka samotnego w swym cierpieniu.
Pomyślała o lasce, której używał jako broni i podpory, i zastanawiała się, co przemieniło
silnego, młodego mężczyznę w kuśtykającego odludka. Czy miał wypadek? Kiedy?
Najciszej jak potrafiła, wstała z łóżka. Wiedziała, że nie jest to rozsądna decyzja, ale czuła, że
musi zobaczyć się z Benem. Ubrała się pośpiesznie i wyślizgnęła na dwór. Śnieg przestał już
padać, a ulice były pokryte ciężkim, srebrnym dywanem, w którym odbijało się światło księżyca.
5
391152477.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin