Milczenie - Rozdziały 1-7.pdf

(530 KB) Pobierz
Milczenie - Rozdziały 1-7
MILCZENIE
by: Szalony Kapelusznik
Rozdział 1
Dokładnie pamiętam, kiedy to się zaczęło. Miałam jedenaście lat. Był dzień moich
urodzin. Jak każde dziecko w tym wieku, chciałam zaprosić wszystkie koleżanki i kolegów.
Skończyło się tylko na jednej Arlene, ale i tak byłam nieziemsko szczęśliwa.
Tego dnia obudziłam się całkowicie pewna trzech rzeczy: że mam już jedenaście lat, że
przestaję kolekcjonować pluszowe misie i że babcia dzisiaj umrze. Ta ostatnia myśl była
automatyczna. Nie miałam pojęcia, skąd się wzięła. Próbowałam sobie przypomnieć, czy aby
na pewno nic mi się nie przyśniło, ale mimo wysiłku nie dałam rady. Po prostu byłam w stu
procentach pewna, że babcia dzisiaj umrze.
Z łóżka wstałam podupadła na duchu. W końcu nie chciałam, żeby babcia umarła. Ale z
drugiej strony, mama zawsze powtarzała, że nie można być nieszczęśliwym w swoje urodziny.
Postanowiłam wykorzystać dzień najlepiej, jak potrafiłam.
Był tort i prezenty, nawet Josh, który potrafi tylko dokuczać, złożył mi życzenia.
Czułam się wspaniale, niczym królewna, najważniejsza. Przyszła też babcia. Przyjrzałam się
jej dokładnie. Nie wyglądała na umierającą. W tamtej chwili sądziłam, że musiałam sobie tę
całą sprawę wymyślić. Była przecież jak najbardziej żywa, kiedy mnie przytulała i życzyła stu
lat. Mama zaczęła kroić tort. Nakładała kawałki na te śliczne talerzyki z drobnymi różyczkami,
które wyjęła specjalnie z tej okazji.
I wtedy poczułam podmuch, jakby ktoś gasił świeczkę. Spojrzałam na babcię. Była sina
na twarzy. Mama podbiegła do niej i razem z tatą zaczęli coś krzyczeć. Nie wiedziałam, co się
dzieje. Tymczasem babcia osunęła się na podłogę, a ja znowu poczułam ten podmuch. Pchana
jakimś dziwnym przeczuciem powoli do niej podeszłam. Zdziwiło mnie, że nikt tego nie
zauważył. Tata wzywał pogotowie, mama płakała. Babcia spojrzała na mnie zamglonym
wzrokiem i uśmiechnęła się delikatnie.
- Przyszłaś. A więc to już? – spytała, jakby mnie nie poznając.
Coś kazało mi skinąć głową i chwycić ją za rękę. I wtedy zobaczyłam, choć może
raczej powinnam powiedzieć poczułam ten płomień. To było życie babci. Był niewielki, tlił się
ostatkiem sił, falując niespokojnie.
- Już czas. – Moje usta same wyszeptały słowa i płomyk zgasł na zawsze.
Jej pierś opadła, a mięśnie rozluźniły się. Mama zaniosła się jeszcze większym
szlochem. Wtedy i mnie opuścił spokój, który czułam przez cały czas, a łzy same potoczyły się
ciurkiem po policzkach. Zrozumiałam, że babcia odeszła. Ale najgorsze było to, że
wiedziałam, że to ja ją zabrałam. To był ostatni raz, kiedy płakałam.
Nie rozumiałam, co się stało, dlaczego to zrobiłam. Miałam przecież tylko jedenaście
lat. Przyjechała karetka i lekarz stwierdził zgon. Mama z tatą pojechali do szpitala, zostawiając
mnie pod opieką Josha, roztrzęsioną Arlene zabrali jej rodzice, a ja siedziałam ze wzrokiem
wbitym tępo w tort. Nie tak miały wyglądać moje urodziny.
Niestety, nie był to koniec nadnaturalnych sensacji w moim życiu, Okazało się też, że z
chwilą ukończenia jedenastu lat, zyskałam jeszcze jedną umiejętność, którą odkryłam zaraz po
powrocie do swojego pokoju. A mianowicie zobaczyłam, że ktoś już tam był.
Z początku miałam ochotę krzyczeć, ale skończyło się na tym, że stałam jak wryta, nie
wiedząc, co robić. Na moim łóżku, jak gdyby nigdy nic, siedział jakiś facet, wyglądający,
niczym wyjęty z balu maskowego.. Dopiero po chwili zauważył, że patrzę właśnie w jego
kierunku. Obejrzał się za siebie skonsternowany i zmarszczył brwi.
- Ty mnie widzisz? – zapytał oszołomiony.
Zbił mnie z pantałyku. Czy on zwariował? Pokiwałam niepewnie głową. Otworzył
szerzej oczy i wstał gwałtownie, taksując mnie wzrokiem z góry na dół.
- Coś ty za jeden? – wydusiłam z siebie piskliwym głosem, pokonując paraliżujący
strach. – I co robisz w moim pokoju?
- Jakim cudem mnie widzisz? – wydawał się ignorować moje pytania. – Przecież do tej
pory nic nie zauważyłaś!
- Do tej pory?! – Panika w moim głosie narastała z każdą chwilą. Przywarłam do drzwi
z zamiarem ucieczki. A jeśli to gwałciciel? Ogarnięty żądzą mordu zabójca? Może lubi
torturować małe dziewczynki? – Jak się tu dostałeś?!
- Zawsze tu byłem! – odparł gniewnie, choć w jego głosie brzmiało zdumienie.
Nie, to niemożliwe, najpierw babcia, teraz to…
– Więc czym… czym ty jesteś?! – wycedziłam drżącym głosem.
Wyciągnął przed siebie dłonie, pokazując, że nie zrobi mi krzywdy.
- Bo widzisz Charlie, … jestem duchem.
I w ten oto sposób poznałam Williama Forney. Był poltergeistem i mieszkał w moim
pokoju, zanim się w ogóle urodziłam. Zmarł w wieku dwudziestu trzech lat, pod koniec
osiemnastego stulecia, co tłumaczyło jego osobliwy ubiór. Nie powiedział mi, jak do tego
doszło, jedynie to, że nic nie pamięta.
Oczywiście pierwsze, co zrobiłam, to kazałam mu się wynosić. Może to trochę okrutne
z mojej strony, ale nie mogłam sobie wyobrazić, jak miałabym dalej żyć z obcym facetem w
pokoju. Całą sprawę jeszcze bardziej komplikował fakt, że był dla mnie nie tylko widoczny,
ale i namacalny. Nie obeszło się bez zażartych kłótni i sprzeczek, ale postawiłam na swoim.
Obiecał mi, że się wyniesie, jak tylko znajdzie lokal zastępczy. Mimo to, pośród cynicznych
uwag i sarkastycznych komentarzy, zaczęliśmy coraz częściej rozmawiać. Nawet z Arlene nie
rozmawiałam tak swobodnie. Wreszcie po paru miesiącach, mogłam bez wahania powiedzieć,
że staliśmy się przyjaciółmi. Najdziwniejszymi na świecie, ale jednak przyjaciółmi.
To śmieszne uczucie, przyjaźnić się z kimś, kto przecież nie żyje. Zastanawiałam się,
czy może babcia też gdzieś tu jest, ale Will rozwiał moje wątpliwości. Był jedyną osobą, której
zwierzyłam się kim, albo raczej czym jestem, a on wspierał mnie każdego cholernego dnia,
kiedy mówiłam, że nigdy więcej nie wstanę z łóżka.
Mijały miesiące, lata. Nikomu nic nie powiedziałam, bo wiedziałam, że to jedna z tych
rzeczy, których się nie rozpowiada na prawo i lewo. Wszyscy stwierdzili, że jestem szurnięta.
Może coś w tym jest. Przecież rzeczywiście nie jestem całkiem normalna. Pomaganie ludziom
kopnąć w kalendarz na pewno nie jest normalne. Prawie codziennie budziłam się pewna, że
ktoś dzisiaj umrze i biegałam po domach i szpitalach, pchana przeczuciami. Byłam świadkiem
setek wypadków, nieszczęśliwych zbiegów okoliczności i najrozmaitszych chorób. Zgasiłam
życie tysiącom osób. Szukałam informacji w książkach, Internecie i wszystkim, co się
nawinęło. Bezskutecznie. Nigdzie nie opisywano czegoś takiego. Will także nie był w stanie mi
pomóc. Powoli przyzwyczajałam się do tej myśli i do tego, czym jestem. Byłam czymś w
rodzaju śmierci. I nie potrafiłam nic na to poradzić. To było silniejsze ode mnie. Nie mogłam
nawet walczyć. Zawsze w tych chwilach stawałam się niewidzialna dla reszty świata. Tylko
umierająca osoba była w stanie mnie zobaczyć. A ja ściskałam ją za rękę i oświadczałam, że
już czas, gasząc płomień jej życia.
Wyrobiłam w sobie nawyk noszenia rękawiczek. Zdejmowałam je tylko, kiedy byłam
sama, lub szłam ze swoją misją. Bałam się dotyku. Bałam się tego, co mogę zobaczyć, jaki
płomień zastanę. Nie chciałam wiedzieć, jak blisko opuszczenia tego świata są moi bliscy i
znajomi. Rodzice myśleli, że to przez czas buntu, a ja nie wyprowadzałam ich z błędu. Moje
nagłe zniknięcia i ostra rekcja na kontakt fizyczny tylko utwierdzała ich w przekonaniu, że
jestem w trudnym okresie. Ale nie wiem, jak długo będę mogła podtrzymywać tą wersję.
Ciągłe utrzymywanie tajemnicy robi się coraz trudniejsze. Nadal liczę na cud, że pewnego dnia
obudzę się i będę normalna. Nadal mam nadzieję. Ale niedługo kończę osiemnaście lat, a od
feralnych jedenastych urodzin nic się nie zmieniło.
A tak przy okazji, nazywam się Charlie Ryan, a to moja historia…
***
- Charlie! Wstawaj! Na litość boską, znowu się spóźnisz!
Jakie znowu? Coś mu się pomyliło. No dobra, raz mi się zdarzyło. Ale to przecież tylko
raz. Zresztą, szkoła się nie zawali, jak spóźnię się po raz kolejny...
- Arlene cię zabije, jak będzie musiała czekać! – poczułam, jak kołdra zsuwa się
gwałtownie na podłogę.
No tak. To wystarczający powód, żeby zwlec się z łóżka. Arlene jak nic odrąbałaby mi
głowę łyżką, gdybym znowu nawaliła. Jezu, za co? Przecież wróciłam o piątej nad ranem!
Jestem wykończona! Jak niby mam normalnie funkcjonować po około dwóch godzinach snu?!
Z westchnieniem usiadłam i przetarłam oczy.
Will przypatrywał mi się z dziwnym uśmiechem na ustach. Jego widok już mnie nie
dziwił. Codziennie budził mnie w ten sposób.
- No co? – wymamrotałam skonsternowana.
- Wyglądasz jak czarownica – odparł złośliwie.
Cisnęłam w niego swoją poduszką, którą oczywiście pochwycił przy akompaniamencie
głośnego śmiechu. Pokręciłam głową z dezaprobatą i rozejrzałam się po pokoju. Boże, kiedy ja
tu ostatnio sprzątałam? Wygląda jak po tornadzie i tsunami w jednym. Spojrzałam na zegarek.
Tak jak myślałam - dwadzieścia po siódmej. Co za kretyn wymyślił szkołę o ósmej rano?!
Podniosłam się z jękiem i wymijając walające się po podłodze śmieci, trafiłam do
łazienki. Przyjrzałam się odbiciu w lustrze. Will miał rację. Widok nędzy i rozpaczy. Zielone
oczy z nienaturalnie długimi rzęsami i kruczoczarne loki, jak zawsze tworzące stóg siana, na
mojej pożal się Boże głowie. Bardzo często zastanawiałam się, po kim odziedziczyłam swój
kolor czupryny. Wszyscy w rodzinie, począwszy od rodziców, na dziadkach kończąc, są, czy
też byli blondynami. Tylko ja wyglądam, jak podrzutek. Gdzie tu sprawiedliwość?
Z westchnieniem związałam niedbale nieszczęsne włosy. Zaraz potem szybko
wybrałam na chybił trafił komplet ubrań i błyskawicznie naciągając je na siebie, pognałam do
pokoju.
- Teraz dużo lepiej – stwierdził duch, taksując mnie wzrokiem.
- Nawet się nie odzywaj – mruknęłam upychając do plecaka stos podręczników.
Dla postronnego obserwatora, moje dzielenie pokoju z facetem mogło być trochę
nieprzyzwoite. W końcu on miał dwadzieścia trzy lata (no, przynajmniej fizycznie), a ja prawie
osiemnaście, a to nie taka wielka różnica. No i nie można mu było odmówić uroku osobistego.
Popielato-brązowe włosy, piwne oczy, wysportowany… Ale to nie było tak. Nigdy nie
myśleliśmy o sobie w ten sposób, zresztą, przecież poznałam go, kiedy miałam jedenaście lat.
No i był duchem, a to zupełnie zmieniało zasady.
- Ilu dzisiaj? – wyrwał mnie z zamyślenia.
- Dwóch. – Bez entuzjazmu zapięłam zamek.
Dwa życia. Pan Johns i pani White. Nawet ich nie znam, a będę musiała pomóc im
umrzeć. Życie jest niesprawiedliwe.
- Dzisiaj nie wrócę na noc – zakomunikował mi.
Spojrzałam na niego ironicznie.
- Czyżbyś umówił się z jakąś wyjątkowo urodziwą zjawą?
- Co? Nie… Wiesz przecież, że nie umawiam się z żadnymi dziewczynami – wydawało
mi się, że przez jego twarz przemknął cień zakłopotania.
Fakt. Odkąd się znamy, jeszcze nigdy z żadną się nie umówił. Nawet kiedyś
podejrzewałam, że jest innej orientacji, ale stanowczo zaprzeczył, gdy go o to spytałam.
- Muszę coś załatwić na cmentarzu…
- Nie każę ci się spowiadać za każdym razem, kiedy gdzieś wychodzisz –
przypomniałam mu.
- Ale wolę, żebyś wiedziała, niż później się martwiła…
Tak, nie mam co robić, tylko zamartwiać się o ducha. Przecież drugi raz nie umrze.
- W porządku – poddałam się z westchnieniem. – To kiedy wrócisz?
- Jutro rano na pewno cię obudzę – odpowiedział uśmiechając się cynicznie.
Odetchnęłam ciężko i machając mu na pożegnanie, zeszłam do kuchni.
- Hej mamo – rzuciłam szybko, łapiąc w locie tosta.
- Hej, a gdzie twój brat?
Wywróciłam oczami. No gdzie on może być o tej porze? Przeskakując po dwa stopnie
wbiegłam na górę i z hukiem otworzyłam pierwsze drzwi.
- Josh, leniu! Spóźnisz się do pracy! – zawołałam nie wchodząc do środka. Jeśli przez
mój pokój przeszło tornado, to przez jego trzęsienie ziemi o sile powyżej dziewięciu stopni w
skali Richtera.
Josh przewrócił się na drugi bok. Wyglądał tak niewinnie, kiedy spał. Złote loki
okalające jego twarz sprawiały, że przypominał aniołka. Kto by pomyślał, że pod tą powłoką
kryje się zło w czystej postaci…
Niepewnie postawiłam stopę na jednym z niewielu wolnych kawałków podłogi.
- … ten jest niewyspany! – burknął i szczelniej zakrył się kołdrą. – Nigdzie nie idę!
Trudno, skoro nie chce po dobroci… Energicznie pociągnęłam za kołdrę zwalając go z
łóżka .
- Cholera, Charlie! Chcesz mnie zabić?! – wrzasnął rozcierając głowę.
- Potraktuj to jako opłatę za budzik – odparłam uśmiechając się szeroko i wróciłam do
kuchni, zostawiając Josha klnącego pod nosem na podłodze.
Mama uwijała się przy mikrofalówce, mamrocząc coś niewyraźnie. Podeszłam do niej i
z westchnieniem nacisnęłam start.
- Mamo, czerwony przycisk. Mówiłam ci to już chyba ze sto razy.
Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Sprzęt to dla niej czarna magia. Do tej pory ma
problem z obsługą telefonu, że o komputerze już nie wspomnę.
- Przecież wiesz, że te wszystkie urządzenia mnie nie lubią – uśmiechnęła się
przepraszająco.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. W tym samym momencie zszedł Josh i powlókł
się do stołu. Mama już nalewała mu kawy.
- Zjesz z nami? – spytała chwytając za drugi kubek, jakby nie czekając na moją
odpowiedź.
- Nie, Arlene powinna już być, pewnie zaraz się zjawi.
Jakby na zawołanie usłyszałam charakterystyczny klakson. O wilku mowa. W biegu
wyjrzałam przez okno. Granatowa furgonetka stała w swoim ulubionym miejscu.
- To ja idę – przelotnie pocałowałam mamę w policzek i rzuciłam Joshowi ostatnie
spojrzenie pełne dezaprobaty.
- Charlie, może zdejmij te rękawiczki… - rzuciła mama błagalnie, zanim jeszcze
wybiegłam z domu. Zacisnęłam zęby i szarpnęłam za klamkę.
- Wrócę później – mruknęłam na pożegnanie i wyszłam.
Przywitało mnie ciepłe powietrze. Słońce powoli budziło nowy dzień. Arlene jak
zawsze bawiła się telefonem. To już chyba uzależnienie.
- Hej – mruknęłam wsiadając do auta. – A gdzie Gina?
Gina jest młodszą siostrą Arlene. Odkąd pamiętam, były zawsze pokłócone. Każdy
powód był dobry do sprzeczki.
- Idzie dziś pieszo – odpowiedziała z mściwą satysfakcją w głosie, uruchamiając silnik.
- No, wstawaj wreszcie! Pamiętasz? Kto rano wstaje…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin