618.Jackson Brenda - Szejk z Tahran.pdf

(466 KB) Pobierz
Jackson Brenda - Szejk z Tahran
Brenda Jackson
Szejk z Tahranu
(Delaney’s Desert Sheikh)
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Po raz pierwszy w Ŝyciu znalazł się między parą nóg i nie otrzymał satysfakcji,
jakiej oczekiwał.
Jamal Ari Yasir westchnął głęboko. Zacisnął szczęki i wyszedł spod stołu. Otarł
pot z czoła. JuŜ ponad godzinę próbował sprawić, Ŝeby stół przestał się kiwać. Bez
skutku.
– W końcu jestem szejkiem, a nie majstrem – rzucił wściekle i cisnął narzędzia do
skrzynki. Przyjechał do tej chaty, Ŝeby odpocząć. A tymczasem śmiertelnie się nudził.
A to dopiero druga doba. Przed nim jeszcze dwadzieścia osiem dni.
Nie potrafił trwać w bezczynności. W jego kraju człowiek wart był tyle, ile zrobił
kaŜdego dnia. Większość jego poddanych pracowała od świtu do zmierzchu. Nie z
konieczności, ale dlatego, Ŝe przyzwyczaili się pracować dla dobra Tahranu. On zaś,
choć był synem jednego z najznamienitszych szejków na ziemi, od dzieciństwa musiał
oddawać się pracy, tak jak inni obywatele jego ojczyzny.
Trzy ostatnie miesiące spędził na negocjacjach, jakie toczyły się między
Tahranem i sąsiadującymi z nim krajami w niezwykle waŜnej kwestii. Udało się w
końcu osiągnąć porozumienie. Ale Jamal poczuł wielką potrzebę zaszycia się gdzieś
na odludziu. Wypoczynku.
Trzaśniecie drzwi samochodu wyrwało go z zamyślenia. Zastanawiał się, kto to
mógł być. Wiedział, Ŝe nie Philip, kolega z Harvardu, który zaproponował mu tę
chatę. Philip niedawno się oŜenił i przebywał w podróŜy poślubnej gdzieś na
Karaibach.
Zaintrygowany, Jamal ruszył do salonu. Nikt nie mógł zjawić się tam przez
pomyłkę. Do autostrady było ponad pięć mil wąską dróŜką wśród drzew. Wyjrzał
przez okno. I zastygł bez ruchu. Oczarowany. Zauroczony. Niespodziewanie, opadła
go fala gwałtownego poŜądania.
Afrykańskiego pochodzenia Amerykanka pochylała się nad starą półcięŜarówką.
JuŜ to, co zobaczył, wystarczyło, by zwątpił, czy zdoła przetrzymać widok reszty.
Szorty, które miała na sobie, przylegały ciasno, jak druga skóra, do najbardziej
ponętnego tyłeczka, jaki kiedykolwiek widział. A widział ich sporo. Miał przed sobą
prawdziwe arcydzieło.
Stał jak wmurowany i nie odrywał od niej oczu. Dopiero kiedy wyciągnęła z auta
wielką walizkę i drugi, mniejszy pakunek, wrócił do rzeczywistości. Zmarszczył brwi.
Kiedy zamknęła samochód i odwróciła się, zrobiło mu się naprawdę gorąco. Była
urzekająco piękna.
Jego oczy wciąŜ wędrowały po jej ciele. Od kręconych, ciemnobrązowych
włosów, przez twarz barwy ciemnego miodu, wzdłuŜ delikatnie zarysowanej szyi,
bajecznych piersi, aŜ po majestatyczne nogi.
Jamal potrząsnął głową. Poczuł bolesne ukłucie Ŝalu, gdy zrozumiał, Ŝe
 
nieznajoma pomyliła domy. Uznał, Ŝe dosyć juŜ się napatrzył i wyszedł na ganek.
Walcząc z pokusą zaproponowania jej kilku wspólnych chwil, zapytał:
– Czym mogę pani słuŜyć?
Zaskoczona, Delaney Westmoreland gwałtownie uniosła głowę. Na ganku,
swobodnie oparty o framugę, stał męŜczyzna, którego widok sprawił, Ŝe jej serce
oszalało, Był najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek widziała, wspaniały. Wysoki i
przystojny. Słońce pięknie podkreślało jego ciemną karnację. Nie miała
doświadczenia, ale teŜ nie trzeba było być uczonym, by zauwaŜyć, jak bardzo był
pociągający.
Zdumiewający.
Był wysoki. Ubrany w europejskim stylu. Miał na sobie szyte na miarę spodnie i
koszulkę. Na pierwszy rzut oka widać było, Ŝe kosztowną. Jak na jej gust, strój tego
męŜczyzny zupełnie nie pasował do otoczenia.
Ale przecieŜ się nie skarŜyła.
Niezbyt długie, czarne włosy kończyły się tuŜ nad kołnierzykiem. W lśniących
oczach nieznajomego dostrzegła inteligencję i niepokój. Zamrugała powiekami, by się
upewnić, Ŝe to nie sen.
– Kim pan jest? – spytała słabym głosem. Nie spieszył się z odpowiedzią.
– To ja powinienem zapytać panią o to samo. – Zszedł z ganku.
Delaney walczyła ze sobą, by nie odwrócić oczu. Lecz bała się. Wszak byli sobie
obcy. Sami w tej głuszy. Odegnała złe myśli. PrzecieŜ nie ma w Ŝyciu nic gorszego,
niŜ przegapianie okazji.
– Nazywam się Delaney Westmoreland. A pan wszedł na teren prywatny.
Nieznajomy zatrzymał się tuŜ przed nią. Z bliska był jeszcze piękniejszy.
– Ja nazywam się Jamal Ari Yasir. Ta posiadłość naleŜy do mojego przyjaciela. I
wydaje mi się, Ŝe to pani naruszyła jego prywatność.
Oczy Delaney zwęziły się. Zastanawiała się, czy rzeczywiście był przyjacielem
Reggie’go. CzyŜby jej kuzyn zapomniał, Ŝe wypoŜyczył chatę komuś innemu, kiedy
jej ją zaproponował?
– Jak nazywa się pański przyjaciel?
– Philip Dunbar.
– Philip Dunbar? – powtórzyła cicho.
– Tak. Zna go pani? Pokiwała głową.
– Tak. Philip i mój kuzyn, Reggie, byli kiedyś wspólnikami. To właśnie Reggie
zaproponował mi ten dom. Zapomniałam, Ŝe on i Philip są jego współwłaścicielami.
– Była juŜ tu pani kiedyś?
– Tak. Jeden raz. A pan?
– Jestem tu po raz pierwszy. – Jamal pokręcił głową i uśmiechnął się.
A jej od tego uśmiechu Jamala serce zabiło gwałtowniej. Nie spuszczał z niej
oczu. Przyglądał się badawczo. UwaŜnie. Miała wraŜenie, jakby się znalazła pod
 
mikroskopem.
– Musi pan tak się na mnie gapić? – fuknęła.
– Nie sądziłem, Ŝe się gapię. – Wysoko uniósł brwi.
– Gapił się pan. A tak przy okazji, skąd pan pochodzi? Nie wygląda pan na
Amerykanina.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Nie jestem Amerykaninem. Pochodzę ze Środkowego Wschodu. Z niewielkiego
kraju, który nazywa się Tahran. Słyszała pani o nim kiedyś?
– Nie. Ale nigdy nie byłam dobra z geografii. Jak na cudzoziemca, doskonale
mówi pan naszym językiem.
– Angielskiego uczyłem się od wczesnego dzieciństwa. – Wzruszył ramionami. –
Kiedy miałem osiemnaście lat, przyjechałem tutaj, Ŝeby podać studia na Harvardzie.
– Skończył pan Harvard?
– Tak.
– Czym się pan teraz zajmuje? – spytała. Pomyślała, Ŝe na pewno pracował dla
swojego rządu.
Jamal skrzyŜował ręce na piersi. Kobiety z Zachodu zawsze zadają strasznie duŜo
pytań, pomyślał.
– Pomagam memu ojcu opiekować się moimi poddanymi.
– Pańskimi poddanymi?!
– Tak, moimi poddanymi. Jestem szejkiem, księciem Tahranu. A mój ojciec jest
emirem.
Delaney wiedziała, Ŝe emir to nic innego, jak król.
– Skoro jest pan synem króla, to co pan robi tutaj? Owszem, tu jest bardzo ładnie.
Ale ta chata chyba raczej nie nadaje się na rezydencję dla księcia.
– Mógłbym znaleźć sobie coś innego, ale Philip zaproponował mi ten dom z
czystej przyjaźni. Uraziłbym go, gdybym odmówił. Tym bardziej, Ŝe doskonale
wiedział, Ŝe szukałem odosobnienia. Kiedy tylko przyjeŜdŜam do waszego kraju,
zawsze jestem obiektem zainteresowania dziennikarzy. Pomyślał, Ŝe tu właśnie
mógłbym spędzić najbliŜszy miesiąc.
– Miesiąc?
– Tak. A jak długo pani zamierzała tu zostać?
– TakŜe miesiąc.
– Oboje wiemy, Ŝe nie moŜemy zostać tu razem. – Zmarszczył czoło. – Z
przyjemnością pomogę pani zapakować bagaŜ do samochodu.
Delaney wsparła się pod boki.
– A czemuŜ to ja miałabym stąd wyjechać?
– Bo ja byłem pierwszy.
Punkt dla niego, pomyślała. Ale nie zamierzała ustąpić.
– Ale pana stać na to, Ŝeby pojechać wszędzie, dokądkolwiek pan zechce. Mnie
 
nie. Reggie zaproponował mi miesiąc wypoczynku w prezencie za skończenie
studiów.
– W prezencie za skończenie studiów?
– Owszem. W miniony piątek skończyłam studia na akademii medycznej. Po
ośmiu latach nieustannej nauki chciałam wypocząć chociaŜ przez miesiąc.
– Myślę, Ŝe rzeczywiście naleŜy się to pani – rzucił sucho Jamal.
Delaney westchnęła cięŜko. Widać było, Ŝe zamierzał robić trudności.
– Jest demokratyczny sposób rozwiązania tej kwestii – powiedziała.
– Doprawdy?
– Tak. Co pan wybiera, rzut monetą czy ciągnięcie zapałek?
Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Nic. Proponuję, by pozwoliła mi pani zapakować pani walizki do samochodu.
Delaney parsknęła wściekle. Jak śmiał jej rozkazywać? Wychowała się wśród
pięciu starszych braci i szybko nauczyła się postępować tak, by Ŝaden osobnik płci
przeciwnej nie mógł narzucić jej swojej woli.
– Nie wyjadę stąd. – Oparła ręce na biodrach i wbiła weń uparte spojrzenie, –
Owszem, wyjedzie pani. – Nie wyglądał na poruszonego jej oświadczeniem.
– Nie. Nie wyjadę. Zacisnął szczęki.
– W moim kraju kobiety robią, co się im kaŜe. Oczy Delaney zalśniły
wściekłością.
– A więc, witaj w Ameryce, wasza wysokość. W tym kraju kobiety od dawna
mają prawo do własnego zdania. I potrafią mówić męŜczyznom, dokąd mogą sobie
pójść.
– Dokąd mogą pójść? – Spytał zdziwiony.
– Tak. Na przykład do diabła.
Wbrew sobie, Jamal zachichotał. ZdąŜył juŜ się nauczyć, Ŝe Amerykanki nie
owijały w bawełnę i nie wahały się mówić, kiedy były złe. W jego ojczyźnie uczono
kobiety panować nad emocjami. Postanowił spróbować innej metody.
– Niech pani spróbuje być rozsądna – powiedział. Z jej spojrzenia wyczytał, Ŝe ta
metoda takŜe nie była dobra.
– Ja jestem rozsądna. A domek nad jeziorem, udostępniony za darmo, jest
wyjątkową gratką dla rozsądnej kobiety. To jak spełnione marzenie, sen, który stał się
jawą. Poza tym nie tylko panu potrzebna jest chwila samotności i odosobnienia.
Pomyślała o swojej raczej licznej rodzinie. Kiedy juŜ skończyła studia medyczne,
uznali, Ŝe potrafi postawić kaŜdą diagnozę. Nigdy nie zdołałaby wypocząć w ich
towarzystwie. Rodzice wiedzieli, gdzie jej szukać, gdyby coś się stało. I tak było
dobrze. Kochała swoich bliskich, ale naprawdę potrzebowała odpoczynku.
– Po co pani to odosobnienie?
– To sprawa osobista – burknęła.
MoŜe ucieka przed zazdrosnym męŜem albo kochankiem? pomyślał Jamal. Nie
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin