Missy Jane - Dawczyni śmierci.pdf

(494 KB) Pobierz
DAWCZYNI ŚMIERCI
DAWCZYNI ŚMIERCI
„They Call Me Death”
Missy Jane
Tłumaczenie: clamare
PROLOG
Świat jaki znałam zakończył się zimnego dnia maja, kiedy rozpętało się piekło. Nikt tego nie
oczekiwał. Nikt tego nie przewidział. Nikt nie był nawet blisko prawdy transmitowanej na
żywo w telewizji na całym świecie. Stałam w mojej kuchni, po ręce w mięsie hamburgera
przygotowując moje słynne klopsy. Mój mąż, Hank, z którym byłam od dwóch lat zmieniał
naszemu synowi pieluszkę w dużym pokoju. Obydwoje znieruchomieliśmy na dźwięki
emitowane w wieczornych wiadomościach.
Ludzie krzyczeli. Dźwięki warczącego zwierzęcia i rozrywanych ubrań, zapewne również i
ciała. Wbiegłam do dużego pokoju w którym mój mąż trzymał mocno naszego syna,
Michaela, i oglądał z przerażeniem pożarcie na żywo. Plamki krwi na obiektywie kamery
zabarwiły scenę na bladą czerwień przez którą widzieliśmy główną prezenterkę leżącą na
biurku.
Zajęło mi chwilę ogarnięcie umysłem całej tej sceny. Po czym do mnie dotarło. Kuguar
siedział na biurku w redakcji wiadomości, a sposób w jaki patrzył na kamerę wydawał się
zbyt inteligentny, zbyt rozumujący. Głowa prezenterki leżała na biurku gdy pozostała część
jej ciała została przez nie przewieszona.
Zastanawiałam się dlaczego ludzie uciekali i nie dzwonili po hycla, albo policję albo..
kogokolwiek. Po czym zdałam sobie sprawę że pozostali ludzie w tamtym pokoju też byli
martwi. Mój mąż trząsł się podczas gdy mój syn płakał w jego ramionach, zaniepokojony
emocjami swojego ojca.
- Co się do cholery stało? Jak to zwierze się w ogóle dostało do tamtego budynku? – spytałam
cicho, niedowierzanie widoczne w moim głosie.
Mój mąż odwrócił się do mnie powoli, prawie że dramatycznie, jak byśmy byli aktorami w
kiepskim horrorze. – To było człowiekiem. – powiedział. – To zwierze było drugim
prezenterem w jednej chwili, a zaraz potem… zwierzęciem.
Chciałam się roześmiać i rzucić czymś w niego, albo spojrzeć wilkiem na ten absurdalny
komentarz i odejść. Lecz nim się pobraliśmy, żyliśmy z Hankiem razem już od pięciu lat i
zdążyłam go dobrze poznać. Przez te wszystkie lata nigdy nie widziałam aby coś lub ktoś go
prawdziwie przeraził. Mając prawie sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i
muskularną budowę, mógł prawdopodobnie podnieść nasz samochód jedną ręką. Nic nigdy
go nie wystraszyło, lecz to co zobaczyłam w jego oczach i usłyszałam w jego głosie było
strachem i absolutnym przekonaniem.
Spędziliśmy następną godzinę przeskakując z jednego kanału na drugi i na każdym historia
się powtarzała. Zmiennokształtni istnieją i żyją pomiędzy nami. Jako że świat posiadał
biliony nikt nie miał pojęcia jak wielu ich było w tamtym czasie, lecz przez następne parę
tygodni gdy więcej i więcej ludzi na wysokich stanowiskach odsłaniało swoją prawdziwą
naturę i wybuchały wojny na każdym kontynencie, stało się boleśnie jasne że było ich wielu.
Cholernie wielu. Małe miasteczko w którym mieszkaliśmy zostało opanowane. Mieszkaliśmy
blisko parku narodowego i wielu zmiennokształtnych wolało żyć blisko nienaruszalności
drzew. Nasza bitwa nie trwała długo i większość ludzi zginęła. Mój syn, mój mąż, jedyna
rodzina jaką miałam, zginęła na moich oczach. Tamtego dnia zabiłam swojego pierwszego
zmiennokształtnego i nie był on ostatni.
Trzy lata zajęło zakończenie najgorszych bitew i nakreślenie nowych granic. Prawie jedna
trzecia populacji świata ujawniła się do tego czasu, a wszyscy oni byli silniejsi i szybsi od
ludzi. Wiele krajów trzeciego świata zostało całkowicie opanowanych, zamieniając się w
totalitarne imperia z samcem alfa na czele. W jakiś sposób doszli do porozumienia pomiędzy
sobą i niepewny pokój trzymał ich w ryzach. W Stanach, kraj został praktycznie podzielony na
pół. Jeżeli spojrzysz na mapę to tak jakby wojna secesyjna zaczęła się od nowa. Południe należało
do ludzi, północ w większości do zmiennokształtnych. Mówię w większości, ponieważ niektórzy
nadmiernie współczujący stwierdzili, że pozwolenie zmiennokształtnym na rządzenie krajem jest
w porządku, więc zostali z nimi. Mieli prawdziwe podejście typu żyj i pozwól żyć innym, gdy
chodziło o cały ten nieład. Ja również mogłam do nich należeć, gdybym uprzednio nie widziała
tyle śmierci. Do czasu rozłamu kraju i ustalenia dwóch rządów miałam na rękach więcej krwi niż
mogłabym kiedykolwiek zmyć i wciąż pragnęłam więcej.
ROZDZIA Ł PIERWSZY
- Alexia, chcę się zamienić z tobą jutrzejszymi zmianami.
Spojrzałam do góry z grymasem niezadowolenia gdy Tina pojawiła się na linii mojego
wzroku za głosem tak energicznym jak jej osobowość. Zbliżał się świt i myślałam o łóżku po
całonocnej służbie na patrolu granicznym.
- Jutro? – spytałam, mój głos ujawnił moje zmęczenie.
- Taa, no wiesz za dwadzieścia cztery godziny od teraz. Wiem że pracujesz dzisiejszej nocy,
ale muszę się zmienić. Pracujesz od południa do północy a ja jutrzejszą noc wezmę za ciebie.
– wytłumaczyła.
- Więc, będę miała pięć godzin snu pomiędzy zmianami?
- Uch, no tak, jeżeli wystarczająco szybko weźmiesz prysznic i zjesz. Ale potem po dwunastu
godzinach na służbie będziesz miała całą noc wolną.
Jej entuzjazm sprawił że chciałam ją uderzyć. Nie potrzebowałam całej wolnej nocy, tak
samo jak i nie potrzebowałam pełnych ośmiu godzin snu, więc ustąpiłam.
- Jasne, co mi tam.
- Super. – Tina uśmiechnęła się. – Dzięki, oraz hej, jeżeli kiedykolwiek będziesz chciała się
zmienić daj mi znać.
Skrzywiłam się po raz kolejny i odeszłam by znaleźć swoje łóżko.
***
Trzydzieści godzin później po zaledwie czterech godzinach snu byłam na patrolu zamiast
Tiny. Widocznie nie zjadłam i nie umyłam się wystarczająco szybko. Właściwie zrobiłam to
szybko, lecz to mój brak zdolności do odłożenia książki nie pozwolił mi zasnąć. Jedyna
własność jaką ceniłam, poza zdjęciem mojego męża i syna, były moje książki. Papier stawał
się rzadkim artykułem jeszcze nim wybuchła wojna gatunków. Teraz prawie się o nim nie
słyszy. Fakt, że posiadałam ponad pięćdziesiąt książek nigdy nie przestawał dziwić tych
wokół mnie i jak założyli, był to powód dla zabezpieczeń na moim budynku. W
rzeczywistości nie ufam nikomu i niczemu. Nie obchodzi mnie jak długo znam mężczyzn i
kobiety z którymi patroluje. Ufam jednej osobie ze swoim życiem, a tą osobą jestem ja.
Obserwowałam zachód słońca na wysokości piętnastu stóp ściany o grubości ośmiu stóp
oddzielającej nowo stworzone miasta Circle i Georgetown z pistoletem w dłoni. Kiedyś
mieliśmy karabin snajperski do służby przy granicy, lecz jakiś idiota myślał że będzie fajnie
powybijać łatwe cele w obrębie kilku jardów od granicy. Został aresztowany, po cichu
upomniany, a następnie zwolniony. Z tego co ostatnio słyszałam został łowcą nagród. Jedyne
co osiągnął zabijając, były ostrzejsze przepisy dla reszty z nas, co mnie wkurwiało.
Normalnie nie wybaczam zabijania niewinnych przechodniów, ale on zabijał
zmiennokształtnych. Dla mnie większość zmiennokształtnych przestaje być niewinna po
okresie dojrzewania.
- Pięknie tu na górze, czyż nie?
Odwróciłam się by zobaczyć jednego z nowych rekrutów oglądającego zmierzch razem ze
mną. Nie pamiętałam jego imienia, lecz przypominał mi młodego Toma Cruise’a. Nagle
zastanowiłam się co się stało z tym konkretnym aktorem, gdy wszystko poszło w diabły. O
ile wiem Hollywood został zniszczony przez ręce zmiennokształtnych.
- Taa. – wymamrotałam.
- Więc jesteś Alexia, tak?
Spojrzałam na niego, ale nic nie powiedziałam.
- Jestem Scott.
Bardziej poczułam niż zobaczyłam jak bierze krok w moją stronę i zesztywniałam. - Tak się
zastanawiałem.. bo słyszałem parę rzeczy. – kontynuował.
Zaczęłam odchodzić.
- Uch, chodzi mi tylko o twoją broń. Hej, przydałoby mi się parę rad, wiesz? Alexia?
Słyszałam desperację w jego głosie. Było to prawie tak straszne jak uwielbienie, które
słyszałam w twardych zabójcach których czasami nam przydzielano. Nigdy nie zabijam z
wyboru, lecz ludzie wydają się nie zdawać sobie z tego sprawy. A jeżeli są tego świadomi to
się nie przyznają. Przyłączają się ze względu na zabijanie, próbując usprawiedliwić to
patriotyzmem. Gdyby ktokolwiek powiedział mi cztery lata temu, że będę chodzić w
mundurze wojskowym nosząc broń prawie że nieustannie, nie licząc snu, roześmiałabym się
do łez. Co obrazuje to, kim się stałam. Mój pistolet szybko został przedłużeniem mnie samej,
a ubrania armii stały się jedyną odzieżą jaką posiadałam. Choć nie z wyboru.
- Alexia, no weź. Ja chce tylko zobaczyć miecz który nosisz. To wszystko, przysięgam.
Odwróciłam się i wyciągnęłam mój miecz jednym, szybkim ruchem. Żółtodziób stanął jak
wryty, gapiąc się. Mogłam sobie tylko wyobrazić co mógł usłyszeć o mnie i o moich
zabawkach od moich kolegów. Mój dowódca wciąż odrzuca moją prośbę o pozwolenie na
noszenie karabinu maszynowego, Ruger MP9 na służbie granicznej. Mam trzymać go na
obławę. W zamian jestem zmuszona nosić pistolet, Glock 18 w kaburze na piersi. Oczywiście
jest naładowany ze specjalnie stworzonymi srebrnymi kulami. Przynajmniej część legend
jest prawdziwa. Jestem jedyną która nosi krótki miecz. Taa, faceci mieli w zwyczaju śmiać
się ze mnie. Jednak skończyli gdy gadzi zmiennokształtny wskoczył na mojego partnera i nie
mogłam przez to strzelić. Zamiast wyciągnąć pistolet, odcięłam mu głowę. Teraz nikt się ze
mnie nie śmieje.
- Już się napatrzyłeś? – uśmiechnęłam się szyderczo. Przytaknął. – Co ty tu w ogóle robisz
Scott? Co masz zamiar z tego osiągnąć? Wydawał się zastanawiać nad moim pytaniem, gdy
bezgłośnie czekałam na jego odpowiedź. Nie oczekiwałam wiele, i się nie rozczarowałam.
- Wszystko czego chciałem od początku tej wojny to służyć mojemu krajowi. – powiedział.
- I jestem pewna że siły zbrojne Zjednoczonych Ludzi cię za to kochają. – odpowiedziałam
sarkastycznie.
- A co innego miałem robić kiedy świat oszalał? Minęły cztery lata od momentu gdy moja
rodzina uciekła na południe przed parszywymi zwierzętami.
Jego nieruchomy wzrok powrócił do utrzymujących się promieni słonecznych potykających
się o horyzont. Pamiętałam zachody słońca na kalifornijskim wybrzeżu, które wzbierały mi
łzy w oczach. ZJ został stworzony ze wszystkich stanów od zachodniego do wschodniego
wybrzeża na południe od Kolorado, włączając w to większość Kalifornii i całą Amerykę
Łacińską. Reszta byłych Stanów i cała Kanada należała teraz do zmiennokształtnych,
stosownie nazwana Narodem Federalnym of Therianthropes, albo FNT. Zmieniacze mają
swój własny rząd, swoje własne wojsko i swoje własne prawa do których muszą się
stosować. My mamy piętnasto stopowy i gruby na osiem stóp, stalowo-ceglany mur
skutecznie oddzielający nas od jednego oceanu do drugiego, a mimo to zmieniacze wciąż
znajdują drogę do naszego kraju. Zasady są proste. Jeżeli jesteś człowiekiem to nie idziesz do
FNT bez pozwolenia czy poręczyciela. Niektórzy ludzie idą na północ dla interesów,
niektórzy z ciekawości, inni dla ryzyka. Jednakże jeżeli jesteś zmieniaczem nie wchodzisz do
ZL nigdy. Nie ma żadnych pozwoleń, żadnych poręczycieli, żadnych wyjątków.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – przypomniałam Scottowi, gdy całkowita ciemność
zapadła wokół nas i wsunęłam swój miecz z powrotem do pochwy.
- Chce ich zabić Alexio. Chce ich wszystkich zabić.
Szczęśliwie dla niego, nasza praca nie wymaga zbyt wiele myślenia. Ludzki rząd odmawia
pozwolenia na legalne przebywanie żadnego zmieniacza w tym kraju nie ważne z jakiego
powodu. Co czyni naszą pracę łatwą. Jeżeli zobaczę zmieniacza po naszej stronie muru,
zabijam go, bez pytań, bez papierkowej roboty. To jest tak łatwe. Czasami myślę że może aż
zbyt. Jednocześnie oni stali się bardziej kreatywni. Razem z soczewkami kontaktowymi
ukrywającymi ostrzegające znaki zwierzęcych oczu zmieniacza, wynaleźli sposób na
oszukanie skanerów DNA przy granicy. Teraz musimy się stać bardziej czujni, bardziej
gotowi i niewahający się przed zadaniem śmierci. Czasami, sama czuję się trochę jak
zwierzę.
***
Zbliżała się północ gdy stałam w jednym z moich ulubionych miejsc, obserwując działalność
pode mną. Jedna rzecz o zmieniaczach - są napaloną bandą. Parę kroków od ich części
granicy możesz się z kimś przespać, patrzeć jak ktoś inny się pieprzy albo robić inne
perwersyjne rzeczy, które ci przyjdą do głowy. Zawsze mnie bawi zabieranie nowych
rekrutów do strefy uliczników i pozwolenie im napatrzeć się ich pierwszej nocy. Ta
dwudziestomilowa sekcja od muru została przezwana czerwoną strefa ze względu na
dystrykt z którym graniczy. Jest to zasadniczo czerwona dzielnica granicy miasta Circe.
Wiem co sobie myślisz. Powiedziałam że jest to moje ulubione miejsce i teraz pewnie
przypuszczasz różnego rodzaju okropne rzeczy na mój temat. Cóż, możesz przestać. Nie
myślałam o seksie odkąd byłam świadkiem rozerwania gardła mojego męża. Lecz są ludzie
którzy nie mają moich skrupułów. Ludzie jak i zmieniacze tłumnie schodzą się do czerwonej
strefy. Co czyni to moim ulubionym miejscem. Atrakcyjnym miejscem do zabijania.
Jak na piątkową noc to się właściwie niewiele działo. Te co zawsze bary i kluby były
wypełnione ożywieniem i zauważyłam przynajmniej dwa tuziny ludzi idących ulicą. Na rogu
ulicy należącej do granicy oraz Main zobaczyłam mężczyznę w czerni patrzącego na mur
spod światła ulicznej latarni. Zwróciłam na niego uwagę i kontynuowałam obserwację. Pięć
minut później wciąż tam stał, lecz jego głowa podążała za mną.
Zrobiłam wewnętrzny rejestr jego rys twarzy – brązowa skóra, brązowe włosy
poprzetykane pasmami złota i sięgające tyłka, brwi koloru złotego brązu, jedynie o odcień
ciemniejsze od jego skóry. Jego wysokie kości policzkowe i wąska szczęka były prawie że
kobiece. Miał szerokie ramiona i stał jak statua na wystawie, idealnie prosto i nieruchomo.
Jego długi czarny płaszcz dobrze ukrywał jego ciało, lecz byłam całkiem pewna że było ono
atletyczne.
Wydawał mi się koci, choć wciąż starałam się nauczyć odróżniać gatunki. Kły były zwykle
łatwe do zauważenia, gdyż wiele z nich ma przodozgryz i koty nie mogą ukryć swoich zębów
gdy mówią. A co do innych gatunków, tylko gady mogą być zauważeni przez ich skórę, oraz
każdy z wodnych gatunków które zdecydują się chodzić po lądzie mogą zostać rozróżnieni
po ich szklanych oczach. Wszyscy mają membranę na gałkach ocznych by powstrzymać je
przed wysuszeniem, dając im wygląd ślepców.
Odwróciłam od niego wzrok i zeskanowałam ulicę i ludzi na dole. Stał prawie że
bezpośrednio naprzeciw mnie, choć byłam na szczycie piętnastostopowej ściany. Przeszłam
parę stóp i zmieniłam położenie by musiał odwrócić swoją głowę by utrzymać mnie w linii
swojego wzroku. Zerknęłam do tyłu i wciąż się na mnie patrzył. Jego pusty wyraz twarzy, jak
gdyby nic go nie obchodziło wcale mnie nie oszukał. Rozważałam to może przez, hmm,
sekundę, nim nacisnęłam guzik na swoim radiu by zawiadomić mojego nocnego partnera.
Lance Ulrick podszedł swoim zwykłym, dumnym krokiem twardziela, ogonek w kolorze
blond śmigał za nim. Mając zaledwie sześć stóp jest jednym z najniższych mężczyzn na
służbie nocnej, lecz szerokość jego ramion wyrównywała ten mankament. Ze wszystkich
Zgłoś jeśli naruszono regulamin