Cena pełnej Bożej mocy A. A. Allen.pdf

(279 KB) Pobierz
8490098 UNPDF
A. A. Allen
CENA PEŁNEJ BOŻEJ MOCY
I. Cena pełnej Bożej mocy
II. Post i modlitwa (Punkt 1)
III. Doskonali jak Mistrz (Punkt 2)
IV. Doskonali jak Ojciec (Punkt 3)
V. Chrystus naszym przykładem (Punkt 4 i 5)
VI. Zaparcie się siebie (Punkt 6)
VII. Krzyż (Punkt 7) (Łk 9: 23)
VIII. Stawać się mniejszym (Punkt 8)
IX. On musi wzrastać (Punkt 9) (Jn 3: 30)
X. Puste słowa i jałowa paplanina (Punkt 10)
XI. Ofiara święta, miła Bogu (Punkt 11)
Uczestnikami boskiej natury (2Pt 1: 4)
Uwagi końcowe
U Z U P E Ł N I E N I E (Ze świadectwa L. Nankivelle „O związywaniu i rozwiązywaniu”)
I. Cena pełnej Bożej mocy
„Lecz ci, którzy ufają Panu, nabierają
siły, wzbijają się w górę na skrzydłach jak
orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają.”
Iz 40:31
Na tę obietnicę oczekiwałem już w wieku dwudziestu trzech lat czyli od swojego nawrócenia. Tak!
To było to, czego żądała moja dusza od chwili, kiedy mnie Bóg powołał, abym Mu służył.
Powołanie moje dokonało się w takiej mocy i było tak skuteczne, że nie nasuwało mi najmniejszej
wątpliwości. Faktu, że to się stało we mnie, nie mogło nic podważyć. Aczkolwiek nigdy poprzednio
nie dożywałem takich rzeczy jak po moim nawróceniu, zdawałem sobie jednak sprawę z tego, iż
muszę się wiele uczyć, jeśl mam spełnić to, do czego zostałem przez Pana powołany. Dlatego
spędzałem wiele godzin na czytaniu Biblii i starałem się pojąć jej treść i poselstwo, a moja prosta,
nieuczona dusza rozumiała to po prostu tak, że Bóg mówi do mnie słowem: „Idźcie i głoście wieść:
Przybliżyło się Królestwo Niebios. Chorych uzdrawiajcie, niemocnych posilajcie, demony
wyganiajcie, umarłych wskrzeszajcie; darmo wzięliście, darmo dawajcie” (Mt 10: 7–8).
Rozumiałem, że wszystko to są wymagania, skierowane pod moim adresem z chwilą powołania
mnie do służby, lecz nie wiedziałem, jak mogłoby się to stać. Sam w sobie byłem słaby, bezsilny i
nie byłem w stanie wykonać tych nakazów. Było mi jednak jasne, że tak stać się może, bo inaczej
Chrystus, w którego wierzyłem, nie dawałby takich poleceń, których by nie można było wykonać.
W chwili nawrócenia wiedziałem o Bogu i Jego Słowie tak mało, że nie umiałem nawet wymienić
czterech Ewangelii. W kościele metodystów, w którym uwierzyłem i do którego zostałem przyjęty
za członka, nie pouczono mnie o tym, abym oczekiwał na chrzest Duchem Świętym, tak jak tego
oczekiwali uczniowie w dniu Pięćdziesiątym. Nie pouczono mnie także o tym, że mnie, jako temu,
który uwierzył Panu, mają towarzyszyć znamiona, wymienione w Ewangelii Marka 16 :17–19.
Byłem nawrócony, ponieważ uwierzyłem w Jezusa Chrystusa jako mojego Zbawiciela, a przez to
byłem zbawiony, oczyszczony od grzechów, czyli tym samym uratowany od zguby. Gdy się jednak
zagłębiłem w Piśmie Świętym, Bóg dał mi z niego to, z czego miałem największy pożytek. Pan
zaczął mi objawiać pełną prawdę o chrzcie Duchem Świętym i o cechach, jakie mają znamionować
ochrzczonego Duchem Świętym, o darach duchownych i nadnaturalnych Bożych rzeczach.
Wkrótce potem zaprowadził mnie Bóg na zebrania zielonoświątkowców, gdzie w małym zakresie
mogłem dożyć Bożego błogosławieństwa, pochodzącego z przejawów i działalności Ducha
Świętego. W tych zgromadzeniach zrozumiałem konieczność otrzymania chrztu Ducha Świętego i z
całego serca zacząłem szukać Boga i prosić o to, co uważałem za konieczne, tj. o chrzest Duchem
Świętym.
Po upływie trzydziestu dni od mojego nawrócenia byłem w pewnym zgromadzeniu „Kościoła
Bożego” w Miami na Florydzie, które odbywało się pod gołym niebem. Tam zostałem cudownie
napełniony Duchem Świętym i mówiłem nowymi językami, jak mi Duch Święty dawał wymawiać
(Dz 1: 8). Oczekiwałem zdecydowanie na to, iż z chwilą przyjęcia Ducha Świętego przyjmę także
moc uzdrawiania chorych i czynienia cudów. Jednakże nieco później zrozumiałem, że do tego
trzeba mieć coś więcej niż chrzest w Duchu Świętym. Chrzest Duchem Świętym umożliwia dostęp
do tych rzeczy, a dary Ducha stanowią jakby przewody, którymi ta moc płynie. Zacząłem się zaraz
modlić i szukać darów Ducha Świętego. Czułem to, że muszę posiadać moc uzdrawiania chorych,
ponieważ rozumiałem, że Bóg nikogo nie powołał do służby głoszenia ewangelii, kogo by nie
wyposażył w dar uzdrawiania chorych. W każdym razie można moc i siłę Ducha Świętego, jeśli
jesteśmy nią napełnieni, porównać do prądu elektrycznego. Wygląda to w ten sposób, jakbyśmy
swój dom wyposażony w instalację elektryczną podłączyli do sieci i tym samym otrzymali prąd
elektryczny. Wielu ludzi latami używa prądu tylko po to, aby mieć światło. Nie wykorzystują
wielkich możliwości, jakie stoją do ich dyspozycji przy korzystaniu z sieci, bo mogliby używać
przyrządów, napędzanych elektrycznością. Dary Ducha Świętego mogą być przyrównane do
takiego aparatu, ponieważ jeżeli dołączymy do nich nowe dary, można z łatwością wykonać
większą pracę. Siła się nie zmieniła, stała się tylko wydajniejszą. Nie było nigdy zamiarem Bożym
ograniczać się, gdy napełnił swój lud Duchem. To jest dopiero początek. „Starajcie się usilnie o
lepsze dary” (1Ko 12: 31). Znalazłem, że to jest ścieżka, wiodąca do skuteczniejszej działalności
Bożej.
Dwa lata po swoim nawróceniu wstąpiłem w szczęśliwe małżeństwo i zacząłem swoją służbę.
Więcej niż rok zwiastowaliśmy z żoną ową sławną ewangelię o wykupieniu i chrzcie Duchem
Świętym, o powtórnym przyjściu Chrystusa, a także o Bożym uzdrowieniu. Przy każdej
ewangelizacji poświęcałem przynajmniej dwa wieczory w tygodniu na zwiastowanie o Bożym
uzdrowieniu i modlitwy za chorych. W ciągu tego czasu dożyliśmy wielu uzdrowień, dokonanych
przez Boga, a Pan błogosławił zwiastowanie swego Słowa. Ale było mi jasne, że Boży plan zawiera
w sobie jeszcze większe rzeczy dla mnie i wierzyłem, że przyjdzie czas, kiedy zostaną w mym
życiu zrealizowane. Często zagłębialiśmy się razem z żoną w Piśmie Świętym, a coraz głębiej
byliśmy przekonani, że obietnica Boża o znamionach tych, co uwierzą, jak uzdrawianie i czynienie
cudów, należy do nas w teraźniejszych czasach. Byliśmy też świadomi tego, że nie mamy pełnej
mocy ani siły, którą Pan obiecał. Wiedzieliśmy, że według Pisma musi tkwić w tym jakaś
przyczyna, jeżeli tej mocy w pełni nie posiadamy. A ponieważ Bóg nie może kłamać, musi ona
tkwić w nas samych. W czasie swojej pierwszej kaznodziejskiej działalności w pewnym zborze
„Kościoła Bożego” w Colorado uczyniłem pewne postanowienie, aby za wszelką cenę wyprosić
odpowiedź z góry, ponieważ moja służba nie była potwierdzona znamionami i cudami. Byłem
pewny, że Bóg będzie jeszcze w jakiś sposób mówił ze mną i oznajmi mi, co stoi na przeszkodzie
między mną, a mocą Bożą ku czynieniu cudów w mojej służbie, jeżeli w postach i w modlitwach
będę Pana o to prosił.
Tęskniłem mocno za mocą Bożą w mym życiu, a czułem, że nie będę mógł stanąć znowu za
kazalnicą i głosić Słowa Bożego, jeśli mi Bóg na to nie odpowie. Zaznajomiłem żonę z moim
planem, a w boju, jaki odtąd nastąpił w moim życiu, zwyciężyłem. Szatan postanowił mi
przeszkodzić w moich zamiarach proszenia Pana tak długo, dopóki mi nie odpowie. Często więc
szatan zwyciężał przez wywabianie mnie z pokoiku, który służył mi do modlitwy. Wiedział on, że
powstałoby wiele szkód w jego królestwie, gdybym doszedł kiedyś do bezpośredniej łączności z
Bogiem. Czynił więc wszystko, co tylko było w jego mocy, aby mnie pewnie trzymać i zabronić, by
za żadną cenę nie mogło się owo połączenie urzeczywistnić. Codziennie wchodziłem do swego
pokoiku, przeznaczonego na modlitwy, ze stanowczym postanowieniem, że zostanę w nim tak
długo, aż będzie mówił do mnie Bóg. Ale znowu i ciągle odchodziłem stamtąd, nie otrzymawszy
Bożej odpowiedzi. Wtedy mówiła do mnie żona: „Myślałam, że powiedziałeś, iż teraz już
zostaniesz dotąd, dopóki nie nadejdzie Boża odpowiedź.” Uśmiechała się przy tym do mnie jej
tylko właściwym uśmiechem i przypominała mi, że Bóg jest wprawdzie gotów, lecz ciało jest mdłe.
Znowu i znowu odpowiadałem jej: „Haneczko, było moim zamiarem przebić się w modlitwie i
przemodlić się, ale… Znalazł się zawsze jakiś powód, dla którego nie mogłem w swojej komórce
zostać dotąd, dopóki by nie przyszła Boża odpowiedź. Usprawiedliwiałem się zawsze i mówiłem:
„Jutro to przemogę, kiedy okoliczności ułożą się może pomyślniej”. Pan pobudził moją myśl i
dodał odwagi sercu, kierując moją uwagę na Daniela, gdy trwał w poście i w modlitwie (Dn 10: 1–
12), dopóki nie wyrwał odpowiedzi z rąk szatana, chociaż trwało to całe trzy tygodnie. Wtedy
znowu wszedłem do komórki na kolana, a żonie powiedziałem, że nie wyjdę, dopóki nie usłyszę
głosu Bożego, i myślałem tak poważnie. Kiedy jednak za kilka godzin poczułem zapach obiadu,
który żona gotowała dla siebie i dla naszych maleństw, nie wytrzymałem i wyszedłem z komórki do
kuchni, pytając żony: „Cóż to takiego smacznego gotujesz, kochana?” A gdy chwilę potem
siedziałem za stołem, przemówił Bóg do mojego serca. Połknąłem dopiero pierwszy łyk strawy,
jednak wstałem, kiedy przemówił. Teraz wiedziałem już z całą pewnością, że Bóg nie odpowie na
pytanie mego serca, jeśli mi to nie będzie droższe niż cokolwiek innego na świecie, droższe niż
potrawa, uspokojenie i ukojenie cielesnych żądz i pożądliwości. Gdy czekamy na Boga, aby Go
usłyszeć, nasłuchiwanie głosu Bożego musi być ponad wszystko, musi być najważniejsze.
Wstałem prędko od stołu i powiedziałem do żony: „Haneczko, teraz mam do czynienia z Bogiem.
Wrócę do komórki, a proszę, zamknij mnie. Chcę tam zostać tak długo, aż coś usłyszę od Boga.
„Ach — powiedziała — może już za godzinę zaczniesz stukać, żebym ci otworzyła”. Wiedziała, że
często już tak obiecywałem, że zostanę w komórce, póki nie otrzymam odpowiedzi, i widocznie
zwątpiła już o tym, bym mógł na tyle zapanować nad moim ciałem, żeby przemóc diabła. Zamknęła
jednak drzwi i powiedziała: „Puszczę cię, jak tylko zapukasz.” Odpowiedziałem znów, że nie
będzie to prędzej, aż otrzymam odpowiedź, na którą tak długo czekam. Nareszcie postanowiłem
zostać za wszelką cenę, aż usłyszę coś od Pana. Po całych godzinach bojowania w mojej izdebce
przeciwko ciału i diabłu wielekroć byłem bliski zaprzestania wszystkiego. Wydawało mi się to
wiecznością, a wynik był tak mało znaczący. Ciągle i znowu przychodziło do mnie pokuszenie, aby
zaniechać tego wszystkiego, zadowolić się bez Bożej odpowiedzi — postępować tak jak
dotychczas. Ale głęboko w sercu wiedziałem, że się tym nigdy nie będę mógł zadowolić. Przecież
już tyle razy próbowałem i przekonywałem się, że to mi nie wystarcza. Nie! Dlatego wytrwam tutaj
na kolanach, aż mi Bóg odpowie, choćbym miał przez to umrzeć.
Wtedy chwała i dostojność Boża zaczęła napełniać moją izdebkę. Myślałem, że to żona otworzyła
pokój, ale tak nie było. To Zbawiciel Jezus Chrystus otworzył drzwi niebios, a komórka została
zalana wspaniałością Bożej chwały. Nie wiem, jak długo trwałem tam, zanim się to stało, ale to nie
jest dla mnie ważne. Wiem tylko, że przebiłem się w modlitwie. Obecność Pańska była prawdziwie
tak zadziwiająca i mocna, że czułem konieczność śmierci tu na kolanach, bo nie mógłbym znieść,
gdyby Bóg bliżej jeszcze do mnie przystąpił. Jednak tęskniłem przecież za tym i byłem
zdecydowany na to w prośbach. Czy była to dla mnie odpowiedź? Czyżby Bóg mówił ze mną? Czy
Bóg uciszył po tylu latach pragnienie mojego serca? Nie wiedziałem, jak długo trwam w tym stanie.
Wydawało mi się, jakbym stracił przytomność na wszystko oprócz mocnej obecności Bożej.
Próbowałem Go ujrzeć i jednocześnie bałem się tego (2Mo 23: 20). Obecność Jego chwały była
przeze mnie dostatecznie odczuwana. Gdyby tylko zechciał ze mną mówić i odpowiedzieć
przynajmniej na jedno pytanie! „Panie, dlaczego nie mogę uzdrawiać chorych? Dlaczego nie mogę
czynić cudów w Twoim imieniu? Dlaczego nie posiadam takich znamion wiary, jakie mieli Piotr,
Jan i Paweł? Na to usłyszałem Jego głos, jak głos gwałtownego wichru. Prawdziwie był to Bóg.
Mówił do mnie. To była sławna odpowiedź, której tak pragnąłem, na która tak długo czekałem. W
obecności Bożej czułem się jak mały pyłek na stoku skalistej góry, sięgającej do nieba. Czułem, że
nie jestem godzien słyszeć Jego głosu. Lecz On nie mówił ze mną dlatego, że byłem tego godzien,
lecz dlatego, że potrzebowałem tego. Już przed wiekami obiecał zaspokoić tę potrzebę, było to więc
spełnieniem Jego obietnicy. Wydawało mi się, że Bóg mówił do mnie tak szybko i o tylu rzeczach,
że nie byłem w stanie zatrzymać tego wszystkiego w pamięci, a jednak wiedziałem, że tego nigdy
nie mogę zapomnieć. Bóg zaznajamiał mnie ze wszystkim i podawał mi spis rzeczy, które stały
między mną, a mocą Bożą. Każdorazowo, kiedy do spisu było dołączane nowe żądanie,
następowało krótkie wyjaśnienie lub wykład, w którym to żądanie zostało wyjaśnione. Niektóre z
rzeczy, które Pan Bóg do mnie mówił, brzmiały jak wyjątki z Pisma Świętego i wiedziałem, że były
z niego wzięte. Ale te trzy pierwsze! Mogły być w Biblii? Gdybym wiedział, że tak wiele rzeczy
trzeba będzie zapamiętać, wziąłbym sobie ołówek i papier. Nie przypuszczałem, że Bóg w ten
sposób będzie do mnie mówił i że da mi taki długi spis żądań. Nigdy bym nie pomyślał, że jestem
aż tak oddalony od świątobliwości Bożej i nie byłem świadomy tego, że w naszym życiu było aż
tyle rzeczy, które się Panu nie podobają i przeszkadzają mojej wierze.
Podczas gdy Bóg w dalszym ciągu mówił do mnie, zacząłem pośpiesznie szukać ołówka i
znalazłem jego kawałek z ułamanym koniuszkiem. Zaostrzyłem go zębami i szukałem kawałka
papieru, ale go nie znalazłem. Nagle przypomniałem sobie o pudełku z tektury, w którym
przechowywaliśmy zimową odzież i postanowiłem na nim napisać. Prosiłem przeto Pana, by zaczął
jeszcze raz od początku, pozwolił mi pisać jedno po drugim i żeby mówił wolniej, abym wszystko
mógł przelać na papier. Bóg zaczął więc mówić jeszcze raz. Mówił o wielu rzeczach, o których już
poprzednio wspominał, przebiegając jedną po drugiej, a o czym Bóg do mnie mówił, napisałem.
Kiedy już ostatnie żądanie zostało napisane na kawałku tektury, mówił Bóg jeszcze raz do mnie
tymi słowy: „To jest odpowiedź. Jeżeli złożysz ostatnią rzecz z otrzymanego spisu na ołtarzu
oddania się i posłuszeństwa, będziesz nie tylko uzdrawiał chorych, ale także w moim imieniu
wyganiał demony. Ujrzysz potężne cuda i znaki, gdy będziesz w moim imieniu głosić Słowo.
Albowiem patrz, dam ci moc nad wszelką gwałtowną mocą nieprzyjacielską.” Bóg dał mi również
zrozumieć, że przeszkody w mojej służbie są takie same, na jakie napotyka tysiące kaznodziejów.
Przeszkody te wstrzymują Pana od działania przeze mnie, a także uniemożliwiają potwierdzanie
Słowa znamionami. W końcu zaczęło światła w pokoju ubywać, poczułem jak Jego mocna siła
poczęła się unosić w górę. Jego obecność trwała jeszcze chwilę i ja drżałem jeszcze pod wpływem
obecności Bożej. Trzymałem spis w swoim ręku. Tutaj wreszcie znajdowała się cena, jaka muszę
zapłacić w swym życiu i służbie. Wypisana cena za pełną Bożą moc.
Zastukałem zaraz gwałtownie w drzwi, a kiedy mi żona otworzyła i zobaczyła mnie, wiedziała od
razu, iż spotkałem się z Bogiem. Pierwsze jej słowa były: „Otrzymałeś odpowiedź?” „O tak, Bóg
mnie tutaj odwiedził, a tutaj jest odpowiedź.” W mojej ręce był kawał brunatnej tektury z
odpowiedzią, która kosztowała tyle godzin postów, modlitw, czekania, a także i wiary. Zasiedliśmy
ze spisem za stół, a gdy zacząłem żonie opowiadać, co się stało, i przeczytaliśmy razem zapisaną
tekturę, płakaliśmy oboje. Jedenaście punktów tworzy treść niniejszej książeczki. Każdemu z tych
jedenastu zdań jest poświęcony cały rozdział. Gdybym mógł skreślić ostatni z jedenastu punktów,
mógłbym daną mi obietnicę uważać za swoją. Szatan mi jednak powiedział, że to się nigdy nie
stanie. Odpowiedziałem, że się to stanie za pomocą łaski Bożej. Miliony ludzi było chorych,
biednych i ubogich, którym lekarska wiedza nie pomogła. Musiał im ktoś przynieść oswobodzenie i
ratunek. Bóg powołał mnie, abym był pośrednikiem w wykupieniu, jak powołał każdego, który
służy Słowem, żeby czynił to samo (Ez 34: 1–4). Często bywało w moich zebraniach, kiedy
podróżowałem po USA, że Bóg wylewał swego Ducha, lecz działo się to w ograniczonej mierze.
Wiedziałem jednak, że ujrzę takie cuda, jakich poprzednio nie oglądałem. W kościele „Calvary” w
Oakland (Kalifornia), gdzie jest pastorem rev. A. Townes, prowadziłem ewangelizację z
uzdrowieniem na temat: „Z powrotem do Boga”. Wiele ludzi mówiło, że było to największe
przebudzenie w dziejach Oaklandu. Setki ludzi mówi, że tak mocnego spotkania z mocą Bożą
jeszcze nigdy nie przeżyli. Już pięć tygodni trwają zebrania, a fale łaski Bożej płyną co wieczór tak
silnie na zebranych, że wielu świadczy, iż zostali uzdrowieni, podczas gdy siedzieli na swoich
miejscach, przy czym wszyscy odczuwają, jak mocna siła Boża spływa na zebranych. Ludzie
wstawali, aby świadczyć o nagłych uzdrowieniach, a niektóre z nich są faktycznie cudami, jak
zniknięcie różnych narośli, uzdrowienie ślepych i głuchych, zniknięcie guzów. Przy wkładaniu rąk
w imieniu Jezusa czułem, jak guzy znikają. Ogromne są okrzyki zwycięstwa, kiedy zostają
uzdrowieni ślepi. Pewna kobieta świadczy, iż było to tak, jakby przyszła z mroku pod słoneczne
promienie. Modliliśmy się za pewną panią, która miała chorobę gardła. Po chwili widzieliśmy, jak
śpieszyła do toalety, a gdy wróciła do zgromadzonych, opowiadała, że w modlitwie wyszło jej coś z
gardła do ust, a miało to kształt obcego wyrostka, niewątpliwie raka. Narośle wielkości ludzkiej
pięści znikały przez noc, kiedy w imieniu Jezusa wkładano ręce. W wielu wypadkach prawdziwe
uzdrowienia były stwierdzone przez lekarza i wykazane rentgenem. Stoimy tu ze świętą bojaźnią i
zdumiewamy się nad pełną Bożą mocą, która się przejawia od pierwszej chwili w tych zebraniach.
Wielu ludzi zostało oswobodzonych z mocy wroga, zbawionych, uzdrowionych lub napełnionych
Duchem Świętym. 90 % z tych, na których wkładano ręce, zaraz pod mocną siłą Bożą zostawało
rzuconych na ziemię. Niektórzy krzyczeli lub zataczali się pod działaniem Ducha Świętego, jakby
byli pijani, zanim padli na ziemię. (patrz Jr 23: 9).
W tych okolicznościach jest wprost niemożliwe, aby odszedł ktoś z zebrania obojętny lub
niedotknięty. Jest to niepojęta moc Boża, która dotyka najgłębszych głębin człowieka. Ta sama siła
sprawiła, że Jan padł do Jego nóg jak martwy (Obj 1: 17). Ogłosiliśmy potem, że na tych, którzy
pragną na naszych zebraniach zostać ochrzczeni Duchem Świętym, będziemy wkładać ręce zgodnie
ze Słowem Bożym, zapisanym w Dziejach Apostolskich 8: 17. Po kazaniu przyszli wszyscy, którzy
nie zostali ochrzczeni w czasie kazania, i ustawili się w długi rząd, a każdy z małymi wyjątkami, na
kogo zostały włożone ręce w imię Chrystusa, padał na ziemię. Był to niezwykły widok dla mnie,
stojącego w tyle na podium, kiedy oglądałem całą przestrzeń przed ołtarzem zapełnioną tymi,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin