Z herbaciarnią w tle
Autor: Nope Oryginał: Happiness Involving a Tea House http://nopespace.com/hp2/hiath.htm Przekład swobodny: manarai Do niczego z tego wszystkiego, co jest czyjeś, ja nic nie mam. Mam tylko zgodę na tłumaczenie. Jak wszystkie angielskie herbaciarnie, Yorkshire Rose wewnątrz wydawała się większa niż na zewnątrz. W środku stały okrągłe stoliki nakryte różowymi obrusami z białą koronką, a na każdym na wpół zwiędły kwiatek w szklanym wazoniku. Elsie – od sześćdziesięciu lat właścicielka i kelnerka – krzątała się za ladą, przestawiając babeczki pod szklanymi kloszami, ogrzewając czajniczki, wycierając filiżanki i osuszając spodeczki. Klientów nie było wielu – dokładnie troje. Stary Fred jak zawsze pogryzał w kącie fajkę, bo Elsie nie pozwalała mu palić. Maria, młoda Latynoska, która nie znała ani słowa po angielsku, zamawiała pokazując palcem. I młody człowiek, który stanął kiedyś w drzwiach i po dogłębnej analizie każdego krzesła pod kątem potencjalnego widoku wybrał jedno – zajmował je codziennie o jedenastej, czytał gazetę, popijał herbatę i wyglądał przez okna. W porównaniu z majorem, który miał zwyczaj każdego niedzielnego popołudnia sadzać przy stoliku swoje psy i podawać im wystudzoną herbatę na porcelanowych spodkach, a sobie wrzucał do whisky cukier w kostkach i cytrynę w plasterkach, było to stosunkowo normalne, i Elsie powstrzymywała się od komentarzy (chociaż zdarzało się jej opowiadać o tym Gladys i innym paniom u fryzjera – w środy, kiedy emeryci mieli zniżkę).
Elsie właśnie skończyła układać grube kawałki ciasta z owocami w oknie wystawowym, kiedy przez otwarte nagle drzwi wpadł podmuch zimnego powietrza. Do środka wszedł zdecydowanym krokiem dość kanciasty mężczyzna o srebrnoblond włosach. To, co na zewnątrz wydawało się nieprzemakalną peleryną, zmieniło się niepostrzeżenie w czarne szaty i ciemnozielony płaszcz. Nikt z obecnych nie zwrócił na niego większej uwagi, więc wieszając okrycie na idealnie przystosowanym to tego celu kołku, pospieszył naprawić to niedopatrzenie.
- Co za wstrętna, nieznośna pogoda!
Zza gazety dobiegło prychnięcie.
- Słucham? – wycedził nowoprzybyły, odwracając się wyniośle w kierunku „Evening Post”.
- Daruj sobie. – Ponad gazetą pojawiło się lekceważące spojrzenie zza okularów. – Ledwie kapuśniaczek.
Może nie było to całkowicie precyzyjne, ale na pewno bliższe prawdzie.
- Na deszczu puszą mi się włosy – odparł ten pierwszy. – A tak w ogóle... „kapuśniaczek”? Jakież to plebejskie.
Gazeta opadła na stolik, a jej właściciel westchnął ciężko.
- Musisz zawsze odstawiać taki cyrk, Malfoy?
- My się znamy?
Zielone oczy za okularami w drucianych oprawkach zwróciły się wymownie ku górze, a mężczyzna odsunął z czoła nieporządną, czarną grzywkę, odsłaniając cienką bliznę w kształcie błyskawicy.
- No, no, no. Cholerny Harry Potter.
- Dupek Draco Malfoy.
- To tak się wita bohatera świata czarodziejów?
- Boha...! Malfoy, podprowadziłeś śmierciożercom budżet operacyjny i ...
- ... pozbawiając ich tym samym finansowych podstaw działalności i zwiększając szanse porażki.
- I zamelinowałeś się na trzy lata we Francji, co raczej ...
- Maksymalizacja efektywności mojego manewru przez taktyczne wycofanie się z pola walki.
- Co raczej nie kwalifikuje się jako bohaterskie.
- Trzeba wielkiej odwagi, żeby sprzeciwić się wrogom, ale równie wielkiej, by sprzeciwić się przyjaciołom.*
- ... hę? - Dumbledore. Pierwszy rok.
- ... ty pamiętasz takie rzeczy?
- Ja miałbym pamiętać, jak straciliśmy puchar domów przez arbitralny kaprys starego trepa? – Draco nieznacznie wzruszył ramionami. – Nie, to niemożliwe.
- Albus Dumbledore to był ...
- ... najbardziej perfidny drań od czasów Machiavellego. Tak, jeśli dobrze pamiętam, nazwałeś go w czasie naszego ostatniego spotkania.
Harry opuszczał i podnosił szczękę, aż wreszcie zdecydował się rzucić spojrzenie miażdżące.
- Tylko nie próbuj odwracać McGonagall ogonem – ostrzegł Draco i wpatrzył się w okno. – Bo będę musiał wyjść z powrotem na tę ulewę i zostawić cię tu na pastwę goryczy i wyrzutów sumienia.
- Pewnie – odparł Harry wesoło. – Znów złam mi serce, jak za starych dobrych czasów.
- No, jeżeli by cię to tak bardzo miało obejść... – Draco odsunął sobie krzesło po przeciwnej stronie stolika i opadł na nie z absurdalną gracją.
- To... to... – krztusił się Harry – …to miało być sarkastyczne!
- Oczywiście, że miało być. – Draco poklepał go uspokajająco po dłoni. – Wierzę. Naprawdę.
- Mógłbyś się czymś zapchać?
- A co proponujesz? – Draco podsunął sobie pod nos dłoń Harry’ego trzymającą filiżankę. Powąchał i zrobił minę cierpiętniczą. – Co ty pijesz?
- Rumianek – wyjaśnił Harry, zabierając filiżankę i rękę.
- Ugh.
- Lubię rumianek.
- Herezja.
- Uspokaja.
- Smakuje jak uryna.
- A ty coś o tym wiesz.
- Nie obrażaj mnie, Potter. Nigdy w życiu nie wypiłbym rumianku. - Draco zastanowił się głęboko. – Gdyby tak zieloną, parzoną w czajniczku, jak należy. Gdyby tak Earl Grey, mocną i gorącą. Gdyby tak Darjeeling, w porcelanowej filiżance, z odrobiną mleka i cieniutkim plasterkiem cytryny...
- Proszę bardzo – wtrąciła Elsie, stawiając przed nim filiżankę.
Spojrzał podejrzliwie.
- A to co takiego?
- Darjeeling, z mlekiem i cytryną.
- ... dziękuję. To w ogóle nie było podejrzanie niesamowite.
Pochylił się do Harry’ego i spytał teatralnym szeptem
- Wiedziałeś, że ta kobieta słyszy każde nasze słowo?
- Nie przejmujcie się mną, kochani – odparła Elsie, poprawiając kwiatek na sąsiednim stole.
Harry i Draco patrzyli na nią znacząco, aż sobie poszła.
Zapadła cisza. Filiżanka Harry’ego raz i drugi szczęknęła o spodek. Nad herbatą zwijały się pierścionki pary.
Wreszcie odezwał się Draco.
- Nie wydawałeś się zaskoczony na mój widok, Potter.
Zamiast odpowiedzi Harry złożył gazetę, przekręcił i położył na stole, wskazując na nagłówek „Licytacja domu Blacków”. Był to raczej podtytuł w rubryce z wiadomościami lokalnymi sprzed tygodnia. Draco przebiegł wprawnym okiem krótki tekst i wśród „spodziewanych licytantów” odnalazł nazwiska i swoje, i Harry’ego.
- A, prawda. Stara siedziba rodowa.
- Rodowa?! Jesteś Malfoyem.
- I Blackiem. – Draco błysnął zębami. – A teraz wręcz jedynym Blackiem, prawda?
Harry gwałtownie odstawił filiżankę, rozlewając herbatę.
- Pieprz się.
- Publicznie? – Uniesione brwi Draco wyrażały zdziwienie. – Czyżbym musiał dostosować swoje przyzwyczajenia do lokalnych fetyszy? Właściwie powinienem, jeśli zamierzam się tu przenieść na stałe...
- Ty... z ciebie naprawdę jest rzadki zasraniec, wiesz?
Draco rzucił mu uśmieszek.
- Nie zawsze tak myślałeś.
- Daruj sobie – uciął Harry. – Jesteś wciąż tym samym aroganckim pajacem, którego spotkałem przed pierwszym rokiem u Madame Malkin.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – wyszczerzył się Draco. – Jakie to słodkie!
- Co...? Przymknij się, Malfoy...
- Pozwól, że odświeżę twoją pamięć. Jakieś półtora roku po rozpoczęciu drugiej wojny, krótko po tym, jak Pansy i Goyle zmienili orientację? Pewien przytulny pub w Wiltshire? – Nachylił się do przodu i kontynuował z lubieżnym błyskiem w oku. – Prywatny pokoik? Tajne spotkanie w wigilię decydującej bitwy? Między szatańsko przystojnym agentem Czarnego Pana i nieporadnym figurantem...
- Nie mówiłem przypadkiem, żebyś się przymknął?
- I to ty chciałeś mnie zwerbować na waszą stronę. Pochlebiłeś mi, naprawdę.
- Pomysł był Pansy.
- A ty na pewno broniłeś się twardo i długo. Powiedz, Potter: byłeś twardy? A długi?
- Przez Voldemorta twój ojciec zgnił w Azkabanie. – Harry zignorował pytanie, czując, że czerwienieje.
- Zgnił – zgodził się Draco, opierając się na krześle.
- Wydawało się nam, że to twój słaby punkt. Lucjusz był...
- Mój ojciec był dobrym człowiekiem.
- On...
- Możesz nie zgadzać się z jego metodami, Potter, ale był dobrym człowiekiem.
- Dobra. Niech będzie. Jak chcesz. Wiesz...
- Nie, żadne „jak chcesz”. Był dobrym człowiekiem. Robił to, co musiał, żeby ochronić i utrzymać rodzinę.
- I to ma usprawiedliwić... – Harry urwał. Westchnął i pociągnął łyk herbaty. – Słuchaj, naprawdę nie chcę się w to zagłębiać. To już minęło.
- Tak – przytaknął Draco. – Minęło.
Znów siedzieli w ciszy. Deszcz kapał z daszku nad oknem i bębnił o plastikowy parapet.
- Może ciasteczko do herbaty? – pisnęła Elsie. Obaj drgnęli.
- Nie, dziękuję – odpowiedział Harry.
Draco przyjrzał się krytycznie proponowanemu menu, ale potrząsnął głową.
- Może później.
- Może życzą sobie panowie jeszcze czegoś?
- Nie, mamy wszystko, czego nam potrzeba. Proszę nas zostawić.
- Jeżeli będę potrzebna, wystarczy zawołać – dodała Elsie, odchodząc.
- Gdybym nie miał przy sobie wykrywacza eliksirów, bardzo bym się w tym momencie niepokoił – wymruczał Draco, krzywiąc się pod jej adresem, zanim znów upił herbaty.
- Naprawdę nazwałem Dumbledore’a najbardziej perfidnym draniem...?
- ...od czasów Machiavellego? Tak. – Draco uśmiechnął się szelmowsko. – Ale potem dodałeś „ale to nie znaczy, że od czasu do czasu nie może mieć racji”, i zepsułeś efekt. A tak dobrze ci szło.
- Dobrze?
- Prawie mnie przekonałeś. Już się widziałem ze skrzydełkami i aureolką. Ale ty wtedy zrobiłeś mi powtórkę z mugoloznawstwa...
- Taa, a pamiętasz jaką ty mi mowę sypnąłeś? Bezwstydnie zawczasu przygotowaną?
- Pozwolę sobie zauważyć, że jestem mistrzem retoryki improwizacyjnej – parsknął Draco.
- Jasssne – uśmiechnął się Harry. – Całe przemówienie? O tradycjach, wartościach, i o silnych, którzy mają obowiązek chronić słabych? I o wielkiej i chwalebnej sprawie, którą popierasz? I jak to mugole zawsze będą zagrożeniem, bo nigdy nie będą mieli tego, co my mamy, a my nigdy nie będziemy mogli im tego dać, i oni zawsze nas będą za to nienawidzić? I o...
- A ty wtedy próbowałeś zamknąć mi usta pocałunkiem. Całkiem jakby mała Weasley nie zdążyła cię nauczyć, że to nigdy nie działa.
- Co? Nigdy cię nie...
- W usta, Potter. Z języczkiem.
- Ugh... Nie było...
- Wiesz, ty jesteś po prostu niebezpieczny. Tak sobie chodzisz i całujesz ludzi bez ostrzeżenia? Takie twoje fair play?
- Jeden raz!
- Tak konkretnie to pięć.
- ... pijany byłem zresztą!
- Kremowym? – zaśmiał się Draco. – Patrz, a jeszcze przed chwilą twierdziłeś, że w ogóle nic nie zaszło.
- Ja... ty... wtedy... – Harry plątał się w zeznaniach. – Słuchaj, liczy się to, że sam chciałeś poprzeć naszą stronę. Z własnej woli.
- No właśnie. Okazało się, widzisz, że tak naprawdę to ja po prostu chciałem być nieprzyzwoicie bogaty i sprawić sobie domek z ogródkiem.
- A nie mogłeś tego objawienia mieć odrobinę wcześniej?
- Miałem szesnaście lat, Potter. Co ja wiedziałem o życiu?
- A dlaczego to musiał być właśnie ten dom? Możesz sobie przecież pozwolić na cokolwiek byś chciał.
- Nie zawsze chodzi o pieniądze. – Wyglądało na to, że samego Draco to zdziwiło. – Chciałem powiedzieć: nie zawsze chodzi tylko o pieniądze.
- A miłość? – bąknął Harry. Zreflektowawszy się, dorzucił: – Szczęście? Prawda? Sprawiedliwość?
- Zobacz, komu udaje się nie tylko trafić do Azkabanu, ale i z niego wyjść. To najlepiej świadczy o związku sprawiedliwości z pieniędzmi. – Draco poprawił się na krześle. – I tu dochodzimy do jednej z spraw, którą po naszej stronie załatwiało się jak należy. Nie było kłopotu z więźniami.
- Tak, tylko z masowymi grobami.
- Cóż, sami je sobie kopali. Albo, chociaż tu pewnie trochę przesadzam, może używali magii?
- Wy używaliście.
- Proszę?
- Nie oni. Wy. Wy używaliście magii, żeby pozbyć się ciał.
- Skończyłeś, Potter? Nagadałeś się?
- Tak. Tak, skończyłem. Ja tylko... właściwie dlaczego nie zostałeś tam, gdzie byłeś, Malfoy? Nie miałem nic przeciwko temu, że siedziałeś we Francji. Dobrze mi z tym nawet było. A ty musiałeś się właśnie nagle zjawić, i od razu kupić mój dom.
- Twój dom?
- Dom Blacków. Wiesz, ostatnia pamiątka po moim ojcu chrzestnym? I po Remusie? Może jedyne, co nie zostało zniszczone albo spalone?
- Jeżeli tak ci zależało, czemu nie wziąłeś udziału w licytacji? Biedny przecież nie jesteś.
- Wziąłem.
- A.
- Właśnie.
- Wiesz, nawet mnie ciekawiło, kim był ten podejrzanie wyglądający, narwany łapserdak, którego mój prokurent przelicytował.
- Uch, ty... ty absolutny...
- Mam sporo miejsca – oświadczył Draco z rozbrajającą szczerością. – Może byś się wprowadził?
Odpowiedziała mu nagła cisza, więc podniósł wzrok znad swojej herbaty i spotkał zszokowane spojrzenie Harry’ego.
- A tobie co?
- Malfoy – zaczął Harry niepewnie.
- Tak, to ja.
- Nie lubisz mnie...
- Bo jesteś zaszklonym kretynem.
- ...a ja nie lubię ciebie...
- Bo jestem piękny i utalentowany, a ty jesteś zazdrosny.
- Nie. Bo jesteś wkurzającym kurduplem.
- Jestem wyższy od ciebie, kurduplu.
- Malfoy, pomijając Toma Ja-Jeszcze-Żyję Riddle’a, jesteś najbardziej irytującą osobą, jaką kiedykolwiek miałem nieszczęście spotkać.
- A ten debil Lockhart?
- Dobra, może...
- A tamta szurnięta Skeeter – pamiętasz, jak ona się ubierała? O, albo ten psychiczny Creevey, który atakuje ludzi pstrykającym aparatem. Czy jemu coś jest, tak poza tym?
- Colin...
- ... szaleje za mną, oczywiście.
- Nieprawda!
- Spokojnie, ...
Wiki230791