JERRY AHERN
KRUCJATA 17: PRÓBA SIŁ
Przełożył: Robert Chrzanowski
Tytuł oryginału: The Survivalist. The Arsenal.
Data wydania oryginału: 1988
Data wydania polskiego: 1992
Dla moich dobrych przyjaciół,
Tima i Patii Gottleberów,
oraz ich syna „Małego Richarda”.
Rozdział I
Eskadra sowieckich helikopterów szturmowych wyglądała z daleka jak wielki rój owadów. Sarah pomyślała, że konwój niemieckich ciężarówek może mieć za chwilę duże kłopoty. Siedziała w kabinie jednej z nich, tuż obok młodego kierowcy. Sowieckie maszyny, doskonale już widoczne przez przednią szybę pojazdu, ciągle się zbliżały. Kierowca mruknął coś o Bogu w niebie. W tej samej chwili helikoptery otworzyły ogień z działek pokładowych.
Pociski rozbijały nawierzchnię drogi. Sarah krzyknęła ze strachu. Zaczęła się gorączkowo rozglądać. Chińska tłumaczka, siedząca na platformie ciężarówki, musiała być chrześcijanką, bo wzywała Jezusa. Siedzący obok niej chiński urzędnik przeżegnał się.
Ciężarówka gwałtownie skręciła. Sarah odruchowo osłoniła rękami brzuch. Od czterech miesięcy nosiła w sobie nowe życie.
Strzelanina i odgłosy przelatujących helikopterów przywoływały wspomnienia z dzieciństwa. Gdy była małą dziewczynką, dziadek często opowiadał jej irlandzkie baśnie ludowe. Pamiętała opowieści o banshees - strasznych zjawach wyciem zwiastujących śmierć. To przez te opowieści przykrywała kołdrą głowę, bała się wstać w nocy i pójść sama do łazienki. Wyrosła z tamtego strachu, ale wiedziała, że nigdy nie przezwycięży tego, którego teraz doświadczała.
- Niech się pani trzyma, pani Rourke!
Rzuciło ją na boczne drzwi. Zdążyła jednak złapać za jakiś uchwyt. Popatrzyła na bladą twarz młodego Niemca. Był przerażony.
Nagle przed nimi wyrósł słup ognia. Pierwsza ciężarówka trafiona sowieckim pociskiem leżała teraz na boku. Sarah pomyślała, że zbiornik syntetycznego paliwa musiał eksplodować. Jej uwagę przykuła postać, miotająca się wśród płomieni. Zrobiło się jej niedobrze. Wiedziała, że ten człowiek umiera w strasznych męczarniach. Jeszcze jedna eksplozja i w niebo buchnęły kłęby gęstego czarnego dymu. Pomimo klimatyzacji do kabiny wdarł się mdlący zapach palonego ciała. Ominęli płonącą ciężarówkę. Kierowca prowadził tak ostro, że Sarah raz po raz wpadała na niego. Nie miała siły trzymać się uchwytów.
Przednia szyba była cała osmalona, ale nie ograniczało to widoczności. Do Sarah dotarło nagle, że nie słychać już helikopterów i że znowu świeci słońce. Zostali zaatakowani przez czysty przypadek. Celem Rosjan było Pierwsze Miasto, z którego ten konwój uciekał.
- Muszę zatrzymać samochód, pani Rourke! Inni...
- Tak! Oczywiście! Ciężarówka stanęła.
- Proszę, niech pani nie wychodzi.
- Ależ, niech pan nie będzie śmieszny! Kierowca sięgnął po gaśnicę i wyskoczył z kabiny. Sarah otworzyła drzwi po swojej stronie i znalazła się na ziemi, z trudem łapiąc równowagę. Szal zsunął się jej z ramion. Sięgnęła do sakwy, którą sama zrobiła, po pistolet. Już od tygodni nie nosiła dżinsów, nie miała więc pasa z kaburą. Wśród Islandczyków, z którymi ostatnio przebywała, nie znano spodni dla kobiet.
Spodnie, noszone przez niektóre Chinki, za bardzo uwydatniały jej ciążę. Nosiła teraz spódnicę długą do kostek i islandzką plisowaną bluzkę. Zakasała spódnicę tak, by nie przeszkadzała jej w biegu. W prawej ręce trzymała odbezpieczony pistolet. Wiedziała jednak, że gdyby helikoptery zawróciły, czterdziestka piątka byłaby bezużyteczna. Kierowca próbował ugasić ogień w kabinie przewróconej ciężarówki, lecz płomienie nie dały się opanować. Tłumaczka oraz urzędnik stali obok Sarah. Trzecia ciężarówka zatrzymała się na poboczu. Wyskakiwali z niej chińscy żołnierze. Jeden z nich trzymał gaśnicę, reszta rozwijała koce do gaszenia. Towarzyszył im przywódca Pierwszego Miasta. Sarah zamyśliła się. „Oby tylko pułkownik Mann ze swoją eskadrą zdążył na czas...”
Bjorn Rolvaag otworzył oczy, gdy usłyszał pierwsze przytłumione dźwięki, w których rozpoznał strzały z broni maszynowej. Nie sposób zapomnieć odgłosów nieustannie słyszanych od urodzenia. Odkąd wojna dotarła do wyspy Lydveldid, wszystkie dzieci bezbłędnie je rozpoznawały. Bolała go głowa. Był ranny. Dostał postrzał w głowę. Pamiętał głos Rourke’a, ojca Annie. Pomimo bólu uśmiechnął się na jej wspomnienie. Czy próbowała z nim rozmawiać, gdy był nieprzytomny? W jakiś sposób wiedział, że córka Johna myślała o nim i że Hrothgar jest pod dobrą opieką. Ale dlaczego strzelano w tym spokojnym chińskim mieście? Podniósł nieznacznie głowę i popatrzył na swoje ciało. Do lewego ramienia prowadziła przezroczysta rurka. Kroplówka. Odszukał wzrokiem butelkę, w której znajdował się jakiś płyn. Może glukoza? Zanim wybrał samotne życie policjanta, długo uczył się w dobrych szkołach swej ojczyzny. Prawe ramię Islandczyka było sztywne, ale wydawało się całe i zdrowe. Mógł także poruszać opuchniętymi palcami. Bjorn wyrwał kroplówkę z żyły. Poraził go chwilowy ból. Spróbował poruszyć ręką. Ostrożnie dotknął twarzy. Broda była na miejscu, ale od czoła w górę wyczuł bandaże. Czy zgolili mu włosy, żeby przeprowadzić operację? Wzdrygnął się. Na pewno odrosną. Rozejrzał się wokoło. W kącie pokoju stało coś w rodzaju szafki. Pewnie tam są jego rzeczy. Strzelanina nasiliła się. W chwili, gdy Bjorn próbował się podnieść, podłoga zadrżała i upadł na plecy. Po pierwszej eksplozji nastąpiło jeszcze kilka, jedna po drugiej. Pomyślał, że to nie czas, by mężczyzna wylegiwał się w łóżku jak chore dziecko. Zdołał usiąść na łóżku, ale ból okazał się trudny do zniesienia. Islandczyk zacisnął pięści. Próbował równomiernie oddychać. Ból powoli ustępował W końcu mógł otworzyć oczy. Musiał zamrugać kilkanaście razy, by odzyskać ostrość widzenia. Wyciągnął nogi spod prześcieradła i przerzucił je na krawędź łóżka. W oczach znowu mu pociemniało, a zawroty głowy powróciły. Strzelanina była coraz głośniejsza. Nastąpiła kolejna eksplozja, jednak słabsza niż ta pierwsza. Popatrzył jeszcze raz na szafkę. Jeśli są tam jego rzeczy, to na pewno jest też pałka...
Karabin maszynowy rozbryzgiwał śnieg po jego obu stronach. Musiał jednak biec dalej, aż do stanowiska swej maszyny. Akiro Kurinami nie pamiętał, kiedy biegł tak po raz ostatni. Co jakiś czas zapadał się w śnieżne zaspy. Przypomniał sobie wizytę u krewnych w Sapporo. Wtedy też była taka zadymka. Rozejrzał się dokoła. Mimo że rosyjskie maszyny prowadziły ciągłe bombardowanie, niemieckie helikoptery startowały. Mniej więcej czterdzieści metrów na lewo eksplodowała jedna z niemieckich maszyn. „Działka albo rakiety powietrze-ziemia” - pomyślał Kurinami. Ziemia zatrzęsła się i porucznik runął twarzą w dużą zaspę. Wygramolił się z niej na kolanach. Spojrzał w niebo.
Olbrzymia kula dymu i pomarańczowych płomieni, dookoła której wirowały płatki śniegu, przedstawiały widok jak z fantastycznego snu. Niemieccy piloci atakowali Rosjan, zanim ich maszyny osiągały bezpieczny pułap. Nie było czasu do stracenia i dlatego Niemcy ryzykowali strąceniem. Kurinami znowu ruszył biegiem. Już widział swoją maszynę. Na wszelki wypadek mechanicy rozgrzewali silniki. Właśnie dlatego piloci mogli natychmiast startować. Kurinami wpadł do środka przez otwarte boczne drzwi.
- Jestem porucznik Kurinami! Gdzie strzelec pokładowy?
- Nie wiem, panie poruczniku!
- W takim razie wy jesteście moim strzelcem! Zapnijcie pasy!
Zajął stanowisko pilota. Wszystkie systemy były włączone.
- Drzwi mają być otwarte przez cały czas! - rzucił, zakładając hełmofon. Po chwili w słuchawkach usłyszał głos strzelca.
- Panie poruczniku!
- O co chodzi, kapralu?
- Strzelałem z tej broni tylko raz i tylko dla jej sprawdzenia, panie poruczniku.
- W takim razie będziecie mieli okazję postrzelać sobie więcej. Coś jeszcze?
Żołnierz milczał i Kurinami sięgnął do kontrolek głównego wirnika. Pomyślał o Elaine. Uśmiechnął się na jej wspomnienie.
- Startujemy! - powiedział do mikrofonu.
Startujący helikopter przechylił się nieznacznie na lewą stronę.
Wykonał zwrot o trzysta sześćdziesiąt stopni i ruszył ostro w górę. Nagle Kurinami usłyszał bębnienie kul po kadłubie. Zwiększył prędkość.
- Nie czekajcie na komendę! Strzelajcie, gdy tylko dojrzysz jakiś cel.
- Tak jest, panie poruczniku!
- Więc do dzieła!
Strzelec otworzył ogień z karabinu maszynowego zainstalowanego przy drzwiach. „Będzie mu ciężko trafić” - pomyślał Akiro, robiąc uniki przy wznoszeniu. Wprowadzał maszynę na pułap bojowy, z którego mógłby skutecznie zaatakować. Ze wszystkich stron otaczały ich wrogie helikoptery. Na linii horyzontu pojawiły się kule ognia, widoczne przez padający śnieg. Baza „Eden” też została zaatakowana.
Kurinami obniżył pułap, skręcając jednocześnie o sto osiemdziesiąt stopni. Znalazł się pod trzema maszynami wroga. Uruchomił burtowe wyrzutnie rakiet i odpalił kilka z nich. Przyśpieszył. Dwa helikoptery eksplodowały. Gdy Japończyk obejrzał się za siebie, trzecia maszyna spadała na ziemię, wlokąc za sobą warkocz czarnego dymu.
Zbliżali się do bazy „Eden”, nad którą zamknął się pierścień śmierci. Przez oszkloną kabinę widział niemieckie helikoptery. Większość z nich nie osiągnęła wysokości, na której mogłaby podjąć walkę. Niebo znaczyły smugi rosyjskich rakiet. Kurinami zwiększył prędkość. Ponownie usłyszał łomot karabinu pokładowego. Uruchomił wyrzutnię dziobową i przełączył ją na ręczne naprowadzanie. Bardzo to lubił. Zielony zarys sylwetki nieprzyjacielskiego helikoptera powoli wchodził w środek elektronicznego celownika. Japończyk nacisnął czerwony guzik.
- Mamy go, panie poruczniku!
- Nie przerywajcie ognia!
Byli już nad bazą, w samym centrum toczącej się walki.
Bjorn nie znalazł ubrania i miał teraz na sobie biały szpitalny fartuch. Na szczęście pozostawiono mu pałkę, którą zrobił dla niego stary Jon, kowal z Hekli. Otworzył drzwi pomieszczenia, w którym leżał, i wyszedł na korytarz. Zobaczył chińskie pielęgniarki, wyprowadzające pacjentów z sal. Ze strony, z której nadciągali ludzie, snuł się dym. Rolvaag zacisnął ręce na lasce. Jedna z sióstr podbiegła do niego, mówiąc szybko coś, czego w ogóle nie rozumiał. Gdy rozległa się kolejna eksplozja, zaczęła krzyczeć. Próbowała zawrócić Islandczyka, chwytając go za ramię. Rolvaag uśmiechnął się do pielęgniarki. Chinka uciekła przestraszona. Rozejrzał się po korytarzu. Nie było potrzeby iść dalej. Wróg, kimkolwiek był, zbliżał się szybko. Rolvaag oparł się ciężko o ścianę korytarza. Czy to Rosjanie? Tak, na pewno... Czy Hrothgar jest bezpieczny?... Cieszył się, że Annie Rourke wyszła za Paula Rubensteina. Wyglądali na ludzi, którzy darzą siebie wielką i prawdziwą miłością... Zauważył w dymie jakieś niewyraźne sylwetki. Mężczyźni w czerni. Nie byli Chińczykami. Biegli korytarzem. Odepchnął się od ściany i stanął w lekkim rozkroku gotowy do walki. W ojczystym języku, jedynym jaki znał, krzyknął:
- Stać! Nie ruszać się! To miejsce jest dla chorych ludzi, a nie dla takich jak wy!
Język islandzki był piękny w swym brzmieniu. Przybycie rodziny Johna Rourke’a, Niemców, wojna z Rosjanami, hospitalizacja w Pierwszym Mieście - nic nie zmusiło Bjorna do nauki obcych języków. Rosjanka, major Tiemierowna, bardzo piękna kobieta, próbowała rozmawiać z Rolvaagiem po islandzku. Było to trochę kłopotliwe, ale w końcu potrafili się porozumieć. Annie Rourke-Rubenstein nie musiała używać języka, by rozmawiać z ludźmi. Islandczyk próbował skoncentrować się na otaczającej rzeczywistości. Ubrani na czarno ludzie, rozpoznał już ich mundury - komandosi z gwardii KGB, zbliżali się ostrożnie. Broń mieli gotową do strzału. Na ich twarzach malowało się wyraźne zmieszanie. Pewnie zastanawiają się, czy zabić tego człowieka, który samotnie stanął im na drodze. Z pałką przeciwko ludziom uzbrojonym w karabiny? Na myśl o tym Rolvaag uśmiechnął się. „Oczywiście, że powinniście mnie zabić - prowadził z nimi milczącą rozmowę. - Jeśli podejdziecie bliżej, znajdziecie się w zasięgu mojej pałki i usłyszycie trzaski pękających czaszek”.
Któryś z Rosjan zaczął coś krzyczeć. Rolvaag zrozumiał go wystarczająco, chociaż nie brzmiało to tak miękko, jak mówiła major Tiemierowna. Grozili mu śmiercią.
Rolvaag przesunął się na środek korytarza. Mierzył do niego młody żołnierz. Policjant zrobił unik. Nagły ruch spowodował ostry ból w głowie i Bjorn pomyślał, że jeśli zemdleje, wszystko pójdzie na marne.
Jednak nic takiego się nie stało i zdołał uderzyć młodzika w krocze. Drugi cios pałką w szczękę posłał komandosa na podłogę korytarza. Inny żołnierz podnosił karabin do strzału. Rolvaag ruszył prosto na niego. Za plecami usłyszał niemożliwe do zrozumienia chińskie słowa. Pomyślał, że najwyższy czas coś zrobić i rzucił się na Rosjanina. Pałką strzaskał mu kolana. Rosjanin wypuścił karabin. Rolvaag przewrócił przeciwnika i zaczął go dusić. Nad nimi rozpętała się strzelanina. Popatrzył na twarz żołnierza. Była już wystarczająco purpurowa, by zwolnić uchwyt. Nagle zobaczył nad sobą poplamione krwią białe spodnie. Popatrzył w górę. Pochylała się nad nim chińska pielęgniarka, najładniejsza z tych, które tutaj widział. Uklękła obok i z uśmiechem powiedziała mu kilka łagodnie brzmiących słów. W odpowiedzi szepnął jej, że jest bardzo ładna. Oczywiście, nie zrozumiała jego języka, tak jak i on jej. Pomogła mu wstać. Poczuł tak silny ból, że musiał oprzeć się na ramieniu dziewczyny. Ruszyli powoli w stronę sali.
Dla bezpieczeństwa wszyscy przenieśli się do jednej ciężarówki.
Teraz stanowili mniejszy cel, zmalało prawdopodobieństwo, że zostaną powtórnie zaatakowani. Sarah wątpiła w to, że rosyjskie helikoptery powrócą, by się nimi zająć. Celem sowieckiego nalotu było zniszczenie obrony Pierwszego Miasta. Zbliżali się do płaskowyżu, na którym znajdowała się jedna z małych niemieckich baz wypadowych. Sarah znała ten teren jak własną kieszeń. Na prośbę pułkownika Manna pomagała jego oficerom sztabowym w opracowywaniu różnych map. Przypomniała sobie, że to John namówił Manna do tego, a zrobił to, by ją czymś zająć. Chciał, aby była daleko od działań wojennych. Któż wpadłby na pomysł wykorzystania talentu ilustratorki książek dla dzieci do rysowania map wojskowych? Praca była dość ciężka i czuła się przy niej tak samo jak wtedy, gdy dostała pierwsze zamówienie na ilustracje. Niemieckie hermetyczne namioty i stanowiska karabinów maszynowych były już dobrze widoczne, ale tylko z ziemi. Całą bazę okalało ogrodzenie pod napięciem.
Podjechali do bramy, przy której stało kilku żołnierzy w pełnym rynsztunku bojowym.
- Mam nadzieję, pani Rourke, że jest jeszcze szansa powstrzymania ataku z powietrza na moje miasto. Jesczcze kilka nalotów i zostaną z niego tylko ruiny - odezwał się przewodniczący Pierwszego Miasta.
Strażnicy sprawdzili dokumenty i pozwolili im wyjechać do środka. Samochód stanął przed namiotem sztabu. Sarah zastanawiała się, czy jest jeszcze jakiś sens, żeby wracać do Pierwszego Miasta. Chińczycy mieli, co prawda, dużą i dobrze uzbrojoną armię, ale brakowało im sprzętu do zwalczania sił powietrznych. Nieugięta wola walki i odwaga - to zdecydowanie za mało przeciwko helikopterom. Przewodniczący pomógł Sarah wysiąść z ciężarówki. Młody niemiecki oficer wyprężył się przed nimi na baczność i zasalutował. Wyciągnął rękę do przewodniczącego, a następnie do Sarah. Trzymał jej dłoń przez chwilę tak, jakby było to coś niewyobrażalnie kruchego. Rozbawiło ją to. Pewnie oficer nie wyobrażał sobie, że ta drobna kobieca dłoń potrafi zadawać śmiertelne ciosy.
Na płaskowyżu szalał mocny zimny wiatr. Dwa helikoptery, będące na wyposażeniu bazy, nieustannie drżały, mimo że były dobrze przymocowane do podłoża. Sarah poprawiła owinięty dokoła szyi długi islandzki szal.
- Panie przewodniczący i pani Rourke, kontaktowałem się już z pułkownikiem...
- I...? - wymknęło się Sarah. Porucznik, przystojny blondyn o niebieskich oczach, teatralnym gestem przesunął mankiet munduru i popatrzył na zegarek.
- Za pięć minut i czterdzieści trzy sekundy wyląduje tutaj pułkownik Mann. Pułkownik prosi panią Rourke, aby weszła na pokład J7V. Pani zna doskonale sytuację i pomogłaby nam, wskazując najpoważniejsze dla jego eskadry cele.
- Ależ oczywiście, polecę! - Propozycja Manna bardzo ją ucieszyła.
Nagle pomyślała o dziecku, które w sobie nosiła. Wiedziała, że będzie ono Rourke’em, tak samo jak Michael i Annie.
- Panie poruczniku, czy jest tu jakieś miejsce, gdzie mogłabym się wykąpać przed przybyciem pułkownika? Pan rozumie, jestem w ciąży i...
Widząc, że młody oficer spuszcza oczy, Sarah uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
Rozdział II
- Kochanie, połamiesz mi wszystkie kości - szepnęła łagodnie Annie.
Paul powrócił myślami do rzeczywistości, zwolnił uścisk, ale dalej tulił żonę. Przed chwilą dziewczyna skończyła opatrywanie rannego w głowę Michaela. Gwałtowny wiatr rozwiewał jej długie włosy. Do ich kryjówki pod skalnym nawisem docierały ciągle odgłosy bitwy. Obok Michaela leżał rosyjski oficer.
- Dlaczego on chciał mnie uratować? - zapytał Paula Rosjanin, zanim zapadł w głęboki sen.
Paul nie znał odpowiedzi. Patrzył na czarny dym wypełniający niebo na północy i zachodzie. Wszystko to przypominało biblijny Armageddon.
Na samym dole jamy pod nawisem skalnym ukryli niemieckie motocykle, które przewyższały pod każdym względem ich odpowiedniki sprzed pięciu wieków. Były wyposażone nawet w broń pokładową, która bardzo im pomogła w rajdzie przeciwko siłom Drugiego Miasta. Udało im się odbić Michaela i uratowali rannego Rosjanina. Mieli jeszcze zapasy syntetycznego paliwa, ale nie było dokąd uciekać. Wydawało się, że siły wroga, a właściwie wrogów, zupełnie ich otoczyły.
Han Lu Czen i Otto Hammerschmidt czuwali, ukryci wśród skał.
Paul popatrzył na Marię Leuden. Stała nad Michaelem i kurczowo zaciskała dłonie. Na jej twarzy malowała się całkowita bezradność. Pomyślał, że Maria wolałaby mieć w tej chwili doktorat z medycyny, a nie z archeologii.
- Wygląda to na powierzchowne krwawienie. Chyba rana nie jest głęboka... Nie możemy tego sprawdzić. Szkoda, że go tu nie ma - szepnęła Annie.
Paul nie przyjął jej słów jako krytyki. Bardzo go martwił brak Johna. Podczas akcji odbijania Michaela coś dziwnego stało się z Natalią. John wziął ją na swój motocykl, a jej maszynę oddał Hanowi. Później, podczas ucieczki, zostali rozdzieleni. Nie widzieli ich ani nie nawiązali z nimi kontaktu radiowego. To właśnie dziwiło Paula, bo jego radio, zainstalowane w hełmie, działało bez zarzutu. Pozostali także nie mieli zastrzeżeń do swoich radiostacji. Także nadajnik Johna powinien działać, chyba że stało się coś złego i znaleźli się poza jego zasięgiem. Paul kurczowo trzymał się drugiej możliwości i bardziej go to niepokoiło niż ich obecne położenie. Znajdowali się przecież w samym środku działań rosyjskiej Kawalerii Powietrznej przeciwko siłom zbrojnym Drugiego Miasta. Ale to nie było takie ważne. Ciągle słyszał uwagi Hana co do stanu Natalii. Absolutnie nie była świadoma tego, co się dzieje, i mamrotała bez przerwy imię Johna, a to nie wróżyło nic dobrego. Gdy schronili się w górach, Annie powiedziała mu przez radio:
- Czuję coś... Paul, to Natalia! Przypomniawszy sobie jej słowa, Paul klęknął obok niej i zapytał:
- Annie, wspominałaś wcześniej coś o Natalii...
- Tak... Teraz też coś czuję... Ona jest bardzo chora. Jej myśli to... chaos. Ale wyczuwam coś jeszcze... To smutek, rozpacz... To tak, jakby była na dnie głębokiego dołu i nie mogła się stamtąd wydostać. Ona się boi.
Paul popatrzył żonie w oczy. Wiedział, że go w tej chwili nie widzi, że patrzy „przez” niego. Doświadczała teraz jakiejś wizji. Nikt nie wiedział, od kiedy dziewczyna posiada ten dar.
Paul myślał o tym czasem jak o przekleństwie i wtedy ogarniało go przerażenie.
- Gdzie ona jest, Annie?
- Zimno. Bardzo zimno. Czuję myśli taty obok niej, ale to jest tak jak słaba... zła transmisja radiowa. Potrafię tylko powiedzieć, że na pewno jest z nią. To, co jest w niej...
Annie pochyliła głowę do przodu i zaczęła płakać. Nagle rozległ się głos, który przestraszył Paula. Błyskawicznie sięgnął pod kurtkę. Odnalazł wysłużonego Browninga w skórzanej kaburze i zacisnął rękę na kolbie.
- Ta kobieta, twoja żona, czyta w myślach...
Paul przytulił Annie i popatrzył na rosyjskiego oficera, który siedział i obejmował dłońmi głowę. Jego twarz była blada jak płótno.
- Tak - powiedział Paul.
- Czy ona widzi przyszłość?
- Myślę, że nie.
- Ja nie mam takich zdolności... Ale nie trzeba ich mieć, żeby wiedzieć, że wszyscy jesteśmy już martwi. Nie mamy żadnych szans.
Oficer mówił po angielsku całkiem poprawnie, ale z rosyjskim akcentem.
Paul nie odpowiedział, tylko przytulił mocniej Annie. Wolał nie myśleć o tym, czy Rosjanin ma rację.
Rozdział III
Oczy Natalii były puste. John tulił do siebie prawie nagie ciało dziewczyny. Czuł jego drżenie i był pewien, że to nie z powodu szoku ani zimna. Chociaż te dwa powody wydawały się najbardziej prawdopodobne. Rozbili się na krawędzi przepaści i wpadli do płynącej jej dnem rzeki. Woda była przejmująco zimna, a prąd tak silny i gwałtowny, że Rourke ledwo zdołał przyciągnąć nieprzytomną dziewczynę do brzegu.
Źródłem jej drżenia było coś znacznie gorszego i choć John nie był psychiatrą, mógł pokusić się o wystawienie diagnozy. Analizował zachowanie Natalii w ciągu kilku ostatnich tygodni i wszystko stało się zupełnie jasne. Jakkolwiek Johnowi brakowało odpowiedniego doświadczenia, to przypuszczenie, że Natalia jest chora psychicznie, nie było pozbawione podstaw. Całkowicie straciła kontakt z otoczeniem. Była w głębokiej depresji i choć Rourke bronił się przed zakwalifikowaniem tego stanu jako klasycznej psychozy maniakalno-depresyjnej, wiedział, że to jest dokładnie to.
John przypomniał sobie, że już o wiele wcześniej była bliska takiego stanu. W podwodnym rosyjskim mieście stanęła twarzą w twarz ze śmiercią z rąk męża-psychopaty. Naszpikowana narkotykami, przesłuchiwana długie godziny, torturowana... Ileż wysiłku musiała włożyć w to, aby nie dać się złamać! Później on sam nauczył ją technik przetrwania i odtąd ciągle narażała swoje życie dla ratowania innych. Gdy walczył z jej mężem, Władymirem Karamazowem, i obaj byli na krawędzi śmierci, ona zabiła nożem człowieka, który oszukał jej miłość. Rourke pamiętał wyraz jej twarzy, gdy to robiła. Podczas zamachu w Pierwszym Mieście znowu otarła się o śmierć. Musiała cały czas walczyć z sobą, nigdy nie okazywać słabości. Wzięła udział w misji uwalniania Michaela i przez cały czas zbliżała się do punktu krytycznego.
Nagle John uzmysłowił sobie coś jeszcze. Ona nikogo nie miała, żadnych bliskich, i to była jego wina. Przecież kochali się...
Ale on jeszcze kochał Sarah, która nosiła w sobie jego dziecko.
Co z jego honorem?
Było coraz zimniej. Objął Natalię, powtarzającą jego imię i rozpłakał się.
Rozdział IV
Ręce pułkownika Manna, spoczywające na sterach J7V, przypominały Sarah dłonie czułego kochanka.
Siedziała obok niego w kabinie helikoptera na miejscu drugiego pilota. W słuchawkach słyszała jego głos:
- Tu dowódca Żelaznego Krzyża. Czerwony Klucz, zgłoś się, odbiór.
Głos dowódcy prawego skrzydła dochodził z nadzwyczajną wyrazistością. Sarah nagle zdała sobie sprawę z tego, że jej wiedza na temat łączności jest opóźniona o pięć wieków.
- Tu dowódca Czerwonego Klucza, odbiór.
- Tu dowódca Żelaznego Krzyża. Czerwony Klucz, wykonać zadanie. Powtarzam - wykonać! Odbiór.
- Tu dowódca Czerwonego Klucza. Rozkaz! Bez odbioru.
W chwilę później prawe skrzydło wyłamało się z szyku, kierując się ku północy.
- Tu dowódca Żelaznego Krzyża. Czarny Klucz, wykonać. Odbiór.
- Tu dowódca Czarnego Klucza. Rozkaz! Bez odbioru.
Lewe skrzydło skręciło w prawo, zeszło niżej i przeleciało pod ich helikopterem, też kierując się ku północy.
Byli już blisko Pierwszego Miasta, które z góry swym kształtem przypominało kwiat o szerokich płatkach. Nad miastem, jak rój kąśliwych os, krążyły sowieckie helikoptery.
- Proszę się nie obawiać, pani Rourke. Ta maszyna jest bardzo zwrotna i szybsza od sowieckich. Dzięki ostatnim udoskonaleniom praktycznie jest też nie do zestrzelenia przez ich broń pokładową. Proszę mnie alarmować, jeśli nasz ogień mógłby uszkodzić jakieś ważne obiekty miasta.
- Tak, oczywiście, pułkowniku.
- Dziękuję, pani Rourke.
Jakaś zabłąkana rakieta przeleciała blisko prawej burty. Kobieta odruchowo skuliła się w fotelu.
- Tu dowódca Żelaznego Krzyża. Ramiona Żelaznego Krzyża, atakujemy. Powtarzam, do ataku! Trzymać się blisko mnie. Wchodzimy!
...
NaNa215