Statek #5 Statek ktory zwyciezyl - McCAFFREY ANNE.txt

(529 KB) Pobierz
ANNE McCAFFREY





Statek #5 Statek ktoryzwyciezyl





JODY LYNN NYE

(Przelozyl: MARIAN BARANOWSKI)





ROZDZIAL l

Ciezkie, okute drzwi w koncu waskiego przejscia otworzyly sie z charakterystycznym skrzypieniem. Wyszedl zza nich sedziwy mezczyzna, ktory skierowal wzrok na Keffa. Keff doskonale wiedzial, jaki widok ukazal sie oczom starca: dojrzaly czlowiek, dosc wysoki, o bujnej, ciemnej czuprynie z ledwie widocznymi pasemkami siwizny nad mocnym czolem oraz o niebieskich, gleboko osadzonych oczach. Ostry nos, ktory mogl byc kiedys zlamany, i usta obwiedzione kreska przyjaznego usmiechu dopelnialy wizerunku kogos, kto jest zdecydowany i twardy, ale zachowuje swoisty umiar. Ubrany byl w zwykla tunike, a przy boku mial szable, ktora z pewnoscia potrafil sie poslugiwac. Starzec mial na sobie jakis ubior, ktorego jedynym zadaniem bylo zapewnic cieplo i swobode ruchow. Obaj przypatrywali sie sobie przez chwile. Keff pochylil glowe na powitanie.

-Czy twoj pan jest w domu?

-Ja nie mam zadnego pana. Wracaj, skad przyszedles - fuknal starzec z blyskiem w oku.

Keff zorientowal sie, ze nie rozmawia ze sluzacym. Dopuscil sie obrazy samego Wielkiego Czarownika Zarelba! Wyprostowal sie, zeby mimo to wygladac przyjaznie.

-Nie, panie - powiedzial Keff. - Musze z toba porozmawiac.

Szczury, ktore wydostaly sie przez drzwi, przemknely obok Keffa i czmychnely wzdluz scian. Odrazajace miejsce, ale coz, jest pewne zadanie do wykonania.

-Odejdz - powtorzyl starzec. - Niczego dla ciebie nie mam.

Probowal zamknac potezne wrota. Keff wlozyl reke w pancernej rekawicy miedzy drzwi a futryne. Starzec cofnal sie o krok, a w jego oczach widac juz bylo strach.

-Wiem, ze masz Hebanowy Zwoj - rzekl spokojnie Keff. - Potrzebuje go, aby uratowac ludzi z Harimm. Oddaj go, a nie spotka cie zadna krzywda.

-No dobrze, mlody czlowieku - odparl czarownik. - Odstapie ci ma wlasnosc, gdyz w tej sytuacji nie mam innego wyjscia.

Keffowi ulzylo. Zauwazyl jednak odblysk swiatla w oczach czarownika. Jego zrodlem moglo byc jedynie cos, co znajdowalo sie za Keffem. Nie czekajac, odwrocil sie gwaltownie i wydobyl szable z pochwy. Trzech uzbrojonych zbojow blokowalo droge ucieczki.

Jeden z nich usmiechal sie szyderczo, ukazujac czarne resztki zebow.

-Wybierasz sie dokads, chlopcze? - spytal.

-Zmierzam tam, dokad wzywaja mnie obowiazki.

-Brac go!

Keff znalazl sie w opalach. Zaatakowany, powstrzymal uderzenie napastnika i skutecznie odbil ciezki miecz. Odslonieta piers zloczyncy stala sie teraz celem ataku. Przeciwnik szybko sie pozbieral i z impetem ruszyl naprzod wspierany przez swych kompanow. Keff wywijal szabla, odpieral uderzenia, trzymal cala trojke w szachu. Gwaltowne ciecie przeszlo obok jego twarzy. Odskoczyl w ostatniej chwili i zrecznie odparowal cios, unikajac smiertelnego trafienia.

-Dalej! - krzyczal Keff. - Na co czekacie? Ruszyl przed siebie i zadal pchniecie przywodcy zbirow.

Trafil go w sam srodek klatki piersiowej. Zboj osunal sie na

ziemie i przepadl.

-No, juz! - krzyczal Keff, operujac sprawnie mieczem i kreslac w powietrzu swietliste "Z". - Nie jestescie niezwyciezeni. Poddajcie sie albo zginiecie!

Animusz Keffa zbil z tropu pozostalych rzezimieszkow, ktorzy broniac sie chaotycznie, wpadali na siebie, trafiani celnie wiazka swiatla. Najpierw jeden, potem drugi z jekiem upadli i znikneli. Keff schowal szable do pochwy i odwrocil sie w strone czarownika, ktory spokojnie obserwowal rozwoj wypadkow.

-W imieniu ludu Harimm zadam Zwoju - powiedzial wyniosle i wyciagnal reke w kierunku rozmowcy. - Chyba ze chcesz mnie zaskoczyc czyms innym?

-Nie, nie.

Starzec poszperal w zniszczonej skorzanej torbie, ktora mial przy boku. Wyjal zwoj pozolklego pergaminu. Keff spojrzal na to ze strachem. Sklonil sie czarownikowi, ktory okazal mu nieco szacunku.

Zwoj uniosl sie z reki starca i poszybowal do Keffa. Ten przygladal sie splowialemu wizerunkowi gor, drog i rzek znaczonych brazowym atramentem.

-Mapa! - rzekl ze zdziwieniem.

-Zatrzymaj ja - powiedzial czarownik glosem, ktory zmienil sie z glebokiego barytonu w przyjemnie brzmiacy alt. - Jestesmy w zasiegu satelitow telekomunikacyjnych.

Drzwi, szczury i postac starca zniknely. Pozostaly same sciany.

-Znow pyl kosmiczny - powiedzial Keff, odpinajac pas z laserowa szabla, i ciezko usiadl na fotelu awaryjnym przy pulpicie sterujacym. - Calkiem mi sie to podobalo! Dobra robota!

Zdjal przepocona tunike i otarl nia twarz. Ciemne, krecone wlosy pokrywajace jego szeroka piers byly gdzieniegdzie znaczone siwizna, ale mial jeszcze mlodzienczy wyglad.

-Niewiele brakowalo, a bylbys w opalach - rozlegl sie glos Carialle wysylajacej jednoczesnie do SSS-900 potwierdzajace sygnaly identyfikacyjne. - Nastepnym razem uwazaj na tyly.

-Co z tego?

-Nie ma nagrody za nie dokonczone dziela. Mapy to zawsze wielka niewiadoma. Bedziesz musial pojsc ich sladem i wszystko sprawdzic - powiedziala niesmialo Carialle.

Na ekranie obok tytanowej kolumny ukazal sie obraz wysokiej kobiety w starodawnym szpiczastym czepku, owianej mgla i odzianej w powloczysta szate. Ladna twarz obdarzyla Keffa usmiechem.

-Dobrze sie spisales, rycerzu - rzekla Jasna Pani i zniknela. - SSS-900, tu CK-963 z prosba o zezwolenie na podejscie i polaczenie. Czesc, Simeon!

-Carialle! - dal sie slyszec glos kontrolera stacji. - Witaj! Masz zezwolenie, dziecino. Teraz jestesmy SSS-900-C, C jak Channa. Wiele sie tu zmienilo przez ten rok. Keff, jestes tam?

Keff nachylil sie do namiernika.

-Jestem, Simeon. Juz niedaleko, zaraz bedziemy.

-Ciesze sie - powiedzial Simeon. - Mamy tu troche balaganu, mowiac delikatnie, ale przeciez nie bedziecie sprawdzac porzadkow.

-Nie, zlotko, ale zadna dziewczyna nie odmowi przyjemnosci poddania sie twojemu odkazaniu - zartowala Carialle z przekornym chichotem.

-Simeon, do licha! Co tu sie dzialo?! - krzyknal Keff, wpatrujac sie w ekrany radarow.

-Jesli chcesz wiedziec...

W miare zblizania sie do stacji SSS-900 statek zwiadowczy przedzieral sie przez coraz gestszy labirynt roznego zlomu. Carialle przeanalizowala uwagi Keffa dotyczace alarmu, a potem ustawila silniki korekcyjne na pelna moc, aby uniknac przeciecia z torem, po ktorym przemieszczal sie jeden z krazacych wokol stacji kawalkow metalu. Mniejsze pojazdy manewrowaly wsrod szczatkow satelitow i pojazdow kosmicznych, pelniac funkcje swoistych sprzataczy. Dwa ciezkie pchacze z ogromna szufla z przodu wygladaly niczym olbrzymie odkurzacze. Tworzyly pracowita pare oczyszczajaca przestrzen z drobnego pylu, ktory moglby przedziurawic kadluby poruszajacych sie w przestrzeni statkow. Sanitarne pojazdy pozdrowily Carialle, gdy przeszla obok nich po luku w czasie synchronizacji z obrotami stacji. Pomocny pierscien cumowniczy byl w naprawie, wiec Carialle zwiekszyla ciag i zblizyla sie do poludniowego. Swiatla zaczely penetrowac obrzeza pierscienia w poszukiwaniu miejsca do zacumowania. Wreszcie udalo sie je znalezc.



-...to, co widziales, to pozostalosci po piracie Belazirze i jego szajce - dokonczyl Simeon znuzonym glosem. - Mam nadzieje, ze tak juz zostanie. Moja powloka zostala umieszczona w bardziej odpornej obudowie i dodatkowo uszczelniona. Ostatnie szesc miesiecy zbieralismy czesci i doprowadzalismy wszystko do porzadku. Jeszcze czekamy na niektore elementy. Firma ubezpieczeniowa jest bardzo dociekliwa i kwestionuje wszystko, co jest w wykazie, ale nikogo to nie dziwi. Statki flotylli pozostaja w rejonie. Tworzymy staly patrol, cos w rodzaju malego garnizonu.

-Macie mnostwo czasu - wtracila Carialle ze wspolczuciem.

-Kolej na dobre wiesci - powiedzial Simeon zaskakujaco energicznym glosem. - A gdzie wy sie podziewaliscie?

Carialle wydala dzwieki nasladujace fanfary.

-Z przyjemnoscia donosze, iz gwiazda GZA-906-M ma dwie planety, na ktorych w atmosferze zawierajacej tlen wystepuja slady zycia - rzekl Keff.

-Gratuluje wam obojgu - odpowiedzial Simeon i nadal sygnal dzwiekowy imitujacy wiwatujacy tlum. Przerwal na chwile. - Wysylam jednoczesnie komunikat do Wydzialu Dochodzeniowego. Czekaja tam na kompletne sprawozdania z probkami i wykresami, ale najpierw ja! Chce sie wszystkiego dowiedziec.

Carialle dotarla do swych plikow, wybrala czestotliwosc odpowiadajaca czestotliwosci odbioru Simeona.

-To tylko streszczenie, bo calosc przekazemy tym na gorze - powiedziala. - Oszczedzimy ci calej tej nudy.

-Niedobra wiadomosc to chyba ta - zaczal Keff - ze nie ma oznak zycia biologicznego na planecie numer cztery, a planeta numer trzy jest jeszcze zbyt slabo rozwinieta, aby wlaczyc ja do Swiatow Centralnych jako pelnoprawnego partnera. Spotkalismy sie tam jednak z przychylnoscia i milym przyjeciem.

-On tak uwaza - Carialle wtracila, prychajac. - Ja nigdy nie wiedzialam, o czym mysla te Blekoty.

Keff rzucil niechetne spojrzenie na jej kolumne, ale na Carialle nie zrobilo to zadnego wrazenia. Przegladala katalog plikow i zatrzymala sie na mieszkancach Iriconu III.

-Dlaczego nazywacie ich Blekotami? - spytal Simeon, wpatrujac sie w zapis wideo pokazujacy chude, obrosniete, szescionogie istoty, ktore z twarzy podobne byly do inteligentnych pasikonikow.

-Posluchaj zapisu dzwiekowego - zasmiala sie Carialle. - Porozumiewaja sie skomplikowanym systemem, ktory budzi w nas odraze. Keff sadzil, ze to ja cos wydmuchuje.

-Nieprawda, Cari - zaprotestowal Keff. - Poczatkowo sadzilem - powiedzial z naciskiem - ze nie wystepuje u nich zadna koniecznosc poslugiwania sie mowa. Mieszkaja na bagnach - relacjonowal dalej, komentujac obraz z krysztalu wizyjnego. - Jak widac, poruszaja sie na szesciu konczynach albo na czterech w pozycji pionowej, majac wtedy dwie wolne. Jest wiele drapieznikow, ktore zjadaja Blekoty, wiec jakis prosty jezyk wystarczy do ostrzegania przed n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin