Brin David - Cykl Wspomaganie 03 - Wojna wspomaganych.doc

(3353 KB) Pobierz
David Brin

David Brin

 

Wojna wspomaganych

 

 

Dla Jane Goodall, Samh Hardy i wszystkich pozostałych, którzy pomagają nam nauczyć się wreszcie rozumieć. I dla Dian Fossey, która zginęła w walce o to, by piękno i potencjał mogły żyć.

 

 

 

Słownik i spis postaci

Anglie - Język najczęściej używany przez Terragenów - tych, którzy wywodzą się od ziemskich ludzi, szympansów i delfinów.

Athadena - Córka tymbrimskiego ambasadora Uthacalthinga. Dowódca Nieregularnej Armii Garthu.

Biblioteka - Starożytna, pełna odsyłaczy skarbnica wiedzy. Jedna z najważniejszych podstaw społeczeństwa Pięciu Galaktyk.

Fiben Bolger - Neoszympans - ekolog i porucznik milicji kolonialnej.

BururaIIi - Ostatni gatunek, któremu uprzednio pozwolono na dzierżawę Garthu. Świeżo wspomożona rasa, która cofnęła planetę na bardziej prymitywne stadium rozwoju i omal jej nie zniszczyła.

"Człowiek" - Termin używany w anglicu na określenie istot ludzkich obojga płci.

Dzikusy - Członkowie gatunku, który osiągnął status gwiezdnych wędrowców bez pomocy opiekuna.

"Fem" - Termin używany w anglicu na określenie człowieka płci żeńskiej.

Galaktowic - Starsze gatunki gwiezdnych wędrowców, które przewodzą społeczeństwu Pięciu Galaktyk. Wiele z nich stało się "opiekunami", uczestnicząc w starożytnej tradycji Wspomagania.

Garthianin - Legendarne, wywodzące się z Garthu stworzenie - wielkie zwierzę ocalałe z Bururalskiej Masakry.

Gubru - Pseudoptasi gatunek Galaktów wrogo nastawiony do Ziemian.

Infi - "Nieskończoność" albo Pani Szczęścia.

Gailet Jones - Szymka - ekspert od socjologii galaktycznej. Posiadaczka nieograniczonego prawa rozrodu ("białej karty"). Dowódca miejskiego powstania.

Kault - Thennański ambasador na Garthu.

Mathicluanna - Nieżyjąca matka Athadeny.

 

Lydia McCue - Oficer w Terrageńskiej Piechocie Morskiej.

"Mel" - Termin używany w anglicu wyłącznie na określenie człowieka płci męskiej.

Nahalli - Gatunek, który był opiekunem Bururallich i poniósł srogą karę za zbrodnie swycli podopiecznych.

"Nogopalce i kciuch" - Małe i duże palce stóp neoszympansa, które zachowały pewną zdolność chwytną.

Megan Oneagle - Koordynator Planetarny wydzierżawionego przez Terran świata kolonialnego Garth.

Robert Oneagle - Kapitan Garthiańskiej Milicji Kolonialnej, syn Koordynatora Planetarnego.

Pan argonostes - Gatunkowa nazwa wspomaganego podopiecznego gatunku neoszympansów.

Major Prathachulthorn - Oficer Terrageńskiej Piechoty Morskiej.

"Ser" - Termin wyrażający szacunek, używany w stosunku do starszego Terranina bez względu na płeć.

Soranie - Starszy gatunek Galaktów wrogo nastawiony w stosunku do Ziemi.

Streaker - Statek międzygwiezdny z załogą złożoną z delfinów, który dokonał odkrycia o krytycznym znaczeniu po drugiej stronie galaktyki, daleko od Garthu. Reperkusje tego wydarzenia doprowadziły do obecnego kryzysu.

Suzeren - Jeden z trzech dowódców gubryjskich sił inwazyjnych. Każdy z nich odpowiada za inną dziedzinę: Poprawność, Biurokrację i Armię. Ogólna linia polityczna określana jest przez consensus całej trójki. Suzeren jest również kandydatem do gubryj-skiej kasty królewskiej i pełnej płciowości.

Sylvie - Samica neoszympansa posiadająca "zieloną kartę".

Synthianie - Jeden z nielicznych gatunków Galaktów otwarcie przyjaznych w stosunku do Ziemi.

"Szen" - Termin używany w anglicu na określenie neoszympansa płci męskiej.

"Szym" - Termin używany w anglicu na określenie członka podopiecznego gatunku neoszympansa (samca lub samicy).

"Szymka" - Termin używany w anglicu na określenie neoszympansa płci żeńskiej.

Tandu - Galaktyczny gatunek gwiezdnych wędrowców cechujących się przerażającą drapieżnością oraz wrogością w stosunku do Ziemi.

Thennanianie - Jeden z fanatycznych gatunków Galaktów wplątanych w obecny kryzys. Pozbawiony poczucia humoru, lecz znany ze swego honoru.

Tursiops amicus - Gatunkowa nazwa wspomaganych neodelfinów.

 

Tymbrimczycy - Galaktowie znani ze swej zdolności przystosowania oraz zjadliwego poczucia humoru. Przyjaciele i sojusznicy Ziemi.

Uthacalthing - Tymbrimski ambasador na kolonialnym świecie Garih.

Wspomaganie - Starożytny proces, za pomocą którego starsze gatunki gwiezdnych wędrowców wprowadzają nowe, poprzez hodowlę i inżynierię genetyczną, do galaktycznej kultury. Powstały w ten sposób "podopieczny" gatunek służy swym "opiekunom" przez okres terminowania , aby spłacić zaciągnięty w ten sposób dług. Status gatunku Galaktów jest w części określany przez genealogię opiekunów oraz listę wspomożonych podopiecznych.

 

 

 

Tymbrimskie słowa i glify

fornell - Glif niepewności.

fsu'usturatn - Glif wyrażający pełną współczucia wesołość.

k'chu-non - Tymbrimskie słowo na określenie dzikusów nie mających opiekunów.

k'chu-non kranu - Armia dzikusów.

kennowanie - Wyczuwanie glifów i fal empatycznych.

kiniwullun - Glif potwierdzający, że "chłopcy są chłopcami".

kuhunnagarra - Glif przeciągającej się nieokreśloności.

la'thsthoon - Intymność w parach.

lurrunanu - Penetrujący glif mający skłonić odbiorcę do podejrzliwości.

1'yuth'tsaka - Glif wyrażający pogardę dla wszecłiświata.

nahakieri - Głęboki poziom empatii, na którym Tymbrimczyk może niekiedy wyczuć tych, których kocha.

nuturunow - Glif pomagający powstrzymać reakcję gheer.

p<ilanq - Wzruszenie ramionami.

rittitees - Glif wyrażający współczucie dla dzieci. |sh'cha'kuon - Zwierciadło ukazujące innym, jak wyglądają z ze-1  wnątrz.

|s'ustru'thoon - Dziecko biorące sobie od rodzica to, czego mu trze-[ ba.

|syrtunu - Westchnienie frustracji. |syullf-kuonn - Oczekiwanie z radością na paskudny dowcip. jsyulif-tha - Radość płynąca z rozwiązywania zagadki. |teev'nus - Daremność porozumiewania się. jtotanoo - Wycofanie się z rzeczywistości wywołane strachem. |transformacja gheer - Wypływ hormonów i enzymów pozwalający Tymbrimczykom szybko zmienić swą fizjologię, za pewną cenę.

tu'fluk - Nie doceniony żart.

itutsunucann - Glif pełnego strachu oczekiwania.

yusunitlan - Ochronna pajęczyna rozwijana podczas bliskiego kon-

| taktu z innym.

jzunour-thzun - Glif stwierdzający, jak wiele jeszcze pozostało do przeżycia.

 

 

Wstęp

 

 

To dziwne, że tak mały nieważny świat, mógł osiągnąć tak wiel-e znaczenie.

Pomiędzy wieżami Miasta Stołecznego, tuż za hermetyczną, yształową kopułą urzędowego palankinu, wrzał hałaśliwy ruch. iden dźwięk nie przedostawał się jednak do środka i nie zakłócał iokoju biurokracie z Kosztów i Rozwagi, który skoncentrował się yłącznie na holoobrazie małej planety, wirującym powoli w zasię-i jednego z jego pokrytych puchem ramion. Właśnie pojawiły się ękitne morza usiane lśniącymi jak klejnoty wyspami. Biurokrata )serwował je, gdy błyszczały w odbitym świetle gwiazdy, znajdu-cej się poza polem widzenia.

Gdybym był jednym z bogów, o których mówią legendy dziku-iw... - rozmarzył się biurokrata. Jego lotki zgięły się. Odniósł rażenie, że musi tylko sięgnąć szponem i złapać... A jednak nie. Ten absurdalny pomysł dowodził, że biurokrata )ędził zbyt wiele czasu na poznawaniu nieprzyjaciela. Szalone ter-ińskie idee zarażały jego umysł.

W pobliżu dwóch pokrytych puchem asystentów trzepotało ci-10 skrzydłami. Muskali pióra oraz czyścili jasny naszyjnik biuro-raty z myślą o oczekującym go spotkaniu. Dostojnik ignorował h. Autoloty i antygrawitacyjne arki umykały na boki, a ściśle wy-aaczone pasma ruchu topniały w jasnym świetle urzędowego po-izdu. Podobny status z reguły przysługiwał jedynie kaście królew-uej, lecz wewnątrz palankinu biurokrata nie zauważał niczego. ^chylił swój ciężki dziób nad holoobrazem. Garth. Tyle już razy ucierpiał.

Zarysy brązowych kontynentów oraz płytkich błękitnych mórz ^ły częściowo zatarte przez wiry chmur burzowych, które wyda-ały się złudnie białe i miękkie, niczym upierzenie Gubru. Wzdłuż |dnego tylko łańcucha wysp lśniły światła nielicznych, małych |iast. Poza tym wokoło świat wyglądał na nietknięty. Jego spokój teciły tylko gdzieniegdzie migotliwe uderzenia błyskawic towarzy-|ących burzom. Łańcuchy symboli kodowych ujawniały mroczniejszą prawdę.

15

 

Garth był kiepską planetą, w którą nie warto było inwestować, W przeciwnym razie dlaczego wydzierżawiono tam kolonię ludzkim dzikusom i ich podopiecznym? Galaktyczne Instytuty już dawno spisały ten świat na straty. A teraz, mały, nieszczęśliwy świecie, wybrano cię na miejsce wojny.

Dla wprawy biurokrata z Kosztów i Rozwagi myślał w anglicu, zwierzęcym, nie usankcjonowanym języku ziemskich istot. Większość Gubru uważała studia nad obcymi za niewskazaną rozrywkę, teraz jednak wydawało się, że obsesja biurokraty nareszcie przyniesie mu korzyść.

Nareszcie. Dzisiaj.

Palankin minął wielkie wieże Miasta Stołecznego. Wydawało się, że tuż przed nim wyrósł gigantyczny budynek z opalizującego kamienia. Arena Konklawe, siedziba rządu całego gatunku i klanu Gubru.

Nerwowe drżenie oczekiwania spłynęło w dół, wzdłuż grzebienia na głowie biurokraty, aż do szczątkowych piór lotek. Wywołało to ćwierkanie skargi ze strony dwóch asystentów Kwackoo. Jak mają dokończyć muskanie pięknych białych piór urzędnika - pytali - czy też wypolerować jego długi, zakrzywiony dziób, jeśli nie może on siedzieć nieruchomo?

- Pojmuję, rozumiem, zastosuję się - odparł z pobłażaniem biurokrata w standardowym języku galaktycznym numer trzy. Ci Kwackoo byli lojalnymi stworzeniami i można im było czasem pozwolić na drobne zuchwalstwo. Aby się odprężyć, wrócił w myślach do małej planety, Garthu.

To najbardziej bezbronna z ziemskich placówek... najłatwiej ją wziąć na zakładnika. Dlatego właśnie armia naciska na przeprowadzenie tej operacji, mimo że musi stawić czoła silnemu naciskowi nieprzyjaciela w innych rejonach kosmosu. To będzie bolesny cios dla dzikusów. Być może zdołamy ich w ten sposób zmusić, by oddali nam to, czego pragniemy.

Po siłach zbrojnych, stan kapłański jako drugi wyraził zgodę na plan. Stróże Poprawności orzekli niedawno, że inwazji można dokonać bez żadnej ujmy na honorze.

Pozostawała administracja - trzecia noga Grzędy Przywództwa. W tym punkcie consensus został złamany. Przełożeni biurokraty z Ministerstwa Kosztów i Rozwagi sprzeciwili się. Stwierdzili, że plan jest zbyt ryzykowny. Zbyt drogi.

Grzęda nie może stać na dwóch nogach. Konieczny jest consensus. Konieczny jest kompromis.

Istnieją chwile, gdy gniazdo nie może uniknąć podjęcia ryzyka.

Ogromna jak góra Arena Konklawe stała się urwiskiem ociosanych

 

imieni zasłaniającym sobą połowę nieba. Przed palankinem zamarzyły otchłanne wrota, które zaraz go pochłonęły. Grawitory małe-i pojazdu cicho zamarły. Osłona kabiny podniosła się. Tłum Gubru normalnym, białym upierzeniu dorosłych, bezpłciowych osobni->w oczekiwał u wejścia na płytę lotniska.

Oni wiedzą - pomyślał biurokrata, spoglądając na nich prawym dem - wiedzą, że już nie jestem jednym z nich.

Drugim okiem spojrzał po raz ostatni na spowity w biel glob irthu.

Wkrótce - pomyślał w anglicu - spotkamy się znowu.

Arenę Konklawe wypełniała orgia barw. I to jakich! Wszędzie okół pióra mieniły się królewskimi odcieniami - karmazynowym, .irsztynowym oraz arsenowym błękitem.

Dwóch czworonożnych służących Kwackoo otworzyło ceremo-alne wrota przed biurokratą z Kosztów i Rozwagi, który musiał i chwilę zatrzymać się, by zasyczeć z zachwytu na widok wspa-ałości Areny. Setki pięknych, ozdobnych, delikatnych grzęd wiało rzędami wzdłuż tarasowych ścian. Wykonano je z kosztowych gatunków drewna importowanych ze stu światów. Wszędzie okół, w królewskim splendorze, stali Władcy Grzędy gatunku Guru.

Biurokrata był dobrze przygotowany na ten dzień, a mimo to po-luł się dogłębnie poruszony. Nigdy dotąd nie widział tylu królo-ych i książąt naraz!

Obcemu mogłoby się wydawać, że między biurokratą a jego ładcami nie ma większej różnicy. Wszyscy byli wysokimi, smuk-'mi potomkami ptaków-nielotów. Na zewnątrz jedynie uderzająco irwne upierzenie Władców Grzędy odróżniało ich od większości rzedstawicieli gatunku. Bardziej istotne różnice leżały jednak we-oątrz. Byli to ostatecznie królowe i książęta, posiadacze płci oraz Stwierdzonego prawa do sprawowania dowództwa.

Stojący najbliżej Władcy Grzędy zwrócili ostre dzioby na bok, y obserwować jednym okiem jak biurokrata z Kosztów i Rozwagi ykonał pośpiesznie, drobiąc nogami, szybki taniec rytualnego po-iżenia.

Cóż za barwy!

Wewnątrz pokrytej puchem piersi biurokraty wezbrała miłość - tlą hormonów wywołana przez te królewskie odcienie. Była to od-ieczna, instynktowna reakcja i żaden Gubru nigdy nie propono-ał, by ją zmienić, nawet gdy nauczyli się już sztuki przemieniania snów i zostali gwiezdnymi wędrowcami. Tym członkom gatunku,

17

 

którzy osiągnęli cel ostateczny - barwę i płeć - należała się cze i posłuszeństwo ze strony tych, którzy wciąż byli biali i bezpłciowi

To było samo sedno Gubru.

Było to dobre i słuszne.

Biurokrata zauważył, że przez sąsiednie drzwi na teren Arei wkroczyło dwóch innych białopiórych Gubru. W ślad za biurokra weszli na centralną platformę. Cała trójka zajęła nisko położone st nowiska naprzeciw zgromadzonych Władców Grzędy.

Przybysz po prawej odziany był w srebrzystą szatę, zaś jego cię ką, białą szyję otaczał prążkowany naszyjnik stanu kapłańskiego.

Kandydat z lewej miał u boku broń i nosił stalowe ochraniacze i szpony znamionujące oficera armii. Barwy, jakie nadano czubko piór jego grzebienia, wskazywały, że ma on stopień pułkownika-j strzębia.

Dwóch pełnych rezerwy białopiórych Gubru nie odwróciło si by okazać, że dostrzegli biurokratę. On również nie pokazał po s bie, że ich widzi. Niemniej jednak przeszedł go dreszcz.

Jest nas trójka!

Prezydent Konklawe - stara królowa, której ongiś ogniste upi rżenie wyblakło już do koloru bladoróżowego - otrzepała pióra i o worzyła dziób. Urządzenia akustyczne Areny automatycznie wzm cniły jej głos, gdy zaćwierkała celem zwrócenia na siebie uwa^ Otaczający ją ze wszystkich stron królowe i książęta umilkli.

Prezydent Konklawe podniosła jedno szczupłe,, pokryte puchę ramię, po czym zaczęła nucić i kołysać się. Jeden po drugim pozi stali Władcy Grzędy przyłączyli się do niej. Wkrótce cały tłum bł kitnych, bursztynowych i karmazynowych postaci kołysał się w j( rytmie. W królewskim zgromadzeniu rozległ się niski, atonalny jęk,

-Zuuiiun...

- Od niepamiętnych czasów - zaćwierkała Prezydent w ceremc nialnym trzecim galaktycznym - zanim nadeszła nasza chwała, z;

nim zostaliśmy opiekunami, zanim jeszcze wspomożono nas i ucz] niono rozumnymi, było w naszym zwyczaju dążyć do równowagi.

Zgromadzenie zaśpiewało, tworząc kontrapunkt.

- Równowaga na brązowej glebie, Równowaga wśród wichrów na niebie, równowaga w największej potrzebie.

- Gdy jeszcze nasi przodkowie byli przedrozumnymi zwierzętc mi, zanim nasi opiekunowie Gooksyu odnaleźli nas i wspomogli n drodze ku wiedzy, zanim posiedliśmy mowę czy narzędzia, znali' my już tę mądrość, ten sposób podejmowania decyzji, ten sposól osiągania consensusu, ten sposób kochania się.

 

Zuuuun...

Jako półzwierzęta nasi przodkowie wiedzieli już, że musi-

. musimy wybrać... musimy wybrać trzech.

- Jednego, by polował i uderzał odważnie

dla chwały i posiadłości!

Jednego, by dumał rozważnie

o czystości i poprawności!

Jednego, by śledził uważnie,

co grozi jajek przyszłości!

iurokrata z Kosztów i Rozwagi wyczuwał obecność pozostałych ich kandydatów po obu swych bokach i wiedział, że ich rów-; przenika, niczym prąd, świadomość wagi chwili i pełne napię-Dczekiwanie. Nie istniał większy zaszczyt niż zostać wybranym iki sposób, jak spotkało to ich trójkę.

,zecz jasna wszystkich młodych Gubru uczono, że to jest naj-•za metoda, gdyż jaki inny gatunek równie pięknie łączył polity-i filozofię z uprawianiem miłości i rozmnażaniem? Ten system rżę służył ich gatunkowi i klanowi od wieków. Doprowadził ich szczyt potęgi w galaktycznym społeczeństwie. L teraz, być może, doprowadził nas do krawędzi zagłady. lawet wyobrażanie sobie tego mogło być świętokradztwem, lecz rokrata z Kosztów i Rozwagi nie mógł nie zadać sobie pytania, jedna z innych metod, które studiował, nie mogła mimo wszys-być lepsza. Czytał o tak wielu formach rządzenia stosowanych ez inne gatunki i klany - autokracjach i arystokracjach, techno-:jach i demokracjach, syndykatach i merytokracjach. Czy nie 3 możliwe, że któraś z nich naprawdę była lepszym sposo-i na odnajdywanie właściwej drogi w niebezpiecznym wszech-ecie?

lam ten pomysł mógł oznaczać brak szacunku, lecz właśnie ten konwencjonalny sposób myślenia był powodem, dla którego którzy z Władców Grzędy wybrali biurokratę, by odegrał dziejo-rolę. Podczas nadchodzących dni i miesięcy jeden z trójki Izie musiał mieć wątpliwości. Zawsze było to rolą Kosztów >zwagi.

- W ten sposób osiągamy równowagę. W ten sposób docieramy

Consensusu. W ten sposób rozwiązujemy konflikty.

"•Zumm! - zgodzili się zebrani królowie i książęta.

totrzebne były długie negocjacje, by wybrać każdego z trzech

idydatów: jednego z armii, jednego z zakonów kapłańskich

19

 

i jednego z administracji. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, oczekuj ce ich pierzenie przyniesie nową królową oraz dwóch nowych ksi żąt. Wraz z niezbędną dla gatunku nową linią genealogiczną jaj( nadejdzie też nowa linia polityczna powstała ze scalenia poglądó trójki.

Tak - zgodnie z oczekiwaniami - miało się to skończyć. Pocz tek jednak był zupełnie inny. Choć przeznaczeniem ich było zosti kochankami, wszyscy trzej będą od początku również rywalarr Przeciwnikami.

Gdyż królowa mogła być tylko jedna.

- Wysyłamy tę trójkę z misją o kluczowym znaczeniu. Misją z garnięcia. Misją zniewolenia. Wysyłamy ich również w poszukiw niu jedności... w poszukiwaniu zgody... w poszukiwaniu consens su, który zjednoczy nas w tych niespokojnych czasach.

-Zuuuim!

W tym pełnym entuzjazmu chórze dało się słyszeć, że Konklav rozpaczliwie pragnie rozwiązania, końca gwałtownych sporo1 Trójka kandydatów miała dowodzić tylko jednym z wielu oddzi łów wysyłanych do boju przez klan Gooksyu-Gubru, najwyraźni jednak Władcy Grzędy pokładali w tym triumwiracie szczegół] nadzieje.

Przyboczni Kwackoo wręczyli każdemu z kandydatów lśniąi czary. Biurokrata z Kosztów i Rozwagi wzniósł puchar i pociągn głęboki łyk. Płyn wydał mu się złocistym ogniem spływający w dół gardła.

Pierwszy posmak Królewskiego Trunku...

Zgodnie z oczekiwaniami smakował on inaczej niż wszystko, ( tylko można było sobie wyobrazić. Już w tej chwili wydawało si że białe upierzenie trzech kandydatów lśni w migotliwej obietnii barwy, która miała się pojawić.

Będziemy wspólnie walczyć, aż wreszcie jednemu z nas wyrc na pióra bursztynowe. Jednemu wyrosną niebieskie.

A jednemu, jak sądzono najsilniejszemu, temu, który wypracu najlepszą linię polityczną, przypadnie w udziale najwyższa n groda.

Los przeznaczył ją mnie.

Mówiono bowiem, że wszystko zostało z góry zaaranżowali Rozwaga musiała zwyciężyć w nadchodzącym consensusie. Szcz gotowa analiza wykazała, że pozostałe możliwości były nie ( przyjęcia.

- Wyruszycie więc - zaśpiewała Prezydent Konklawe. - W

 

nowi suzerenowie naszego gatunku i klanu. Wyruszycie ciężycie w walce. Wyruszycie i upokorzycie heretyckich dzi-

^uuuim! - krzyknęło radośnie zgromadzenie.

iób Prezydent opadł na jej pierś, jak gdyby ogarnęło ją nagłe żenię. Po chwili nowy Suzeren Kosztów i Rozwagi usłyszał, odała cicho. - Wyruszycie i zrobicie, co będziecie mogli, s ocalić...

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA INWAZJA

Niech nas wspomogą, byśmy im weszli na ramiona. Wtedy, patrząc nad ich głowami, ujrzymy kilka ziem obiecanych, z których przyszliśmy i do których mamy nadzieję dotrzeć. w. B.YEATS

 

Na sennym lądowisku Port Helenia przez wszystkie lata, jak przeżył tam Fiben Bolger, nigdy nie było takiego ruchu. Piaskowa wznoszący się nad Zatoką Aspinal aż dudnił od paraliżującego, ii fradźwiękowego warkotu silników. Pióropusze dymu przesłaniał silosy startowe, nie przeszkadzało to jednak gapiom, którzy zebra się przy zewnętrznym ogrodzeniu, w obserwowaniu całego teg zamieszania. Ci, którzy mieli choć trochę talentu psi, mogli odgat nać, w której chwili ma wystartować gwiazdolot. Fale ogłupiając niepewności wywołane przez nieszczelne grawitory sprawiały, ż część gapiów mrugała szybko na chwilę przed wzniesieniem si następnego statku o wielkich rozporach ponad mgiełkę i jego cię;

kim odlotem w usiane chmurami niebo.

Hałas i gryzący pył drażniły widzów. Jeszcze trudniej było tyn którzy stali na polu startowym, a już szczególnie tym, któryc zmuszono do udania się tam wbrew ich woli.

Fiben z pewnością wolałby znaleźć się teraz gdziekolwiek ir dziej, najchętniej w pubie, gdzie mógłby przyjąć całe pinty płynni go środka znieczulającego. Tak jednak nie mogło się stać.

Z cynizmem obserwował tę gorączkową aktywność.

Jesteśmy tonącym statkiem - pomyślał - i wszystkie szczur mówią nam "adieu".

Wszystko, co było zdolne do lotu i przejścia, opuszczało Gart z nieprzyzwoitym pośpiechem. Wkrótce lądowisko stanie się nit mai puste.

Dopóki nie przybędzie nieprzyjaciel... kimkolwiek by się ni okazał.

- Psst, Fiben. Przestań się wiercić!

Spojrzał na prawo. Szym, stojący w szeregu obok niego, sprawie wrażenie, że jest mu równie niewygodnie jak Fibenowi. Czapk wyjściowego munduru Simona Levina zaczynała ciemnieć tuż na jego wałami nadoczodołowymi, gdzie pod jej krawędzią wilgotm

 

;owe futro układało się w loki. Simon spojrzał na niego w mil-liu, nakazując mu stać prosto i patrzeć przed siebie. iben westchnął. Wiedział, że musi spróbować stać na baczność. czystość na cześć odlatującego dygnitarza dobiegała już końca i mek Planetarnej Gwardii Honorowej nie powinien się garbić. /ciąż jednak jego wzrok kierował się ku południowemu krańco-płaskowyżu, daleko od handlowego terminalu i odlatujących htowców. Widniał tam niezamaskowany, nierówny, monotonny •eg, czarnych o cygarowatych kształtach i bryłowatym wyglą-;, statków wojennych. Kilka z małych łodzi wywiadowczych po-:o się iskrami wyładowań, gdy weszli na nie technicy strojący detektory oraz osłony przed nadchodzącą bitwą. iben zastanawiał się, czy dowództwo zadecydowało już, który ek mu przydzielić. Być może pozwolą na wpół wyszkolonym tom Milicji Kolonialnej ciągnąć losy o to, któremu z nich przy-nie najbardziej wyeksploatowana ze starożytnych machin wo-łych nabytych niedawno po obniżonej cenie od wędrownego idskiego handlarza szmelcem.

Kewą ręką Fiben pociągnął za sztywny kołnierz munduru i po-ł gęste włosy rosnące poniżej obojczyka. re wcale nie musi znaczyć złe - tłumaczył sobie. - Jeśli wy-sz do walki na pokładzie tysiącletniej balii, możesz przynaj-pj być pewien, że potrafi ona wiele znieść.

Rększość z tych sponiewieranych łodzi wywiadowczych brała d w walce, zanim jeszcze ludzie usłyszeli o cywilizacji galak-lej... zanim nawet zaczęli bawić się racami, przypalając sobie (i płosząc ptaki na ojczystej Ziemi.

en uśmiechnął się przelotnie na tę myśl. Nie było to zbyt jme w stosunku do gatunku jego opiekunów, lecz z drugiej ^ludzie raczej nie starali się wpoić jego rasie uniżoności. ku, ależ ten małpi strój swędzi! Nagie małpy, takie jak ludzie, la to może znieść, ale my, kudłate typy, nie jesteśmy po pro-systosowani do noszenia tylu warstw na sobie! dawało się jednak, że ceremonia ku czci odlatującej syn-kiej konsul dobiega końca. Swoio Shochuhun - ta nadęta |ierści i wąsów - kończyła swe pożegnalne przemówienie do |cańców planety Garth - ludzi i szymów - których pozosta-^ch losowi. Fiben ponownie podrapał się w brodę pragnąc, biała gaduła wdrapała się po prostu do swego promu i odle-p wszystkich diabłów, jeśli już tak się jej śpieszyło. | wymierzył mu kuksańca łokciem w żebra. Yprostuj się, Fiben - mruknął niespokojnie Simon. - Jej litość patrzy w tę stronę!

25

 

Stojąca pomiędzy dygnitarzami siwowłosa Koorynator Plam tamy, Megan Oneagle, spojrzała na Fibena wydymając wargi i ol darzyła go szybkim potrząśnięciem głową.

Ech, do diabła - pomyślał.

Syn Megan, Robert, był kolegą Fibena z roku na małym gai thiańskim uniwersytecie. Fiben uniósł brwi, jak gdyby chciał prz^ pomnieć ludzkiej administratorce, że nie prosił o służbę w t( gwardii honorowej na cześć osób o wątpliwym honorze. Poza tyn jeśli ludzie chcieli mieć podopiecznych, którzy się nie drapią, ni powinni byli wspomagać szympansów.

Poprawił jednak kołnierzyk i spróbował nieco się wyprostował Dla tych Galaktów forma była niemal wszystkim i Fiben wiedzia że nawet skromny neoszympans musi odegrać swą rolę, gdy w przeciwnym razie Ziemski Klan mógłby utracić twarz.

Po obu stronach koordynator Oneagle znajdowali się inni dygn tarze, którzy przybyli zobaczyć odlot Swoio Shochuhun. Po lewi stał Kault, potężny thennański poseł, pokryty zrogowaciałą skór. pełen splendoru w swej błyszczącej pelerynie i z podniesiony! grzebieniem grzbietowym. Szczeliny oddechowe na jego szyi o wierały się i zamykały niczym żaluzje za każdym razem, gdy w posażone w potężne szczęki stworzenie wdychało powietrze.

Po prawej stronie Megan stała znacznie bardziej człekokształtr postać, smukła i o długich kończynach. Przygarbiła się lekko, nii mai lekceważąco, w promieniach popołudniowego słońca.

Uthacalthinga coś rozbawiło - zdał sobie sprawę Fiben. - Ja zwykle.

Rzecz jasna ambasador Uthacalthing uważał, że wszystko je zabawne. Swą postawą, łagodnym falowaniem srebrzystych wite unoszących się ponad małymi uszami oraz błyskiem złocistyd szeroko rozstawionych oczu, blady tymbrimski poseł zdawał s:

wyrażać coś, czego nie można było powiedzieć głośno - coś, c graniczyło z obelgą dla odlatującej synthiańskiej dyplomatki.

Swoio Shochuhun wygładziła wąsy, po czym wystąpiła naprzół by pożegnać się kolejno z każdym ze swych kolegów. Gdy Fibe patrzył na wykonywane przez nią przed Kaultem ozdobne ceremi nialne ruchy łapą, uderzyło go, jak bardzo Sythianka przypomir wielkiego, pękatego szopa, ubranego niczym jakiś starożytr wschodni dworzanin.

Kault, olbrzymi Thennanianin, nadął swój grzebień i pokłonił s na znak odpowiedzi. Dwoje Galaktów o nierównych rozmiarac wymieniło dowcipne uwagi w piskliwym, wysoce fleksyjnym szó tym galaktycznym. Fiben wiedział, że nie czują oni do siebie zb' tniej sympatii.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin