17 Sztaka budowania 06a - Bizancjum 2.doc

(1900 KB) Pobierz
Bizancjum

Bizancjum

A teraz przenieśmy się na drugi kraniec dawnego Imperium Roma-num — do Cesarstwa Wschodniego. Stolica jego to Konstantynopol.

Dawniej Konstantynopol nazywał się Bizancjum, a nazwę nową nadał mu cesarz Konstantyn Wielki (ten sam, którego łuk tryumfalny stoi obok Colosseum).

Bizancjum zawdzięczało swoje imię legendarnemu Byzasowi i było ko­lonią grecką — jedną z tych, które gęsto obsiadły morze Marmara i północne brzegi Ponti Euxini (Mo­rza Czarnego).

Owo Bizancjum to w swoim rodzaju osobliwość wśród europejskich sto­lic. Dzierży swoisty rekord zmian „nazwiska". Zmienił je Konstantym (Konstantynopol), a potem Turcy po zdobyciu miasta przemianowali na Istambuł.

Łatwo zgadnąć, jakie wpływy kul­turalne dominowały we wschodniej stolicy cesarstwa. Mówi nam już o tym greckie pochodzenie miasta, bliskość Grecji i osłabienie ekono­miczne środowiska łacińskiego.

Cesarstwo Wschodnie jest nowym ośrodkiem zawsze żywotnej i atrak­cyjnej kultury greckiej — jest po prostu greckie. I naturalnie, tak jak to już widzieliśmy w położonych w Azji miastach jońskich i potem w większej skali w monarchii Alek­sandra Wielkiego, chętnie wchłania tradycje i ulega wpływom Orientu. Warto przeczytać w Krzyżowcach Kossak-Szczuckiej opis dworu Ale­ksego Comnenosa — wielkiego basileusa władcy grecko-orientalnej monarchii. Subtelni filozofowie, dworacy wytworni i cyniczni, ucze­ni wodzowie i politycy, piękne (a także wykształcone) damy — wszystko to na tle prawie bajkowe­go przepychu, poruszające się w myśl wskazań skomplikowanego ce­remoniału... Świat dziwny, trochę niebezpieczny, a jednocześnie zniewieściały i chylący się ku upadko­wi.

Tak wyglądała, przekazana przez autorkę, jedna z końcowych odsłon w  wielkim  dramacie  istnienia Wschodniego Cesarstwa.

Początek był inny, choć zewnętrzna dekoracja dosyć podobna. Warto zrobić porównanie ze stolicą Zachod­niego Imperium. Rzym występuje u zarania swej mocarstwowej potę­gi jako niewielkie miasteczko i roz­wija się harmonijnie w miarę wzro­stu państwa. Prawdziwy wielkomocarstwowy przepych osiąga dopie­ro za cesarstwa. Bizancjum zostaje „nagle" (powiedzenie zawiera w so­bie naturalnie dużo przesady) stolicą wielkiego, wielonarodowego pań­stwa i „puchnie" gwałtownie. Roz­budowywane jest i przyozdabiane w przyspieszonym tempie. Powie­dzieć by można, że wzrost jego od­bywa się właściwie kosztem upadku Rzymu, że wyciąga z niego żywotne soki.

Nic w tym tak bardzo dziwnego. Ponieważ centrum koniunktury eko­nomicznej i politycznej przeniosło się nad brzegi morza Marmara, więc też wszystko, co najlepsze, z rzeszy budowniczych, finansistów, uczo­nych i artystów, opuściło stary kraj i osiedliło się w nowej stolicy.



Najlepsi architekci znaleźli się też oczywiście nad Bosforem i to — między innymi — pozwoliło na buj­ny rozwój sztuki budowlanej Wscho­dniego Cesarstwa.

Zwycięskie chrześcijaństwo wyzna­cza dla architektów nowe kierunki poszukiwań.

Trzeba rozwinąć i nieco jaśniej wy­tłumaczyć to zdanie.

Zarówno dawna religia Rzymu, jak i chrześcijaństwo grały dużą rolę w życiu i funkcjach państwa i jego obywateli. Zarówno obrzędy, jak i podstawy filozoficzne starej i no­wej wiary bardzo się od siebie róż­niły.

Stare świątynie o szczupłych wnę­trzach — zwykle ,,mieszkania bo­gów" — nie mogły sprostać nowym wymaganiom.

Widzieliśmy już, że początkowo po­służono się typem budynku bazyli­kowego. Od biedy spełniał on swoje zadania, ale pozbawiony był więk­szych  możliwości  rozwojowych. Przede wszystkim miał ograniczone



Jest to plan, który nazwaliśmy cen­tralnym, a który pamiętamy z Tolo-sów greckich i rzymskiego Pante­onu (wyżej).

Ale — odpowie Czytelnik — Tolosy i centralne świątyńki rzymskie — to małe budynki i małe wnętrza. Co innego Panteon, ale i jego wnętrze jest niewspółmiernie małe w sto­sunku do trudności konstrukcyj­nych, związanych z budową kopuły o takiej rozpiętości. Po prostu gra nie warta świeczki. Czytelnik będzie miał rację! Stąd wniosek, że konstruktorzy bi­zantyjscy musieli znaleźć rozwiąza­nie nowe.

Nie można było kontynuować trady­cyjnych wzorów. Trzeba było poszu­kać i robić wynalazki.

Zresztą wiemy dobrze, że wynalazki nie przychodzą nagle. Cudowne roz­wiązania techniczne nie spadają z nieba. Poprzedza je zawsze długi szereg prób, doświadczeń, osiągnięć częściowych i niezadowalających. Dziś nazwalibyśmy je badaniami la­boratoryjnymi. Dla każdego jest jasne, że nowoczesne badania labo- ratoryjne znakomicie przyśpieszają sprawę. Ale nawet dzisiaj (można za­ryzykować takie twierdzenie) naj­wolniej odbywa się doskonalenie sposobów  technicznych  właśnie w dziedzinie budownictwa. Dlaczego tak jest? Przede wszystkim dlatego, że nie do­syć jest wymyślić nowy sposób bu­dowania. Trzeba jeszcze wybudo­wać dom za pomocą wymyślonego sposobu, a potem sprawdzić jego przydatność. A jak sprawdzić przy­datność? Tylko przez używanie. Co to znaczy używanie domu? Mieszka­nie w nim i wypróbowanie go na własnej skórze. To trwa długo. Do­piero potem można wprowadzać po­prawki do następnych budowli.

Ale tutaj nasuwa się jeszcze jedno zagadnienie! Wybudowany dom ma długie życie. Trzeba wielu lat, żeby opłaciło się rozebrać go i zastąpić nowym, doskonalszym. Porównajmy np. życie domu z życiem samocho­du. Prawie na całym świecie domy sprzed pierwszej wojny światowej są w najlepsze użytkowane, służą w miarę swych sił i możności, i służą — dodajmy — prawie tak samo dobrze, jak w chwili ich wybudowa­nia.

A samochody z tego okresu? Możemy je znaleźć tylko na ilustra­cjach w starych czasopismach albo jako eksponaty w muzeach komuni­kacji. Skończyły się już dawno.

Dlatego postęp w różnych dziedzi­nach techniki odbywa się z różną szybkością. Dlatego też w drugiej połowie   dwudziestego   stulecia w najnowocześniejszych stolicach można zobaczyć budowy, na których rzemieślnicy układają mury z cegieł sposobami prawie nie różniącymi się od tych, jakich używali ich starsi o kilka tysięcy lat koledzy z Babi­lonu i Asyrii.

Dzisiaj mamy laboratoria, budowle eksperymentalne, wysiłki wielu spe­cjalistów skierowane wyłącznie do pracy nad udoskonaleniem metod technicznych, mamy lepszą i szyb­szą informację o uzyskiwanych na całym świecie rezultatach. A dawniej?

Po prostu budowało się tyle, ile było potrzeba i ile można było wy­budować — budowało się według uświęconych tradycją i zwyczajem metod. Ulepszenia następowały nie­zmiernie wolno — prawie nie­uchwytnie. Nieraz setek lat trzeba było na wykształcenie się nowego typu konstrukcji, na przyjęcie się nowego, odpowiedniejszego rozkła­du pomieszczeń w budowli.

Czy nie robiono doświadczeń i prób? Owszem, robiono je. Tyle tylko, że rozłożone na wielką ilość wznoszo­nych obiektów i na długie okresy czasu.

Tak jakby ktoś wchodził na piętro po schodach, gdzie wysokość każ­dego stopnia równa się jednemu centymetrowi. Jasne jest, że ten, który wbiega po normalnych scho­dach, przebędzie krótszą drogę i zro­bi to prędzej.

Zaczęliśmy mówić o wielkim wyna­lazku bizantyńskich architektów, polegającym na przykryciu prze­strzeni (przestrzeni dogodnej pod względem użytkowym) jednym wiel­kim przykryciem. O jakie to przy­krycie chodzi?

Każdy z nas odpowie od razu, że może być wyłącznie mowa o k o-p u l e. O jakiej kopule? Na to py­tanie odpowiemy później.

Otóż nawiązując do tego, co się na­pisało o tempie rozwoju myśli kon­strukcyjnej, trzeba stwierdzić, że wielki wynalazek bizantyński nie zjawił się nagle sam z siebie; mu­siał być poprzedzony długimi wie­kami prób, musiał wywieść swój ro­dowód z całego szeregu rzeczy ist­niejących. Był po prostu przekro­czeniem tego ostatniego kilkucenty­metrowego stopieńka w drodze na piętro.

Rozejrzyjmy się więc i poszukajmy pierwowzorów i tradycji, które stały się  natchnieniem  konstruktorów znad Bosforu. Do dziś dnia na Bliskim Wschodzie — w północnej Syrii i Mezopotamii

— możemy obejrzeć wsie złożone z dziwnych, wysokich, kopulastych chat.



Formy budownictwa ludowego ma­ją zawsze długi i szacowny rodo­wód. Syryjskie i mezopotamskie domki są swego rodzaju czołówką światową, jeżeli chodzi o dawność tego kształtu architektury. Ponad trzy tysiące lat liczy już sobie ród, do którego należą dzisiejsze kopułki syryjskich chłopów. Czego to do­wodzi? Potwierdza się jeszcze raz, że wielkie budowle stołeczne, któ­rych kopuły wznoszą się ponad inne budynki i które podziwiane są przez turystów z całego świata, poprzedzo­ne były wielowiekowymi doświad­czeniami budowlanymi, a jednym z pierwszych wśród nich jest wiej­ski domek mieszkalny.

Kolebką kopuły jako przekrycia bu­dynku jest Persja. Kolebką — to zna­czy, że w tym kraju poczyniono naj-owocniejsze eksperymenty i osiąg­nięto najlepsze i najbardziej przy­datne w przyszłości rozwiązania.

Persowie osiągnęli nie byle jakie mistrzostwo we wznoszeniu ceglanych budowli, stosunkowo lekkich i — jakbyśmy to dziś określili — bardzo nowoczesnych. Najowocniej-szy okres owej wynalazczości przy­pada na pierwsze trzy stulecia na­szej ery. Wtedy to przemyślni Per­





sowie wymyślili, jak przykryć kwa­dratową salę okrągłą kopułą. Czytelnik mógłby w tym miejscu zdziwić się i zapytać, na czym właś­ciwie polega trudność. Za pomocą rysunku postaramy się to wyjaśnić. Tak wyglądała np. rzymska kon­strukcja kopułowa (Panteon)

Co w tym jest charakterystycznego? To, że okrągła ściana zagina się nie­jako ku górze i że kopuła jest właś­ciwie dalszym ciągiem ściany. A jak będzie, gdy zechcemy przy­kryć kwadratowy budynek

Tu kopuła nasadzona jest jak czap­ka i nie stanowi jedności ze ściana­mi. Co gorzej, podparta jest tylko w czterech punktach, a reszta wisi.



2eby przekrycie złożone z drobnych cegieł czy kamieni nie zawaliło się, trzeba je koniecznie podeprzeć — nie może ono „wisieć". Perskie roz­wiązania posunęły sprawę naprzód. Są to tzw. trompy lub pendentywy. Co to jest to coś i jak ono wygląda?

Przyjrzyjmy się narożnikowi sali (rysunek poniżej).

Za pomocą tego małego sklepionka z kwadratu otrzymujemy ośmiobok. Na ośmioboku można już od biedy oprzeć półkuliste przekrycie.







Nie jest to jeszcze rozwiązanie do­skonałe, gdyż (niewątpliwie Czytelnik zauważył to) pozostały wiszące skraweczki  kopulastej  skorupy. Perscy konstruktorzy używali róż­nych sposobów, żeby je podeprzeć — żaden jednak nie stanowił osta­tecznego rozwiązania zagadnienia. Albo trzeba było nadmiernie pogru­biać mur, albo stosować dodatkowe wysklepki.



Trudne zadanie rozwiązali bez resz­ty dopiero bizantyjczycy. Jak ten wynalazek wyglądał i na czym pole­gał?



Przykryjmy kwadratową kostkę pół­kulą, której podstawą jest koło opisane na kwadracie

teraz przytnijmy półkulę w ten spo­sób odetnijmy jeszcze czubek, tak jak się ścina nożem wierzchołek jajka na miękko.

Zobaczymy, co z tego wyszło. Półku­la oparta na kole opisanym była niewątpliwie formą konstrukcyjną, której realizację uniemożliwiały



wielkie niepodparte części. Przez „obstruganie" boków odrzuciliśmy zbędne nawisy, a jednocześnie bocz­ne ścianki mają kształt regularnych łuków. No, a taki łuk to przecież zwykłe sklepienie, które bardzo do­brze podpiera to, co na nim leży. A więc cała nasza opisana półkula jest doskonale podparta. Ale wysklepić tak wielką kopułę byłoby trudno. Przeciwdziała się temu właśnie przez obcięcie czubka. Dodatkową przy­jemnością przy tej manipulacji jest to, że na szczycie otrzymujemy zu­pełnie prawidłowe koło. To co po­zostało z naszej początkowej półkuli — te cztery wykrawki — nazywa­my żaglami.



Proszę zauważyć, że kółko powstałe przez odcięcie czaszy jest kołem wpisanym w kwadratową podstawę. Na tym kole możemy wybudować kopułę o rozpiętości, czyli średnicy, równej bokowi kwadratowego bu­dynku.

Przykryliśmy kwadratowy budynek sferyczną konstrukcją. A o to prze­cież chodziło!

Twórcy tych nowych konstrukcji nie budowali ich tak, jak to pokazaliś­my na uproszczonych schematach rysunkowych. Kopuły nie osadzano (w ogromnej większości wypad­ków) bezpośrednio na otworze po­wstałym z odcięcia górnej czaszy, lecz dodawano tam „kołnierzyk", zwany bębnem lub tamburem.



Na nim dopiero sklepiono kopułę. Sam „kołnierzyk" wyzyskiwano dla oświetlenia wnętrza, dziurawiąc go licznymi oknami.







Sposób jest wynaleziony, konstruk­cja twórcza, forma prawie doskona­ła, ale... Jest jedno „ale". Kościoły wymagały dużych wnętrz dla pomieszczenia wielkich mas wiernych. Kwadratowa sala, chociaż i obszerna, nie mogła wystarczyć, a nieograniczone jej powiększanie nie było możliwe. Nie było możliwe, gdyż nawet tak doskonali konstruktorzy, jak architekci bizantyjscy, nie mogli przekroczyć górnej granicy wymiarów rozpiętości kopuły. Wiemy już, że architekci, o których mowa, byli rozmiłowani w central­nej kompozycji planu. Stąd też nikogo nie zdziwi sposób, w jaki rozwiązali zadanie powię­kszenia wnętrza, nie rezygnując ze swych zamiłowań. Narysujmy najpierw całą bryłę

i podstawowy kwadrat  Mamy jego planik i formę bryłową. A teraz do każdego boku kwadratu dodajmy skrzydełko i zobaczymy, co z tego wyszło

Otrzymaliśmy w planie krzyż (zwa­ny krzyżem greckim) — a skrzydełka są po prostu nawami przekrytymi kolebkowym sklepie­niem.



Czy ta forma jest centralna? Jest! Czy wnętrze odpowiada postawio­nym warunkom (obszerność, dobra widoczność z każdego miejsca)? Jak najbardziej!

No i w ten sposób doszliśmy do podstawowego typu świątyni bizan­tyjskiej, opartej na planie w kształ­cie krzyża greckiego.

Rzecz jasna, że wariantów i odmian tego typu jest bardzo wiele. Zależą od wymagań lokalnych, od indywi­dualności twórców i od tego wszyst­kiego, co wpływa na formę archi­tektoniczną. Zrobimy króciutki przegląd najbar­dziej znanych budowli. Stosunkowo najprostsza

Oto plan i bryła — wzbogacone

Obok wspaniale rozwinięty plan wielkiej świątyni (San Marco).

Kościelna architektura Bizancjum promieniuje na wszystkie tereny, gdzie docierają polityczne, kultu­ralne i religijne wpływy państwa. Objęta jest nimi Syria i Palestyna, w Armenii powstaje jakby lokalna odmiana stylu (poniżej).

A z czasem, gdy Islam wypiera władztwo Konstantynopola z Egiptu i Syrii, otwiera się nowy wielki te­ren ekspansji kulturalnej — Ruś.





 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



Przyjęcie obrządku wschodniego przez książąt ruskich otwiera szer­sze niż dotąd możliwości utrwale­nia się wpływów architektury bizan­tyjskiej najpierw na obszarze Rusi

Kijowskiej, a potem innych księstw ruskich.

Znowu zrobimy sobie przegląd bu­dynków znaczących etapy tej wę­drówki.





Cerkiew we Włodzimierzu;

ulegające coraz bardziej miejsco­wym wpływom budynki Moskwy

I na koniec przyjęcie typu kościel­nego budownictwa murowanego przez architekturę drewnianą.



Ten ostatni fakt jest charakterys­tycznym sygnałem. Z chwilą gdy dzieło sztuki zbłądzi pod strzechy, jest już całkowicie unarodowione i jego życie i dalszy rozwój odbywa­ją się samoistnie, bez udział...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin